Nr 9 wiosna 2023 recenzje Katarzyna Oczkowska

Wygrana? Wolałabym nie

Hasło tegorocznej edycji Cracow Art Week, tak zwanego Krakersa, to „Art always wins!”. Ta wykrzyknikowa forma, jakby nieznosząca sprzeciwu, a może po prostu udająca stanowczość − coś na zasadzie „fake it, till you make it” − jest nie tyle odważna, ile naiwnie brawurowa, a nawet pretensjonalna. No chyba, że chodziłoby o polski rynek sztuki i współczesne malarstwo, to rzeczywiście, w ostatnim czasie możemy mówić o wygranej. Ale w Krakowie rynek sztuki jest żaden, a Krakersowi bynajmniej nie tylko o malarstwo chodzi. Zdaniem osób organizujących ten tygodniowy festiwal sztuki, kwestie artystyczne zwyciężają m.in. dzięki niewielkim, ale rozpoznawalnym miejscom, piwnicom, studiom, korytarzom, strychom, pokojom w mieszkaniach, pracowniom, galeriom z wejściem od podwórka, w oficynie, na poddaszu. Ewidentnie brzmi jak Kraków, który w nieprzyzwoitej wręcz ilości dokonuje corocznego pospolitego ruszenia w związku z tą imprezą, oferującą chwilowe spełnienie fantazji o widzialności oraz symulację budżetu. Oczywiście, istnieją miejsca działające sukcesywnie i z powodzeniem, wystawiające niezależnie od krakersowego zrywu, ale jednak w statemencie festiwalu mniej lub bardziej eufemistycznie wybrzmiewa stan rzeczy związany z lokalną sztuką. „Sztuka zwycięża mimo braku white cube’ów, widocznych witryn, stałego adresu, efemeryczności, nieregularności, nieprzewidywalności, [dzięki] partyzanckim drukom, zinom w małych nakładach”. Innymi słowy, sztuka zwycięża mimo w dużej mierze prekarności środowiska artystycznego, jego prowizoryczności oraz niestabilności, niedostatecznej profesjonalizacji rynku sztuki, dominacji kapitału symbolicznego, który wciąż goni, a nie łapie kapitał ekonomiczny, legitymizacji tych, którzy i które są na szczycie dzięki oddaniu i gotowości do pracy osób aspirujących. A owo zwycięstwo, najlepiej jeśli będzie przejawiało się w wielości (swoją drogą, zeszłoroczne hasło Krakersa brzmiało: „Jesteśmy wielością”), nadmiarze, nadprodukcji. Najlepiej, jeśli co roku będzie więcej, mocniej, szybciej.

W całej tej nadmiarowości i krążącym po Krakersie widmie − widmie późnego kapitalizmu – tym, co szczególnie mocno wybrzmiało na tegorocznej edycji, była obecność sztucznej inteligencji: wykorzystanej przy tworzeniu projektów artystycznych, ale też włączonej do obszaru krytycznej, a momentami technofobicznej refleksji. W związku z tym postanowiłam włączyć AI do napisania tego tekstu. Rolę współautorską pełni Chat GPT i, jak się okazuje, również ma obiekcje odnośnie twierdzącej, wykrzyknikowej formy hasła tegorocznego Krakersa. „Wyrażenie art always wins można interpretować na różne sposoby, ale nie można jednoznacznie stwierdzić, że sztuka zawsze zwycięża we wszystkich kontekstach. Sztuka ma wielką moc i wpływ na ludzi, ale nie zawsze jest w stanie przekroczyć wszystkie przeszkody czy odnieść sukces w każdej sytuacji”. Muszę przyznać, że lepiej bym tego nie ujęła. W dalszej części odpowiedzi na moje pytanie, Chat GPT problematyzuje – w sposób o wiele bardziej pogłębiony niż osoby odpowiedzialne za Cracow Art Week – kategorie takie, jak zwycięstwo, sukces czy reguły sztuki, a także związane z nimi zmienne w postaci kapitału kulturowego, społecznego i ekonomicznego.

Świetnym, gorzko-ironicznym dialogiem z rzeczywistością późnego kapitalizmu i sztuki, która ponoć zawsze ma zwyciężać, była wystawa Joanny Sitarz =KORPO, przygotowana przez Kamila Kuitkowskiego. Wchodząc na wystawę w zaaranżowanym na tę okazję postbiurowym mieszkaniu, na klatce schodowej natknęłam się na leżącego wielkiego, kudłatego psa. I ten swoisty Cerber był dobrą zapowiedzią opustoszałego, odczłowieczonego korpopiekiełka. Przekrzywione blaty biurek, zimne jarzeniówki i obiekty Sitarz, będące rodzajem creepy symulacji typowych biurowych artefaktów, jak laptopy, białe tablice, walające się na podłodze kubki z hasłami motywacyjnymi − wszystko to przypominało surrealistyczne przestrzenie rodem z Gabinetu doktora Caligari. Zwieńczeniem bad-tripowej estetyki, wywodzącej się z Backrooms, czyli legendy miejskiej opisanej w creepypaście przez anonimowego użytkownika 4chana, był mini żywiczny odlew Myśliciela Rodina oblepionego zmieloną kawą. „Damn good coffee!” − aż chciałoby się wykrzyknąć jak agent Cooper z serialowego Miasteczka Twin Peaks. Odnosząc się do backrooms jako nieskończonego szeregu połączonych ze sobą pomieszczeń, do których można przypadkowo lub celowo dostać się przez błąd w rzeczywistości, Kuitkowski sięgnął również do Opowieści wigilijnej Dickensa oraz Kopisty Bartleby’ego. Historii z Wall Street. W noweli Melville’a, tytułowy pracownik biura jak refren powtarza zdanie „Wolałbym nie”, które staje się jedynym przyczółkiem niezgody, wyrazem ostatecznej frustracji. Do tego imaginarium dodałabym serialowe Rozdzielenie, w którym w wyniku zabiegu, osoby pracujące w tajemniczej korporacji, rozszczepiają swoją tożsamość na tę, która obowiązuje w pracy i tę w życiu prywatnym. W =KORPO artystka, autentycznie pracująca na co dzień w korporacji, nie tylko nie dokonuje tego rodzaju rozdzielenia, ale przygląda się osobliwemu połączeniu.

Nie tylko ja i Chat GPT nie zgadzamy się, że sztuka zawsze zwycięża. Podobnego zdania jest również Norman Leto. Podczas solowej wystawy AI dreaming + three wagnerites w Art Agendzie Novej przygotowanej przez Małgorzatę Gołębiewską, pokazał inspirowane snami wideo wygenerowane przez AI. Praca jest wizualnie dość ciekawa, oddająca poprzez deformacje specyfikę marzeń sennych, jednak to, czego mi brakował, to warstwa dźwiękowa. Brak było również dialogu pomiędzy wideo a trzema obrazami, przedstawiającymi współczesne sceny wojenne. Albo po prostu − trupy, które w swoim weryzmie mogą być wręcz triggerujące. Trudno mi wyprowadzić wynik z sumy tytułowego AI dreaming + three wagnerites. Jako bardziej pogłębioną koncepcyjnie odpowiedź na tę wystawę i propozycję innego dialogowania ze sztuczną inteligencją, potraktowałabym natomiast This exhibition doesn’t exist Kolektywu O.W.L.

Na Antropocore w Galerii Apteka, Grupa Wtorek sama sobie zapewniła opiekę kuratorską, potwierdzając tym samym, że strategia połączenia funkcji osób artystycznych i osób kuratorskich jest nienajlepszym pomysłem. Naiwne i naznaczone nieufnością podejście do cybernetycznych wizji przyszłości przejawiało się nie tylko w wyborze prac (betonowe nogi depczące płyty CD o wymownym tytule Spam), ale również w opisach, które być może lepiej byłoby powierzyć sztucznej inteligencji. Podpisy z MOCAK-u zyskały silną konkurencję. Natomiast w nieco mniej technofobicznym tonie poprowadzona została wystawa Człowiek vs kosmici vs AI: walka o przetrwanie przygotowana przez Julię Szemplińską w Galerii Shefter. Ale i tutaj nie odnalazłam interesującego rozpracowania problematyki sztucznej inteligencji, za to pojawił się dosyć odstręczający obiekt-robak z autoportretem jednej z artystek, przypominający Cronenbergowską estetykę czy średnio udane warsztatowo obrazki z wizerunkiem m.in. Terminatora.

A jak już jesteśmy przy Cronenbergu, to w Jak Zapomnieć nawiązał do niego kuratorski duet − Tomasz Nowak i Karolina Jarzębak – biorąc na warsztat prace Eweliny Figarskiej i Pawła Marcinka. Wyszedł z tego poetycko-mięsny foursome, który nienachalnie, a może nawet subtelnie, więcej nam powie o antropocorze czy dystopijnych wizjach teraźniejszości i przyszłości niż wyżej wymienione dydaktyczno-dosłowne propozycje. Nieoczywistą postapokaliptyczną wizję rzeczywistości w ogrodzie na Sarego nakreśliła z zaproszonymi artystkami i artystami Angelika Wojas, podczas wystawy Generator losowych obrazków po końcu świata. Natomiast na przecięciu tego, co nieco dydaktyczne i mało dopracowane w wersji tekstualnej, ale całkiem nieźle broniące się w displayu dawnej siedziby Cricoteki, była wystawa Wrong answers only w galerii Subteria. Mające duży potencjał wątki, związane z teoriami spiskowymi, beka z foliarstwa (Edyta Górniak jako reptilianka w instalacji Adrianny Gajdziszewskiej − bezcenne) czy alternatywno-groteskowa wizja świata, wręcz prosiły się o mocniejszą kuratorską narrację Aleksandry Hurek. I więcej folii aluminiowej, która tylko gdzieniegdzie oblepiała kamienne ściany galerii.

Rodzajem wytchnienia, ale i wspaniałą opowieścią o cielesności, kobiecości i naturze była wystawa Magdy Lazar Coco de mer. Ekspozycja, której tytuł nawiązuje do niezwykle rzadkiej palmy, wydającej gigantyczne, niegdyś uważane za szatańskie nasiona w kształcie kobiecych pośladków, miała dwa dominujące punkty. Pierwszym była metaloplastyczna wielka modliszka, jakby wyciągnięta z działkowego ogródka trashowej ogrodniczki-feministki, która za pomocą DIY przepisuje patriarchalne narracje. Owad, albo raczej owadzica, powszechnie kojarzona przede wszystkim z odgryzaniem partnerowi głowy w trakcie aktu seksualnego, tutaj konotowana jest zgodnie z buddyzmem jako symbol wyciszenia i kontemplacji. Nie odgryzanie, a spokój i opanowanie to moje powołanie, zdaje się komunikować modliszka. Drugi punkt stanowiło zachwycające wideo, w którym za pomocą halucynogennej estetyki artystka opowiada o nowej mykoryzowej relacji − grzybów i kobiecego ciała. Zresztą w wideo wystąpiła Zofia Małysa-Janczy, kuratorka wystawy, co dla mnie stanowi piękny przykład pogłębionej współpracy artystyczno-kuratorskiej.

Feministyczne wątki odnaleźć można było również na wystawie Agaty Biskup w Galerii Piana przy Wrocławskiej 56. W tej industrialnej przestrzeni, gdzie swoje realizacje pokazywała także Galeria Szaber oraz Art Industry Standard, urzekło mnie wideo, będące zapisem performansu Michała Gayera, prezentowane w ramach tej ostatniej. Choreografia sklejonych ze sobą dwóch ciał (Bartek Buczek i Paweł Zięba), które niby się ze sobą siłują, niby współpracują, jest narracją o czułej męskości, wymykającej się skostniałym porządkom.

Z kolei nieoczywiste potraktowanie kobiecej cielesności wydarzyło się na wystawie Przesunięcia pod opieką kuratorską Agaty Małodobry w Galerii Widna. Nie po raz pierwszy w swoistym artystycznym dwugłosie spotkały się Anna Panek i Kinga Nowak, obie poruszające się w obszarze abstrakcji. W pozornym formalizmie i geometrii odnaleźć można było opowieść o kobiecym ciele, macierzyństwie, poszukiwaniu balansu czy zgodzie na zmianę. A to wszystko oddane za pomocą atrakcyjnych zestawień kolorystycznych (te róże, zielenie, błękity!), szytych na płótnie elementów, powracających form piersi lub brzucha czy nawiązań do jogi, która dla mnie również jest ważnym elementem codzienności. Bardzo świadomy display, paradoksalnie subtelny i mocny, pozwolił pracom Panek i Nowak na piękny dialog. W końcu to nie podniesionym, a stonowanym, ale zdecydowanym głosem zdobywa się największą uwagę. Zresztą w podobny sposób mówiły, momentami całkiem dosłownie, artystki − Agata Biskup, Monika Drożyńska, Marysia Lewandowska − na Materialności rozmowy Arkadiusza Półtoraka w Elementarzu dla mieszkańców miast.

Od Przesunięć podążyłam ku Połączeniom, czyli zbiorówce przygotowanej przez Weronikę Plińską i Sebastiana Bożka w spektakularnej, tymczasowo opuszczonej przestrzeni Poczty Głównej. Zanim neorenesansowy budynek zostanie wygładzony przez prywatnego inwestora, na moment stał się miejscem spotkania nie tylko dla tych bardziej uprzywilejowanych. W gmachu pełnym korytarzy, zaułków, zakamarków, pocztowych okienek, najbardziej wybrzmiewała skala − wielkie fotograficzne tondo Krzysztofa Marchlaka czy gigantyczna tkaninowa pajęczyna Małgorzaty Markiewicz. Z Poczty wylądowałam w Późnej Ciemni, wczesnym Kitschu, a więc na wystawie nawiązującej do miejsc, w których, jeśli tylko ma się ochotę, można wylądować na koniec dnia, początek nocy. Jednak wystawa w Naszym Ogródku, pod opieką kuratorską Bogusława Bachorczyka, nie uniosła ciężaru gatunkowego, memiczności czy − pewnie dla wielu osób − ikoniczności tytułowych krakowskich klubów. Wyszło raczej grzeczne spotkanie towarzyskie niż imprezka, z której wychodzi się o świcie (albo i nie).

Za to czasu i do świtu nie wystarczy, aby móc w miarę komfortowo i jakościowo doświadczać porażającej ilości wydarzeń proponowanych przez Cracow Art Week. Choć, być może, gdyby możliwa była taka siła przerobowa, to wystawy czy wydarzenia, zamiast dwóch do czterech godzin w ciągu dnia, byłyby dostępne 24/7. Stanowiłoby to odpowiednie przedłużenie nadmiaru wydarzeń (mogłoby być ich jeszcze więcej!), doświadczeń, interwencji czy wreszcie produkcji papieru i kolejnych materiałowych toreb. Ale nawet i bez tego późnokapitalistycznego końca snu, o którym pisze Jonathan Crary, nie tyle spacerując, ile biegając po Krakersie, czułam się jak zombie. A jak rzecz jest o zombie, to nie odmówię sobie nawiązania do najbardziej memicznego filozofa współczesności − Slavoja Žižka. Według niego podstawowym wyobrażeniem kultury masowej jest fantazmat powrotu żywego trupa (z kolei Deleuze i Guattari piszą, że jedynym mitem nowoczesności jest mit o zombie). Oczywiście, trudno jednoznacznie zaklasyfikować Cracow Art Week w kategoriach kultury masowej, jaką ma na myśli Žižek, ale jednak Krakers powtarza takie strategie, według których jest jednym z produktów. Powrót zombie jest w tym ujęciu metaforą wyparcia, ale też powrotu, i to w dodatku ze zdwojoną siłą, tego, co zostało wyparte − o wiele bardziej zróżnicowanego oraz przykrego stanu rzeczy niż to, że sztuka zawsze zwycięża.

„Naiwne hasło, marna sztuczna inteligencja i kultura zombie” − taki tytuł dla tego tekstu zaproponował Chat GPT. Uznałam, że ta propozycja w zbyt uproszczony sposób oddaje moje intencje. Poprosiłam o inną. I proszę bardzo: „W poszukiwaniu głębi wśród sztucznej inteligencji i cielesności”. Ostatecznie za najbardziej trafne uznałam: „Zombiowanie czy autentyczność” – ze względu na poetykę neologizmu. Ale ze sztuczną inteligencją jest trochę jak z tą zwycięską sztuką − niby brzmi w porządku, ale jednak coś jest nie tak. Czy w ten sposób sztuka ma zawsze wygrywać? Wracając do słynnego zdania kopisty Bartleby’ego z noweli Melville’a − wolałabym nie.

Katarzyna Oczkowska we współpracy z ChatGPT

Katarzyna Oczkowska

Katarzyna Oczkowska

Krytyczka, kuratorka, adiunktka w Instytucie Sztuki i Designu UKEN w Krakowie. Autorka tekstów naukowych oraz krytycznych, twórczyni intermedialnych projektów, autorka podkastu Wygląda na niezłą sztukę.