Nr 3 jesień 2021 recenzje Łukasz Białkowski

Listy proszalne i otwarte

Podsumowanie roku 2021

Widok wystawy Na początku był czyn!, fot. Tytus Szabelski

Zdecydowanie można uznać, że najciekawsze zjawiska w sztuce miały miejsce poza przestrzeniami ekspozycyjnymi albo nie dotyczą wystaw. Było wprawdzie kilka wystaw, które zasługiwały na uwagę, na przykład – przepisujące historię w sposób nieoczywisty – Zimna rewolucja w Zachęcie lub Na początku był czyn w białostockim Arsenale. Poza tym jednak mieliśmy do czynienia z przewidywalnymi projektami, dobrze znanymi nazwiskami i wystawami traktowanymi jak zadania domowe na ulubione tematy. Nie znaczy to, że dominowały wystawy złe. Po prostu wiało nudą, jakby nikt nie zorientował się, że jest już po lockdownie, i można śmiało uznać, że jeśli za kilkanaście lat ktoś będzie szukał w obecnej dekadzie wystaw przełomowych, to na pewno nie znajdzie ich w 2021 roku. Żadnego Co widać albo Późnej polskości nie zaobserwowano. Pojawiły się co prawda dwie nowe instytucje, w postaci gdańskiego NOMUS-u i krakowskiego MuFo (zadziwia mnie pomysł, że sięgnięto po akurat takie, karkołomne i źle brzmiące skróty?), ale trzeba by tu raczej mówić o nowych, przerobionych budynkach, a nie kolekcjach lub przełomowych wizjach wystawienniczych.

Skądinąd obserwowaliśmy tyleż ciekawy, ile momentami przerażający proces wylewania się życia artystycznego poza sale wystawowe i rozgrywania go w mediach lub politycznych kuluarach. Pozytywnym aspektem tego zjawiska było przede wszystkim pojawienie się Wszystkich naszych strachów w reżyserii Łukasza Rondudy. Informacje o realizacji filmu, którego punktem wyjścia jest postać Daniela Rycharskiego, krążyły od paru lat i wzbudzały spore zainteresowanie po tak udanym projekcie, jak Serce miłości. Mimo to aż pięć nagród na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zaskoczyło wszystkich. Podobnie zresztą jak medialny szum wokół filmu, który przełożył się siłą rzeczy na obecność w przestrzeni publicznej wątków związanych ze sztuką współczesną. Film Rondudy zobaczy tyle osób, ile łącznie oglądało wszystkie wystawy w całej Polsce przez kilkanaście lat.

Niestety, ten proces wchodzenia tematyki sztuki do szerszego dyskursu w przestrzeni publicznej miał też dużo mniej pozytywny wymiar. W maju zażenowanie lub co najmniej konsternację wzbudził występ Jasia Kapeli w Kanale sportowym na YouTube. Pisarz i redaktor „Krytyki Politycznej” najpierw zaczepił na Twitterze Krzysztofa Stanowskiego, właściciela i redaktora Kanału sportowego, mówiąc, że z przyjemnością wyjaśni mu wszystkie wątpliwości dotyczące projektu ustawy o statusie artysty zawodowego. Archaiczne przepisy, zakładające, że dotacje dla artystów pochodzić mają z opłat za użycie takich nośników jak kasety VHS lub dyskietki, mają zostać poszerzone o nowoczesne media, czyli głównie smartfony i tablety. Wśród tej części opinii publicznej, która ma liberalne nastawienie do rynku (czyli przytłaczającej większości), pomysł taki wywołał falę oburzenia. Istniejącą od dawna opłatę, zawartą chociażby w kosztach usługi kserograficznej, nazwano teraz haraczem lub skokiem na kasę, który z pewnością podniesie ceny właśnie smartfonów lub tabletów. Artyści byli przy tym określani jako grupa darmozjadów, która żyje życiem pasikonika skaczącego tylko z kwiatka na kwiatek i łakomie zerka w stronę publicznych pieniędzy. Podczas spotkania na żywo Jaś Kapela, zamiast rzeczowo bronić wizerunku twórców i tłumaczyć, że większość artystów i tak ledwo wiąże koniec z końcem, a ustawa może drobnym kosztem poprawić ich los (i stan kultury) w kraju, upajał się nieprzystępną dla rozmówcy nomenklaturą. Jakby zakładał, że powtarzając bez przerwy te same frazesy trafi do nieprzychylnych liberałów. Ze wszystkiego wyszedł jeden z najdziwniejszych na YouTube „freak show” – dyskutowany szerzej niż jakiekolwiek wydarzenie artystyczne. Utwierdzając się głęboko w miłości własnej, Jaś Kapela sprawie bardziej zaszkodził, niż pomógł.

Pozostając przy wspomnianej ustawie, należy stwierdzić, że niekwestionowanym zwycięzcą środowiskowo-politycznych przepychanek został niestety Związek Polskich Artystów Plastyków i przewodniczący mu Janusz Janowski. Najpierw skutecznie ograł Ogólnopolskie Forum Sztuki Współczesnej. Organizacja od dekady deliberuje nad wieloma finansowymi i społecznymi aspektami życia artystów – wielokrotnie słyszeliśmy o tym, jak to konsultowała z ministrami kultury projekty przyszłych zmian legislacyjnych, mających wspomóc twórców. W maju okazało się jednoznacznie, że w dyskusjach nad ustawą to jednak środowisko ZPAP reprezentowało sztuki wizualne, forsując własne rozstrzygnięcia. Koniec pierwszej połowy roku oznaczał wynik 1:0 dla Janusza Janowskiego. Mimo nadziei, że uda się wyrównać przed końcem drugiej połowy, właściwie tuż przed zejściem do szatni prezes dobił na 2:0, zostając bez konkursu mianowany na wiadome stanowisko. W desperackich próbach obrony niektórzy sugerowali, że jak to bez konkursu, że się nie godzi i że jest to skandal, przy czym zapominali, że odchodząca dyrektorka również zyskała to stanowisko bez konkursu w dwóch kadencjach. (Nie wszyscy też być może pamiętają, że dziesięć lat temu związana była z OFSW, które promowało wtedy ideę konkursów na stanowiska dyrektorskie w instytucjach kultury. Podnoszone zaś argumenty merytoryczne – że kandydat sam jest artystą, i to słabym, że nie ma doświadczenia itd. – ministerstwa kompletnie nie interesują. Mało to mamy lub mieliśmy złych artystów na stanowiskach dyrektorskich? A poza tym, gra ministerstwa nie o wybitną sztukę się toczy.

Pozostając przy wspomnianej ustawie, należy stwierdzić, że niekwestionowanym zwycięzcą środowiskowo-politycznych przepychanek został niestety Związek Polskich Artystów Plastyków i przewodniczący mu Janusz Janowski. Najpierw skutecznie ograł Ogólnopolskie Forum Sztuki Współczesnej. Organizacja od dekady deliberuje nad wieloma finansowymi i społecznymi aspektami życia artystów – wielokrotnie słyszeliśmy o tym, jak to konsultowała z ministrami kultury projekty przyszłych zmian legislacyjnych, mających wspomóc twórców.

Można zapytać, co to za podsumowanie roku w sztukach wizualnych, w którym o wystawach zaledwie się wspomina. Niestety spora część środowiska zapomniała, że nie ma szyneczki bez chlebka. Przez moment myśleliśmy, że można jeść tylko mięsko i chociaż było go zawsze za mało, to jakoś udawało się nim podzielić. W tym roku radykalnie zmieniło się menu, a kucharz ma cały prowiant. Przy obecnym statusie Zachęty, taki kucharz będzie pichcił dania dla Biennale w Wenecji, beneficjentów dotacji ministerialnych i jeszcze wielu, wielu innych. Jeśli wydarzy się najgorsze i w Zachęcie będziemy oglądali np. rekonstrukcje romańskich kaplic (jaką widziałem parę lat temu w budapesztańskim Műcsarnoku, odpowiedniku Zachęty na Węgrzech – nie taką à la Kuśmirowski, tylko dosłowną, 1:1), to pomijanie uwarunkowań polskiego życia artystycznego i skupianie się na wystawach jest albo naiwnością, albo zakłamaniem. Zawsze takie było, ale dzisiaj szczególnie. A mam wrażenie, że w środowisku toczą się takie dyskusje, jakby od sześciu lat przy władzy nie było PiS-u, i jakby dalej można było sobie dywagować, licząc na to, że da się o cokolwiek zawalczyć bez zaplecza politycznego, realnych działań, takich jak strajki lub bojkot, lub bez nacisku na polityków. Można dalej ćwiczyć styl, pisząc listy proszalne i otwarte, gratulować sobie trafnej argumentacji albo pokazywać gest Kozakiewicza. Niestety nikogo, kto ma teraz prawdziwą władzę, zupełnie to nie obchodzi. Mało tego, to właśnie ministerstwo z rozkoszą pokazało środkowy palec, z którym niekoniecznie wiemy, co zrobić.

Łukasz Białkowski

Łukasz Białkowski

Krytyk sztuki, niezależny kurator, wykładowca akademicki. Publikował w wielu czasopismach (m.in. „Szum”, „Obieg”, „Przekrój”, „Znak”), katalogach wystaw i monografiach książkowych. Autor książek Celebracja braku. Sztuka współczesna i gry z widzialnością, Nieszczere pole. Szkice o sztuce i Figury na biegunach. Narracje silnego i słabego podmiotu twórczego. Członek AICA. Adiunkt w Katedrze Nauk o Sztuce na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie, wykłada również na Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.