#QuarantineNostalgia, czyli wspominamy sztukę w koronie
↑ Nie dali rady, Dobromir Dymecki i Gosia Wdowik, z cyklu Projekt KWARANTANNA, odcinek #10, kwiecień 2020, screenshot: Milena Soporowska
Jednym lockdown kojarzy się z błogim odpoczynkiem, innym z traumatycznym przeżyciem. Większości z nas z oboma tymi stanami. I nie ma w tym nic dziwnego. Trend 2020core na TikToku doskonale pokazuje niejednoznaczność czasów pandemii, którą odzwierciedlają również podejmowane na samym jej początku działania artystyczne.
Home sweet home – głosi sentencja na niejednej pewnie wycieraczce. Romantyczna wizja domu jako sielskiej przystani uległa zmianie po wybuchu pandemii. Zamknięci w czterech ścianach na przełomie marca i kwietnia 2020 roku, zastanawialiśmy się, co dalej. Czym stał się dla nas wówczas dom? Jak udział w globalnym lockdownie zmienił nasze podejście do domowej przestrzeni, do codzienności? Zanim przejdziemy do współczesnych przykładów projektów z okresu pandemii, dla których scenografią stało się zwykłe mieszkanie, zastanówmy się, czym właściwie jest domowość?
Pospolite rytuały
Poranek. Kobieta jedną ręką uchyla lub zamyka okno, drugą zaś trzyma dzbanek z wodą. Naczynie stoi na stole przykrytym wzorzystym dywanem, obok złotej misy i szkatułki. Scena jest niespieszna, spokojna. Malarz celebruje zwyczajną czynność, która na obrazie staje się tajemniczym obrządkiem. To jedno z dzieł Vermeera – niderlandzkiego mistrza codzienności, który jak nikt inny potrafił uchwycić kameralny, domowy nastrój. Kobieta z dzbanem (1658–1662) to tylko jeden z przykładów jego wirtuozerii.
Jak podaje Witold Rybczyński w książce Dom. Krótka historia idei 1 , pojęcia intymności i prywatności, kojarzone naturalnie z domem, wykształciły się właśnie w XVII-wiecznych Niderlandach. Surowość, umiarkowanie, dyscyplina, przywiązanie do rodziny i religii, charakterystyczne dla holenderskich mieszczan, znajdowały odzwierciedlenie w prostych, choć niepozbawionych tak zwanych mebli do podziwiania, wnętrzach mieszkalnych. Tę atmosferę dobrze oddaje wspomniana twórczość Vermeera. Obrazy takie, jak Nalewająca mleko (1658–1661) czy Koronczarka (ok. 1669–1671) pozwalają zajrzeć do prywatnych mieszkań, stawiając nas w pozycji voyeurów. W Przerwanej lekcji muzyki (ok. 1658–1661) nasza obecność zostaje zauważona, jesteśmy zdemaskowani. Młoda kobieta spogląda prosto na nas, pogłębiając atmosferę poufności.
Minimalistyczne, przestronne komnaty stawały się scenografiami nie tylko dla domowych czynności, ale i symbolicznych rytuałów. Ważąca perły (ok. 1662–1665) była przecież alegorią Sądu Ostatecznego w ludzkiej skali. W ten sposób Vermeer nobilitował przestrzeń mieszkalną, czyniąc z niej rodzaj świątyni. Porównajmy dzieła Vermeera z rozbuchanym Sądem Ostatecznym Memlinga z XV wieku – jak bardzo różni się on od spokojnej, medytacyjnej sceny utkanej przez niderlandzkiego malarza z subtelnych detali i zgaszonych kolorów.
„Holendrzy kochali swoje domy. Dzielą oni to stare anglosaskie słowo – ham, hejm po holendersku – z innymi ludami północnej Europy. Home, czyli «dom», oznacza jednocześnie «budynek» i «gospodarstwo», «mieszkanie» i «schronienie», «posiadanie» i «przywiązanie». Home oznacza budynek, ale też wszystko, co jest w nim i dookoła niego, jak również ludzi, a także poczucie satysfakcji i zadowolenia z tego, co to słowo niesie. Można wyjść z budynku, ale wraca się zawsze do domu” 2 – pisze Rybczyński.
Dom to więc stan umysłu. Stan, który w 1. połowie XIX wieku zyskał szczególną oprawę stylistyczną w postaci biedermeieru. Styl w sztuce, literaturze i muzyce, a przede wszystkim architekturze wnętrz, szczególnie popularny w Niemczech i Austrii, szybko dotarł do krajów skandynawskich i słowiańskich, również do Polski. Rozwijając się wśród mieszczan, miał budować ich odrębność, podkreślać znaczenie przestrzeni domowej jako ośrodka życia rodzinnego, społecznego i kulturalnego. Do konstruowania mitu domowego raju zaprzęgnięci zostali artyści.
„Potoczne wyobrażenia biedermeieru opierają się na obrazach domowych idylli, rytuałów codzienności. (…) Scenografię dla tego kultu intymności i zaciszności tworzyły zwykle urokliwe wnętrza gustownie urządzonych salonów. Czystość, skromność i prostota – w miejsce dworskiej ostentacji i luksusu – odzwierciedlać miały moralny ład i społeczną harmonię. Artysta stawał się apologetą tego mieszczańskiego porządku wartości: spokoju, stabilizacji, pracowitości, etosu rodzinnego” – pisze Agnieszka Rosales Rodríguez w katalogu wystawy Biedermeier 3 w Muzeum Narodowym.
To wówczas wytworzył się specyficzny rodzaj obrazu, tak zwany Zimmerbild (niem. Zimmer – ‘pokój’ i Bild – ‘obraz’). Pozbawione obecności ludzkiej, przypominające malowane prospekty meblarskie, przedstawiały gotowe do zamieszkania, wyidealizowane ostoje.
Oglądana z perspektywy czasów pandemii, ta sielankowa wizja wydaje mi się jeszcze bardziej naiwna. Po 2020 roku poczucie domowości uległo gwałtownej redefinicji. Dom stał się wówczas schronieniem przed nieznanym, ale i klaustrofobicznym więzieniem. Probierzem tej zmiany są działania artystyczne będące wynikiem poszukiwań alternatywnych sposobów komunikacji z publicznością. Przy okazji naświetlały one uniwersalne lęki, które trapiły zdecydowanie nie tylko artystów i artystki. Choć lęki te są uniwersalne, mój wybór takich inicjatyw będzie skrajnie subiektywny.
Zostań w domu i rób sztukę
Self-House Residency
https://www.instagram.com/self_house_residency/
Muzea i galerie zostały zamknięte. Nic dziwnego, że sztuka zaczęła masowo przenosić się do Internetu. Ten exodus nie był czymś zupełnie nowym – wiele instytucji od dłuższego czasu eksperymentowało z nowymi formami, na przykład digitalizując i udostępniając swoje zbiory. Sieć stała się naturalnym sposobem kontaktu z szeroko rozumianą kulturą. Wiedzieli o tym Magdalena Morawik i Łukasz Horbów. Założyciele Self-House Residency ze swoim międzynarodowym projektem instagramowych rezydencji ruszyli już 13 marca 2020 roku. Pomysł był prosty – każdy z artystów dostawał dostęp do konta na Instagramie, aby mógł opowiadać o swojej sztuce…, a właściwie, o czym po prostu chciał.
Projekt miał za zadanie promować tzw. self-isolation, pokazując jednocześnie, że dom może pełnić funkcję inspirującej pracowni artystycznej. Miał być również rodzajem substytutu wyjazdowych rezydencji, które nie mogły w tym czasie dojść do skutku.
Trzydniowe „take-overy” zakładały publikację sześciu postów oraz podsumowaniem na IGTV, w którym każdy z artystów opowiadał o swojej strategii tworzenia w domu. Pomysły na rezydencję przesyłało się mailowo razem z portfolio. W niektórych przypadkach rezydenci mogli nominować swojego następcę. W projekcie wzięli udział m.in. Basia Gryka, Janek Owczarek, Tymon Bryndal, Federica Francesconi i Yura Biley.
Wśród nich znalazła się również Zuza Golińska, która promowała noszenie maseczek, nawiązując do swoich dawnych muzycznych idoli (np. okładki zespołu Sonic Youth Sonic Nurse z pielęgniarką w maseczce autorstwa malarza Richarda Prince’a) czy szyjąc najprostsze modele masek z bawełny. Bożna Wydrowska, choreografka, popularyzatorka ballroomu, relacjonowała swoją kwarantannę na przedmieściach, podczas której upiekła chleb w kształcie… koronawirusa. Oprócz bardziej abstrakcyjnych „take-overów” były i także dość tradycyjne, które swoją formą nie wskazywały na kontekst pandemii, skupiając się po prostu na postowaniu skończonych dzieł. Tak postąpili m.in. Zuzanna Bartoszak czy Constantin Hartenstein.
Jednym z moich ulubionych projektów był „take-over” Gertrūdy Gilytė, łotewskiej performerki, która podzieliła się swoim trwającym w czasie rzeczywistym projektem, doskonale wpisującym się w kontekst izolacji. Podczas dwuletniego (dziś już zakończonego) Successful Art Project Getrūda testowała różne znalezione w Internecie rytuały z zakresu self-care. Bazując głównie na słownych formułkach, stawała się swoim własnym coachem. W prostych filmikach, kręconych głównie w domowym zaciszu, artystka wypowiadała do samej siebie afirmujące sentencje, które miały zmienić jej sposób myślenia, przyciągnąć szczęście, pozbawić poczucia winy czy sprawić, że jej kariera nabierze tempa.
Czas wymuszonej pandemią izolacji dla wielu był bodźcem do mentalnej wiwisekcji. Czasem mogła ona doprowadzić do załamania nerwowego. Był to też, jak każdy kryzys, złoty okres dla wszelkiego rodzaju szarlatanów, którzy – korzystając z naszej słabości – reklamowali swoje pseudopsychologiczne usługi.
Pozostawieni sami sobie, z ograniczonym dostępem do ludzi z krwi i kości, za to (na ogół) z nieograniczonym dostępem do Internetu, łatwo mogliśmy ulec pokusie niebezpiecznego samorozwoju. Projekt Gilytė w humorystyczny sposób naświetla problem zdrowia psychicznego, które podczas pandemii stało się (i dobrze!) coraz częściej podnoszonym w debacie publicznej tematem.
Odpuść sobie
Projekt KWARANTANNA
Bardzo aktywne w okresie pandemii były środowiska teatralne i performerskie. Świadczy o tym chociażby Projekt KWARANTANNA organizowany przez teatr STUDIO i Komunę Warszawa. Jego kuratorem był Tomasz Plata – dziennikarz, teatrolog, związany m.in. z BWA Warszawa. Inicjatywa ruszyła 30 marca i zakładała ambitnie publikację jednego mini spektaklu dziennie, cztery razy w tygodniu, „do wyczerpania zapasów”, jak czytamy w opisie.
W projekcie wzięli udział najzdolniejsi artyści i artystki teatru, tańca i sztuk performatywnych młodego oraz średniego pokolenia, w tym Marta Ziółek, Weronika Szczawińska, Grzegorz Laszuk, Marta Malikowska i Agnieszka Jakimiak. Wszystkie przedstawienia miały być przygotowane w prywatnych mieszkaniach przy użyciu najprostszych środków. Projekt KWARANTANNA miał być „formalnym eksperymentem” i jednocześnie „wsparciem dla twórców pozbawionych zajęcia w czasie korona-epidemii”.
Rządził się przy tym jasno określonymi zasadami. Przede wszystkim, musiał być przeprowadzony w domu, wyłącznie z osobami, z którymi było się aktualnie na kwarantannie. Pomoc z zewnątrz przy realizacji spektaklu mogła być udzielona wyłącznie za pomocą Internetu (np. poprzez przesłanie pliku, konsultację online). Sceną dla performansu miał być stół, ustawiony najlepiej na monochromatycznym tle. Jako rekwizytów można było używać tylko konkretnych przedmiotów, takich jak: czosnek, witamina C, puszki, makaron czy papier toaletowy. Wszystkie dobrze nam znane obiekty składały się na typową pandemiczną wyprawkę. Spektakl filmowano w jednym ujęciu, komórką lub ewentualnie lepszej jakości urządzeniem. Czas trwania nie miał znaczenia.
Pozostawieni z ograniczonymi środkami artyści podjęli się wyzwania, które brzmiało trochę jak viralowy challenge. Jednym z moich ulubionych mikroprzedstawień jest krótka forma Dobromira Dymeckiego i Gosi Wdowik.
„To jest kilka minut dla wszystkich osób, które chciałyby przez chwilę po prostu nie dać rady” – tak zaczyna się odcinek nr 10 z 15 kwietnia 2020 roku.
Dwie osoby siedzą przy stole z twarzami przykrytymi maskami z surowego ciasta (?). Towarzyszy im akompaniament śpiewających ptaków – relaksujący soundtrack polecany często przy nadmiernym stresie.
„Teraz możesz odpuścić i nie zobaczyć tego do końca” – mówi narrator, podczas gdy dwie zamaskowane postaci siedzą nieruchomo przy stole.
https://www.youtube.com/watch?v=_oAovNnPLVk
Krótki filmik Nie dali rady w zabawny sposób zachęca ludzi do wrzucenia na luz, tak po prostu. Oto chwila dla was, nie musicie ze sobą rywalizować, nie musicie się starać, nie musicie wytężać uwagi, w zasadzie nic nie musicie. Dla wielu pandemia oznaczała zwolnienie tempa. Choć wszystko zależało od sektora, w jakim pracowaliście i na pewno nie można tego stwierdzenia beztrosko aplikować do całego społeczeństwa, wiele osób mogło choć na chwilę wypaść z wyścigu szczurów. Do dzisiaj uznaję ten film za wyjątkowo terapeutyczny.
O podobnym odpuszczeniu, choć w zupełnie innej formie, opowiada Ramona Nagabczyńska.
Proste ujęcie – twarz uśmiechniętej kobiety wypełnia cały kadr. Pojawiają się napisy – każde ze zdań zaczyna się od żałuję. Przez sześć minut kobieta usilnie stara się zachować uśmiech, aż do momentu, gdy zaczyna jej to sprawiać coraz silniejszy fizyczny i psychiczny dyskomfort.
https://www.youtube.com/watch?v=PaKw0iT27O0
Żałować można wielu rzeczy. Mikrohistorie, takie jak żal, że nie zadzwoniło się z życzeniami urodzinowymi do cioci, mieszają się z globalnymi rozgoryczeniami – że powstał Stary Testament, że doszło do rozbiorów Polski.
Przypomina mi się joga śmiechu. Przypominają mi się artykuły legendarnych „amerykańskich naukowców” o dobroczynnych skutkach wymuszania uśmiechu. Podobno w ten sposób jesteśmy w stanie oszukać mózg i wprawić się w bardziej pozytywny nastrój.
Dewiza „fake it till you make it” w pracy Nagabczyńskiej raczej nie zdaje egzaminu. I mimo, że sam film jest bolesny, daje jakąś dziwną ulgę. Każdy przecież czegoś żałuje. I każdy robił kiedyś dobrą minę do złej gry.
Wystawa DIY
Exhibition for Your Apartment
https://vimeo.com/413104956
Czas lockdownu zmusił środowiska artystyczne do poszukiwania nowych form prezentacji sztuki. To z kolei wpłynęło na zmianę relacji nie tylko pomiędzy widzem a artystą, ale i artystą a kuratorem czy galerzystą. Doskonałym tego przykładem jest projekt Dawid Radziszewski Gallery Exhibition for Your Apartment. Pomiędzy 10 kwietnia a 6 maja 2020 zaproszeni przez Dawida Radziszewskiego artyści i artystki, przyjaciele i znajomi, tworzyli tutoriale wystaw, które można samodzielnie odtworzyć w domu. Instrukcje miały być proste i bazować na przedmiotach, które większość z nas posiada w mieszkaniu. Pokazowe filmy wytwarzał sam Radziszewski, który zorganizowane w ten sposób wystawy publikował na Instagramie galerii w formie serialu. W projekcie wzięli udział: Wojciech Bąkowski, Paweł Althamer, For Seasons With Maria Loboda, Krzysztof Grzybacz, Igor Krenz, Maria Kozłowska & Wojciech Bagiński, Hanna Krzysztofiak, Marcin Maciejowski, Reba Maybury, Tomasz Mróz, Dominique Olszowy, Katarzyna Przezwańska i Wilhelm Sasnal.
Dominique Olszowy zaprosiła publiczność na jedyną w swoim rodzaju kawę. Film rozpoczyna się od zwyczajnej czynności parzenia kawy w kawiarce. Niepokój wprowadzać może na początku jedynie napięcie wyczuwalne w ruchach – surowych, szybkich, nerwowych.
Radziszewski, testując na sobie wystawowe tutoriale, siada z filiżanką na kanapie. Przeglądając mechanicznie gazetę, podnosi ją do ust, jednocześnie wylewając zawartość na białą koszulę. W tle słychać płacz mężczyzny.
Przypominają mi się jednominutowe rzeźby Erwina Wurma, które przez swoją absurdalność wytrącały nasze ciała z codzienności. Austriacki artysta zachęcał publiczność do przyjmowania dziwacznych póz, często przy użyciu zwyczajnych przedmiotów, takich jak płyn do naczyń, wiadro czy krzesło.
Przypomina mi się również scena w Idiotach Larsa von Triera, gdy główna bohaterka, Karen, zaczyna wypluwać ciastko na rodzinnym spotkaniu, tym samym wprawiając resztę domowników w osłupienie. W filmie duńskiego reżysera grupa buntowników wyraża sprzeciw wobec mieszczańskiej mentalności poprzez udawanie tytułowych idiotów. Rozsadzają wszelkie akceptowane społecznie normy swoimi anty-rytuałami, wprowadzając do rzeczywistości niewygodny „glitch”.
I myślę, że blisko kawie Olszowy do deseru Karen. Przedłużające się lockdowny skierowały naszą uwagę mimowolnie do wewnątrz – mogliśmy obserwować nasze codzienne gesty, nasze rytuały, które w swojej powtarzalności zaczęły być dziwnie puste, śmieszne, może nawet… idiotyczne. Dublowane z uporem maniaka, dzień w dzień, trzymały nas w ryzach, jednocześnie ujawniając bolesną niedorzeczność rutyny. Pewnie nie zauważylibyśmy jej, gdyby nie nagły nadmiar czasu.
Twórczy dyskomfort
Nie-pokoje
W Trójmieście również nie próżnowano. W maju 2020 roku gdańska Galeria Miejska ruszyła z inicjatywą o wiele mówiącej nazwie Nie-pokoje. Pomysł, podobnie jak w przypadku Self-House Residency, był prosty – zaproszeni artyści i artystki współpracujący z galerią mieli stworzyć „pocztówkę z izolacji” w formie krótkich filmów. Wszystkie nagrania wideo publikowano następnie na Facebooku galerii, tworząc powstające w czasie rzeczywistym archiwum online. W projekcie wzięli udział: Tomasz Armada, Przemek Branas, Agnieszka Brzeżańska, Zuzanna Czebatul, Marta Hryniuk i Nick Thomas, C.T. Jasper & Joanna Malinowska, Honorata Martin, Bianka Rolando, Diana i Kordian Rönnberg oraz Adam i Anka Witkowscy.
Zbiór dziesięciu filmów oddaje początkowy okres niepokoju w pierwszych miesiącach lockdownu, kiedy zmuszeni byliśmy zredefiniować naszą przestrzeń domową. To ona staje się głównym punktem odniesienia dla artystów – schronieniem, pracownią, laboratorium i więzieniem zarazem.
„Centrum sterowania światem wylądowało w pokoju, dźwigając bagaż znaczeń, z dnia na dzień przekształcając znaczenie przestrzeni. Osadzone w różnych przestrzeniach, w odległych krańcach świata pokoje, domki, działki, schrony – a ty w środku. Jak mantrę̨ słyszysz: «zostań w domu». Zostajesz, niejednokrotnie odkrywając w swoim domu ogromny potencjał twórczy. Leggings that’ll last beyond lockdown” – czytamy w opisie projektu.
Musieliśmy okiełznać nową-starą przestrzeń domową, jednocześnie konfrontując się z nadmiarem czasu, w którym inicjatorzy projektu, Gabriela Warzycka-Tutak i Andrzej Zagrobelny, doszukują się głównego źródła tytułowego „nie-pokoju”. Zgromadzone w maju nagrania można uznać za próby poradzenia sobie z naddatkiem czasu i niedoborem przestrzeni.
https://vimeo.com/418781981
Niektórzy, jak Agnieszka Brzeżańska, filmują kwitnące drzewo. W wideo zatytułowanym To, co najważniejsze, w jednym statycznym ujęciu artystka przygląda się prostym przyjemnościom odkrytym w naturze. Odgłosy owadów, lekkiego, majowego wiatru i poruszanych nim liści tworzą ambientowy podkład dla tej leniwej sceny. Co jest zatem najważniejsze? Może po prostu cicha kontemplacja. Wreszcie mamy na nią czas.
Projektant Tomasz Armada zaprasza nas z kolei do swojego magazynu. W pracowni to osobiste wyznanie w formie surowego wideo kręconego z ręki, w którym ujęciom studia towarzyszą osobiste wyznania.
„W dniu ogłoszenia kwarantanny byłem najszczęśliwszą osobą na świecie. Od dłuższego czasu każdy projekt, który zaczynałem, miał był tym, po którym zrobię sobie dłuższą przerwę. W końcu odeśpię, w końcu będę mógł się nudzić, w końcu porobię coś dla siebie” – mówi Armada.
https://vimeo.com/416239120
Ta radość miesza się z poczuciem winy. Cieszyć się z pandemii? Być może to trochę okrutne. Armada mówi o twórczej niemocy, dzieli się swoim zatrzymaniem, które wydaje mu się obce, a przy tym nosi znamiona katharsis czy inicjacji. „Musiałem zabić siebie w sobie i wymyśleć siebie na nowo. Musiałem nauczyć się żyć od nowa” – konkluduje przy dramatycznej muzyce.
Przemek Branas idzie jeszcze dalej i dzwoni do zakładu pogrzebowego. Pyta o kremację. Telefon staje się soundtrackiem do wideo ukazującego artystę w kuriozalnej masce w kształcie trumny, tworzącego urnę z masy papierowej. To często wykorzystywany przez niego materiał. Łatwo dostępny, bo wystarczą gazetki reklamowe z Lidla czy Biedronki. Ten wybór ma również wymiar czysto praktyczny – papier mâché zastępuje różne trudno dostępne w czasie kwarantanny materiały.
Branas oferuje swoje usługi tym, którzy myślą o śmierci. Może wykonać spersonalizowaną urnę, wykorzystując zalegające w naszych mieszkaniach ulotki, stare książki, magazyny. Opisuje cały proces produkcji, uzupełniając go prostymi szkicami. Urna powstaje w duchu zero waste.
https://vimeo.com/414682289
Oglądając wideo Branasa, czasem można się zaśmiać, a czasem zatrwożyć. Jednak jest w jego pracy coś uspokajającego. I mimo kuriozalnej kartonowej maski trumiennej nie czuję, żeby kpił. Cykl życia i śmierci zamyka się w mikserze marki Zelmer z lat 80., którego używa do stworzenia papierowej pulpy, służącej następnie do budowy biodegradowalnego nagrobka artysty.
Funkcjonalna tęsknota
Pojęcie nostalgia to połączenie dwóch greckich słów: νóστος oznaczającego ‘powrót do domu’ oraz ἄλγος oznaczającego ‘ból’. Nic dziwnego, że wspomnienie lockdownu, dosłownie wiążącego się z byciem w domu, może wzbudzać tęsknotę za czasem, gdy choć na chwilę można było uciec z wymagającej od nas ciągłej aktualizacji rzeczywistości. Oczywiście, przedłużające się restrykcje nie były już tak przyjemne i nie każdy, ze względu na rodzaj pracy i okoliczności, mógł z nich skorzystać. Oczywiście, pandemia wiązała się ze śmiercią, z cierpieniem, ze strachem. Jednak jej pierwsze 2–3 miesiące, w odpowiednich okolicznościach, łatwo mogły ulec pewnemu zaokrągleniu, wygładzeniu. Pamięć pracuje w zaskakujący sposób, wypierając z czasem bolesne epizody.
Projekty, które opisałam, dobrze oddają w moim odczuciu niejednoznaczność pandemii. Odkrywają nasze lęki, poczucie zagubienia, ale i klepią po plecach, dając nam dyspensę, zwalniając z ciągłego obowiązku bycia przygotowanym, czy wreszcie oswajając z trudnymi tematami, takimi jak żal, wina czy śmierć. Korzystając z popularnej internetowej formuły tutoriali i challenge’y, wypracowują receptury na trudne czasy (nie tylko) izolacji, których funkcjonalność znacznie wykracza poza pamiętny rok 2020.
Milena Soporowska
Artystka wizualna, badaczka, dziennikarka, kuratorka. Absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Studiowała fotografię w Związku Polskich Artystów Fotografików i na Akademii Fotografii. Publikowała swoje teksty m.in. w Poptown, Kwartalniku Fotograficznym MONO, Fresh From Poland, MAGENTA MAG, Małych Nakładach czy MELBA Magazine. Związana z Radiem Kapitał.