Nr 7 jesień 2022 recenzje Kamil Kuitkowski

2k22 playlista

kobieta↑ Widok wystawy, Open Eyes Art Festival, fot. Szymon Sokołowski

W 2022 roku Netflix uraczył nas Playlistą – opowieścią o powstaniu serwisu Spotify i o tym, jak dzięki niemu zmienił się świat, nie tylko muzyki. Szokujące. Ale nie o tym, nie o tym. Korzystając z zaproszenia do podsumowania minionego roku w sztuce i zainspirowany nieco hagiograficznym serialem, postanowiłem ułożyć dla Państwa własną playlistę. Nobliwie rozpisaną na miesiące i programowo zbudowaną prawie tylko ze starych piosenek, bo – jak sądzę – znamy je wszyscy. Takie w końcu najbardziej się ponoć lubi i mogą się przydać w nadchodzącym karnawale. A skoro nic tak nie wspiera wspominania jak nostalgiczne utwory, to pożeniłem je z wydarzeniami i wystawami minionego roku. Tak jak każda osobista playlista, jest to wybór niepełny i podyktowany omylną pamięcią. Ale układa się w longplay (jest też bonus track) rzeczy, które zwyczajnie wciąż grają mi w głowie (niektóre mniej, niektóre więcej – jak to z piosenkami). Wydają mi się też po prostu emblematyczne dla pewnych zjawisk, problemów i tendencji, silnie obecnych w sztuce w 2022 roku, które zostaną z nami na dłużej. Zatem, drodzy Państwo, enjoy!

styczeń

Melanie C Never be the same again (https://www.youtube.com/watch?v=UAaW1BUSPP8) i nowy dyrektor Zachęty

Widok wystawy, Katarzyna Kozyra, Szukając Jezusa. Biblioteka, Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki, fot. Katarzyna Szumska

Rok zaczął się jakby obuchem w łeb, choć wydawać by się mogło, że pozakonkursową nominację Janusza Janowskiego na dyrektora Zachęty zbiorowo przepracowaliśmy w memach wykpiwających jego niedające się w żaden sposób obronić malarstwo (uprawiane obok filozofii i muzyki) oraz to że nawet prezesem Związku Polskich Artystów Plastyków został mimo przegranych konkursów, nie posiada większych osiągnięć kuratorskich ani doświadczenia w zarządzaniu dużymi instytucjami i dodatkowo głosi banialuki negujące całą sztukę XX i XXI wieku. Mimo zawiązania komitetów protestacyjnych, wysyłania listów otwartych i negatywnych opinii środowiskowych, z początkiem stycznia wkroczył do gabinetu wraz z prawnikiem z Ordo Iuris. Ogłoszony został 18-stronicowy program nowego dyrektora. Pełen ogólników, z których zapamiętałem przede wszystkim kilka anachronicznych koncepcji wystaw i pomysł zorganizowania kilku biennale i triennale podczas jednej kadencji. Później temat trochę przycichł, głównie dlatego, że w roku 2022 realizowano w Zachęcie program ułożony jeszcze przez Hannę Wróblewską z zespołem (w grudniu otworzyła się ostatnia wystawa z tego rozdania, czyli Szukając Jezusa Katarzyny Kozyry). Pocztą pantoflową rozchodziły się jednak w środowisku głosy o paraliżu instytucji i problemach przy kolejnych wystawach i projektach. Pojawiła się też pierwsza z zapowiadanych przez dyrektora wystaw, czyli Kulisiewicz. Lapidarne piękno, która w finezji tytułu i komunikatu wizualnego przywodzi skojarzenia z wystawami realizowanymi przez ZPAP w różnych miejscach kraju. ZPAP zresztą pojawiał się w tym roku również z okazji zawirowań związanych z lubelską Galerią Labirynt i jej dyrektorem Waldemarem Tatarczukiem. Jako jedyną kontrkandydaturę w konkursie zgłosił, łamiąc niepisaną środowiskową umowę, prezes Okręgu Lubelskiego ZPAP, Wojciech Mendzelewski. Nie spełnił jednak wymogów formalnych.

luty

Kate Bush This woman’s work (https://www.youtube.com/watch?v=UXzx–YefD8) i To nie jest męski świat Małgorzaty Markiewicz w Bunkrze Sztuki

Bunkra Sztuki (złośliwie zwanego obecnie Buncakiem), od czasu dyrektorskiego przejęcia go przez Maszę Potocką z zasady staram się nie odwiedzać, zwłaszcza podczas otwarć wystaw. Jest to forma sprzeciwu wobec, w mojej opinii, najgorszego z modeli zarządzania i dysponowania władzą w kulturze, autorytarnego i sobiepańskiego. Naśladującego wręcz najbardziej patologiczne mechanizmy „dobrej zmiany” w instytucjach kultury. Tyle, że bez choćby ideowej dobrej zmiany. Zwykłe wielkie ego – można stwierdzić. Co więcej, już w 2021 roku instytucja, po rozgromieniu doszczętnie poprzedniego zespołu i zastąpieniu go przez kompletnie nieistniejących w lokalnym środowisku twórczym i niezainteresowanych nim spadochroniarzami i spadochroniarkami z MOCAK-u, zaproponowała nam kuriozalną wystawę Partytura i ogród czy elitarystycznego i momentami wręcz obraźliwego potworka w postaci Portretów Krakowian Leszka Sobockiego.

Wystawa Markiewicz, będąca mini retrospektywą, eksplorująca m.in. dziwność i potworność jako narzędzia emancypacji, potrafiłaby zagrać co najmniej sprawnie, zwłaszcza wobec niedawnych strajków kobiet i coraz bardziej radykalizującej się ultraprawicy. Jednak okoliczności wydrenowały ją z tej siły, ba! wykastrowały ją. Uczyniły z niej raczej „to właśnie męski świat” i ofiarę najgorszych mechanizmów patriarchalnego sposobu sprawowania władzy – w tym wypadku instytucji wobec artystów i artystek.

Z przyczyn osobistych pojawiłem się jednak na wernisażu wystawy Małgorzaty Markiewicz To nie jest męski świat. Niestety, wystawy właściwie nie mogłem zobaczyć. Nie tylko z powodu dość licznego tłumu gości (w którym trudno było szukać znajomych twarzy) czy nagłego wyłączenia multimediów (ponoć szczury). Przeszkodziło mi coś innego. DyrektOR Bunkra Sztuki – jak uparcie siebie przedstawia Masza Potocka – potrafiła na otwarciu wystawy To nie jest męski świat bez zająknięcia powiedzieć: „artysta, Małgorzata Markiewicz, który przez lata doskonalił się…” dodatkowo zaznaczając: „ja używam neutralnych genderowo końcówek”, gdy wśród zgromadzonych usłyszeć można było jednak pomruk dezaprobaty. Można to zrzucić na zwykłe boomerstwo, ale w instytucji zwyczajnie wyrżniętej i zdruzgotanej, w której kuratorzy i kuratorki podpisują wystawy raczej ghostwritersko, czytać należy upiorniej. Wystawa Markiewicz, będąca mini retrospektywą, eksplorująca m.in. dziwność i potworność jako narzędzia emancypacji, potrafiłaby zagrać co najmniej sprawnie, zwłaszcza wobec niedawnych strajków kobiet i coraz bardziej radykalizującej się ultraprawicy. Jednak okoliczności wydrenowały ją z tej siły, ba! wykastrowały ją. Uczyniły z niej raczej „to właśnie męski świat” i ofiarę najgorszych mechanizmów patriarchalnego sposobu sprawowania władzy – w tym wypadku instytucji wobec artystów i artystek. W końcu nawet tytuł został narzucony przez dyrektoRA, a proponowany przez artystkę „Ciało, kamień i władza” nie uzyskał akceptacji. Przypomniał mi się dom uciech w Jezebel w Opowieści podręcznej: niby z jednej strony pozorny oddech wolności kobiet wobec opresji Gileadu, z drugiej wciąż skonstruowany męskim palcem i pod męskie oko potworny element składowy reżimu. Miałem silne poczucie instrumentalnego i przemocowego potraktowania artystki (ale też i kuratorki Moniki Kozioł). Tym bardziej, że wystawie towarzyszyła trudna do zrozumienia prezentacja faksymile jej prac z kolekcji MOCAK-u w restauracji „Magnateria” sąsiadującej z obecną siedzibą Bunkrem Sztuki oraz loteria sygnowanych odbitek na wernisażu. Sam wygrałem jedną, przyznaję. Wciąż jej nie powiesiłem.

marzec

Laibach War (https://www.youtube.com/watch?v=jOFzTjjZcZw) i kolejny koniec świata, jaki znamy

Widok wystawy, Z mojego okna widać wszystkie Żabki, Galeria Jak zapomnieć, fot. Michał Maliński

Nie sposób byłoby pominąć wydarzeń i wciąż trwającej wojny w Ukrainie. Choć wojna wybuchła 24 lutego, to marzec, myślę, był miesiącem, w którym zaczęliśmy w pełni przepracowywać zaistniałą sytuację. Również w zakresie sztuki i organizacji kultury. Na początku był chyba po prostu szok, pytania co dalej. Czy konflikt eskaluje? Pracowałem wtedy nad wystawą Z mojego okna widać wszystkie Żabki w galerii „Jak zapomnieć” i razem z galerią zastanawialiśmy się, czy to wypada? Może przesunąć otwarcie, poczekać?. Otwarcie przesunęliśmy i wystawę w końcu otworzyliśmy pod koniec kwietnia. Sytuacja wtedy, choć to może niefortunne wyrażenie, pozornie okrzepła. Ale zmieniło się tak naprawdę wszystko. Fala uchodźców, którzy z nami zostali, ostatecznie podrażniła i może ma szansę obalić polski mit o narodowym monolicie. Część instytucji zaczęła tłumaczyć produkowane przez siebie treści nie tylko na angielski, jak dotychczas, ale też na ukraiński – i pracuje nad budowaniem oferty dla dwukulturowego (wciąż jednak nie wielokulturowego) społeczeństwa. Choć udać się to może tylko wtedy, gdy „dla” zamienimy na „razem z”. Natomiast wojna energetyczna i wywołany nią kryzys oraz nadciągająca recesja zmieniły i dalej będą zmieniać (i tak już przetasowane przez pandemię i prawicową woltę w instytucjach) sposób kształtowania i finansowania kultury. Być może będzie biedniej i skromniej. Na pewno inaczej. Może mądrzej i racjonalniej, w kontrze do bezrefleksyjnego kapitalizmu, wpływającego przecież na sztukę i jej – nomen omen – produkcję.

kwiecień

Faithless Mass Destruction (https://www.youtube.com/watch?time_continue=5&v=uzgBD2wysuI&feature=emb_logo ) i Polityka w sztuce w MOCAK-u

Jednak nie wszyscy zauważyli zmianę sytuacji związaną z wojną. I idące za tym nowe konteksty, ale też ideowe niebezpieczeństwa. Milan Kundera wspomina w Księdze śmiechu i zapomnienia czeskie słowo „litost”, oznaczające zażenowanie własną nędzą. W tym roku MOCAK zafundował nam właśnie takie doznanie, zażenowanie nędzą naszych instytucji sztuki współczesnej, w kolejnej odsłonie swojej flagowej serii wystaw „…w sztuce”. Zaczęło się od samej kampanii promocyjnej, gdy miasto obwieszono plakatami ze zdjęciem z performance’u Szew – dość dwuznacznej, zwłaszcza dla Ukraińców i Ukrainek, postaci, jaką jest Piotr Pawleński. Co więcej, wielu osobom wydawało się, że w MOCAK-u była już taka wystawa. Albo efekt Mandeli, albo wszyscy spodziewaliśmy się tego, co możemy zobaczyć. I faktycznie, po raz kolejny otrzymaliśmy wystawę właściwie rozmijającą się ze swoim tytułem, będącą raczej ugrzecznioną (ach, te opisy!) prezentacją „ilustracji wydarzeń politycznych i społecznych w sztuce”, a nie polityką w sztuce czy sztuką polityczną – jak można by oczekiwać. Tym razem, z racji trwającej wojny, kryzysu migracyjnego i aż krzyczącej politycznie rzeczywistości, wystawa w MOCAK-u okazała się jeszcze bardziej „zrobiona zza biurka” i ślepa na otaczający świat oraz współczesność. Oczywiste jest, że tak duże wystawy powstają długo i planowane są z wyprzedzeniem. Jednak każdy system pozwala na pewnego rodzaju elastyczność i pole do przekształceń. Gdyby z nich skorzystano, można by było uniknąć nadreprezentacji wątku uchodźczego na wystawie. Tym bardziej niestosownego, bo widzieliśmy i doświadczaliśmy go wszyscy na ulicach, a na wystawie głos oddano „białym cis-seksualnym europejskim artystom pochylającym się nad tematem”. Czasem też zapędzono się wręcz za daleko, a powtórzenie pracy Barka Sisleja Xhafy za pomocą zgromadzonych (ponoć przynosili je krakowianie w zadumie nad problemem) na miejscu rozdeptanych butów i kapci (pierwotnie praca zbudowana była z obuwia znalezionego na plażach Lampedusy, należącego do faktycznych ofiar kryzysu uchodźczego, które utonęły, próbując się dostać do Europy) było po prostu skandaliczne i oburzające. Z kolei, drobne jasne elementy wystaw, jak na przykład pokaz fotografii Archiwum Protestów Publicznych, dokumentujących manifestacje uliczne – które w ogóle uważam za jedno z ciekawszych i ważniejszych zjawisk w polskiej kulturze ostatnich lat – zostały przygaszone zwyczajną niestosownością. Jak można pokazywać zdjęcia z protestów kobiet walczących o podmiotowość i nie używać na wystawie feminatywu „artystka”? Chciałoby się powiedzieć, w ślad za naklejkami rozdawanymi przez Martę Romankiv w ramach protestu na otwarciu wystawy: „MOCAK, ogarnijcie się!”. Życie jest gdzie indziej.

maj

Grzegorz z Ciechowa Piejo kury piejo (https://www.youtube.com/watch?v=mw-boSbDiKg) i Interior w BWA Katowice

W prowincji jest siła. Zwłaszcza wobec wyczerpywania się wielkich narracji i przejmowania znaczących instytucji sztuki przez politycznych aparatczyków. To tam wciąż może się dziać ferment i odnaleźć można resztki artystycznej wolności. Jednak, o ile sztuka od pewnego czasu z sukcesem poszukuje i bada naszego radykalnego Innego, o tyle naszą radykalnie inną przestrzeń wciąż traktuje po macoszemu, jako coś wciąż wstydliwego. A to z niej wszyscy przyszliśmy, chciałoby się powiedzieć. Jesteśmy przecież wiejskim narodem. Kuratorka Marta Lisok w zbiorowej wystawie Interior spogląda się właśnie na to miejsce „pomiędzy”, gdzieś obok. Wciąż dzikie, niezbadane, pełne fałszywych tropów, wypreparowanych mitów i poddane wewnętrznemu kolonializmowi. Jednak pełne niezwykłej wewnętrznej siły pozwalającej budować nowe opowieści, przeszłości i przyszłości, kształtować inne niż znane dotąd systemy i porządki. Marta Lisok, przy pomocy prac zaproszonych artystów i artystek (Przemek Branas, Agnieszka Brzeżańska, Ewa Ciepielewska, Elżbieta Jabłońska, Agata Jarosławiec, Karolina Jarzębak, Jan Kowal, Michalina W. Klasik, Land of YZ, Aleksandra Liput, Daria Malicka, Marta Niedbał, Alicja Pakosz, Maryna Sakowska, Ala Savashevich, Justyna Smoleń, Jakub Woynarowski) przygotowała dla nas podróż po znanym i nieznanym jednocześnie, przez dziwne archiwa, nietypowe pomniki, tajemnicze rytuały. Taką konfrontację z wypartym i ten rodzaj kuratorskich wystaw – bardzo aktualnych, ale bez wyrachowania i kalkulacji, rodzaju wysmakowanych wizualnie (co niezwykle trudne w tak kłopotliwej „wypłytkowanej” przestrzeni BWA) i intertekstualnie esejów, niepozbawionych przy tym lekkości i humoru – ogląda się z niekłamaną przyjemnością, tym bardziej, że była to ostatnia wystawa Marty Lisok w BWA w Katowicach.

czerwiec

Grace Jones Corporate Cannibal (https://www.youtube.com/watch?v=FgMn2OJmx3w) i (ostatni taki) Miesiąc Fotografii oraz Kraków Art Week w tym samym czasie oraz krakowska festiwaloza

Jednak Miesiąc Fotografii sam zauważył wyczerpanie się swojej formuły i własne komunikaty oraz materiały promocyjne opatrywał w tym roku hasztagiem #ostatnitaki. Być może w roku 2023 w ogóle się nie odbędzie, a czas zostanie poświęcony na wypracowanie nowego kształtu. Zobaczymy. Mądra decyzja, słusznie reagująca na rzeczywistość.

Pandemia znacząco przebudowała harmonogramy wydarzeń kulturalnych. Dlatego drugi rok z rzędu w tym samym czasie w Krakowie odbywał się równocześnie i Miesiąc Fotografii, i Kraków Art Week (dawny gallery weekend). Dwa wydarzenia jednocześnie – zgoła inne, ale bardzo podobne, bo proponujące wystawy i – mimo współpracy – wzajemnie się kanibalizujące, zwłaszcza w mieście z tak głębokim deficytem galerii i przestrzeni wystawienniczych. Z jednej strony wydaje się to wynikiem niebywałej wręcz miłości Krakowa do festiwali (do tego stopnia, że na przykład jesienią odbywały się w Centrum Kongresowym równocześnie Bomba Megabitowa i Sacrum Profanum, tak że obu chyba myliło się, którym są). Z drugiej strony odpowiada za to sposób finasowania kultury – z jego grantozą i coraz bardziej wydłużającymi się procedurami rozpatrywania wniosków owocującymi przekazywaniem środków na wydarzenia kulturalne generalnie w drugiej połowie roku. Powoduje to nerwowość działań i ich nadmiar, z racji tego, że zostają skupione w tym samym, krótkim odcinku czasu. Jest to trudne do ogarnięcia, często wycieńczające – zarówno dla twórców i twórczyń, producentów i producentek, jak i odbiorców. Wszyscy wtedy wydają się odurzeni „artyzolem”, a pod koniec roku ledwie zipią na poprojektowym zjeździe. Być może obecny kryzys zmieni tę sytuację, zmniejszając po prostu finansowanie – co jednak nie jest to dobrym rozwiązaniem, bo powinno to wynikać z oddolnej przebudowy sposobów działania. Jednak Miesiąc Fotografii sam zauważył wyczerpanie się swojej formuły i własne komunikaty oraz materiały promocyjne opatrywał w tym roku hasztagiem #ostatnitaki. Być może w roku 2023 w ogóle się nie odbędzie, a czas zostanie poświęcony na wypracowanie nowego kształtu. Zobaczymy. Mądra decyzja, słusznie reagująca na rzeczywistość.

lipiec-sierpień

A*S*Y*S & KAI TRACID Rave The Planet (link: https://www.youtube.com/watch?v=T9xQeeBPkXk ) i Berlin Biennale

Do Berlina latem wybrałem się w dwóch celach: by wziąć udział w reaktywowanej po latach kultowej Love Parade, tym razem jako Rave The Planet, opisywanej przez organizatorów jako jedna wielka taneczna manifestacja polityczna, oraz by zobaczyć 12 Berlin Biennale przygotowane przez Kadera Attię. Ostatecznie na Rave The Planet nie dotarłem, pochłonięty przez inne berlińskie rozrywki, co długo będę uważał za jedno z większych życiowych (nie)osiągnięć. Berlin Biennale udało mi się jednak w większości zobaczyć. Będące właściwie jedną wielką wystawa zbiorową, rozpisaną na kilka lokalizacji (m.in. KW Institute for contemporary art, Akademie der Künste i Hamburger Bahnhof, gdzie prezentacja biennale ciekawie rezonowała z obecnymi tam innymi wystawami). Kader Attia, sam będący artystą, algierskiego pochodzenia, przepracowującym w swojej twórczości kolonializm, zaprosił do udziału w biennale artystów i artystki w jakiś sposób metodologicznie mu podobnych. Przede wszystkim, odczytywałem ten gest kuratorski jako „oddanie pola”. Oglądaliśmy zatem realizacje artystów i artystek, których bezpośrednio lub pośrednio dotknęły wszelkiego rodzaju polityczne, kolonialne i postkolonialne traumy (przypominał mi się wtedy nasz MOCAK i kołatało w głowie: „Można? Można!”). Uczestnicy biennale nie tylko owe traumy analizowali, niejednokrotnie brutalnie i niezwykle poruszająco, ale też szukali modeli napraw i przepracowań. Tegoroczne berlińskie Biennale wydało mi się w tym kształcie niezwykle istotne, dlatego, że wojna w Ukrainie ujawniła wciąż obecne kolonialne mechanizmy. Napaść Rosji jest napaścią kolonizacyjną. Ale też my jesteśmy w jakiś sposób koloniami. Uświadomiłem sobie, że dużo łatwiej jest mi wymienić współczesnych artystów amerykańskich czy angielskich niż z sąsiedniej Ukrainy. Dużo jeszcze traum do przepracowania przed nami, a ciągle pojawiają się kolejne. Może faktycznie „rave” okaże się jakimś rozwiązaniem.

wrzesień

Meja All ’Bout The Money (https://www.youtube.com/watch?v=YcXMhwF4EtQ) i Warsaw Gallery Weekend

Bezprecedensowa liczba krakowskich malarzy i malarek pokazywana w warszawskich prywatnych galeriach powodowała swoisty dysonans poznawczy. Niby ulice inne – szersze, budynki inne – wyższe, ale ludzie ci sami. Z jednej strony cieszy tak duża obecność malarstwa z Krakowa – zwłaszcza wobec coraz silniejszego, w ciągu ostatnich lat, przesuwania się Krakowa na artystyczny boczny tor i drenowania go przez Warszawę

Wyjazd z Krakowa na tegoroczny Warsaw Gallery Weekend, był jakby podróżą bez podróżowania. Bezprecedensowa liczba krakowskich malarzy i malarek pokazywana w warszawskich prywatnych galeriach powodowała swoisty dysonans poznawczy. Niby ulice inne – szersze, budynki inne – wyższe, ale ludzie ci sami. Z jednej strony cieszy tak duża obecność malarstwa z Krakowa – zwłaszcza wobec coraz silniejszego, w ciągu ostatnich lat, przesuwania się Krakowa na artystyczny boczny tor i drenowania go przez Warszawę. Z drugiej, wiadomo, że malarstwo jest najłatwiej monetyzowaną dziedziną sztuki. A na rynku sztuki współczesnej trwa hossa, niektóre wystawy WGW wyprzedawały się ponoć na pniu. Niektórzy mówią, że to dlatego, że polski obieg galeryjny w końcu się sprofesjonalizował, ucywilizował i działa jak na Zachodzie, ale też hossa w na rynku sztuki najpewniej zwiastuje też coś innego. Kryzys.

październik

Guana Apes Open Your Eyes (https://www.youtube.com/watch?v=UNo2-viKfW8) i Open Art w ramach Open Eyes Art Festival

Tegoroczna – druga – edycja festiwalu (jak to w Krakowie, bez własnego festiwalu ani rusz) organizowanego przez Akademię Sztuk Pięknych odbywała się pod dość kanciastym hasłem „Mistrzowie, uzurpatorzy i uciekinierzy” i ogniskowała się przede wszystkim w pałacu Ogińskich i Potulickich przy ul. Piłsudskiego. Podzielono go na trzy wystawy: Niespokojne dusze, DekadęOpen Art. I o ile dwie pierwsze były całkiem przyjemnymi prezentacjami dokonań znanych i lubianych artystów i artystek, o tyle trzecia, zajmująca dwa ostatnie piętra frontowego budynku dawnego seminarium duchownego, okazała się niezwykłym zaskoczeniem. Zaprezentowano nam 17 mini wystaw, skonstruowanych przez 17 oddolnie zawiązanych studenckich kolektywów. A w kolektywach jest siła, o czym mówiła chociażby Katarzy Kozyra podczas tegorocznego wykładu inauguracyjnego, również na krakowskiej ASP. Mieliśmy więc do czynienia z pełnymi twórczej swobody, bezpretensjonalnymi realizacjami i zabawami wystawienniczością, niezwykle sprawnie atakującymi i anektującymi przestrzenie opuszczonego budynku. Powstałe z dużą dozą lekkości, humoru i swady mini wystawy,dzięki zrozumieniu, że sama wystawa też jest przekazem, pozwoliły nam odwiedzić mi.in. i dziki Zachód, i squeerowany prowincjonalny dancing, i mroczne jaskinie przepracowujące krakowskie mity. Część z nazwisk autorów i autorek zostanie pewnie z nami na dłużej. Myślę, że był to wynik poszanowania podmiotowości i zaufania, jakim obdarzono młodych artystów i artystki. Dzięki temu Akademia Sztuk Pięknych w niezwykle odświeżający sposób wyszła poza własne mury, co jest zaskakujące zwłaszcza dla tych, którzy znają marazm i zwyczajną brzydotę wystaw końcoworocznych. Oby to otwarcie stało się to regułą, nie wyjątkiem.

listopad–grudzień

Skunk Anansie Hedonism (https://www.youtube.com/watch?v=LLs-JP5FGAg) i 100 dni do Black Friday! Olgi Konik

Całe przedsięwzięcie – starające się zbadać innego rodzaju ekonomie i możliwości wyjścia z kapitalizmu czy choćby bardziej odpowiedzialnego bycia w nim, kolektywne, zbudowane na dzieleniu się i wymianie (nie)kapitałów – okazało się niezwykle cenną chwilą oddechu w grudniowym, niezmąconym nawet galopującą inflacją, konsumpcjonistycznym przedświątecznym hedonistycznym festiwalu.

Last but not least, otwarta w czarny piątek, czyli pod sam koniec listopada, wystawa (czy na pewno?) Olgi Konik 100 dni do Black Friday!, przygotowana przez Adama Zduńczyka (powstała – co ważne – przy wsparciu dwóch kolektywów KAFE i brednia.co) wybrzmiała najpełniej właśnie w grudniu. Realizacja Konik była dla mnie jednym z największych zaskoczeń roku. Taka mała miłość od pierwszego wejrzenia. Wybrałem się na nią prawie w ciemno i gdy trafiłem pod adres podawany smsem, okazało się, że jestem w nielegalnie przejętym, opuszczonym od dziewięciu lat mieszkaniu, z prądem pociągniętym kablami z mieszkania obok, ścianami pomalowanymi na różowo zdobyczną farbą i przepierzeniami drapowanymi z resztek tkanin pochodzącymi ze znanej (i kontrowersyjnej) modowej firmy MISBHV. Podzielona na dwie części przestrzeń, pierwsza warsztatowa i wypełniona przedmiotami w różnym stopniu destrukcji i procesu ich naprawiania oraz druga ze „studium krzesła”, czyli wzięta w wystawienniczy nawias (żółty postument kontra różowe ściany) prezentacja krzesła-obiektu pokazującego wszelkie możliwe metody jego naprawy, okazała się dziką i mądrą, podważającą i drażniącą wciąż czujący się dobrze, późny kapitalizm bezpretensjonalną antywystawą. Niby typowo krakowsko oddolnie zorganizowaną, ale jednak z uniwersalną procesualną opowieścią o naprawianiu jako formie oporu. Tylko tyle i aż tyle. Jak pisze sama artystka: „17 sierpnia dostałam maila od platformy Westwing.pl: Za 100 dni: Black Friday. Dziś -20% z kodem BLACK FRIDAY. Obniżka z okazji święta obniżek. Ciężej wyobrazić mi sobie bardziej karykaturalny obrazek późnego kapitalizmu. Wtedy pomyślałam, że naprawię do BLACK FRIDAY 100 rzeczy, jako alternatywny kalendarz adwentowy, który zresztą stał się też konsumpcjonistyczną zabawką”. Całe przedsięwzięcie – starające się zbadać innego rodzaju ekonomie i możliwości wyjścia z kapitalizmu czy choćby bardziej odpowiedzialnego bycia w nim, kolektywne, zbudowane na dzieleniu się i wymianie (nie)kapitałów – okazało się niezwykle cenną chwilą oddechu w grudniowym, niezmąconym nawet galopującą inflacją, konsumpcjonistycznym przedświątecznym hedonistycznym festiwalu.

bonus track

Opus III It’s a Fine Day (https://www.youtube.com/watch?v=TjIPzyVlK60) i manifestacje na nadchodzący rok

Jest przed nami wiele niepewności, ale wciąż będą fajne wieczory i dni, wystawy i wydarzenia. Nowe playlisty. Dobrego 2023 roku!

 

Kamil Kuitkowski

Kamil Kuitkowski

Kurator, koordynator wystaw i innych wydarzeń artystycznych. Absolwent malarstwa ASP w Krakowie, ostatecznie porzucił ścieżkę własnej twórczości plastycznej na rzecz pracy z innymi artystami i artystkami. Autor i kurator programu wystaw „Cloakroom” w Cricotece, rocznego kuratorskiego programu wystaw w Shefter Gallery w Krakowie oraz wieloletni kurator i koordynator wystaw i działań Fundacji Razem Pamoja w Polsce i w Kenii. Obecnie poza kuratorowaniem i koordynacją wystaw w Cricotece aktywny jako współpracownik mniejszych galerii prezentujących najświeższe dokonania młodych polskich twórców i twórczyń. Mieszka i pracuje w Krakowie.