Od redakcji /9/
Czas skromności?
W sztuce polskiej nie ma celebrytów. Nie ukształtował się tutaj system gwiazd, pewnie z powodu peerelowskiej egalitarności i wycięcia w pień przedwojennych elit. Niewątpliwe jednak, wiele lat po „prześnionej rewolucji”, ten brak świadczy o tym, że sztuki wizualne nie odgrywają ważnej roli w kulturze masowej kraju nad Wisłą. Czy to jednak źle? Przyzwyczajeni jesteśmy – jako środowisko sztuk wizualnych – do pełnienia funkcji outsiderów głównego nurtu kultury.
Przeprowadźmy test. Kto ze światka sztuki pojawia się w telewizji śniadaniowej? Kto na Pudelku? Kto jest influencerem? Albo ambitniej. Kogo zaprosiła Magda Mołek do rozmów na swoim kanale? Czy może Marcin Meller zechciał usłyszeć w swoim „Śniadaniu” opinie artystki wizualnej lub krytyczki? Nic z tego. Nasza bańka jest skazana na siebie samą. Naszego własnego, artystycznego Pudelka usiłował stworzyć w heroicznych latach Raster. Naszą własną telewizję śniadaniową – w niektórych odsłonach – „Szum”.
No, może trochę gwiazdą był Edward Dwurnik. Jeśli chodzi o pisma kolorowe, to w roli autorytetu od wszystkiego występuje plakacista Andrzej Pągowski. Przez telewizyjny ekran przewijała się onegdaj Hanna Bakuła. Ale sukces artystyczny czy finansowy w dziedzinie sztuki nie mają u nas przełożenia na szerszą popularność i rozpoznawalność. Nawet osoby o znacznych osiągnięciach chodzą sobie anonimowo po ulicy. Czy Paulinę Ołowską prześladują paparazzi? Czy Zuzannę Janin przechodnie proszą o autograf? Wolne żarty. Co więcej, bywa, że wybitne osoby zamiast hołdów mają kłopoty, co przydarzyło się swego czasu Markowi Cecule czy Zbigniewowi Rybczyńskiemu.
Tymczasem, na szerokim świecie, czyli w nowojorskiej Met Gali, święcie sztuki i mody, odbywającym się zawsze w pierwszy majowy poniedziałek, uczestniczy globalna śmietanka towarzyska. Każdy i każda aspirujący do popularności lub chcący ją podtrzymać, robi wszystko, by pokazać się właśnie tam. Topowe modelki spotykają się w Instytucie Ubioru Metropolitan Museum of Art z gwiazdami popu, hollywoodzkie sławy z redaktorkami „Vogue”’a. Całe to grono z zapałem wkłada na siebie najbardziej dziwaczne kreacje projektantów, bardziej przypominające szalone sny architekta niż cokolwiek innego. Zawsze jednak przebieranka ma temat przewodni, którym w tym roku będzie hołd dla zmarłego niedawno Karla Lagerfelda. Podczas tego spektaklu spotęgowanej widzialności w zeszłym roku Gigi Hadid, ubrana w gigantyczny różowy płaszcz-puchówkę Versace, wyglądała jak księżniczka z którejś z gier fantasy. A jedna z Kardashianek wcisnęła się w słynną, „nagą” suknię Marylin Monroe.
Nie piszę tych słów, by marudzić, że jesteśmy krajem półperyferyjnym i że po prostu nas nie stać na ten karnawał obfitości dla bogaczy. I my wymościliśmy sobie miejsce w późnokapitalistycznym świecie, jednak nasze spektakle widzialności i święta konsumpcji urządzamy w cokolwiek siermiężnym stylu. A przecież nasz system sztuki radzi sobie zadziwiająco dobrze, obfitując w wystawy, konkursy i festiwale. Prowadzone są też działania przełamujące naszą wyniosłą izolację. Sztuka pojawia się na przykład zapleczu festiwali muzycznych, takich jak OFF Festival Artura Rojka w Katowicach czy gdyński Open’er. W zeszłym roku na tym ostatnim znalazł się całkiem offowy pawilon projektantów mody opierających się na recyclingu, upcyclingu i przetwarzaniu gotowych ciuchów. Glamour i przaśność w jednym.
Nawet w Polsce może się zdarzyć, że glamourowy świat celebrytów oraz ascetyczny świat sztuki stykają się. Niemniej jednak, kiedy kilka lat temu grupka artystów wystąpiła w garniturach podczas krakowskiego Salonu Sztuki, ta reklamowa akcja zderzyła się z murem potępienia ze strony środowiska. Że to takie drobnomieszczańskie; że komercja. A przecież moda daje okazję, by pobawić się własnym wizerunkiem. Pokazać dystans do siebie. Na przykład to.
Wielki świat nie znajduje więc u nas zrozumienia. Najbardziej twórczy projektanci, pracujący na styku sztuki i mody, jak Tomasz Armada, wykorzystują nadwiślańskie, lokalne klimaty peryferiów, by nie powiedzieć zadupia. Inspiracji do ich prac dostarcza popeerelowska nostalgia z jej marzeniem o wyrwaniu się ze smutnych miasteczek, w których polski zwrot w stronę turbokapitalizmu pozamykał zakłady pracy, a ludzi pozbawił biednej, bo biednej, ale jednak w miarę bezpiecznej egzystencji wspartej zdobyczami socjalnymi.
W „Restarcie” przyglądamy się związkom sztuki i wielkiego świata: pieniędzy, glamouru, kapitalizmu. Patrzymy na wielkich i sławnych, na znane wydarzenia. Czy obserwujemy zmierzch wielkich nagród – jak twierdzą krytycy kibicujący brytyjskiej Nagrodzie Turnera? Zastanawiamy się, czy to już koniec gargantuicznych biennale na całym świecie i nadszedł czas skromności – a my tutaj, w Polsce staliśmy się niechcący jego pionierami. Zastanawiamy się, czy i u nas nadejdzie pora na prawdziwe gwiazdy na styku sztuki i pop-kultury i – uwaga! – czy rzeczywiście jest nam to potrzebne.
Magdalena Ujma
Historyczka i krytyczka sztuki, kuratorka wystaw i projektów z zakresu sztuki współczesnej. Ukończyła studia z historii sztuki (KUL) i zarządzania kulturą (Ecole de Commerce, Dijon). Prowadziła Galerię NN w Lublinie, pracowała w redakcji kwartalnika literackiego „Kresy”, w Muzeum Sztuki w Łodzi i w Galerii Bunkier Sztuki w Krakowie. Obecnie sprawuje opiekę nad kolekcją w Ośrodku Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora „Cricoteka” w Krakowie. Jest wiceprezeską Sekcji Polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA.