Aktualności kronika Bartłomiej Dobroczyński

Nieznośna melancholia detalu albo niezadomowienie. Aleksandra Młynarczyk-Gemza w Shefter Gallery

Aleksandra Młynarczyk-Gemza, Nieznośna melancholia detalu albo niezadomowienie
Miejsce: Shefter Gallery, Kraków
Czas: 20.04 – 19.05.2024
Kuratorzy: Marta Dymitrowska, Bartłomiej Dobroczyński

Widok wystawy, Aleksandra Młynarczyk-Gemza, „Nieznośna melancholia detalu albo niezadomowienie”, Shefter Gallery, fot. Grzegorz Gemza

Chodzi tu o poczucie, że niezwykle dziwne są nawet najpowszedniejsze przedmioty.

Austin Osman Spare  1  1   A.O. Spare, Księga rozkoszy (miłości własnej). Psychologia ekstazy, przekł. Krzysztof Azarewicz, Warszawa 2005, s. 73.  ↩︎

Wystawa Aleksandry Młynarczyk-Gemzy powstawała w kontekście złowrogich wydarzeń, które w ostatnim czasie zburzyły spokój naszej stabilnej (jak błędnie sądziliśmy) egzystencji, podważyły niezmienne (zdawałoby się) jej pewniki, zakwestionowały poczucie naszego bezpieczeństwa. Jest sui generis filozoficznym traktatem o Domu „napisanym” za pomocą ruchomych i nieruchomych obrazów, dźwięków oraz aranżacji przestrzeni. Poświęcona jest napięciu, które rodzi się z antagonizmu pomiędzy poczuciem swojskości i zakorzenienia – z jednej strony – oraz obcości i dziwaczności (bizarre) – z drugiej. To zapadająca w pamięć wypowiedź artystki, która głęboko przeżyła i przeżywa nadal sytuację agresji Rosji na Ukrainę (skąd pochodzi jej partner), a także konsekwencje pandemii Covid-19 i towarzyszącej jej społecznej izolacji oraz lawinowo narastające zagrożenia ekologiczne i cywilizacyjne. Jest to zarówno afirmacja naszej powszedniej codzienności, jak i przejmujące świadectwo obawy przed tym, że ją utracimy.

Na ekspozycję składają się trzy prace wideo (Witchcraft, DomeczekAchtung) oraz (stanowiący jej motyw przewodni) cykl zdjęć, który zaczął powstawać w momencie wybuchu wojny w Ukrainie. W jego ramach AMG prezentuje dwa zwykłe-niezwykłe mieszkania – w radykalnie odmiennych tonacjach kolorystycznych i układach kompozycyjnych – oraz ich domowników. Portretowane przez nią żywe i nieożywione „obiekty” przywodzą na myśl dawne dzieła malarskie przedstawiające sceny rodzajowe, arystokrację i bogate mieszczaństwo, uchwycone w otoczeniu przedmiotów i we wnętrzach poświadczających wysoki status społeczny oraz materialne powodzenie właścicieli. Ukazane są jednak w sposób będący jawnym zaprzeczeniem powierzchownie rozumianego splendoru czy przepychu, jaki emanuje zarówno z prac uznanych mistrzów pokroju Fransa Halsa czy Willema Buytewecha, jak i ich współczesnych inkarnacji, bezwstydnie idealizujących nasze codzienne egzystencje na instagramie i fejsbuku. Sprawiają raczej wrażenie ich groteskowej, choć niepozbawionej czułości, dekonstrukcji.

Bowiem w obliczu narastających zagrożeń i niepewności, ogromną wartość zaczynają zyskiwać te zwykle niedoceniane sytuacje i wymiary codziennego życia, których wcale nie uznalibyśmy za wystarczająco trafne reprezentacje naszego dobrostanu i powodzenia. Z pewnością też nie pochwalilibyśmy się nimi przed naszymi bliskimi i znajomymi. Okazuje się, że w perspektywie konfliktu zbrojnego, gwałtownej śmierci, kalectwa, przymusowej emigracji, niewoli lub nieuleczalnej choroby somatycznej czy umysłowej – a niektóre z tych zagrożeń stały się od pewnego czasu zaskakująco realne, inne były takimi od zawsze – najzwyklejsze rekwizyty codzienności, takie jak odrapany stół, brudne naczynia w zlewie, suszące się pranie, zamazana szyba okienna czy niedbale rozrzucone przedmioty codziennego użytku przechodzą nagle zaskakującą metamorfozę.

Rola ludzkich bohaterów zdjęć Aleksandry Młynarczyk-Gemzy jest tu zresztą w pewnym sensie drugorzędna i zredukowana do minimum. Widzimy ich na zaledwie paru fotografiach, w niedbałych pozach, nagich albo ukrytych za teatralnymi maskami, co uniemożliwia wręcz określenie ich statusu czy stanu posiadania. Czyni nieomal anonimowymi. Na plan pierwszy wysuwają się za to wnętrza i przedmioty codziennego użytku. Jednak ich dobór i kompozycja jawią się jako zaprzeczenie przemyślanej i eleganckiej harmonii znanej z martwych natur flamandzkich czy hiszpańskich mistrzów oraz podrasowanych w Photoshopie aranżacji współczesnych „instastories”. Artystka chce nam pokazać, że teraz liczy się coś innego. Bowiem w obliczu narastających zagrożeń i niepewności, ogromną wartość zaczynają zyskiwać te zwykle niedoceniane sytuacje i wymiary codziennego życia, których wcale nie uznalibyśmy za wystarczająco trafne reprezentacje naszego dobrostanu i powodzenia. Z pewnością też nie pochwalilibyśmy się nimi przed naszymi bliskimi i znajomymi. Okazuje się, że w perspektywie konfliktu zbrojnego, gwałtownej śmierci, kalectwa, przymusowej emigracji, niewoli lub nieuleczalnej choroby somatycznej czy umysłowej – a niektóre z tych zagrożeń stały się od pewnego czasu zaskakująco realne, inne były takimi od zawsze – najzwyklejsze rekwizyty codzienności, takie jak odrapany stół, brudne naczynia w zlewie, suszące się pranie, zamazana szyba okienna czy niedbale rozrzucone przedmioty codziennego użytku przechodzą nagle zaskakującą metamorfozę. Choć często zaniedbane, zużyte i zniszczone, a nawet brzydkie, kiczowate i bez smaku, potrafią cudownie przemienić się w swoje przeciwieństwo, a więc w coś pięknego i upragnionego, za czym będziemy tęsknić i o powrocie czego będziemy marzyć. Podobnie jak niebyt ładny i niezbyt bogaty dom – wypełniony gratami i niepotrzebnymi przedmiotami, ale też wspomnieniami trudnych i bolesnych sytuacji nieprzystających w żaden sposób do naszych marzeń i pragnień – nagle okazuje się obiektem cennym i pożądanym. A staje się nim dopiero wtedy, gdy wyraźnie dociera do nas, że możemy go utracić na zawsze. I również dopiero wtedy ujawnia się jego zaskakujące i zrazu nieoczywiste piękno, przekraczające wszelkie kanony estetyczne i zasady dobrego smaku. Temu zrozumieniu towarzyszy zwykle melancholia blisko pokrewna tej, która spowija niekiedy wspomnienia z czasów dawno minionego dzieciństwa. Wiemy bowiem doskonale, że takiego poczucia beztroski, bezpieczeństwa i „nieśmiertelności”, jakie mieliśmy wtedy, nie uzyskamy już nigdy.

 

Wojna z całą jej nekrofilią i zniszczeniem, narastający kult siły i przemocy, zagrażająca nam katastrofa klimatyczna i ekologiczna, niekontrolowany rozwój technologii informacyjnych, stanowiących istotę kapitalizmu nadzoru (określenie Shoshany Zuboff) – wszystko to czyni naszą potencjalną bezdomność coraz bardziej realną. Nie ma ona przecież tylko wymiaru materialnego, dosłownego. Kryje się za nią – kto wie, czy nie równie groźna – bezdomność symboliczna i duchowa, kulturowe wydziedziczenie. W obliczu degradacji i rozkładu najważniejszych narracji cementujących dotychczas ludzi, a więc fundamentalnych idei religijnych, politycznych, artystycznych i wspólnotowych, zagraża nam wielce niepokojący status „sierot marnotrawnych”, które nie mają już dokąd powrócić, bo ich duchowi rodzice odeszli w niebyt. Choć nadal wydawać się może, że są jeszcze żywi i żwawi, to jednak nie da się dłużej ukrywać niewygodnej prawdy: albo pomarli tak dawno temu, że zdążyliśmy już o tym zapomnieć, albo co najwyżej posiadają status zombie – żywych trupów, z którymi nie można nawiązać kontaktu, ani tym bardziej powierzyć im swego bezpieczeństwa.

Prezentowana wystawa to poniekąd nakierowana na przyszłość, prospektywna wariacja na temat tego pomysłu. Jest ona pomyślana jako swego rodzaju „schron przeciwlosowy”, magiczne zaklęcie w celu pozbawienia mocy złych Archontów, Ananke, Heimarmene oraz wszystkich innych sił, które, jak wierzono od zarania dziejów, decydowały o naszym życiu, zamieniając je często w dosłowną albo symboliczną bezdomność. Aby osiągnąć ten cel, Aleksandra Młynarczyk-Gemza eksploruje, „nagłaśnia” i zestawia ze sobą nieoczywiste detale, szczegóły, błyski percepcji, momentalne uderzenia rzeczywistości. Wydobywa na światło dzienne i utrwala to, co „odrzucone przez budowniczych”, kreując z uzbieranych odpadów kamień węgielny niezwykłej urody.

W tak zakreślonej atmosferze Aleksandra Młynarczyk-Gemza z „chytrą naiwnością” nadwrażliwego i przedwcześnie intelektualnie rozwiniętego dziecka zadaje nam trudne pytania. Jak to możliwe, że stół z butelką wody mineralnej, okularami i torebką, nadal jest taki sam, i ciągle trwa chłodny i nieczuły na to, że rakiety spadają na domy i zabijają mężczyzn, kobiety, dzieci i zwierzęta? Jak to jest, że rośliny w doniczkach rosną, jakby całkiem nieświadome tego, że nadchodzi apokalipsa, płoną lasy deszczowe Amazonii, wielkie wymieranie gatunków staje się faktem, a całe obszary ziemi zamieniają się w pustynie? Dlaczego strumień wody z kranu spływa na naczynia w zlewie z bezduszną obojętnością, kiedy w tym samym czasie kobiety są gwałcone, a mężczyźni poddawani torturom? Jak to się dzieje, że pluszowy miś siedzi sobie spokojnie w fotelu, kiedy dzieci są głodne, coraz więcej ludzi wegetuje w nędzy i niepewności jutra, a cały znany świat rozpada się na kawałki i z poczucia bezpieczeństwa nie pozostaje ani śladu? Zastyga wreszcie w zdumieniu, że wyznanie „I love you” i lekceważąca na nie odpowiedź trwają nadal przypięte do lodówki, mimo że autorzy tych słów nie żyją już od dawna. Ale zadając te bolesne pytania i dziwiąc się kosmosowi, równocześnie nie rezygnuje ze swego powołania emisariuszki nieoczywistego piękna. Wszystkie te osobliwe rekwizyty i sceny wychwycone z codzienności zachowuje bowiem na kliszy światłoczułej i uwiecznia wbrew ich niekiedy dojmującej brzydocie. Transformuje swoim spojrzeniem tę niesforną „rupieciarnię rzeczywistości”, by z niezwykłą maestrią wydobyć z niej ukryte piękno i poezję. Operując wprawnie światłocieniem, nadaje jej wręcz malarski wymiar i charakter. Uczula nas też na to, że – jak kilka stuleci temu ostrzegał aztecki władca, poeta i myśliciel Nezahualcoyōtl – „ta ziemia jest tylko nam pożyczona” i tak naprawdę nigdy nie jesteśmy w stanie na dobre się na niej zadomowić.

We wspaniałej powieści Schron przeciwczasowy, bułgarski pisarz Grigori Gospodinow przedstawia fascynującą, choć przepełnioną ambiwalencją, wizję ludzkiej pamięci, która staje się indywidualnym i zbiorowym remedium na poczucie wyobcowania, duchową bezdomność, niepewność i lęk przed zmianami, ale też choroby neurodegeneracyjne czy zaburzenia tożsamości. Pamięć jest tam stymulowana przez odpowiednią aranżację otoczenia, dzięki której możemy cofnąć amnezję oraz odzyskać poczucie swojskości i zadomowienia. Prezentowana wystawa to poniekąd nakierowana na przyszłość, prospektywna wariacja na temat tego pomysłu. Jest ona pomyślana jako swego rodzaju „schron przeciwlosowy”, magiczne zaklęcie w celu pozbawienia mocy złych Archontów, Ananke, Heimarmene oraz wszystkich innych sił, które, jak wierzono od zarania dziejów, decydowały o naszym życiu, zamieniając je często w dosłowną albo symboliczną bezdomność. Aby osiągnąć ten cel, Aleksandra Młynarczyk-Gemza eksploruje, „nagłaśnia” i zestawia ze sobą nieoczywiste detale, szczegóły, błyski percepcji, momentalne uderzenia rzeczywistości. Wydobywa na światło dzienne i utrwala to, co „odrzucone przez budowniczych”, kreując z uzbieranych odpadów kamień węgielny niezwykłej urody. Dzięki temu udowadnia, że „piękno bez przeobrażającej się poprzez swój nadmiar brzydoty zwyczajnie nie istnieje”  2  2  Tamże, s. 89. ↩︎. Uzyskuje przy tym swoistą wartość dodaną, bowiem niczym wytrawna wiedźma-szeptucha zaklina niejako duchy domowe i aranżuje między nimi „świętą rozmowę” (santa conversazione), choć przecież na jej zdjęciach „obcują” ze sobą przede wszystkim przedmioty, a nie Madonna i otaczający ją święci. Przemienia w ten sposób najzwyklejsze, zdawałoby się, fotografie w swego rodzaju „magazyny wspomnień z wiecznie otwartymi drzwiami” 3  3  To poetyckie określenie podświadomości pochodzi od Austina Osmana Spare’a (dz. cyt., s. 77). ↩︎, na wpół-magiczne obiekty skrywające nasze pragnienia oraz marzenia. W gorzkich czasach cynizmu i bezradności, w jakich przyszło nam żyć, stają się one zaskakująco praktycznym narzędziem terapeutycznym, a nawet emancypacyjnym, którym jest zresztą każda prawdziwa sztuka. Zbawia nas ona czy też wyzwala wprawdzie tylko na czas krótki i określony, ale za to nader skutecznie, bowiem jej tak trudne do wyczarowania piękno potrafi przynajmniej na chwilę wyrwać umysł znękany opresjami coraz trudniejszej codzienności spod mrocznej władzy doskonale zadomowionych demonów.

Widok wystawy, Aleksandra Młynarczyk-Gemza, „Nieznośna melancholia detalu albo niezadomowienie”, Shefter Gallery, fot. Grzegorz Gemza

Bartłomiej Dobroczyński

Bartłomiej Dobroczyński

Ur. w 1958 roku. Psycholog, dr hab., profesor nadzwyczajny w Instytucie Psychologii UJ. Mieszka w Krakowie. Członek zespołu miesięcznika „Znak”. Zajmuje się historią psychologii, psychopatologii i psychoanalizy, irracjonalizmem, a także sztuką i alternatywnymi ruchami kulturowymi. Autor i współautor kilkunastu książek oraz licznych artykułów w pismach specjalistycznych.