Aktualności recenzje Magdalena Ujma

Ze śmiercią jej do twarzy. Z okazji wystawy Aleksandry Waliszewskiej w warszawskim MSN

Miejsce: Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
Opowieści okrutne. Aleksandra Waliszewska i symbolizm Wschodu i Północy
Czas: 3.06 – 2.10.2022
Kuratorki: Alison M. Gingeras, Natalia Sielewicz

Widok wystawy, Opowieści okrutne. Aleksandra Waliszewska i symbolizm Wschodu i Północy, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, fot. Daniel Chrobak

Trwa wystawa Aleksandry Waliszewskiej w warszawskim MSN. Bardzo dobrze zorganizowana – a w tym stwierdzeniu mieści się sprawna kuratela duetu Alison M. Gingeras oraz Natalii Sielewicz, na którą składają się zarówno pomysł na interpretację sztuki tej artystki, jak i skrupulatne podzielenie jej na kategorie tematyczne, razem z przemyślaną i przekonującą charakterystyką. Katalogowanie można w tym wypadku potraktować jako rodzaj twórczości kuratorskiej i metodę budowania Opowieści okrutnych. Nic dziwnego więc, że wystawa spotkała się z gorącym przyjęciem widzów. Do tego stopnia, że pierwsze dni po otwarciu przyniosły rzecz rzadko spotykaną w przypadku sztuki współczesnej w Polsce: przed wejściem do tymczasowej siedziby MSN ustawiła się kolejka chętnych. I to pomimo zastrzeżenia, że wstęp dla widzów poniżej 14. roku życia może nastąpić tylko za zgodą opiekunów. Nie muszę chyba dodawać, że także krytyczki i krytycy powitali wystawę z dużym zainteresowaniem, a w niektórych przypadkach – z entuzjazmem (recenzja Stacha Szabłowskiego w „Dwutygodniku” nosi tytuł Zawsze lubiłem tę sztukę 1  1  S. Szabłowski, Zawsze lubiłem tę sztukę, www.dwutygodnik.com/artykul/10183-zawsze-lubilem-te-sztuke.html (dostęp: 25.08.2022). ↩︎).

I ja widziałam wystawę Waliszewskiej, i także mnie się podobała. To ambitne i atrakcyjne przedsięwzięcie, które wciąga, oczarowuje i daje zadowolenie z obcowania ze sztuką wysokich lotów, obudowaną mądrymi komentarzami z lekkimi pretensjami do naukowości. Piszę te słowa nie bez ironii, nawiązując do rodzaju malarstwa, które uprawia malarka i poglądów, które wyjawia w mediach społecznościowych oraz w wywiadach. Naprawdę jednak przypadają mi do gustu wystawy zrealizowane w taki właśnie sposób. Opowieści… obfitują w smaczki wizualne i pokrewieństwa formalne, a sztuka na wystawie utrzymuje się pomiędzy tym, co znamy, a tym, o czym już zapomnieliśmy. Dzieła, w których rezonują echa kultury zarówno „poważnej”, jak i popularnej, zostają „uświęcone” przez muzealne miejsce pokazu, nie trzeba więc już ukrywać upodobania do nich. I ja, tak jak Szabłowski, muszę więc wyznać, że jestem wielbicielką działalności Waliszewskiej, a wspominając o „wstydliwym” upodobaniu mam na myśli przemiany gustu, postępujące błyskawicznie w ostatnich dziesięcioleciach. Jeszcze Maria Anto, malująca figuratywnie i „symbolicznie” w drugiej połowie zeszłego wieku, odżegnująca się – tak jak Waliszewska – od panującego w jej czasach kultu nowoczesności, choć doceniana i dobrze się sprzedająca za granicą, miała kłopoty z uznaniem swojej sztuki za prawdziwie „wysoką”, bo to takie kobiece, emocjonalne i osobiste.

Tymczasem ładność i kicz znajdują u Waliszewskiej „usprawiedliwienie” we współczesnym manieryzmie przełomu wieków i początku nowego stulecia: nagle uznanym w „głównym nurcie” zamiłowaniu do dziwaczności i sadomasochistycznych rytuałów, do nastroju unheimlich, uncanny czy creepy, do campowego przegięcia. Ten czarny, gotycki nurt istniał oczywiście w czasach nowoczesnych od dawna (o czym przypominają same Opowieści…), ale zazwyczaj jako poboczny strumień zainteresowań kulturowych, cieszący się mniejszym uznaniem koneserów (przynajmniej oficjalnie), rozpowszechniony wśród warstw niższych. Niewątpliwie takie formacje artystyczne, jak romantyzm czy dekadencja przełomu wieków XIX i XX czerpały z niego pełną garścią i bardzo go dowartościowały. I trzeba powiedzieć, że dzisiaj te nurty znowu się szerzej rozlały, ujawniając się w kolejnych wersjach modernistycznych powtórzeń.

To jest naprawdę dobra wystawa na dzisiejsze czasy, czasy tumultu i niepokoju, kiedy artyści sięgają po dawne, dobrze znane stylistyki z okresu wschodzącego i dojrzałego modernizmu, od abstrakcji w różnych jej odsłonach po obrazowanie surrealistyczne. Piotr Policht w swojej recenzji zauważa, że u Waliszewskiej z jej ostentacyjną staroświeckością nie ma śladu oderwanego od rzeczywistości formalizmu  2  2  P. Policht, Istota potworności. „Opowieści okrutne. Aleksandra Waliszewska i symbolizm Wschodu i Północy” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, https://culture.pl/pl/artykul/istota-potwornosci-opowiesci-okrutne-aleksandra-waliszewska-i-symbolizm-wschodu-i-polnocy-w-muzeum-sztuki-nowoczesnej-w-warszawie (dostęp 25.08.2022). ↩︎. Zgoda. Ta wystawa jest wytworem późnego kapitalizmu, z windowaniem popkultury na szczyty wypowiedzi artystycznej, z mieszaniem się poziomów i języków, ze wszystkożernością produkcji kulturalnej i dominacją w sztuce powierzchni, z brakiem głębi.

Opowieści okrutne to wystawa zorganizowana z myślą o widzach, z zaplanowanym sposobem jej odbioru, stosująca w udany sposób elementy populizmu. Do jego repertuaru należy efektowna aranżacja – z powiększeniami fragmentów niektórych prac i naklejeniem ich w charakterze tapety, by stanowiły tło dla innych, zawieszonych na nich dzieł. W tym zabiegu widoczna jest dezynwoltura płynąca z zestawiania obok siebie prac i ich reprodukcji. To bezceremonialne wykorzystywanie kopii dzieł, ze zmienianiem ich skali kolorystycznej, a także z wycinaniem i powiększaniem detali, kojarzy się ze współczesnym dizajnem. Przywodzi na myśl projekty wnętrz mieszkalnych dla przedstawicieli klasy średniej aspirującej do wyższej. Powiększone są co ciekawsze i znaczące części dzieł, które pełnią przy tym funkcję jakby drogowskazów, efektownych jako rodzaje ornamentów, lecz i przydatnych, bo można przyjrzeć się powiększonym szczegółom. Przede wszystkim pokazany został tutaj sposób czytania dzieł innych autorów przez samą Waliszewską, która jest namiętną kolekcjonerką albumów sztuki, a preferuje te, które zawierają dobre powiększenia wybranych elementów.

Aleksandra Waliszewska, bez tytułu, 1997–2022, dzięki uprzejmości artystki

Celem wystawy jest pokazanie twórczości Waliszewskiej jako samodzielnego i odrębnego zjawiska artystycznego. Dany jest tutaj klucz interpretacyjny, podsunięci są nieoczywiści poprzednicy, historyczne tło, na którym twórczość ta została ukazana. Opowieści… są próbą przeniesienia tego dzieła do innej ligi: wyniesieniem malarki do rzędu najważniejszych artystów i artystek współczesnych, a także nadaniem jej wyższej rangi rynkowej. Chociaż jedno niekoniecznie musi ułatwiać drugie. Niewątpliwie wykorzystuje się tutaj falę zainteresowania sztuką outsiderską, staroświecką, tworzoną przez artystki, widoczną chociażby na ostatnim Biennale weneckim. Kuratorki wystawy Waliszewskiej stworzyły podobną propozycję, sugerując jej oddalenie od centrów kulturowych. „Europa Środkowa” jako punkt odniesienia do twórczości Waliszewskiej nie sprzedałaby się dobrze, bo Zachód nie rozumie tej kategorii, „Europa Wschodnia” jest w tej chwili zajęta przez Białoruś i Ukrainę; pozostaje „Północ”, najlepiej w połączeniu ze „Wschodem”… W rezultacie sztuka malarki z Warszawy została zestawiona z twórczością symbolistów Wschodu i Północy. W kategorii „Wschodu” zmieściło się kilkoro wybranych artystów i artystek z Polski oraz Czech, w tym z rodziny samej malarki.

Widok wystawy, Opowieści okrutne. Aleksandra Waliszewska i symbolizm Wschodu i Północy, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, fot. Daniel Chrobak

Aleksandra Waliszewska jest solistką – z temperamentu, wychowania i wyboru. Opinię płynącej pod prąd zyskała sobie już na studiach. Od razu też tworzyła obrazy demonstracyjnie staroświeckie. Jako wielbicielka Quattrocenta twierdziła, że nic lepszego po nim nie stworzono. Swoją drogą, zdanie to podziela niejeden konserwatywny historyk sztuki, a i ja do pewnego stopnia się z nim utożsamiam. W jej obrazach pojawiały się w ten sposób nawiązania do renesansu w różnych jego wcieleniach. Czerpała nie tylko z Uccella i Piera della Franceski, ale i z mistrzów Północy.

Dzisiaj zdobyła popularność, jej sztukę można znaleźć na okładkach płyt i notatników, w książkach, na talerzach i półmiskach, w filmach. Maluje w stylu, który interpretatorzy najczęściej wiążą z powrotem surrealizmu, lecz ona sama się od takiej etykietki odżegnuje. Przyznaje się za to do innych antenatów. Przywołani w MSN symboliści to oczywiście tylko część prawdy; źródła jej świata wyobrażonego biją w wielu miejscach, co zresztą dostrzegają w swoim tekście kuratorki. Wymieniają one: „powieści gotyckie, pogańskie mitologie, motywy zapożyczone ze średniowiecznych rękopisów”, wśród motywów zaś wspominają: „spragnione krwi upiory, wampiry, opętane dziewczęta, rycerki na koniach i przybierające ludzkie cechy koty”… Już te wyliczenia wskazują wyraźnie na wątki młodopolskie i zawarte w nich dziedzictwo romantyzmu. Dlatego, moim zdaniem, odniesienie twórczości Waliszewskiej do tytułowych symbolistów Wschodu i Północy jest dokonane na wyrost. Zrozumiała jest próba przypisania jej do wyrazistego i łatwo sprzedawalnego zjawiska, zwłaszcza że daje ono gwarancję osobności, niezależności, ale także zapóźnienia kulturowego względem centrum i antymodernizmu, czym przecież cechują się prace samej artystki.

Jej twórczość wpisuje się w narastające dziś nastroje antyoświeceniowe. Podmiot w ujęciu Waliszewskiej rysuje się jako opuszczony i samotny, wystawiony na niebezpieczeństwo. Sceneria go otaczająca jest wroga, świat zewnętrzny – drapieżny i grożący zniszczeniem, zniewoleniem bądź całkowitym unicestwieniem. Tylko czy istnieje jakiekolwiek zewnętrze? Zagrożenie wyobrażone w postaci fantastycznych stworów, pająków, zwierząt, zwierzo-człeków i istot ludzkich wydaje się należeć do świata pokus i żądz, te zaś płyną z wnętrza ciała i z głowy. Także kontekst symbolizmu prowadzi w analizie jej obrazów ku temu, co psychiczne. Podmiot niejednokrotnie sam się wystawia na pokusy i prowokuje atak, tarza z lubością w makabrze i perwersji. Erotyzm i cielesność czają się na każdym kroku. Strachy często mają tutaj kształty waginiczne lub falliczne. Zaś utożsamianie cielesności i świata fizycznego z zepsuciem oraz upadkiem, pochodzi z gnozy. W potępieniu i zarazem tęsknocie za nieskrępowanym używaniem ciała widać kulturowe zaplecze Waliszewskiej. Nazwałabym je religijnym systemem wartości, a co za tym idzie – myśleniem religijnym. Z niego bierze się charakterystyczne dla niej oddzielenie się od ciała, dominacja wzroku i wyobraźni wizualnej. Nie zapominajmy przy tym, że artystka dźwiga także niebagatelny bagaż tradycji rodzinnej, jaki przypadł jej w udziale dzięki mamie, babci i prababci-artystkom oraz ich konserwatywnym poglądom na sztukę.

Krytycy odczytują tę sztukę jako wyraz lęku przed współczesnością. Słodkie dziewczynki dręczone przez równie słodkie, a zarazem wredne kotki. Ginące w krwawych walkach, poddawane rytualnym torturom. Otwierane są ich ciała i głowy, zdejmowana skóra. Swoją drogą, dręczenie kobiet to wciąż atrakcyjny temat. Katowanie, torturowanie, zabijanie kobiet to jeden z naczelnych wątków patriarchalnej kultury. Jest tak powszechny, że trudno się nim zdziwić. Najlepiej, żeby ofiarami były młode i atrakcyjne seksualnie kobiety. Czy jeśli kobieta maluje przedstawienia seksu i śmierci dziewczynek, pełne dekadenckiego uroku czy wręcz glamouru, to jej obrazy zyskują inny, niepatriarchalny wydźwięk? Czy jest to jakiś rodzaj subwersji wobec obrazów, wobec dominującego języka kultury, podejmowanej nawet mimochodem? Nie mam odpowiedzi na to pytanie. Dodam jeszcze tylko, że artystka deklaruje nienawiść do psychoanalizy. A dałoby się w jej duchu napisać niejedno. Jednak narracja tej wystawy jest ustawiona w ten sposób, by psychoanalitycznej egzegezy uniknąć.

Zakończę te rozważania odniesieniem do popkultury. Można powiedzieć, że ze śmiercią jej do twarzy – Waliszewska pogrywa z nią podobnie bezceremonialnie, jak to się dzieje w hollywoodzkim filmie Death Becomes Her z 1992 roku. Śmierć jest tam plastikowa, a ludzie jak lalki. Spłaszczając sprawę, można powiedzieć, że współczesna śmierć, zamiatana pod dywan, skrzętnie chowana za zamkniętymi drzwiami, nie daje się przegonić. Powraca, pokazując swoje raz szkaradne, innym zaś razem ponętne oblicze.

Widok wystawy, Opowieści okrutne. Aleksandra Waliszewska i symbolizm Wschodu i Północy, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, fot. Daniel Chrobak

Magdalena Ujma

Magdalena Ujma

Historyczka i krytyczka sztuki, kuratorka wystaw i projektów z zakresu sztuki współczesnej. Ukończyła studia z historii sztuki (KUL) i zarządzania kulturą (Ecole de Commerce, Dijon). Prowadziła Galerię NN w Lublinie, pracowała w redakcji kwartalnika literackiego „Kresy”, w Muzeum Sztuki w Łodzi i w Galerii Bunkier Sztuki w Krakowie. Obecnie sprawuje opiekę nad kolekcją w Ośrodku Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora „Cricoteka” w Krakowie. Jest prezeską Sekcji Polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA.