Pamięć pochodzenia
Patryk Różycki, Nie czuję nostalgii za wstydem, ale za naszym wspólnym czasem
Miejsce: Gdańska Galeria Miejska
Czas: 2.02 – 28.04.2024
Kuratorka: Katie Zazenski
Patryk Różycki, Syn maluje nasze życie
Miejsce: Polana Institute, Warszawa
Czas: 9.12.2023 –31.01.2024
Nie czuję nostalgii za wstydem, ale za naszym wspólnym czasem Patryka Różyckiego w gdańskiej GGM1 i wcześniejsza jego wystawa Syn maluje nasze życie w Polana Institute w Warszawie mówią coś bardzo ważnego o post-transformacyjnej Polsce. Przypominają za pomocą świetnego malarstwa, że nadal – wbrew długo głoszonym opiniom – istotne jest pochodzenie, klasa społeczna, z której się wywodzimy. I mówią o tej części naszego kraju, która została zepchnięta na margines.
„Przez całe lata to była dla mnie tylko nazwa. Kiedy rodzice zamieszkali w tym miasteczku, już się z nimi nie widywałem. Od czasu do czasu wysyłałem im pocztówkę z zagranicznej podróży – ostatni wysiłek, by podtrzymać więź; wołałem, by pozostała możliwie najsłabsza” – wyznaje Didier Eribon w rozdziale otwierającym Powrót do Reims. Jego książkę, poświęconą własnym korzeniom oraz opisującą drogę awansu społecznego, a jednocześnie zerwania (nie tylko) rodzinnych więzi, uznano za jedną z najważniejszych publikacji poświęconych francuskiej prowincji i przynależności do klasy robotniczej, która w ostatnim półwieczu coraz bardziej traci na znaczeniu.
W obrazach opowiada o rodzinie, bliskich, o swoim doświadczeniu. Jest nieustannym konfrontowaniem się z przeszłością. Jednak mówi o niej nie tylko w obrazach. Malarstwu towarzyszą teksty opowiadające o przeżyciach jego i bliskich mu osób. O zdarzeniach zapamiętanych z młodości, o zasłyszanych rodzinnych historiach. I, co jest kluczowe, o emocjach z nimi związanych. Czasami są to rozbudowane relacje, ale bywają też krótkie notatki.
Nie jest on jedynym pisarzem, który o tym opowiada. O ludziach przegranych, zmarginalizowanych czy nieodnajdujących się w świecie ukształtowanym przez procesy globalizacyjne, głębokie transformacje gospodarcze, ale też społeczne czy kulturowe, od końca lat 80. ubiegłego wieku piszą Anne Ernaux czy Édouard Louis.
Każde z tej trójki reprezentuje inne pokolenie. Anne Ernaux urodziła się w 1940 roku. Didier Eribon to rocznik 1953. Édouard Louis urodził się 1992 roku. Patryk Różycki jest jego równolatkiem. Z francuskim pisarzem – którego książkę Przemiany i metamorfozy kobiety podarował swojej siostrze, by ją przeczytała (o czym namalował obraz) – łączy go nie tylko data urodzenia. W swej twórczości także nieustannie odwołuje się do własnego doświadczenia dorastania na prowincji. Tyle, że polskiej. Pokazuje następstwa głębokich przemian gospodarczych, ale też społecznych czy kulturowych, jakie zaszły na tych terenach po 1989 roku. Nie jest zresztą jedyny – by przywołać Małgorzatę Mycek czy Karola Palczaka.
Twórczość francuskich autorów bywa określana mianem „literatury pochodzenia”. Być może o obrazach Małgorzaty Mycek, Karola Palczaka czy Patryka Różyckiego można byłoby powiedzieć, że jest to „malarstwo pochodzenia” – tworzone przez osoby, które łączy wspólnota pokoleniowa i dorastanie przede wszystkim na obszarach wiejskich. Cała trójka opuściła swoje rodzinne miejscowości – jednak nie zerwali oni, jak Didier Eribon, kontaktów z miejscem urodzenia. – Co nie oznacza, że tworzą upiększoną wizję społeczności, z których się wywodzą.
„Ja w wieku 20 lat. Jest 2012 rok. Tuż przed wyjazdem na studia. Patrzę w pole przed sobą. Przestrzeń, którą zostawiam. Patrzę z na to z nadzieją, że tam, gdzie wyjadę zbuduję sobie lepsze życie” – głosi komentarz do malowidła Patryka Różyckiego na ścianie gdańskiej GGM1, przedstawiającego samego artystę stojącego przy wiejskim płocie. Jego twórczość zdaje się stałym oglądaniem się za siebie. W obrazach opowiada o rodzinie, bliskich, o swoim doświadczeniu. Jest nieustannym konfrontowaniem się z przeszłością. Jednak mówi o niej nie tylko w obrazach. Malarstwu towarzyszą teksty opowiadające o przeżyciach jego i bliskich mu osób. O zdarzeniach zapamiętanych z młodości, o zasłyszanych rodzinnych historiach. I, co jest kluczowe, o emocjach z nimi związanych. Czasami są to rozbudowane relacje, ale bywają też krótkie notatki. W latach 2021–2022 prowadził też podcast, w którym opowiadał o własnym doświadczeniu.
W ostatnim czasie dużo pisze się o zmianie, jaka zaszła w młodym pokoleniu. O łączeniu zainteresowania tym, co się dzieje dookoła, w tym różnych form aktywizmu, z mówieniem o sobie, swojej biografii, przeżyciach, także emocjach. Otwarcie i ze świadomością komplikacji, jakie mogą się wiązać z upublicznianiem własnych odczuć. Malarstwo Patryka Różyckiego dobrze pokazuje tę zmianę. Więcej nawet, niektórzy uznaliby jego obrazy za manifest pokolenia urodzonego w latach 90. XX wieku i w kolejnej dekadzie.
W grudniu 2023 roku w warszawskiej Polana Institute otwarto wystawę Syn maluje nasze życie. Obecnie w GGM1 w Gdańsku trwa pokaz Nie czuję nostalgii za wstydem, ale za naszym wspólnym czasem. Tworzą rodzaj dyptyku. W obu Patryk Różycki opowiada o sobie – tylko za każdym razem z trochę odmiennej perspektywy. Na każdej z wystaw inaczej też zostały pokazane jego obrazy. W Warszawie znalazły się one w obszernym, starannie wyremontowanym mieszkaniu w starej kamiennicy. Bardzo liczne (łącznie 37 płócien), zajęły wszystkie ściany, także w sypialni czy w długim korytarzu, w którym można było je oglądać jedynie „pod kątem”. Zawisły na regałach, a nawet we wnęce garderoby. Miejsce wystawy w niczym nie przypominało klasycznego galeryjnego white cube’a w którym wszystko jest podporządkowane wystawianym dziełom. Przeciwnie, w Polana Institute obrazy musiały wejść w dialog z zastaną przestrzenią, odnaleźć się w miejscu, które było przeznaczone do zamieszkania. Jednocześnie przestrzeń ta nadała wystawie intymny charakter.
Prace ułożyły się w opowieść o rodzinie artysty, o wydarzeniach zarówno ważnych w jej historii, ale też – wydawałoby się – błahych, niemalże nieistotnych. Jednak zapamiętanych. W większości przypadków Patryk Różycki był ich uczestnikiem, ale niektóre zna jedynie z rodzinnych przekazów.
Pokazuje przede wszystkim zwykłe zdarzenia: matkę czekającą w kuchni na powrót jego braci, siostrę w trakcie farbowania włosów czy ojca jeżdżącego na długie wycieczki rowerowe. To portret rodziny żyjącej na prowincji, w jej codziennych rytuałach. Jej chwile radości, wspólnego spędzania czasu, jak na wycieczkach do sanktuarium w Licheniu – Kościół jest tu jednym elementów życia lokalnej społeczności. Nie przemilcza jednak przemocy (Tata pierwszy raz w życiu doświadczający przemocy) czy śmierci (Moment śmierci mojej babci Reginy). I jednocześnie wystawa ta jest historią postępującej deklasacji jego własnej rodziny. Zmieniania mieszkań na tańsze, kłopotów finansowych, braku pracy.
Wszystkie te obrazy, różnie malowane – od delikatnych pociągnięć pędzla po kładzenie grubych warstw farby – pokazują rodzinny świat bez upiększeń, ale oddawany z niezwykłą czułością. Artysta ujawnia widzowi bardzo dużo, także kwestie bardzo intymne. Jednocześnie jego obrazy są formą nadania widzialności temu, co jest nieobecne, niedostrzegane. „Obrazy namalowałem z myślą o nim, by utrwalić jego życie” – pisze o pracach poświęconych swojemu bratu Klaudiuszowi. I dodaje, by „był zauważony nie tylko przeze mnie, przez obcych, ale również przez rodziców”.
Mówi wreszcie wiele o swoich uczuciach. W opisie ostatniego dostępnego odcinka podcastu (z listopada 2022 roku), artysta wyznaje: „mam wrażenie, jakby te wszystkie nieznane mi nazwy, smaki, nowo poznane słowa, obejrzane filmy, bo w końcu stać mnie na bilet do kina, jakby to wszystko separowało mnie jeszcze bardziej od mojego domu rodzinnego. Jakbym tymi wszystkimi rzeczami wypowiadał odczuwaną nienawiść i ból, wstyd i upokorzenie, którego doświadczałem ze względu na własne pochodzenie”. U Patryka Różyckiego, podobnie, jak w tekstach Didiera Eribona czy Édouarda Louisa, nieustannie przewija się poczucie wstydu. Bardzo różnie definiowanego: wynikającego ze statusu społecznego, biedy, przemocy, ale też poczucia wyalienowania się ze środowiska, z którego artysta się wywodzi. Odsunięcia się od bliskich, przyjaciół czy znajomych.
Poczucie wstydu obecne jest także na gdańskiej wystawie. Jest ona inna od tej pokazywanej w Polana Institute. Patryk Różycki pokrył główną przestrzeń ekspozycyjną GGM1 od podłogi do sufitu malowidłami ściennymi. Malunki te, wraz z płótnami, wykonanymi w mniejszym niż u niego zazwyczaj formacie, przypominają trochę przyszpilone do ścian zdjęcia.
Patryk Różycki gra tu z różnymi tradycjami. Można się dopatrzeć, jak to zauważono w tekście towarzyszącym ekspozycji, odwołań do muralizmu meksykańskiego i malarstwa freskowego w Ameryce Północnej. Można przywołać znacznie czasowo odleglejsze przykłady, ale też twórczość współczesnych artystek i artystów, którzy podejmują grę między słowem a obrazem, jak Alevtina Kakhidze czy Dan Perjovschi.
Teksty bowiem są tu także obecne. Jednak tym razem nie zostały wydrukowane jako dodatkowy materiał, lecz wypisane bezpośrednio na ścianach. Stały się integralną częścią wykonanych przez artystę malowideł. Wystawa w GGM1 jest rodzajem dzieła całościowego, pełnego, w którym zespoliły się obie dotychczasowe aktywności Różyckiego: malowanie i pisanie/mówienie.
Powstała chronologicznie uporządkowana opowieść o kolejnych etapach życia artysty. O wydarzeniach ważnych i z pozoru mniej istotnych; o fascynacjach, w tym sztuką: jest tu m.in. jego kopia Starego człowieka w smutku Vincenta van Gogha. Mówią o miejscach, które były dla niego istotne w różnych okresach. I o zapamiętanych przez niego pejzażach.
Symbolem sukcesu na wystawie stał się zresztą bokser, triumfalnie podnoszący ręce, a nie jakiś artysta. Wreszcie Patryk Różycki mówi o towarzyszącej jemu nieustannie niepewności: czy mu się uda, czy zostanie dostrzeżony, czy spełni oczekiwania – namalował nawet rodziców oglądających galę wręczenia Paszportów Polityki 2023, która odbyła się 16 stycznia br. roku, dwa tygodnie przez otwarciem gdańskiej wystawy.
Jednak przede wszystkim – o osobach obecnych w kolejnych etapach jego życia. Jest jego rodzina, bliscy, ale przede wszystkim – przyjaciele i znajomi. Jak pewna dziewczyna, która chciała jedynie być przyjaciółką, czy Michał, który zaproponował wspólne mieszkanie w Warszawie. Ich wizerunki pojawiają się na obrazach czy bezpośrednio na malunkach wykonanych na ścianach galerii. Na ich szczycie, tuż przy suficie jest nawet namalowany rząd portretowych głów, przypominający galerie antenatów tworzone w dawnych domostwach czy ważnych osobistości w oficjalnych siedzibach.
Wystawa jest opowieścią o spotkaniach z nimi, ale też rozstaniach wynikających z upływu czasu, wyjazdów, kolejnych przenosin. I jedocześnie – o własnych aspiracjach, ambicjach, pragnieniach tego, by „stać się kimś w oczach innych osób”. Symbolem sukcesu na wystawie stał się zresztą bokser, triumfalnie podnoszący ręce, a nie jakiś artysta. Wreszcie Patryk Różycki mówi o towarzyszącej jemu nieustannie niepewności: czy mu się uda, czy zostanie dostrzeżony, czy spełni oczekiwania – namalował nawet rodziców oglądających galę wręczenia Paszportów Polityki 2023, która odbyła się 16 stycznia br. roku, dwa tygodnie przez otwarciem gdańskiej wystawy.
Didier Eribon wysyłał rodzicom pocztówki. I przez lata nie mówił o własnym doświadczeniu. Obrazy Patryka Różyckiego też są rodzajami kartek pocztowych: intymnych, ale wystawianych jednocześnie na widok publiczny; są przełamywaniem – nie tylko własnego – wstydu. I jednocześnie – pokazywaniem poprzez indywidualne doświadczenie strukturalnych uwarunkowań, mających zasadniczy wpływ na to, jakie miejsce zajmujemy w strukturze społecznej. W obrazach Patryka Różyckiego jest wreszcie specyficzna melancholia: kogoś, kto – jak pisała Anne Ernaux o Didierze Eribonie – „został wyrwany ze swojego pierwotnego świata”.
Piotr Kosiewski
Ur. 1967. Historyk i krytyk sztuki, publicysta. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego” i magazynu „Szum”. Członek AICA Polska. Publikował m.in. na łamach „Kresów”, „Odry”, „Przeglądu Politycznego” i „Znaku”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy w 2013 roku.