Rankingi
↑ Sławomir Shuty, Dark Łowicz Rises, 2012, kolaż
Rankingi? Niewiele o nich wiem, wcale o nich nie myślę, serio zapomniałem, że istnieją; zapomniałem, bo przestałem się w nich pojawiać, takie jest życie, na początku się pojawiasz, potem nie i co z tego. Są plusy braku pojawiania; więcej czasu na dobry oddech, dzieci i ogrodnictwo. Gdybym się pojawiał, pewnie bym śledził, to jest pojebana sytuacja, sprzężenie zwrotne, pojawiasz się, więc śledzisz, śledzisz, bo się pojawiasz, na początku jest fajnie, potem mniej, bo jesteś nawinięty jak ryba na hak.
Rankingi są potrzebne ustawkom na rynku sztuki i chociaż dobrze jest dobrze sprzedawać prace, to na boga sztuka to nie fifa (jbć ten ponadpaństwowy czyrak), nie ranking stu najbogatszych Polaków, choć uczestniczy w grach kapitalizmu, ale intymne spotkanie z uniwersum – co prawda każde sacrum na swe profanum, więc sztuka to nie tylko jaskinia idei, prawda (choćby częściowa) i piękno (subiektywne), ale też bagno dziwnych rozdań, przy czym pamiętajmy, że szambo jest nawozem dla złota, klasyczna przemiana alchemiczna, wielka tajemnica wiary.
Rankingi sprowadzają artystę na ziemię i wkładają w betonowe buty, kierat rozmyślania, co zmalować, żeby się tam pojawiać. Artyści wykonują gwałtowne ruchy, z których powstają nieme rzeźby, bądź malują na akord, piszą styropianowe powieści, po przeczytaniu których czujesz ulgę, że to gówno wreszcie się skończyło, albo odrzucasz wcześniej, bo nie chcesz tracić życia na sklejanie się z duchową pustką, i nie mówię o buddyjskiej siunjacie, Pustce metafizycznej, ale o skalkulowanym pod rankingi, powiększającym ślad węglowy kaprysie, które wszystkie te wpływowe w dziedzinie sztuki (kultury) magazyny hajpują jako odkrycie sezonu. Wiadomo, nikt z nas nie ma teraz czasu, żeby zatrzymać się kilka minut i spojrzeć na sztukę własnymi oczyma, sprawdzić, czy działa, wszyscy jesteśmy zajęci skrolowaniem i prościej zeskanować ranking, pyknąć sztuce fotkę i wrzucić ją w czarną dziurę sieci, grzejąc się jej (sztuki) chwilową sławą. Co zrobić, wszystko to się musi kręcić, właściciele magazynów sztuki, portali i galerii, i cała rzesza, która to obsługuje, szeruje, sprawdza bilety, organizuje bankiety, balety, opery, wszyscy oni mają dzieci, które muszą jeść i jeździć na koniach, a kolekcjonerzy chcą lokować ciężko zarobione pieniądze w artystach, którzy rokują, plasują się dobrze w rankingach.
Ranking to stopniowanie, drabina, uporządkowanie, hierarchia, unormowanie, szereg, porządek (za słownikiem synonimów). Ranking to narzędzie władzy, ciężki but, który mówi, jak i co myśleć. Kogo hołubić, a komu bez konsekwencji przyjebać. Rankingi najczęściej są wąskie, podium nie jest szerokie, nie znajdziesz się w pierwszej dziesiątce i posty się nie klikają, sztuka słabiej sprzedaje, lekarstwa drożeją, nadzieję daje alkohol. Jak wylądujesz poza rankingiem nagle przestają ci płacić na czas, jesteś pariasem, twój głos niewiele znaczy, można cię zamieść pod dywan, płacz w socjalach nikogo nie wzrusza, skargi lądują w koszu, nie mamy pańskich pieniędzy i co nam pan zrobisz, pójdziesz do sądu? Są na to metody, na przegrywów, to jest kapitalizm, nie pluj na rękę, która cię karmi, za takie fikanie spadasz na dno, do widzenia.
Rankingi pompują i tak już napompowane ego artysty. Napompowane ego to klasyczna jednostka chorobowa ludzi sztuki. Pompujemy ego bo kompensujemy jego brak. Często niedobór ego jest motorem kształtującym artystę lat wczesnych, starszy i dopompowany staje się zwykle bufonem i moralnym drogowskazem, siada grzecznie na miejscach wskazanych przez sponsora. Łatwiej kontrolować napompowanego, nie będzie fikał, za dużo ma do stracenia. Nadmuchane ego to balonik, dotkniesz go szpilką krytyki i pęka. Ci którzy się w rankingach pojawiają są naćpani sławą; sława jest hajem jak władza, i trzęsą portkami przed deklasacją, wielu już czeka by wskoczyć w te sidła, wiadomo lepiej zjeść z nogą we wnykach, niż głodować na wolności. Ci którzy rankingi ustawiają, rozdają karty i leją w złote korytka, dbają by dziką łąkę, na której pasie się szaleństwo i anarchia przystrzyc i zamienić w trawnik, na którym sponsorzy, darczyńcy i patroni urządzą rodzinny piknik. Ja będę na nim serwował kiełbasę (żart).
PS.
Odwiedzam znajomego malarza, ciśnie mnie żeby opowiedział, co napisałem ostatnio, ja że o rankingach. Łuszczę, że to zło, że kapitalizm, on nagle mówi, ej stary pamiętasz jak się pojawialiśmy? Przecież to był fan, i to na serio pomagało, raz – podbić przetrącone ego, którego pewnie w inny sposób byś nie nastawił, tak jak nie nastawia się zjebanego na amen kręgosłupa (nieprawda), dwa – pomagało zahandlować swoją pracą, czy to pisząc, czy malując, ranking pozwalał przetrwać i bez strachu spojrzeć w czarne futro przyszłości. Co za pojebanych czasów dożyliśmy, w których każdy kij ma conajmniej dwa końce, gdy tak naprawdę ma ich dużo więcej.
Sławomir Shuty
Artysta ruderalny; pisarz/scenarzysta (Zwał, Cukier w normie, Freestyle), reżyser (Luna, Pokój, Trip); rolnik; stały współpracownik Korporacji Ha!art; w Nowej Hucie mieszkał do 30 roku życia, obecnie wrócił do karpackich korzeni, skąd pochodzą jego rodzice, którzy w tamtym stuleciu przyjechali budować nowe robotnicze miasto.