Mieszkam w wysokiej wieży otoczonej fosą.
Marcin Dymek, Biała wieża
Miejsce: UFO Art Gallery, Kraków
Czas: 25.08 – 7.10.2023
Kurator: Mateusz Okoński
A.J.M.: Moje pierwsze pytanie dotyczy waszej współpracy artystyczno-kuratorskiej. Jak do niej doszło?
M.D.: Od jakiegoś czasu z Marysią Ciborowską, prowadzącą UFO ART Gallery w Krakowie, mieliśmy umówiony termin wystawy. Marysia zaproponowała, abym podjął współpracę z Mateuszem. Spotkaliśmy się więc w jego mieszkaniu, akurat w trakcie przeprowadzki. W mieszkaniu, gdzie – nie licząc sprzętów AGD – najnowsza rzecz pochodziła z XVII wieku, przynajmniej tak to wyglądało na pierwszy rzut oka. Kiedy się przebywa w takim miejscu, nie da się zapomnieć o kolekcjonerskiej pasji Mateusza. Podczas którejś z naszych rozmów wyciągnął z komody jakąś okropną ceramikę (znalazła się później na mojej wystawie) i stwierdził, że chciałby pokazać moje prace razem z tymi ceramicznymi „cudami”. Oczywiście od razu ten pomysł mi się spodobał. Ceramika przywodzi mi na myśl dzieciństwo, potwierdza, że jednak jestem dzieckiem swoich czasów, wszystko zaczęło mi się spinać w całość. Kolejne pomysły: na aranż, wybór prac, charakter całości, zaczęły pojawiać się wraz z kolejnymi spotkaniami.
M.O.: Twórczość Marcina była mi wcześniej znana, głównie dzięki wystawom w galerii UFO, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że będę kuratorem jego wystawy. Co ciekawe, uważam, że wystawy indywidualne, ze względu na osobistą, autorską narrację, zazwyczaj nie wymagają kuratora, który nadawałby pracom kontekst lub nowe znaczenie. Zwykle potrzebny jest jedynie tekst towarzyszący lub drobna sugestia aranżacyjna. Dlatego początkowo sceptycznie zareagowałem na propozycję. Ten okres zbiegł się z moją przeprowadzką: po ponad 20 latach musiałem spakować swoje kolekcje i znaleźć dla nich nowe miejsce.
W kuchni na jednym z kredensów stała częściowo rozpakowana kolekcja ceramiki z lat 90., którą wcześniej ukrywałem w szafach ze świadomością, że jeszcze nie czas. I tak pewnego dnia poczułem, że prace Marcina i ceramiczne zamki mogą wspólnie stworzyć coś wyjątkowego. Po odwiedzinach w jego pracowni nabrałem przekonania, że te dwa światy mają wspólny mianownik: postmodernizm. Tak narodziła się koncepcja wystawy – mury, które można postrzegać jako ruiny lub fundamenty czegoś nowego. Marcin podchwycił ten pomysł i zaufał mi, godząc się na tak śmiałe kroki, jak powieszenie prac niżej niż standardowa wysokość galeryjna i prezentowanie artefaktów innych artystów podczas własnej wystawy indywidualnej. Praca nad aranżacją była także dość specyficzna. Wyklejanie każdej cegły taśmą malarską, a później malowanie ich wymagało od nas codziennych spotkań w galerii przez dwa tygodnie. To był czas, kiedy wspólnie podejmowaliśmy decyzje dotyczące dramaturgii wystawy.
A.J.M.: Tytuł wystawy Biała wieża budzi skojarzenia architektoniczne, dodatkowo wzmocnione przez aranżację wystawy, której dominantę stanowi wątek ceglanego muru i postumenty przypominające materiały budowlane… Skąd pomysł na takie właśnie rozwiązanie?
M.O.: Tytuł zrodził się podczas kolacji i wynikł z motywów, które pojawiały się w ceramice w latach 90., a którymi były zamki. Z czasem dochodziły kolejne konteksty, łączące się z symboliką wieży. Emanujący z niektórych obrazów Marcina niepokój i prowadzony przez niego dialog z artystami, którzy tworzyli tuż przed wojną lub zaraz po niej, wydawał mi się nie bez znaczenia. Mimo że Marcin nie wyraża tego wprost (i dobrze!) – to z pewnością jako artysta jest uważnym świadkiem obecnych, niespokojnych czasów. „Biała wieża” to także gra słów z „Białowieżą” i z powstawaniem na naszych oczach muru. Tytuł wystawy to także symboliczne określenie artysty, który – mimo że podczas wystawy eksponuje to, co najskrytsze – nadal pozostaje zamknięty w symbolicznej wieży. Stąd w tekście kuratorskim jest mowa o tym, jak Marcin spuszcza blond warkocz i zaprasza nas do swojego świata. [śmiech]
M.D.: Mimo że trudno było mi przewidzieć efekt, pomysł Mateusza wydawał mi się świeży. Poza tym nigdy wcześniej nie współpracowałem z kuratorem w tak szerokim zakresie. A znając Mateusza z wcześniejszych realizacji, byłem bardziej ciekawy niż w jakimkolwiek stopniu zaniepokojony.
Ciekawym doświadczeniem był dla mnie montaż wystawy. Razem z Dominikiem z Galerii UFO i z Mateuszem kleiliśmy taśmę malarską i odklejaliśmy ją… naprawdę nie zdawałem sobie sprawy, że da się przykleić tak dużo taśmy i że odklejanie jest tak bardzo męczące. Dużo kawy, rozmów. Myślę, że sprawnie to ogarnęliśmy w dwa tygodnie. Wszystkie murki są poziome!
Jednym z ważniejszych doświadczeń w pracy nad tą wystawą było dla mnie zobaczenie od kulis pracy kuratora osadzającego prace artysty w aktualnych kontekstach, tworzącego połączenia między nimi, nowe narracje. A także zobaczenie pracy galerzysty „wpinającego” to wszystko w świat (nie tylko) sztuki. Wracając zaś do pomysłu na tytuł wystawy, to lubię w nim odniesienie do introspektywnego charakteru moich prac. Jest w nim zresztą więcej, bo można go odnieść do historii o różnych punktach widzenia, do barier, bajek, naiwności i może do nietraktowania rzeczy na serio. Tytuł mówi też o izolacji, samotności, może porzuceniu?
A.J.M.: Marcinie, jesteś absolwentem grafiki, ale chyba porzuciłeś ją na rzecz malarstwa i rysunku. Co spowodowało, że wypowiadasz się głównie w medium malarskim?
M.D.: W pewnym momencie potrzebowałem się określić. O ile po studiach wiedziałem, że nie wrócę do starych technik graficznych, animacji, fotografii (czy innych rzeczy, których miałem okazję spróbować), o tyle nie zawężało to innych potencjalnych możliwości. To był moment, w którym poczuliśmy, że możemy robić wszystko. W tamtym czasie zrobiłem jakieś prace przestrzenne, miałem pomysły na działania konceptualne, to wszystko powstawało bardzo intuicyjnie. Malować lubiłem, chociaż na studiach było mi trudno poświęcić się temu w takim stopniu, w jakim bym chciał. Ponadto dziesięć lat temu malarstwo wydawało się ciekawą niszą, „oldschoolową”, ale żywą alternatywą dla tego, co w sztuce się działo. No i wsiąkłem, jakieś trzy lata po studiach zacząłem regularnie malować. Obecnie mam już świadomość, że w malarstwie niezwykły dla mnie jest kontakt z materią. Jej niuanse i coraz bardziej kolor, którego powoli się uczę. Ale nie wykluczam romansów z innymi mediami. [śmiech] Może zacznę robić ceramikę…
A.J.M.: Od kilku lat tworzysz prace w duchu abstrakcji organicznej.
M.D.: Temat nigdy nie był dla mnie najważniejszy. Miał nie przeszkadzać, subtelnie stymulować, jakoś wpuszczać widza w doświadczenie związane z odbiorem obrazu. Ale w pewnym momencie zaczął niepotrzebnie hałasować, odwracać uwagę od tego, co chciałem opowiedzieć. A chodziło mi o radykalnie inne, różne od „powszechnego”, patrzenie na rzeczywistość. Interesowała mnie jej złożoność, procesualność, nieprzewidywalność, niekonsekwencja. Może chodziło mi o to, żebyśmy poczuli się bezradni, skazani na intuicję i pragnienia?
Mniej więcej od trzech lat w moich pracach znowu zaczęły pojawiać się elementy przedstawieniowe. Najczęściej postać, ale zdeformowana i w bardzo silnej relacji z przestrzenią obrazu. Po latach pracy z abstrakcją, to znowu zaczyna być rozwiązaniem kuszącym możliwościami. Ta zmiana może mieć związek z tym, że na nowo odkrywam wartość dystansu, poczucia humoru i opowiadania historii.
A.J.M.: Mateusz Okoński, pisząc o twoich obrazach, dostrzega w nich powinowactwo z twórczością Paula Klee i Kazimierza Malewicza; czy zgodzisz się z tą opinią?
M.D.: Dodałbym jeszcze: Maxa Ernsta, Arshile’a Gorky’ego, Joana Miró, Roberta Mattę, Remedios Varo, Hilmę af Klint. Zdecydowanie lubię dwudziestowiecznych artystów. Bardzo dużo im zawdzięczam… chodzi mi o akcenty, subiektywny balans, o poziom i rodzaj przekazu. Lubię ich prostotę, komunikatywność, dostępność, uniwersalność, uczciwość, uczuciowość… można wymieniać.
Myślę, że dla nich bardzo ważny był proces; że mu bardzo ufali. Proces ich zaskakiwał, a oni dawali się zaskoczyć. I fajne jest to, że ja także jestem zaskakiwany procesem, i tym, że to działa. Jest też coś niezwykłego w tym, że to są materialne obiekty, trochę jak rzeczy z innego świata. Nie wiem, czy Mateusz wiedział, że bardzo ważnym obrazem jest dla mnie bezwzględnie melancholijny Czarny kwadrat Kazimierza Malewicza. On faktycznie wyznacza mi jakąś granicę sztuki.
A.J.M.: Odwołam się znów do tekstu kuratorskiego. Mateuszu, wspomniałeś, że wystawa Marcina w galerii UFO nie jest wyłącznie indywidualnym pokazem jego prac, „ale także okazją do przypomnienia już nieistniejącej Galerii 13 – pierwszej galerii designu w Polsce, która po czterdziestu latach działalności na ulicy Krakowskiej 13 niedawno zamknęła swoje drzwi”. Czy możesz nam o niej opowiedzieć?
M.O.: Często zdarza się, że pewne elementy układanki łączą się, tworząc fascynującą historię, tak jak zdarzyło się podczas tej wystawy. Pierwszy impuls, który doprowadził do połączenia ceramiki z lat 90. z pracami Marcina, wywołał serię przypadkowych zbiegów okoliczności albo na odwrót: serie zdarzeń przyczyniły się do powstania tej wystawy. Galeria, w której artyści tacy, jak: Zofia i Marceli Marklowscy, Piotr Piaskowski i Andrzej Mędrek (autorzy ceramiki) prezentowali swoje prace, przestała istnieć dosłownie kilka tygodni przed otwarciem wystawy Marcina. Jej adres pokrywa się z adresem Galerii UFO. Jako kolekcjoner mam także przeczucie, że moda na lata 60. w zbieraniu na przykład ceramiki, dobiega końca i chyba nadszedł już czas na coś nowego. Jestem przekonany, że właśnie lata 90. staną się nowym obiektem zainteresowania. Rozumiem też, że dla nas – pokolenia, które nie ma dostatecznego dystansu do artefaktów z którymi dorastaliśmy – są to wytwory kiczowate lub po prostu brzydkie. Galeria 13 odegrała ogromną rolę w promocji designu właśnie w latach 90., kiedy artyści poszukiwali nowego ładu, często na zgliszczach starego świata. [śmiech] Chciałbym, żeby wystawa ta stała się także pretekstem do poruszenia wątków związanych z postmodernizmem, bo nasze pokolenie nie ma do niego szacunku i niszczy wszelkie jego ślady. Jednak młodsze pokolenie widzi w nim zupełnie inne wartości i warto wysłuchać ich zdania.
A.J.M.: Dziękuję za rozmowę i zapraszam do oglądania wystawy Marcina Dymka w UFO Art Gallery.
Agnieszka Jankowska-Marzec
Absolwentka historii sztuki na UJ. W 2007 roku uzyskała tytuł doktora w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Pracuje na Wydziale Grafiki ASP w Krakowie. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się na sztuce XX wieku i sztuce współczesnej. Niezależna kuratorka i organizatorka wystaw, członek SHS i sekcji polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki (AICA).
Mateusz Okoński
Ur. w 1985 r. w Krakowie. Artysta, kurator, kolekcjoner i projektant przestrzeni wystawowych. Absolwent Wydziału Rzeźby krakowskiej ASP. Założyciel i poprzedni dyrektor artystyczny Zbiornika Kultury w Małopolskim Instytucie Kultury. W 2010 r. wspólnie z Jakubem Skoczkiem i Jakubem Woynarowskim powołał do życia grupę artystyczną Quadratum Nigrum. Mieszka i pracuje w Krakowie.
Marcin Dymek
Ur. w 1986 r. w Krakowie. W 2011 r. ukończył studia w krakowskiej ASP na Wydziale Grafiki, na którym od 2015 r. pracuje jako asystent w katedrze rysunku i malarstwa. Od 2017 r. związany również z Wydziałem Intermediów. Zajmuje się głównie malarstwem, czasem rysunkiem, od czasu do czasu powstają przestrzenne obiekty. Swobodnie opowiadając o emocjach, odczuciach, stara się eksplorować komunikacyjny potencjał sztuki.