Karolina Jarzębak, Hurr durr, Cricoteka
Miejsce: Cricoteka (program wystaw: „Cloakroom”)
Czas: 11.09–10.10.2021
Kurator: Kamil Kuitkowski
Fotografie: meta_strong_fiction
Cmentarze są w większym stopniu opowieściami o pamiętaniu niż o śmierci. W końcu one same umierają, gdy zostają zapomniane. Kamień stopniowo kruszeje, nazwiska i daty bledną. Roślinność powoli zaczyna trawić miejsca pamięci, aż jedynie jej bujność może zdradzić dawne przeznaczenie terenu. Zresztą sam Teatr Śmierci Tadeusza Kantora, jego Umarła klasa, Wielopole, Wielopole czy Niech sczezną artyści to spektakle o nieustannym powracaniu do przeszłości, o wspomnieniach, o nigdy nie wyleczonych traumach. Ale też o prywatnych historiach zainfekowanych przez Wielką Historię.
Wystawa Hurr durr (tytuł zaczerpnięty z forów internetowych, gdzie oznacza wielkie, najczęściej nieuzasadnione oburzenie) Karoliny Jarzębak to jej instytucjonalny debiut oraz nieoczywisty dialog z estetykami wypracowanymi przez Kantora i obecną wystawą stałą Cricoteki. Jest swoistą podróżą w przyszłość, pozwalającą zasymulować pamiętanie naszej teraźniejszości. Projekt – skonstruowany fantasmagoryczny environment – kieruje wizualne skojarzenia w stronę scenografii teatralnych lub filmowych horrorów klasy B, ostentacyjnie ujawniających swój status falsyfikatu. Nagrobki są wypchane, kamień stara się naśladować satyna, epitafia zostały zastąpione cytatami z internetowych dyskusji i memami, wota to sztuczna biżuteria i gromadzone przez lata błyskotki. Bo też prawda nie jest niedyskutowalna, skoro wszystko jest symulakrem. Jednak gest jego odsłonięcia jest gestem emancypacyjnym. Taką nekropolię mogłoby po sobie pozostawić pokolenie Y czy Z – świadome wyczerpania się wielkich i poważnych narracji, oderwane od fetyszu gromadzenia dóbr, doświadczenie i przyjemność przedkładające nad posiadanie, ale też funkcjonujące w sferze wirtualnej jako równoprawnej części rzeczywistości.
Internet również posiada swoją prowincję, i to właśnie eksplorowanie tych terenów fascynuje artystkę. Czyniąc materią swojej sztuki to, co trochę koślawe, pozaestetyczne lub nieudane albo krindżowe, Jarzębak wyszukuje peryferyjne teksty, grafiki czy memy i każe na nie spojrzeć jak na teksty kultury najwięcej mówiące o naszej współczesności. Prowincjonalność w Hurr durr jest zresztą materiałem artystycznej pracy na wielu poziomach. Jeżeli przyjąć, że estetyka scenografii i obiektów teatralnych Kantora to jego nieustanny powrót na plebanię w Wielopolu Skrzyńskim, gdzie się wychował, to duża część twórczości Jarzębak, włącznie z jej projektem w Cricotece, wyrasta z Kalwarii Zebrzydowskiej. Jest skupieniem na przedmiocie, często przesadnych w formie meblach oraz dewocyjnych dekoracjach tamtejszej drogi krzyżowej i lokalnego cmentarza. Twórczość Jarzębak to jednocześnie eksploatowanie estetyk spoza głównego nurtu – niedizajnerskich i nieinstagramowych, wręcz trochę wstydliwych. To również prowokacyjna sugestia, że właśnie tym jesteśmy i to po nas zostanie. Być może to nie ruiny wieżowców niegdyś wielkiej metropolii będą śladem, który pozostawi po sobie współczesna kultura, a będzie nim raczej właśnie smutno-śmieszny mem, fragment internetowej kłótni albo niedorzeczny bibelot. Bez wątpienia Hurr durr wyrasta również z silnie obecnego w sztukach wizualnych ciągłego lęku przed końcem, niepewności o to, co przyniesie jutro, o ile w ogóle nadejdzie. To próba przepracowania strachu przed zagładą. U Jarzębak nagrobki są miękkie i wykonane z połyskujących tkanin, a śmierć można przytulić, skoro cała nasza kultura w skali wszechświata może wydawać się niczym więcej niż kolejnym hurr durr.