Nr 8 zima 2023 rozmowy Agnieszka Rayzacher

MASZ TU BYĆ Z Elką Krajewską rozmawia Agnieszka Rayzacher

kobieta

↑ Elka Krajewska, Obcymi Językami, 2022, instalacja, wystawa Masz tu być, lokal_30, fot Adam Gut, dzięki uprzejmości artystki i lokal_30

Agnieszka Rayzacher: Poznałyśmy się w Nowym Jorku w 2018 roku dzięki Agacie Nowickiej. To było niecałe pięć lat temu, a ja mam wrażenie, że znamy się od zawsze. W tym czasie zrobiłyśmy już dwie wystawy. Pierwsza z nich to był udział twój oraz twojej mamy Marii Krajewskiej aka KrajM w wystawie Jeszcze chwila i trafi mnie szlag w roku 2019 w lokalu_30. Druga to wasza wspólna z udziałem wielu gościń i gości Masz tu być! w roku 2022 w tej samej przestrzeni. Od samego początku w naszej relacji pobrzmiewał temat twojej mamy, jej pogarszającego się stanu zdrowia, twojego starania, aby jej twórczość ujawnić, pokazać światu jeszcze w czasie, kiedy była świadoma. Praca z tobą opiera się na ciągłej wymianie emocji, a ja od początku wiedziałam, że chcę zrobić coś razem, choć to jest absolutnie poza wszelkimi głównymi nurtami. W międzyczasie tzw. feminizm troski zaczął coraz mocniej torować sobie ścieżkę również w Polsce. Czy kiedykolwiek myślałaś, że to, co robisz, jest paralelne z aktualnymi nurtami intelektualnymi, czy też było to oparte na czystej intuicji i potrzebie?

Elka Krajewska: Zanim zaczęłam opiekować się mamą, opiekowałam się jej twórczością. KrajM od 2007 roku tworzyła w skrytości. Wiedziałam o tym ja, bo do mnie początkowo kierowała swoje prace (najpierw były to struktury przestrzenne z kartonu, trochę takie „Kobrówki”, inspirowane rzeźbami Katarzyny Kobro, potem akwarele) i wiedziało o tym grono moich znajomych, bo lubiłam im pokazywać prace mojej mamy. Potem zaczęłam organizować jej wystawy, drukować jednoegzemplarzowe publikacje, oswajać prace KrajM w sferze publicznej. Czułam się w pewnym sensie odpowiedzialna za opiekę nad twórczością matki, bo byłam świadkiem jej twórczego przebudzenia. Mama pod wpływem naszych wspólnych spacerów po galeriach w Nowym Jorku pewnego dnia stwierdziła, że ona „także powinna zacząć coś robić”. Ten moment uchwyciłam na wideo i jest pokazany pod koniec filmu Dromoi Pros Matria (Drogi do Matrii), który był jednym z głównych elementów wystawy Masz tu być!. Ten moment obudzenia twórczego jest kluczem do zrozumienia twórczości KrajM: ja „też” powinnam coś robić, bo podobni do mnie coś robią. Ten moment i to „coś” stały się dla mnie czymś niezwykłym. Nie zastanawiałam się nad tym, czy jest to aktualne, kierowałam się własną potrzebą wartościowania pracy mamy. Twórczość KrajM bardzo nas zbliżyła, była często głównym tematem naszych rozmów i kontaktu, gdy mieszkałyśmy daleko od siebie. Ta bliskość pojawiła się w sposób bardzo organiczny, naturalnie; to zbliżenie tylko pogłębiło się, gdy pojawiły się pierwsze objawy demencji mamy.

Kim była KrajM?

Jedną z wystaw KrajM w galerii miejskiej w Warszawie zatytułowałyśmy Przeciw szmacie. Tak mama odpowiedziała na pytanie: „po co to robisz?” zadane w 2008 roku, czyli po co tworzysz? Był w jej odpowiedzi czysty opór przeciwko beznadziei, oburzenie przeciwko trywializacji jej wizji, uczuć czy pragnień. Była tam moja mama, która cierpiała jeszcze kiedyś wcześniej, gdy ojciec żył, bo ją codziennie poniżał, równocześnie jednak była kobietą czerpiącą wielką satysfakcję ze swojej pracy zawodowej. KrajM to najpierw podpis, którym sygnowała swoje papierowe formy, oznaczając je jako swoje „prace”. W miarę upływu czasu stworzyła się przestrzeń wartości KrajM, w której rysował się jej stosunek do rzeczywistości. W tej przestrzeni, którą mi ukazała, nie było hierarchii, była za to wyrozumiałość, ciekawość, no i była między nami ogromna miłość. Nikt nie pytał, która z nas w tej przestrzeni jest artystką: ręce tworzyły jakby same, cieszyłyśmy się z nowych wytworów KrajM, przeżywałyśmy niezgrabności czy nieposłuszeństwo materii. KrajM była świadectwem, że na twórczość można otworzyć się w każdym momencie swojego życia, co w pewnym sensie, nie łudźmy się, jest przez hierarchię artworldu zakazane; była też odwaga dzielenia się tą twórczością z innymi, pomimo strachu, z którym to dzielenie było związane. KrajM to także kraj M, miejsce i początek pomysłu Matrii, przestrzeni, w której twórczość jest drogowskazem, gdzie wolność realizuje się przez pracę i radość z tej pracy, gdzie można liczyć na godność w traktowaniu drugiego człowieka. Mama była niezwykle pogodną i bezkonfliktową osobą, niestety stawiała się zwykle na końcu kolejki. Koncept KrajM pozwolił jej zwrócić na siebie uwagę. Ja jej w tym pomogłam; była to bardzo długa i ciekawa droga.

Do podwórkowej wystawy Matria, odbywającej się w dniu przesilenia zimowego w 2020 roku, dołączyłam manifest, w którym pisałam: „Wzywając lokalne kobiety do usłyszenia swoich przytłumionych patriarchatem głosów i tworzenia lokalnych ogniw działań twórczych, kieruję apel do babek, matek, córek i wnuczek, by uniosły wzrastającą falę siły matriarchalnej w publicznie dostępnych miejscach lokalnych”.

To, co zrobiłaś w ramach projektu kontynuowanego przez wiele lat wspólnie z KrajM, wymyka się prostym klasyfikacjom. Mam wrażenie, że wciąż brakuje nam języka, żeby pisać i mówić o takich przedsięwzięciach. Możemy to wsadzić do szuflady z napisem „postsztuka”, myśląc o tym jako o ucieczce od klasycznie pojmowanej sztuki, o wejściu w życie, w codzienność, w spełnianie realnych potrzeb. Jednocześnie przecież to, co robiłaś, było świadomą realizacją, stworzyłaś m.in. ponadgodzinny film Dromoi Pros Matria dokumentujący waszą relację, działania artystyczne, ewolucję Marii Krajewskiej oraz jej chorobę. Jak ty to postrzegasz?

Bardzo interesuje mnie to, gdzie zaczyna się czy też kończy „sztuka” i kto o tym decyduje. Świadome badania tego terytorium uprawiam od dawna. Traktował o tym mój projekt Pole lokalne dotyczący intymnej podróży z moimi abstrakcyjnymi filmami po polskim pograniczu, a także Salvage Art Institute. Ponieważ widziałam twórcze przebudzenie mojej matki, byłam bardzo ciekawa, w jakim kierunku to pójdzie. Towarzyszyłam matce w tworzeniu KrajM zarówno jako artystka, jak i córka. Te obszary zacierały się między sobą. Mama dzwoniła do mnie przez Skype’a i zakrywała swoją twarz akwarelą, którą właśnie namalowała. Mówiłam więc do obrazu. Było to zabawne, ale i bardzo poważne. Uwielbiałam siedzieć przy kuchennym stole i patrzeć, jak KrajM maluje lub wycina w ciszy. Często wydawało mi się, że jest lepszą ode mnie artystką, bo mniej kombinuje, po prostu robi.

Mam wrażenie, że twoja aktywność, stworzenie Deep Matrii, oddanie się temu projektowi, wynika z jednej strony z potrzeby głębokiej komunikacji z matką, towarzyszenia jej w chorobie, ale z drugiej strony jest zaprzeczeniem typowego wtłoczenia córki w funkcje opiekuńcze. Owszem, robiłaś to wraz z opłacanymi przez ciebie osobami opiekuńczymi, ale jednocześnie tworzyłaś coś, co wymykało się kobiecej martyrologii, upodmiotowiało obydwie strony, sprawiając, że binarność, o której zazwyczaj myślimy w takiej sytuacji, nie miała sensu. Możesz powiedzieć, co rozumiesz pod pojęciem Matrii?

Gdy przedstawiłam pojęcie „Matrii” na Seminarium Feministycznym, mówiłam o przestrzeni radości, wolności i godności tworzonej i pielęgnowanej przez relacje osób dobrowolnie wchodzących w tę przestrzeń. Odnosi się ona do wizji świata, w którym chcę żyć, społeczeństwa, dla którego te wartości są cenne. Im głębiej wchodziłam w relację z KrajM, tym bardziej znajdowałam kontakt z głębią Matrii, sięgając w zasoby twórcze pokoleń kobiet, które poprzedziły moją matkę, babkę, prababkę. Miałam nagle kontakt z jakimś pierwotnym tworzeniem, którego ślady znajdujemy w pozostałościach kultur pokojowych, twórczych, matriarchalnych. Do podwórkowej wystawy Matria, odbywającej się w dniu przesilenia zimowego w 2020 roku, dołączyłam manifest, w którym pisałam: „Wzywając lokalne kobiety do usłyszenia swoich przytłumionych patriarchatem głosów i tworzenia lokalnych ogniw działań twórczych, kieruję apel do babek, matek, córek i wnuczek, by uniosły wzrastającą falę siły matriarchalnej w publicznie dostępnych miejscach lokalnych”.

W wideo Strojenie poddajesz twarz chorej matki zabiegom pielęgnacyjnym, przystrajasz biżuterią i karmisz ją lodami czekoladowymi (czekolada to przysmak osób chorych na Alzheimera). Wiele osób płakało oglądając tę pracę, były też głosy oburzenia. Dla mnie jest to właśnie próba zwrócenia uwagi na podmiotowość osoby przykutej do łóżka, na jej prawo do przyjemności, bycia zadbaną, podobania się sobie samej i przypomnienia sobie, że się to lubi. Mam wrażenie, że osoby chore bardzo cierpią z powodu postrzegania ich wyłącznie jako pacjentek, mających jedynie potrzeby medyczne oraz te wynikające z ich fizjologii. Czy nagrywając to wideo od początku wiedziałaś, że pokażesz je na wystawie, czy też początkowo był to prosty zapis, bez myśli o dokamerowym działaniu?

Mama uwielbiała się stroić, zawsze długo przebierała się, malowała, „robiła paznokcie”, zmieniała wygląd i prawie do końca ciekawiło ją lustrzane odbicie. Nagrywałam nas obie tak, by widziała siebie w ekranie iPada, traktując go jak lustro, i wydawało mi się, że sprawiało jej to ogromną przyjemność, tak jak lody, choć nie mogła tego bezpośrednio przekazać. Uspakajało ją to. Jest w filmie Drogi do Matrii scena, gdy mama mówi do lustra, prosi swoje odbicie, aby przyszło bliżej i obejrzało jej prace. To bardzo uczuciowa dla mnie scena: mama chciała świadków, chciała się dzielić, lubiła być nagrywana. Początkowo zaprzestałam nagrań, gdy mama przestała mówić. Była to dla mnie decyzja etyczna, nie chciałam jej filmować, skoro nie mogła się sprzeciwić; jednak te lustrzane sceny magnetyzowały ją, wpatrywała się bez słów w swoje odbicie, postanowiłam więc nagrywać ze względu na ten magnetyzm.

Twoja wystawa była całkowitym zanurzeniem się w przestrzeń prywatną. Większość prac powstała na kuchennym stole. Wiele zdjęć filmowych – tych niedawnych i tych nagrywanych w ciągu kilkunastu lat – powstawało w warszawskim mieszkaniu Marii. Oprócz przestrzeni fizycznej, jest to też przestrzeń symboliczna, do której zazwyczaj ma wstęp niewiele osób. Jak się czułaś, ujawniając waszą intymność?

Mama, gdy jeszcze pracowała zawodowo (była technikiem rozwiązań przy produkcji kostiumów teatralnych i filmowych), przynosiła część pracy do domu, by właśnie na kuchennym stole dokończyć projekty lub rozwiązać problemy techniczne. Bardzo lubiłam przyglądać się jej pracy, ten stół był miejscem wielu odkryć. Na nim powstały prawie wszystkie obrazy KrajM, to było takie „święte” miejsce. Często myślałam, że moja uwaga dodawała jej siły i skupienia. Byłam przecież w pewnym sensie posłanniczką ze świata sztuki; mama wiedziała, że będę o tym mówić, że będę pokazywać. Chciała tego, a nawet żądała. Lubiła, gdy robiłam zdjęcia prac, gdy pytałam, co maluje lub jak mam na to patrzeć, co mam widzieć.

Zawsze podkreślałaś, że wystawa Masz tu być traktuje również o języku, a raczej o komunikacji z osobą, która na skutek choroby traci tę umiejętność. Opowiedz proszę o tym.

Jest taka scena w filmie Drogi do Matrii gdy KrajM z wielkim zaangażowaniem opowiada mojemu partnerowi Gregorowi, co przedstawia jej obraz Wojna z kobietami. Tłumaczy, co widzi, brnie w długą, krętą narrację. Gregor, nie mówiący po polsku, przytakuje z off-u, mama dalej opowiada, choć dociera do niej, że Gregor nie „łapie”. Bardzo lubiła opowiadać. Choroba Alzheimera powoli zabierała jej głos. Do pewnego czasu mogłam dopełniać zdania matki lub wyczuwać, co chce powiedzieć, w pewnym momencie przestała jednak prawie w ogóle mówić. Od czasu do czasu wyrywały jej się pogmatwane frazy, było z tym bardzo trudno. Wiele łez, frustracji. Wtedy malowanie czy zwijanie i plątanie tasiemek było wielkim wsparciem. Mama zaczęła malować na wszystkim, szczególnie na skrawkach materiału… Było to bardzo intensywne, te ostatnie prace są mi najbliższe, bo zastąpiły rozmowy. Uszyłam wielki wypchany jęzor (Jęzory) z jedwabiu, który mama omotała tasiemkami, poprzyczepiała do niego broszki, świecidełka… jakby wzbogacając w ten sposób tę swoją ciszę. Ja zaczęłam malować języki, zapisywać te ostatnie zdania, z których powstał poetycki zin „Wtedy pamiętaj, jak ja kochałam” – także element wystawy.

Ja z kolei mówiłam, że jest to wystawa o miłości, i to o miłości fizycznej, bo polegającej na bliskości – dotyku, pieszczotach, przytuleniu, czyli gestach, które w pewnym momencie stają się ważniejsze niż słowa, zastępują je. Czy pamiętasz moment, kiedy zdałaś sobie sprawę z tego, że twoja relacja z matką zmienia się, kiedy to ona stała się twoją córką, dziewczynką, którą otaczasz troską i opieką?

Często mówiła do mnie „mamo”. Prawie do samego końca głaskała mnie po ręce, pieściła mnie po niej, a ja wzajemnie, uwielbiałam ją pielęgnować, myć, kremować, troszczyć się o jej wygodę, higienę, dotykać jej piersi, każdego zakamarka. Łapałam się na tym, że śpiewałam jej przy myciu lub mówiłam jak do dziecka, przekręcając ją z boku na bok. Była bardzo w tym subtelna, delikatna i wdzięczna. W filmie Gregor pyta ją, kogo lubi najbardziej, a ona odpowiada: „mamę”, bo „mama mnie mobilizuje, zawsze mnie wspierała”. Płaczę, gdy oglądam ten moment, jest naprawdę dokumentem naszej miłości.

Jak twórczość – malowanie, a w późniejszym etapie tworzenie niewielkich obiektów z tasiemek i innych elementów pasmanteryjnych – wpływała na przebieg choroby twojej mamy?

Wydaje mi się, że tworzenie przedłużyło naszą wymianę, więc tym samym przedłużyło aktywny kontakt mamy z otoczeniem. Jej ręce ciągle coś robiły. Tak cieszyła się przy upinaniu tasiemek na „jęzorze” lub przekładaniu i pokazywaniu obrazów opiekunkom lub pani w lustrze, mimo że nie wiedziała dokładnie, gdzie jest lub co robi. To musiało mieć jakiś pozytywny efekt. Zresztą podobno jest to naukowo udowodnione, że twórczość pacjentów spowalnia ich demencję.

Wystawa Masz tu być! oraz performans, który wykonałaś na jej otwarciu, stanowiły pożegnanie z mamą, która zmarła latem 2022 roku. Wszystko działo się bardzo blisko, bo otwarcie było pod koniec września, proces pracy nad wystawą był paralelny z czasem odchodzenia mamy. Czy czujesz, że udało ci się w samej tobie zamknąć ten czas, zakończyć ten etap? A może wygląda to zupełnie inaczej?

Instalowałam wystawę już bez niej, umarła 1 sierpnia, i wspominam to jako bardzo dobry czas, chyba najlepszy od czasu jej śmierci. Świadomość, że mama umarła otoczona miłością, bez bólu i we własnym domu dawała mi dużo siły i skupienia. Film nagle zyskał sens, jęzory nagle miały sens, szyfry językowe stały się jeszcze bardziej wymowne, zin poetycki zamykał to słowami. Jednak dopiero teraz udaje mi się zrozumieć wystawę, a także w pełni zauważyć lata spędzone na naszej współpracy i tworzeniu przestrzeni KrajM i Matrii. Opieka nad pracami KrajM oraz troska o mamę w czasie jej choroby, to tworzenie terytorium godności, wolności i radości.

1 kwietnia 2023 roku w Galerii Studio w Warszawie odbędzie się XXVII Seminarium Feministyczne: Troska. Troskliwe działania i epistemologie. Termin nadsyłania zgłoszeń: 5 marca 2023.

Agnieszka Rayzacher

Agnieszka Rayzacher

Krytyczka sztuki, kuratorka, prowadzi w Warszawie lokal_30 – feministyczną instytucję sztuki. W swojej praktyce skupia się na badaniu i prezentacji twórczości artystek oraz osób sojuszniczych. Współprowadzi Seminarium Feministyczne poświęcone sztuce i feminizmowi. Kuratorka, m.in.: I HAVE A DREAM, Muzeum Współczesne Wrocław i Center for Contemporary Art, Thessaloniki (2012 i 2013); Sleepless in Warsaw, A.I.R. Gallery, New York (2022). Redaktorka książek i autorka tekstów.