Rzekomo fajna rzecz, którą zrobię ponownie (chociaż mogę żałować)
Kadr z filmu Ali Savashevich „Święto wiosny”
Falstart
Przebrnęłam przez morze styropianowych kuleczek, kartonowych kubików, kolorowych zębatek, glutów z pianki montażowej i męskich aktów z błędami anatomicznymi. Siedem wydziałów (jak siedem uczuć i siedem grzechów głównych), kilka tysięcy prac końcoworocznych studentów Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. To jakby na studiach humanistycznych przedstawiać publicznie każdy esej studencki, już od I roku. Zastanawiam się nad ową kompulsywną nadprodukcją. Tyle materiałów, które pójdą do śmietnika, a przy okazji zalewają powtarzalnymi bodźcami. Prawdziwa ironia losu, widzieć plakat na temat „zasady liczby ograniczonej” w kilkudziesięciu wersjach. Rozumiem konieczność pokazania efektów prac studentów i pracowników, ale nie każdy wytwór i proces trzeba prezentować na zewnątrz. Nie chodzi o deprecjonowanie osób studiujących, często jest po prostu za wcześnie. „Jeszcze nie” – motto, które kołatało mi w głowie, gdy wznosiłam głowę do renderowanych projektów na plakatach. Może lepiej zainwestować w slow art, wymyślić na nowo sposoby zaliczenia kursów.
Formuła
Błądziłam w ciemnych, klaustrofobicznych korytarzach, przez przypadek weszłam komuś do mieszkania. Patrzyłam na zwykłe składane krzesło i zastanawiałam się, czy to praca artystyczna, czy element infrastruktury. Kiedy spodobała mi się wystawa Joanny Krokosz i Olgi Konik na Wydziale Form Przemysłowych, okazało się, że nie jest częścią prac końcoworocznych. Czuję się, jakbym zbaczała z toru wyścigowego, bo nikt nie postawił barier kartingowych. Akurat na Formach na ścianach można było znaleźć strzałeczki do nich prowadzące, co prawda dość chybotliwie narysowane flamastrem, ale jednak. Nie zawsze miałam szczęście. W budynku przy Piłsudskiego 21 pocałowałam klamki i nie zobaczyłam nic. Podobnie było z częścią sal przy Karmelickiej 16. Realizacje można oglądać przez tydzień, a mimo to pojawia się problem z dostępnością. Brak odgórnej koordynacji i spojrzenia z zewnątrz – całość jest niekomunikatywna, partykularna, przestrzenie zajmowane chaotycznie, jeśli już ktoś pilnuje ekspozycji, to ewidentnie mu się nie chce i zamyka 20 minut wcześniej. Dla kogo to wszystko, skoro nie dla publiczności?
Detour
Na powyższym tle wyróżnia się Wydział Intermediów. Podobał mi się tu film Julii Wojtanowskiej Trzy pytania do bakterii, w klimacie trochę zbyt podobny do Krainy grzybów, ale zabawny i efektowny. Z przyjemnością zagrałam w Icy Tower przerobione w taki sposób, że każdy sukces okraszono hasłami „kołczingowymi”, a ludzik zmienił się w zielonkawy klocek, chyba symbolizujący banknot (Michał Menkarski, Biała koszula zmienia wszystko). „Forensyczną” tablicę z czerwonymi sznurkami Marcela Barana odbieram jako pastisz, są na niej trywialne, codzienne obiekty (patelnia, kuchenka?). Na Intermediach najlepiej poradzono sobie z przestrzenią ekspozycyjną. Podstawowe sprawy: prac nie jest zbyt dużo, bo zadbano o ich selekcję, są rozmieszczone w salach tak, aby poszczególne realizacje ze sobą korespondowały, wystawa znajduje się w kameralnym, odrębnym budynku, w willi na tyłach ulicy Joselewicza. Nie mówię, że trzeba od razu dysponować pałacem, wystarczy sygnalizowanie, że prace są elementami większej całości, np. poprzez wprowadzenie scenografii, oznaczenia na ścianach, elementów małej architektury, umieszczenie ich w osobnych pomieszczeniach. Pokaz Wydziału Intermediów wygląda profesjonalnie jako całość, poszczególne prace wymagałyby jeszcze czasu. Co mam na myśli? Dojrzewanie idei, redukcję słabszych pomysłów i nieistotnych detali, spójność. Menkarski niepotrzebnie mnoży części pracy o tym samym przekazie – opowieści o białej koszuli jako symbolu statusu nie trzeba już „podbijać” podzielonymi fragmentami kroju takowej, a gry o ciągłym pośpiechu w kapitalistycznej rzeczywistości dekorować podskakującym dzwonkiem. Kluczowa jest ekonomia przekazu, każdy aspekt musi być uzasadniony zgodnie z wewnętrzną logiką pracy. Jeżeli chodzi o korkową tablicę Barana, nie jest dla mnie czytelny ogólny przekaz i wybór „dowodów”. Mimo niedociągnięć, o coś w tej sztuce chodzi, a osoby tworzące zadbały o minimum komunikatywności, chociażby o instrukcje obsługi dla zwiedzających.
Pit lane
Ciągoty do zapisu socjologicznego zaprowadziły mnie przed fotografie Olgi Neugebauer, zwłaszcza do cyklu Nieopatrzone, z metaforycznymi otarciami i zranieniami. Seria dotycząca męskości, polegająca na osobistych odpowiedziach portretowanych osób, wydaje się zbyt oczywista. Antropologiczne zdjęcia Soni Góral, przypominające dokumentalny zapis Wyrobów Olgi Drendy, wypadają lepiej niż sam opis. Potencjalności dopatruję się też w Lądolodzie Konrada Gubały. Jednak dużo tu przegadania (literalnie i symbolicznie), niepotrzebnej maski nonszalancji, braku kontroli nad formą, eliminacji zbędnych elementów i pierwszych pomysłów. Znów: festina lente.
Final loop
Gdzieś po drodze wpadły mi w oko: projekt damskich spodni, inspirowanych stylem techwear Martyny Kocot i kamizelka dedykowana dla osób Głuchych/głuchych, która przetwarza dźwięk na wibracje (Stanisław Myjak). Na koniec zostawiłam sobie gmach główny, czyli rzeźbę, malarstwo i rysunek. Ostatecznie jednak nie znalazłam na studiach I i II stopnia ani jednej osoby, której prace byłyby nietypowe, wyróżniające się, wybitnie intrygujące. Zobaczyłam trochę dobrego, solidnego rzemiosła, ale to za mało. En gros wyróżnia się chyba pracownia Witolda Stelmachniewicza i Marty Antoniak, lecz nie mogę wskazać określonych osób; efekt także jest całościowy. (Nie martwcie się, jeżeli prezentujecie swoje projekty w budynku przy placu Matejki, zawsze istnieje szansa, że po prostu nie odnalazłam Waszej pracowni w tym gąszczu, albo że była zamknięta. Im wyżej, tym goręcej, co nie zachęca do długotrwałej kontemplacji).
Finisz
Jest światełko w tunelu! Pracownia filmu animowanego pozytywnie zaskakuje, być może ze względu na bezpretensjonalny charakter gatunku oraz wysoki próg wejścia. W sali kinowej widziałam też największą liczbę gości. Wizualnie dobrze prezentował się film Marcela Barana, chociaż miał przewidywalne zakończenie (wariacja na temat Nosferatu). Moje oko przykuła animacja Pawła Niedźwiedzia, z przyjemną dla ucha muzyką czeskiego zespołu Lidi Midi. Fabuła dość prosta: dwa oposopodobne zwierzaczki podróżują w kosmosie, jeden z nich gubi na pikniku międzyplanetarnym słuchawki i nie może ścierpieć odgłosu statku kosmicznego. W końcu znajduje generująca dźwięki roślinę, która od tej pory spełnia funkcję muzyczną i tłumiącą. Tylko to i nic ponad. W podobnym klimacie utrzymane są realizacje z Pracowni Rysunku Narracyjnego: Maszyna do wydobywania melancholii Katarzyny Grabowskiej, Merkury w retrogradacji zniszczy Ci dzień Kajetana Kazanowskiego. Ten ostatni zapowiada się na dobrego rysownika, ale miarkuję, że ma spore doświadczenie edukacyjne, artystyczne, a sam jest wykładowcą. Na Wydziale Grafiki moją uwagę przyciągnęły też prace Katarzyny Wróbel i Natalii Legutko. Chociaż odniesienia religijne nie są moją bajką, ostatnia autorka prezentuje je przynajmniej w intrygujący sposób. Rysowniczka jest doktorantką i potwierdza to prawidłowość (podobnie w przypadku Olgi Konik i dr Joanny Krokosz), że bardziej profesjonalne realizacje można znaleźć dopiero na wyższych poziomach edukacji. Cały rajd ratuje odrębna wystawa doktorancka, m.in. z pracą Ali Savashevich, w której artystka wykonuje Święto Wiosny w Mundurze. Opisy są dojrzalsze, warstwa koncepcyjna bardziej dopracowana. No cóż, nie ten wygrywa wyścig, kto biegnie najszybciej, jak stało bodaj w Przeminęło z wiatrem.
Wiktoria Kozioł
Historyczka sztuki (doktorat na Wydziale Historycznym UJ), krytyczka, badaczka. Rozwija działalność pedagogiczną w zakresie wyższej edukacji związanej z historią sztuki i sztuką. Pracowała jako asystentka na Wydziale Sztuki UP, wykłada na UJ (m.in. krytykę artystyczną) oraz na Uniwersytecie SWPS w Krakowie. Jest autorką ponad 45 artykułów krytycznych i naukowych.