Nr 10 lato 2023 recenzje Monika Weychert

Szamańskie tańce kolonializmu. Jakub Julian Ziółkowski w MOCAK-u

Jakub Julian Ziółkowski, Jesteście moi
Miejsce: Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK w Krakowie
Czas: 30.03 – 24.09.2023
Kuratorka: Delfina Jałowik

Widok wystawy, Jakub Julian Ziółkowski, „Jesteście moi”, Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK w Krakowie, fot. Rafał Sosin

Normalnie mowę mi odjęło. Tyle inspiracji, natłok myśli – po prostu nie wiem, od czego mam zacząć tę recenzję. Zatem może dwa afektywne obrazki pomogą. Pierwszy to rozmowa z moim przyjacielem na temat tej wystawy. „ – I żeby to jeszcze działało! – mówi on – żeby choćby na tej Brackiej cały czas padało. Albo żeby nas pochłonęła ciemność. Ale ten totem po prostu nie działa. W żaden sposób”. I się zaśmiewamy: kolega, koleżanka i ja. Drugi obrazek za to, to powidok dawnej lektury. W jakiejś powieści Umberto Eco (chyba, ale to do niego podobne) jest świetna scena. Osoby rdzenne są w transie podczas ważnej ceremonii. A pomiędzy nimi widać białą kobietę, która nie może osiągnąć tego stanu, mimo że rozpaczliwie naśladuje ich ruchy. Przewodnik objaśnia bohaterowi czy bohaterce powieści: to taka Niemka, przyjeżdża tutaj od dwudziestu lat. Bardzo się stara…

[…] czyli ujmując to krótko: mydło i powidło, ale efektowne. Autotematyczny komentarz, komentarz dotyczący medium, ornamenty i inne atrakcje dzisiaj są na porządku dziennym. Tym samym oryginalność Ziółkowskiego nieco przygasła i się przykurzyła, kiedy zestawi się jego dzieła z pracami kolejnego pokolenia utalentowanych i sprawnych technicznie malarek i malarzy.

Takie są pierwsze wrażenia z wystawy Jesteście moi. Można byłoby zakończyć ten tekst prostym stwierdzeniem: nie działa. Ale ponieważ artysta jest lubiany niemal od debiutu, to postaram się wytłumaczyć, dlaczego mi się tak bardzo nie podobało. Jakub Julian Ziółkowski w 2005 roku obronił dyplom w Pracowni Malarstwa pod kierownictwem Leszka Misiaka na Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie. Jego prace pokazywano na wystawach indywidualnych, m.in.: Święte Nic, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie (2018); Das Leben selbst, Neues Museum Nürnberg, Norymberga (2017); Imagorea, Galeria BWA, Zielona Góra oraz Fundacja Galerii Foksal, Warszawa (2014); Hokaina, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa (2010) oraz Raw Thoughts, Hauser & Wirth, Zurych (2006). Do tego reprezentuje go Fundacja Galerii Foksal. Wspaniale. To malarstwo może się podobać. Czemu nie. Choć teraz, po kilkunastu latach od jego debiutu, lepiej rozpoznajemy mechanizm tych upodobań. W czasach, gdy artysta zaczynał karierę, nieustannie wieszczono śmierć malarstwa. A, paradoksalnie, to właśnie konkursy Bielska Jesień i im. Gepperta ostały się w Polsce, jako niemal ostatnie poważne konkursy w tej dziedzinie, i mają się dobrze. Do tego pandemia, kryzys, inflacja sprawiły, że zakupy obrazów stały się jakimś nowomieszczańskim obowiązkiem klasowym. Malarstwo jest dobrym towarem i rządzi na rynku niepodzielnie. Ten fenomen analizował Piotr Policht (Ornament to nie zbrodnia. Horyzont młodego malarstwa, Szum 2017); a zjawisko dominacji malarstwa wyraźnie unaoczniła wystawa Niepokój przychodzi o zmierzchu w Zachęcie (kuratorka Magdalena Komornicka, 2022). Zacytuję Polichta: „W ciągu ostatnich 30 lat malarstwo organizowało się wokół wyraźnych formacji estetycznych. W następujących po sobie dekadach były to kolejno: nowa ekspresja lat 80., realistyczno-konceptualny idiom wprowadzony przez malarzy z Grupy Ładnie i ich rówieśników, wreszcie nowy surrealizm. (…) Kolejne pokolenie opuściło lub właśnie opuszcza akademie i ma już swoich malarzy, należy więc zapytać, kim są, co i dlaczego malują? I czy ich propozycja jest równie spójna jak malarstwo poprzednich generacji? Na razie wszystko wskazuje na to, że zmiana, jaka dokonuje się w malarstwie osób urodzonych pod koniec lat 80. i w latach 90., jest z gatunku tych dyskretnych, ewolucyjnych. Nie przyjmuje formy rytualnego ojcobójstwa, młodzi nie chcą iść na noże z tymi, którzy tworzą najnowszy malarski kanon, wolą raczej korzystać z ich doświadczeń. (…) Chętniej niż z otaczającej rzeczywistości [malarstwo] pokpiwa z samego siebie. (…) Dekoracyjność, traktowana dotąd raczej jako zarzut, w nowym klimacie stała się akceptowanym horyzontem”. Dziesięć lat starszy od wymienionych Jakub Julian Ziółkowski mógłby zostać patronem tego nurtu: nurtu bez szczególnych właściwości, ale za to „kunsztownego”. Już sam opis prac sprzed lat wszystko tłumaczy: „Gatunki malarstwa, jakie uprawia, także zaliczają się do tradycyjnych: pejzaże, martwe natury, portrety, akty. (…) W pracach Ziółkowskiego można się doszukać echa nadrealizmu, ekspresjonizmu, abstrakcji, konstruktywizmu, kubizmu, op-artu, sztuki orientalnej, a także konwencji komiksowej. Ten rozbudowany eklektyzm mocno spaja fantazja artysty, dla którego najważniejszym odniesieniem są jego własne obrazy. (…) Na płótnach Ziółkowskiego aż kipi od detali i szczegółów, panuje na nich swoisty horror vacui. Przypominają one gęste struktury z rozbudowanymi narracjami rozwijającymi się, jak szkatułkowe opowieści. Na pierwszy rzut oka wydają się królestwem chaosu, ale szybko ujawniają swój szczególny porządek, zaczynają się układać w konstelacje, logiczne ciągi narracji w narracji” (biogram artysty na stronie Culture.pl, Ewa Gorządek, 2008), czyli ujmując to krótko: mydło i powidło, ale efektowne. Autotematyczny komentarz, komentarz dotyczący medium, ornamenty i inne atrakcje dzisiaj są na porządku dziennym. Tym samym oryginalność Ziółkowskiego nieco przygasła i się przykurzyła, kiedy zestawi się jego dzieła z pracami kolejnego pokolenia utalentowanych i sprawnych technicznie malarek i malarzy.

Widocznie nie da się tej wystawy obronić słowami. Pozostaje patrzeć. Ja jednak widzę jedynie parodię egzotycznych artefaktów zestawionych z takimi rzeczami, jak Czarny Piotruś (2021) i żadna Roztopiona z miłości (2018) tutaj nie pomoże. Niestety, jak pisałam na początku, wystawa nie działa. Mamy tu białego mężczyznę z Europy Środkowej, który tańczy i tańczy, ale oświecenia doznać nie może, bo ukradł cudze narzędzia i nie umie się nimi posługiwać.

Na chwilę porzucę autora na rzecz krótkiego komentarza dotyczącego pracy kuratorskiej i przestrzeni galerii. Nieczęsto odwiedzam MOCAK, stąd mam trudność z odbiorem wystaw w tym miejscu. Ilekroć tam jestem, uderza mnie brak granic między wystawami, dbałości, czy choćby pracy, nad architekturą czy aranżacją wystaw. Zawsze można się tam pomylić co do miejsca końca i początku wystawy. Nie inaczej było i tym razem. Wejście przez inną wystawę nie ułatwia recepcji. A ja na początku musiałam przejść przez wystawę Artyści z Krakowa. II Grupa Krakowska. Ciekawe, że początek Jesteście moi zahaczał o prace Karola Pustelnika. Na jednej linii wzroku wrzucona została praca Sen o życiu Jakuba Juliana Ziółkowskiego (wejście do małego pomieszczenia) i wgląd do pierwszej sali jego wystawy. Sprawiało to wrażenie, jakby prace Każdy jest osaczony (1968) i Wszyscy ludzie są równi (1948) Pustelnika już były jej częścią. Tematyka prac jak najbardziej kompatybilna. I, co najlepsze, mogłyby być! Pierwsza sala bowiem, może ze względu na natłok i różnorodność technik, sprawiała wrażenie jakby prace miały wielu autorów. Jeden styl więcej nie robiłby tutaj wielkiej różnicy… Natomiast praca Lalka (2017) mogłaby swobodnie zawisnąć koło kącika Kantora i można byłoby się nabrać. To jeden poziom galerii. Piętro niżej wystawa Powrót do ceramiki także stanowić mogła, i osobną rzecz, i poszerzony koncept wystawy Ziółkowskiego. Jak może to postrzegać widz, który pierwszy raz się znalazł w przestrzeni tego budynku? Schodząc ze schodów, trafiamy na prace Rzeczy, w które wierzyłem, a w które potem przestałem wierzyć i w które teraz znowu wierzę (2015) Feiko Beckersa („Artysta nawiązuje do holenderskiego zwyczaju umieszczania na ozdobnych talerzach przysłów ludowych i cytatów z Biblii. Te tradycyjne formuły zamienia na dotyczące paradoksów i problemów życia codziennego własne sentencje, które przybierają formę prawd absolutnych. W ten sposób przemyślenia artysty stają się specyficznym pokarmem, niezbędnym do życia” – kolekcja MOCAK), należące prawdopodobnie do:

a) znajdującej się w przestrzeni wokół schodów wystawy kolekcji. Są to jednak ceramiczne talerze ze szkliwionym tekstem, które są w tym miejscu na jednej linii wzroku z tytułem Powrót do ceramiki i jedną z prac z rzeczonej wystawy. Ta druga praca, to także totem – jak ten przed wejściem do budynku, który jest już Ziółkowskiego, ale czyja jest ta? Nie znalazłam podpisu, mogę się jedynie domyślać;

b) wspomnianej wystawy: „Powrót do ceramiki to wystawa prac artystów współczesnych, którzy w swojej praktyce sięgają po medium ceramiki. Rdzeniem ekspozycji są prace z Kolekcji MOCAK-u: Feika Beckersa, Burçak Bingöl, Nschotschi Haslinger, Agaty Kus, Justyny Smoleń i Jakuba Juliana Ziółkowskiego. Poza tym na wystawie znajdą się realizacje Wojciecha Ireneusza Sobczyka, Aleksandry Liput, Natalii Kopytko i Tomka Kulki” (opis MOCAK).

Aha, czyli na dwoje babka wróżyła. Warto jednak zwrócić uwagę, że mamy tutaj zarówno totem, który możemy zestawić i porównać z tym Ziółkowskiego, jak i dzieła ceramiczne tego artysty. Zestaw ciekawych prac, pokazany w możliwie jak najmniej ciekawy sposób. Do tego dominacja Ziółkowskiego w MOCAK-u (w trzech przestrzeniach oraz pokazywanego gdzie popadnie) sprawia, że prace innych artystów potraktowane być mogą (niezasłużenie) jako drugoplanowe; a zarazem myśl kuratorska dwu różnych wystaw (czy trzech – jeśli to także część kolekcji) zupełnie się rozmywa. Majstersztyk.

Do tego wspaniałe opisy na ścianach! „Recepcja dzieł znajdujących się w poprzednich salach opierała się na obecnych w nich warstwach znaczeń i odniesień. (serio!?, ała) Obrazy znajdujące się w tej przestrzeni wprowadzają widza w stan wyciszenia, kontemplacji (no nie mnie, niewrażliwa jakaś jestem chyba). Wykorzystują mechanizm percepcji, by uwolnić umysł od myślenia opartego na słowach i pojęciach. Sztuka staje się formą duchowego doświadczenia, medytacji” (najwyraźniej nie osiągnęłam tego stanu wtajemniczenia).

https://restartmag.art/jakub-julian-ziolkowski-jestescie-moi-wystawa-w-mocak-u/

Do tego spójna koncepcja wystawy (przynajmniej w drugiej i trzeciej sali) miała niejaki problem z domknięciem. Po wyjściu trafiłam bowiem jeszcze na Za czerwoną górą (2023) i Jaskinię Darwina (2016) – pracę z kolekcji. Za kolejnym zakrętem na tytułową Jesteście moi (2021). Postać na ostatniej nosiła bransoletkę „no stress”. Faktycznie miałam już dużą nadzieję na opuszczenie tej szalonej instytucji. Jeszcze tylko ponowne spotkanie z totemiczną rzeźbą Duch naszego ludu przed wejściem/wyjściem, i można uciec. Jak już pisałam wyżej: nigdy nie wiesz, gdzie wystawa w MOCAK-u się zaczyna, a gdzie – kończy. Ten tekst także przez osmozę zaczyna przypominać podróż przez MOCAK. Może być równie niezrozumiały, jak ekspozycje w królestwie Maszy Potockiej. Bo oto kolejna zmiana tematu – podpisy! Otóż, chyba żeby uniknąć słynnej „beki z podpisów w MOCAK-u”, kuratorka Delfina Jałowik sięgnęła po skromniejsze rozwiązanie: karty ze zwykłym muzealnym opisem (tytuł, data, technika) dziewięćdziesięciu dwu prac. I wszystko byłoby dobrze, gdyby galeria wyprodukowała to jako mały folder dla gości. Ale nie!, karty z opisami można było używać wyłącznie na miejscu. Abstrahując już od ich stanu (fe, fuj, bleh – cytując Kelly Bundy, z serialu emitowanego dziesiątki lat przed Covidem), problemem było znikanie części tych kartek. I tak, zwiedzający miał urocze luki w, niekiedy przecież znaczących, tytułach dzieł. Do tego wspaniałe opisy na ścianach! „Recepcja dzieł znajdujących się w poprzednich salach opierała się na obecnych w nich warstwach znaczeń i odniesień. (serio!?, ała) Obrazy znajdujące się w tej przestrzeni wprowadzają widza w stan wyciszenia, kontemplacji (no nie mnie, niewrażliwa jakaś jestem chyba). Wykorzystują mechanizm percepcji, by uwolnić umysł od myślenia opartego na słowach i pojęciach. Sztuka staje się formą duchowego doświadczenia, medytacji” (najwyraźniej nie osiągnęłam tego stanu wtajemniczenia).

Mimo że prace nie są oryginalne i nie stoi za nimi lokalna tradycja, z której artysta czerpie – te zawłaszczenia sprzedawać się mogą dobrze. Jednak z mojego punktu widzenia wystawa Jesteście moi trafia na listę najgorszych, jakie widziałam w tym roku, a Jakub Julian Ziółkowski jawi mi się jako jeden z bardziej przecenianych artystów w Polsce. A może to jednak sukces wystawy, która obnażyła mielizny, których dotąd nie widziałam w jego twórczości?

Trochę mam pretensję do autora i kuratorki za uwalnianie umysłu od myślenia opartego na słowach i pojęciach. Wystawa ta bowiem jest żywym dowodem jak my tutaj lokalnie nie umiemy w myśl postkolonialną. Niby każdy ma za sobą kluczowe lektury i trochę jakby rozumie, o co chodzi. A jak się to przekłada na rozumienie lokalnych kontekstów lub twórczość? Słabo. „Jakub Julian Ziółkowski ukształtował własny język malarski, za pomocą którego bada naturę człowieka. Swobodnie zestawia współczesny sposób obrazowania z archetypami i symboliką kultur plemiennych. Fizyczność organów oraz płynów ustrojowych łączy z duchową medytacją. Celem jest kontemplacja wszechświata oraz pogłębianie wglądu w niego; od mikrokosmosu – narodzin żywej komórki, po makrokosmos – wybuchy gwiazd. Nierozerwalny związek ciała z umysłem, będący od początku tematem prac Ziółkowskiego, na wystawie w MOCAK-u staje się zmysłowo doświadczalny. Artysta działa skalą, barwą i dźwiękiem. «Jesteście moi» jest manifestem życia oraz nadrzędnych procesów, rządzących wszystkim, co istnieje. To refleksja o trwaniu, zasadach funkcjonowania człowieka w świecie oraz o tym, jak ten świat się zmienia” (aaaaaaaaa, to jest na serio!). Dodam jeszcze cytat z katalogu (Kajetan Młynarski, Nauki wiosennego ślimaka): „Sztuka ma swoje (niezliczone) formy, ale nie ma z góry zadanego przedmiotu ani treści, znaczenia ani celu. Nazywa się to przedmiotową wolnością (twórczości). Może traktować o wszystkim, a także być rozwijana baz związku z czymkolwiek” (Dobre! – to nadal na serio). Widocznie nie da się tej wystawy obronić słowami. Pozostaje patrzeć. Ja jednak widzę jedynie parodię egzotycznych artefaktów zestawionych z takimi rzeczami, jak Czarny Piotruś (2021) i żadna Roztopiona z miłości (2018) tutaj nie pomoże. Niestety, jak pisałam na początku, wystawa nie działa. Mamy tu białego mężczyznę z Europy Środkowej, który tańczy i tańczy, ale oświecenia doznać nie może, bo ukradł cudze narzędzia i nie umie się nimi posługiwać. Może do woli rozsypywać wokół ceramiczne symbole i kamyki, ale „nadrzędnych procesów, rządzących wszystkim, co istnieje” nam nie objawi. Niestety. Jak mówił kiedyś w dyskusji Yve-Alain Bois: „Tu już nie ma egzotyki, jest wypełnienie sieci rynków”. Mimo że prace nie są oryginalne i nie stoi za nimi lokalna tradycja, z której artysta czerpie – te zawłaszczenia sprzedawać się mogą dobrze. Jednak z mojego punktu widzenia wystawa Jesteście moi trafia na listę najgorszych, jakie widziałam w tym roku, a Jakub Julian Ziółkowski jawi mi się jako jeden z bardziej przecenianych artystów w Polsce. A może to jednak sukces wystawy, która obnażyła mielizny, których dotąd nie widziałam w jego twórczości?

Monika Weychert

Monika Weychert

Dra, kulturoznawczyni, adiunktka i koordynatorka kierunku Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Od 2016 roku współpracuje z Instytutem Badań Przestrzeni Publicznej warszawskiej ASP. Autorka artykułów naukowych i krytycznych; członkini AICA. W Toruniu prowadziła m.in. niezależną galerię dla… (2000-2008), była związana z TVP Kultura, warszawską Galerią Foksal i Muzeum Rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego w Królikarni (oddział MNW). Kuratorka kilkudziesięciu wystaw.