O zainteresowaniach krótkowiecznością. Z Małgorzatą Łojko rozmawia Agnieszka Dela-Kropiowska
Pretekstem do naszej rozmowy jest wystawa Mój sPOKÓJ, którą prezentujesz w galerii Aneks, będącej częścią Galerii Sztuki Współczesnej w Opolu*. Obserwując twoją twórczość, można zauważyć, że to, co obecnie widzimy na wystawie, i to, co tworzyłaś kilkanaście lat temu na studiach, zawiera tę samą, bardzo charakterystyczną ideę.
To prawda, od wielu lat robię właściwie to samo. Już w czasie studiów ciągnęło mnie do tematów związanych z naturą. Zawsze gdy na zajęciach rozmawialiśmy o abstrakcyjnych kwestiach, czy też o tych związanych z człowiekiem, to ja zawsze lądowałam w obszarze związanym z przyrodą; szukałam w niej materiałów, które pomogą mi się wyrazić, zbierałam trawy, gałęzie, spróchniałe drewno, naturalne sznurki i nici lub inspirowałam się formami zaobserwowanymi w naturze. Pracą z tamtego okresu, która mocno utkwiła mi w pamięci i właściwie ujawniła mój sposób działania – tworzenia obiektów, była papierowa rzeźba, którą obrazowo mogę określić jako „wielki plaster miodu”. Była to odpowiedź na postawiony przez profesora temat: „Wielki Okruch”. Szukając inspiracji w naturze, natrafiłam na maleńkie gniazdo os przyczepione do źdźbła sitowia. Przeskanowałam ten motyw, godzinami klejąc formę z małych kartoników, aż sama zaczęłam wyglądać przy niej jak to źdźbło sitowia. Rzeźba już nie istnieje, ale nadal mam to gniazdo os…
Problem katastrofy klimatycznej spowodował, że zaczęłam zastanawiać się nad sensem dokładania światu nowych obiektów, nad produkowaniem prac nastawionych na długowieczność. Jeszcze bliższe stały mi się materiały organiczne, z założenia skazane na naturalną przemianę i unicestwienie – „krótkowieczność”. W jednym z projektów zamiast farbą maluję krwią menstruacyjną, w innym tworzę nić z własnych włosów, żeby dziergać z niej formę na szydełku. Prace te nie dość, że są bardzo osobiste, to kiedyś się same unicestwią…
Kiedy pracujesz z własnymi włosami lub malujesz krwią, często przebywasz w lesie lub na plaży. Widzimy to na zdjęciach dokumentujących twój proces twórczy. Na ile osadzenie tych działań w kontekście krajobrazu jest dla ciebie ważne?
Muszę przyznać, że zawsze ciągnie mnie bardziej do lasu niż do miasta, raczej na plażę niż na ulice ze sklepami. Po prostu bliższa jest mi przyroda niż kultura. Wszystkie moje obiekty inspirowane są przez naturę lub procesy, które w niej zachodzą – a ja w sposób oczywisty czuję się jej częścią jako jeden z żywych organizmów. Niektóre z moich prac (szczególnie takie, które strukturą przypominają tkaniny) nazywam rzeźbami „do noszenia” – w znaczeniu ubierania się w nie – albo „obiektami przenośnymi”.
Mogą też służyć do ruchu – do poruszania moim ciałem. Wspólnie z nimi stanowimy elementy organicznej maszyny, a ja staję się wewnętrzną konstrukcją formy plastycznej.
I tak, jak przyroda jest w ruchu, ja uruchamiam swoje prace w krajobrazie. Lubię na przykład zanurzać obiekty w wodzie, podkreślając, że mogą one ulec zmianie pod jej wpływem. Wędrując z obiektami do lasu, wtykam je w drzewa, dziury, dziuple, jamy, a następnie robię sobie z nimi zdjęcia. A jako że nie uczestniczę często w wystawach, to przestrzeń naturalna jest dla mnie podstawowym miejscem wystawiania prac – właśnie tym „naturalnym”. Muszę też powiedzieć, że niektóre prace są dla mnie jak skóra, którą otaczam się dla bezpieczeństwa.
Jak prezentować ten proces w galeriach? Czy twoje prace mają końcowy efekt?
Dla mnie to ciągle otwarta kompozycja. Nie mam takiego pomysłu, o którym wiem, jak miałyby wyglądać finalnie – na końcu procesu tworzenia. Lubię tworzyć rodziny, grupy obiektów. Niektóre rozpoczęte prace tygodniami leżakują na półkach, aż w końcu pączkują, multiplikują się w moich rękach. Bywa, że równolegle pracuję nad różnymi pomysłami. Jedna z prac, którą wykonałam na studiach, cały czas jest przeze mnie kontynuowana. Wracam do niej, zmieniam, modyfikuję. Jest to już wariacja na ten temat, ale wciąż spójna z pierwotną myślą. Pokazując coś na wystawie, nie zamykam wcale tematu. Z tego względu ciężko datuje mi się moje prace, bo one są w ciągłym procesie. Mam wrażenie, że praca, rozpoczęta na studiach w Toruniu, cały czas jest kontynuowana…
Czy fotografie, które prezentujesz, są raczej dokumentacją akcji czy pracą samą w sobie?
Nie uprawiam performansu i nie zapraszam publiczności do tego procesu. To rodzaj dokumentacji zabawy z obiektami i formami, które zrobiłam w moim domu – pracowni, a potem przeniosłam w inne miejsce. To jest ciągłe testowanie, co wygląda atrakcyjnie wizualnie. Ciągle pozostaję w grze z formą’ to raczej zabawa z moim ciałem, obiektami, sztuką.
Co pokazujesz w galerii Aneks w Opolu w ramach wystawy sPOKÓJ?
Na wystawie w Opolu są prace, do których odnosiłam się już wcześniej, obiekty i instalacje, które po części odtwarzam. Wszystkie „grzyby” zostały stworzone specjalnie dla tej ekspozycji, ale już wcześniej takie formy prezentowałam. W założeniu chciałam pokazać rzeczy, które miałam już w swojej kolekcji, tworząc ich kontynuację, idąc za myślą o kruchości i przemijalności. Ważny stał się tytułowy pokój ukryty w słowie „Spokój” – wskazuje, że moje prace rodzą się w konkretnej, fizycznej przestrzeni w moim mieszkaniu, w „Moim Pokoju” – to moja przestrzeń osobista.
Myślenie o wystawie, zbiegło się z momentem w moim życiu, w którym muszę pożegnać się z tym pokojem. Miałam w ostatnim czasie koktajl emocji – trudne rozstanie z człowiekiem oraz pożegnanie z tym ważnym dla mnie miejscem. Dużo smutku i bólu związanego z wyprowadzką i niezgoda na tą nieoczekiwaną sytuację. Po wielu latach muszę zmienić miejsce zamieszkania, a był to zawsze mój azyl w dorosłym życiu, tam powstawały moje wszystkie pomysły. Jeszcze tu jestem, ale po moim mieszkaniu przechadzają się obcy ludzie, już prawie wprowadzają się do Mojego Pokoju – mojego azylu.
W tym wszystkim, czego obecnie doświadczam, odnalazłam sposób myślenia o mojej twórczości, która jest stałą – procesem, który daje mi balans i pozwala mi łapać coś, co nazywamy spokojem. Zawsze praca manualna i skupienie się nad projektem artystycznym daje mi jakiś rodzaj ugruntowania, osadzenia w „tu i teraz”, skupienia tylko nad tą czynnością, która mnie właśnie zajmuje.
Działanie, proces tworzenia, a nie jego efekt, pozwala mi odnaleźć w życiu sens i dużą przyjemność. W tym wszystkim ważne jest dla mnie multiplikowanie obiektów, tworzenie ich rodzin, zresztą ta myśl zaczerpnięta jest z natury. Natura jest najlepszym multiplikatorem; przymus przetrwania zmusza organizmy do tego, aby istnieć w mnogości. Ta cecha bardzo mnie fascynuje: wielokrotność motywów, powtarzania, to jest ta sytuacja, która mnie uspokaja, której potrzebuję w swojej twórczości. Wystawa w Opolu jest tego przykładem.
Po opuszczeniu mojego azylu, sztuka opuści to miejsce ze mną – i nie myślę tu o obiektach, ale myślę o tym, że moja twórczość pójdzie ze mną. Tam, gdzie usiądę, gdzie zacznę tworzyć, tam będzie mój „spokój” i „pokój”.
*Magazyn „Restart” wyróżnił artystkę podczas dorocznego przeglądu sztuki opolskiego środowiska artystycznego w 2023 r.
Agnieszka Dela-Kropiowska
Absolwentka historii sztuki UJ, od 2006 roku pracownica Galerii Sztuki Współczesnej w Opolu w dziale edukacji i promocji, od 2014 roku kuratorka galerii. W działaniach kuratorskich jej zainteresowania oscylują wokół lokalnej historii, aktualnych problemów społecznych miasta oraz zagadnień związanych z problematyką zmian klimatycznych w wymiarze lokalnym. Autorka tekstów krytycznych i wywiadów z artystami i artystkami.
Małgorzata Łojko
Ur. w 1983 roku. Absolwentka Wydziału Sztuk Pięknych UMK w Toruniu. Artystka tworzy abstrakcyjne formy czerpiąc ze świata natury. „Prace rozpadają się, znikają, niszczy je wiatr i deszcz lub ja, kiedy postanawiam użyć danego materiału do czegoś nowego. Większość moich prac cechuje otwarta kompozycja zbudowana przez powtarzalność sposobu wykonania i multiplikację wybranej formy” – pisze artystka.