Samotność długodystansowca

Miejsce: Galeria Starmach, Kraków
Grzegorz Sztwiertnia, Melanoza
Czas: 28.10 – 16.12.2022

kobietaWidok wystawy, Grzegorz Sztwiertnia, Melanoza, Galeria Starmach w Krakowie, fot. Szymon Sokołowski

Od artystycznego debiutu Grzegorza Sztwiertni minęło już trochę lat. Może nawet trochę więcej niż mi się zdawało. Uświadomiłam to sobie ze zdziwieniem. Ostatnio mieliśmy w Krakowie niewiele okazji zobaczenia prac tego artysty w postaci wystawy indywidualnej. Teraz okazja się trafiła w ramach kolejnej edycji Open Eyes Art Festival w Galerii Starmach, gdzie prezentowana jest wystawa Melanoza. Co widzimy? Z jednej strony kontynuację pewnych wątków powracających przez lata w twórczości Sztwiertni, z drugiej – widoczną zmianę, nowy kierunek poszukiwań konceptualnych i rozwiązań formalnych. Melanoza to przede wszystkim malarstwo. Wielkoformatowym obrazom towarzyszy appendix w osobnej sali – parę rysunków i jedna praca wideo. Nie ma, tak charakterystycznych dla wielu wcześniejszych wystaw Sztwiertni, rozbudowanych i mocno nasyconych intelektualną treścią literackich komentarzy jako integralnej części pokazu. Jednak to ciągle ten sam Grzegorz Sztwiertnia. Wymagający, bezkompromisowy, przy tym gorączkowy, jak zawsze „osobny” i w jakiś sposób w tym, co robi – samotny. I takie też są jego najnowsze obrazy. Inne.

Malarstwo już dawno utraciło niewinność, choć wątpię, czy kiedykolwiek mogło się nią szczycić. Dawno też osiągnęło wysoki poziom nasycenia. Co pozostaje? Clement Greenberg, jeden z najbardziej wpływowych amerykańskich krytyków lat 60. XX wieku, uważał, że malarstwo powinno zdecydowanie skupić się na podkreślaniu podstawowej różnicy w stosunku do innych mediów: dwuwymiarowości i płaskości. Określał malarstwo jako kierunek oparty przede wszystkim na autorefleksji i rozwiązaniach czysto formalnych

Widok wystawy, Grzegorz Sztwiertnia, Melanoza, Galeria Starmach w Krakowie, fot. Szymon Sokołowski

Malarstwo już dawno utraciło niewinność, choć wątpię, czy kiedykolwiek mogło się nią szczycić. Dawno też osiągnęło wysoki poziom nasycenia. Co pozostaje? Clement Greenberg, jeden z najbardziej wpływowych amerykańskich krytyków lat 60. XX wieku, uważał, że malarstwo powinno zdecydowanie skupić się na podkreślaniu podstawowej różnicy w stosunku do innych mediów: dwuwymiarowości i płaskości. Określał malarstwo jako kierunek oparty przede wszystkim na autorefleksji i rozwiązaniach czysto formalnych. Przywołuję tutaj Greenberga nie bez powodu, jego teoretyczne eseje towarzyszyły bowiem twórczości takich artystów jak Frank Stella, Mark Rothko i wreszcie Ad Reinhardt, do którego ideowej postawy i twórczości odnosi się malarska seria Całuny stanowiąca punkt centralny Melanozy. Sztwiertnia bada, analizuje, krytycznie przygląda się dziełom, malarskiej technice, technologii, a także przemyśleniom twórcy „czarnych” obrazów. Badanie jest tu właściwym słowem, ponieważ tym, co charakteryzuje działania Sztwiertni, jest przede wszystkim uważność i dociekliwość. Zbadać, przeanalizować, rozłożyć na czynniki pierwsze, spoglądać z nieufnością, dotknąć, poczuć. Nic na wiarę. Nie zapominajmy, że Sztwiertnia nie jest akolitą żadnej reguły, zawsze pozostaje natrętnym i sceptycznym intruzem. To racjonalista, ale zainteresowany zjawiskami, które wymykają się definicjom, analitycznemu poznaniu. Doświadczeniem egzystencjalnym, kwestiami duchowymi i – choć może zabrzmi to dziwnie – także mistyką obrazu.

Jörg Heiser, niemiecki krytyk, mówi o sztuce jako spirali z osadzającymi się na niej kolejnymi warstwami. „Nowe nie pojawia się jako lśniące czystością z Niczego, ale jako brud, wrośnięty w spiralę historii (spirala jako model rozwoju, który nie jest ani liniowy, ani cykliczny; brud jako coś, co wydaje się tylko pozostałością, ale potem nieoczekiwanie znów nabiera znaczenia)”.

A więc wrócić. Powracać i jeszcze raz powracać. Sprawdzać.
„Jeszcze. Mówić jeszcze. Wymówić coś jeszcze. Jakoś coś jeszcze. Aż nijak już jeszcze. Wymówić nijak już jeszcze.
Mówić, aby wymówić. Wymówić źle. Odtąd mówić, aby wymówić źle.
Wymówić ciało. Choć go nie ma. Bez myśli. Choć go nie ma. Przynajmniej tyle. I miejsce. Choć go nie ma. Dla tego ciała. Gdzie by było. Gdzie by ruszało się. Skąd wychodziłoby. Dokąd wracałoby. Nie. Nie wychodziłoby. I nie wracałoby. Byłoby tylko. Było. Jeszcze by tylko było. Nie poruszając się.Który to już raz. I zawsze to samo. Próbować. Pudłować. Trudno. Spróbować jeszcze raz. Spudłować jeszcze raz. Spudłować lepiej”.
(Samuel Beckett, Hej na dno)

Widok wystawy, Grzegorz Sztwiertnia, Melanoza, Galeria Starmach w Krakowie, fot. Szymon Sokołowski

Sztwiertnia nie udaje, że jego obrazy biorą się z nicości, nie ukrywa swoich kolejnych fascynacji i punktów odniesienia. Prowadzi z widzem wyrafinowaną grę, zakładając, że ten posiada wystarczające informacje i jest w stanie rozpoznać konteksty dzieła. Myśl pierwotna jako surowiec wtórny, z którego powstaje coś nowego, odmiennego, w innym czasie i okolicznościach. Już w serii Polskie Miasteczka II / Polish Village Series II z 2017 roku samym tytułem otwarcie nawiązywał do Polish Village Series Franka Stelli z lat 70. XX wieku i zwracał się w stronę amerykańskich ekspresjonistów abstrakcyjnych. Teraz w jego polu widzenia (właśnie „widzenia” – ciągle chodzi o oko malarza) znalazł się Ad Reinhardt i jego radykalne przemyślenia na temat obrazu, ale też problem malarskiej draperii i ciała.

Całuny – więc rodzaj draperii. A czym jest draperia? Draperia w malarstwie to popis umiejętności artysty. Mieszanka malarskiej arogancji i fascynacji trójwymiarowością rzeźby. Draperia może stać się głównym tematem obrazu jako forma i motyw sam w sobie. Kaskady, fałdy, meandry, serpentyny tworzą niepokojące labirynty. Jedna z najciekawszych i zaskakujących wypowiedzi na temat draperii to fragment zapisu wrażeń po zażyciu meskaliny w Drzwiach percepcji Aldousa Huxleya: „Wziąłem stojący obok tom […]. Przekartkowałem go. […] obraz, Judyta. Przykuł on moją uwagę, patrzyłem zafascynowany […] na purpurowy jedwab fałdzistego stanika Judyty i długich, rozwianych przez wiatr sukni. Widziałem to już przedtem – widziałem tego ranka, w przerwie między oglądaniem kwiatów i mebli, gdy spojrzałem przypadkowo w dół i zacząłem przyglądać się namiętnie i świadomie swoim skrzyżowanym nogom. Te fałdy spodni – cóż za labirynt nieskończenie znaczącej różnorodności! I faktura szarej flaneli – jakże bogata, obdarzona jakże głębokim i tajemniczym przepychem! Napotkałem je ponownie – w obrazie Botticellego”. Draperia? Zapowiedź abstrakcji? A wydawałoby się, że czarne obrazy Franka Stelli, Lema Sabachthani Barnetta Newmana, abstrakcje Marka Rothki i wreszcie prace Ada Reinhardta leżą na przeciwległym biegunie.

Tajemniczy tytuł wystawy Melanoza to termin medyczny. „Melanoza to ciemnobrunatna pigmentacja tkanek lub narządów, która powstaje w wyniku odkładania się ciemnego, prawie czarnego barwnika – melaniny. U człowieka tworzy się w skórze, we włosach lub naczyniówce, zostawiając światłu tylko jeden kanał dotarcia do wnętrza oka: źrenicę. Źrenica jest czarną dziurą, przez którą wpada wszystko, na co patrzymy” (Grzegorz Sztwiertnia)

Widok wystawy, Grzegorz Sztwiertnia, Melanoza, Galeria Starmach w Krakowie, fot. Szymon Sokołowski

Draperia. Tkanina, płachta, zasłona, plisowana tkanina, teatralna kurtyna, prześcieradło, ekran, krzywe matematyczne, architektoniczny łuk, płótno naciągnięte na krosna, chirurgiczna serweta, całun. Nawet wygładzona fałda pozostaje fałdą. Tak twierdzi Gilles Deleuze. W książce Fałda. Leibniz i barok nie podaje jednej definicji fałdy, tylko mnoży przykłady, porównania i konteksty. Fałda to poskładana wielość. Słowo „fałda, plisa” pochodzi z języka łacińskiego od plicare ‘składać, marszczyć, fałdować’. Stad francuskie plissé, plier. Stąd też staroangielskie słowo deploy, z którego wywodzi się dzisiejszy display, wyświetlanie, ale i powierzchnia wyświetlająca, ekran. Obraz. Na obrazach starych mistrzów draperie dekoracyjnie i wstydliwie skrywają ciała. Wygładzona fałda. To, co dotąd pozostawało w ukryciu, zostaje ujawnione na napiętym płótnie obrazu. Linie zgięć, brzegi, przebarwienia, ledwie dostrzegalne ślady dawnej formy. Rozłożone chusty chirurgiczne są „całunem, którym zwyczajowo okrywa się zwłoki, trumnę lub katafalk. Całun służy zarówno żywemu (wciąż), jak i martwemu ciału. Okrywa, ale niczego nie ukrywa”. Tyle Sztwiertnia.

Punktem wyjściowym serii Całuny był wybór dwóch nieco różniących się wielkością formatów. To „Matka” i „Ojciec”, medycy, znawcy ludzkiej anatomii, ludzkiego ciała, jego wnętrza. Tym, co fascynuje Sztwiertnię, jest ciało człowieka i ciało obrazu: płótno to skóra, a skóra to płótno. Pędzel musi być tak precyzyjny, jak precyzyjny jest skalpel chirurga. Malarska draperia przybiera kształt chirurgicznej serwety. Wpatrując się w obrazy, zaczynasz dostrzegać rygorystyczne prawa, jakimi rządzą się te kompozycje. Układ bazuje na uproszczonych formach serwet chirurgicznych, które służą do zakrycia części ciała operowanego pacjenta. To obrazy oczyszczone z anegdoty, ascetycznie powściągliwe, ale też w pewnym sensie kontemplacyjne. Redukcja, czystość, poddanie się nakazowi zachowania dyscypliny i higieny. Bezwzględna precyzja. Napięcie powstaje między formą a dążeniem do nawiązania z patrzącym dialogu na poziomie emocji. Abstrakcyjna forma wydaje się najtrafniej wyrażać konkretność intymnego doświadczenia obrazu, jego cielesności i związanych z tym emocji.

„Widzisz, co widzisz” – powtarzał Frank Stella. Oto jest obraz, niczego nie ukrywam, to wszystko i nic więcej. Może jednak nie chodzi tylko o radykalne odrzucenie narracyjności w malarstwie, ale też o rodzaj afirmacji aktu subiektywnego widzenia. Realizm zniewolony jest koniecznością obiektywizmu, a abstrakcja posiada wolność usubiektywniania.

Tajemniczy tytuł wystawy Melanoza to termin medyczny. „Melanoza to ciemnobrunatna pigmentacja tkanek lub narządów, która powstaje w wyniku odkładania się ciemnego, prawie czarnego barwnika – melaniny. U człowieka tworzy się w skórze, we włosach lub naczyniówce, zostawiając światłu tylko jeden kanał dotarcia do wnętrza oka: źrenicę. Źrenica jest czarną dziurą, przez którą wpada wszystko, na co patrzymy” (Grzegorz Sztwiertnia)

Melanoza prowadzi nas prosto w stronę melancholii, czarnej żółci (melaina chole) – według koncepcji Hipokratesa jednego z czterech humorów, czarnego temperamentu odpowiedzialnego za specyficzną dyspozycję charakteru, postawę egzystencjalną, kondycję człowieka, stan jego ciała i duszy. Melancholia – „czarna dziura, przez która wpada wszystko, na co patrzymy”. Melancholia to nie tylko poczucie braku i tęsknoty, to kultura, mitologia, ogromna ikonosfera. To rodzaj wrażliwości.

Skóra i płótno to empatyczna powierzchnia. Nacięcie powoduje, że to, co było ukryte, zostaje obnażone. Krew i farba wsiąkają w płótno. Pojawiająca się na obrazach sugestia obnażonego, pulsującego „wnętrza” niepokoi i fascynuje. Rana otwiera się i lśni własnym blaskiem. Rana-tajemnica, rana-źródło.

„jeszcze oddychające mięso
wypełnione krwią
jest pożywieniem
tych form”
(Tadeusz Różewicz, Francis Bacon, czyli Diego Velázquez na fotelu dentystycznym)

Widok wystawy, Grzegorz Sztwiertnia, Melanoza, Galeria Starmach w Krakowie, fot. Szymon Sokołowski

Ten moment, kiedy dostrzegam na płaszczyźnie obrazu, otwór-ranę, ma w sobie niezwykłą intensywność, trudną, wstydliwą intymność, a jednocześnie coś jest w tej odsłonie podniosłego, jak w uniesieniu kurtyny. Uroczystego jak odsłonięcie długo zasłoniętego. Według tradycji siedemdziesięciu tłumaczy dokonało przekładu Starego Testamentu z aramejskiego i hebrajskiego na grekę i mimo że pracowali osobno, każdy z nich hebrajskie słowo gala przetłumaczył jako Apokalipsa.

„Apokalipsa, oznacza, że „[…] ujawniam rzecz, która może być częścią ciała, głową lub oczami, częścią sekretną, płcią lub czymkolwiek, co może być ukryte, rzeczą tajemną, rzeczą zakrytą, rzeczą, która pozostaje w ukryciu i nie jest artykułowana, może być wyrażona, ale która nie potrafi, albo której nie wolno ani wyprowadzić na światło dzienne. […]. Apokalipsa jest więc usuwaniem materii czy draperii będącej zasłoną, jej rozdarciem, ryzykownym gestem” (Jacques Derrida, Apokalipsa)

Ten ryzykowny gest nie jest Sztwiertni obcy, tak jak nieobce mu są pewne wątki judaistycznej mistyki i egzegezy.

To tylko kilka luźnych przemyśleń o wystawie Melanoza. Żeby docenić ostatnie prace Grzegorza Sztwiertni, nie wystarczy rzucić okiem, warto je nie tyle oglądać, ile na nie patrzeć i jeszcze raz patrzeć. Przeobrażają się wraz ze zamieniającym się światłem dziennym. Są inne w południe, inne wieczorem. Zachodzą jak czarne słońca melancholików. Odbieramy je inaczej, kiedy patrzymy na pojedynczy obraz, jeszcze inaczej jako całość. W przestronnej galeryjnej przestrzeni budują swój rytm, który nie ma nic wspólnego z gładką harmonią.

Warto zobaczyć Całuny, warto wybrać się na Melanozę. To rzadka w Krakowie okazja do spotkania z pracami artysty, który od początku konsekwentnie wybiera osobne ścieżki, zmusza do myślenia, uczy patrzenia i nie myśli o sztuce jako krótkiej serii fajerwerków, ale długotrwałej, często samotnej podróży.

Anna Bas

Anna Bas

Absolwentka teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.  Zawodowo związana z Teatrem im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Kuratorka wystaw, autorka tekstów do katalogów i scenariuszy teatralnych.  Felietonistka dwumiesięcznika „Psychiatria”. Interesują ją marginesy i peryferia. W życiu i w sztuce często przywołuje zdanie Róży Luksemburg: „Wolność jest zawsze wolnością dla myślących inaczej“.