Czyn nieskuteczny / Czynnie skuteczny
Autor: Mateusz Woźniak
Tytuł: Czyn nieskuteczny / Czynnie skuteczny
Fragment pracy dyplomowej na Wydziale Malarstwa
Promotor: dr hab. Michał Zawada, prof. ASP
Recenzent: dr Dominik Stanisławski
↑ Mateusz Woźniak, Dziewczyny, fotografia cyfrowa, naświetlanie laserowe, 28 × 23 cm
I co teraz? Może to Ty mi powiesz? Ja chciałbym zobaczyć więcej, zatrzymać się w ciernistych krzewach i dźwiękach jaszczurek przebiegających w cieniu piaskowca, nie patrzeć na leżące co parę metrów czerwone łuski strzelby, trzymające kiedyś w sobie chmarę czarnych ołowianych kuleczek, które po ukłuciu w spłonkę wydostawały się na zewnątrz, niczym potomstwo ubitego pająka w zaawansowanej ciąży. Nie fotografuję tego. Idę zobaczyć coś więcej. Ciernie kłują i drapią po gołych nogach, słońce pali łysą głowę. Nigdy nie byłem tak daleko, a wciąż zwracam uwagę na krzyże przy drodze.
Paweł jest chłopakiem w wieku około dwudziestu pięciu lat, uśmiecha się, a właściwie ma uśmiech przyklejony do twarzy, jakby jego ciało lub umysł, sam nie wiem, chciało powiedzieć: nie wiem gdzie jestem, jedyne, co mam dla otoczenia, to uśmiech. Gładkie białe zęby jak w internetowej emotikonce, której znaczenia nie jestem w stanie określić. Nie wiem, kim jest Paweł; ma na sobie koszulkę F.C. Barcelony, krótkie spodnie Nike i szybkie buty, w których, jak później się okaże, są jego znacznie szybsze stopy w białych skarpetkach Reeboka. Buty musiał wkrótce po wejściu oddać, wejść w klapki. Właściwie, to musiał oddać sznurówki, a klapki to naturalna kolej rzeczy. Ciągle było słychać ich strzelanie, klapanie, klap – klap. Mam wrażenie, że został tu wprowadzony jakby przypadkowo przez dwóch pielęgniarzy, którzy z kolei wyglądali jakby tylko dorabiali w ten sposób, a na co dzień byli bramkarzami w klubie nocnym. Może nie chcieli go wpuścić w tych butach. Piętra oddziału na noc są zamykane, góra nie ma połączenia z dołem. Ci, którzy są na górze, są świeży, jeszcze musi im się polepszyć. Noce są puste, a wieczory poprzedzone jedzeniem przed snem suchego chleba z cukrem, który został z rana i jest wystawiony na stolik dolnego korytarza zaraz przed zamknięciem pięter.
Dlaczego się tu znalazłeś? Nadal ma ten uśmiech i zaczyna patrzeć mi w oczy. Wiesz, mam problem z nerwami. Również się uśmiecham, chcę go pocieszyć, mówię, że tu i na zewnątrz też przecież każdy ma problemy z nerwami, będzie dobrze, tu też nie jest źle, tylko trochę, a może bardzo inaczej niż na zewnątrz. No tak, ale ja serio mam problem z nerwami, denerwuję się, wiesz. No ja też się denerwuję, zdarza się. Ale ja się bardzo denerwuję, To znaczy? Nie panuję, pokłóciłem się z mamą, ona zadzwoniła na policję i pogotowie. To co zrobiłeś? Zniszczyłem pokój i później wyrzuciłem butlę z gazem przez okno. Ok. Będzie dobrze. Do niego to mówię czy do siebie?
Na jednym z zebrań społeczności, gdy mieliśmy wybrać przewodniczącego, wstał z krzesła, jego wciąż umięśniona mimo wieku klatka piersiowa zaświeciła, wypięta między rozchyloną wojskową kurtką. Oficjalnym, pełnym powagi tonem powiedział: – Jak ja, osoba chora psychicznie, mogę decydować o losach tej społeczności i świata. I usiadł.
Kilka dni później pytał, kiedy zamawiamy pizzę, robiliśmy to co jakiś czas, ale on wtedy nie zamawiał z nami, tak tylko pytał. Gdy przyjechała pizza, Paweł biegł z końca korytarza, wymijając patrzących na dostawę i prześwietloną przestrzeń za progiem. Drzwi musiały być rozchylone na oścież, żeby największa z oferty sześćdziesiątka z mnóstwem dodatków w ciepłym kartonie z logo pizzerii Pod Dębami mogła przejść do naszego świata, a on mógł prześliznąć się pod przetłuszczonym dnem w swoich białych skarpetkach, w jednej z których schował pięćdziesiąt złotych na nowy początek.
– Stary, jak bym miał pięć dych, to bym sobie życie inaczej ułożył…
W nocy bramkarze złapali go na pobliskim osiedlu. Następnego ranka wszyscy zaglądali do jego Sali, patrząc jak jego ciało leży przypięte pasami do łóżka, a umysł jest jakieś trzydzieści centymetrów pod nim, przepleciony z haloperydolem przez metalowe sprężyny szpitalnego łóżka. Już się nie uśmiechał. Powiedziałem, że wspaniale to zrobił i że będzie dobrze.
Za mną stał Pan Jurek, malarz, chorujący na schizofrenię. Udzielał mi krótkich korekt, na ogół nie było z nim kontaktu, sprawiał wrażenie zupełnie odciętego. Gdy pokazywałem mu szkicownik, dawał mi pięciominutową korektę, którą przerywały w pewnym momencie głośne naloty wyjących stukasów i uciekających jednostek piechoty.
Na jednym z zebrań społeczności, gdy mieliśmy wybrać przewodniczącego, wstał z krzesła, jego wciąż umięśniona mimo wieku klatka piersiowa zaświeciła, wypięta między rozchyloną wojskową kurtką. Oficjalnym, pełnym powagi tonem powiedział: – Jak ja, osoba chora psychicznie, mogę decydować o losach tej społeczności i świata. I usiadł.
– Dziękujemy, Panie Jerzy – zakomunikowała przewodnicząca spotkaniu prowadząca pielęgniarka.
Wcześniej została zgłoszona kandydatura Pana Adama, który przez poprzedzający wybory tydzień prowadził zaawansowaną kampanię wyborczą. Podchodził do każdego i mruczącym głosem prosił, by w kolejnych wyborach głosować na niego.
Kto jest za wyborem Pana Adama? Zdecydowana większość oddziału uległa i podniosła dłonie na tak.
Pan Adam się cieszył, był dumny. Wtedy jedna z prowadzących, były dwie lub trzy, zagrzmiała:
– Ale Panie Adamie! Pan nie może być przewodniczącym, onanizuje się Pan przy ludziach, nie może Pan wyjść na zewnątrz i to w ogóle niemożliwe do zrealizowania! To musi być osoba, która ma chociaż wyjścia na spacery do szpitalnego sklepu.
↑ Mateusz Woźniak, Przemysław zabawa, średnioformatowa fotografia pozytywowa, slajd ektachrome 400, format klatki 6 × 12 cm (projekcja cyfrowa skanu)
Krzyknął, że to jest skandal, i wybrano Panią Krystynę, która również bardzo się cieszyła.
Nie sfotografowałem tych wydarzeń.
Gdy jadę pociągiem i słońce świeci w moją stronę, mogę zauważyć, jak światło odbija się od szyb wagonów i pada na białą, wysuszoną korę brzóz rosnących przy torach, takich samych jak ta, którą miałem przed oknem mojego dziecięcego pokoju na ulicy Kurpińskiego. Zasadził ją dziadek, podobnie jak akację przed balkonem mieszkania w bloku z wielkiej płyty. Poranne światło, odbite od szyb jadącego z prędkością stu czterdziestu czterech kilometrów pociągu, tworzy przez ułamek sekundy, przez około jedną trzydziestą, może jedną piętnastą, skoncentrowany błyszczący pas przecinający cherlawe białe drzewa. W tym krótkim odstępie czasu tracę poczucie przemieszczania się, długi pas brzozowych sztachet staje razem ze mną i pociągiem, rusza się tylko światło, ale w miejscu – migocze po łuszczącej się skórze.
Nawet nie podnoszę aparatu do oka.
↑ Mateusz Woźniak, Czerwone drzewo, średnioformatowa fotografia pozytywowa, slajd ektachrome 400, format klatki 6 × 12 cm (projekcja cyfrowa skanu)
Mateusz Woźniak
Urodził się w 1992 roku w Koninie. W 2022 roku ukończył studia magisterskie – malarstwo na Wydziale Malarstwa na ASP w Krakowie. Podczas studiów zajmował się teatrem i fotografią, obecnie pracuję głównie z fotografią, tekstem i wideo/podcastami, starając się znaleźć własne formy wypowiedzi. Brał udział w kilku wystawach zbiorowych, głównie w Krakowie, oraz był autorem filmów do spektakli teatralnych.