
Zaklinanie życiem. Inkantacje Grzegorza Siembidy
Grzegorz Siembida, InkantacjeI
Miejsce: BWA Ostrowiec Świętokrzyski
Czas: 18.01 – 8.03.2025
Z okazji 30-lecia działalności, BWA w Ostrowcu Świętokrzyskim zaprosiło publiczność na wystawę Grzegorza Siembidy, reprezentanta krakowskiej sceny artystycznej. Trzy przestronne, jasne sale wypełniły się 18 stycznia pracami artysty z lat 2023–2024 1 . Wystawa wybrzmiewa w tonacji durowej, charakteryzuje się lekkością, niewymuszoną rytmicznością oraz pogodnym, sangwinicznym charakterem. Wtóruje temu nastrojowi aranżacja, zaprojektowana przez krakowskiego artystę Mateusza Okońskiego. W tekście towarzyszącym wystawie kulturoznawca, kurator i krytyk sztuki Arkadiusz Półtorak skrupulatnie przedstawił strategie oraz narzędzia konceptualne artysty, wplatając w narrację odniesienia do sztuki polskiej i zagranicznej. W rezultacie wizje splecione w tekście, przestrzeni i samych pracach, stworzyły Inkantacje.Nie sposób pominąć charakterystycznego medium Siembidy, które czerpie z abstrakcjonizmu, sztuki projektowej, komiksu i street-artu 2 – to bogactwo jest znakiem rozpoznawczym artysty. To swoiste obcowanie abstrakcji z gatunkami, które potrafią „opowiadać”. Kolażowa struktura nie kreuje złożonej narracji, lecz zmaterializowane „skupiska afektów” 3 – swobodny, organiczny proces twórczy, który wydaje się działać zgodnie z prawami samej natury. Użyte na niektórych płótnach stare szablony liter nie układają się w wypowiedź, pozostając przede wszystkim obrazem – charakterystycznym kształtem, który „zamieszkuje” i wypełnia sobą płaszczyznę papieru. Od pierwszego wrażenia, a także w późniejszych powrotach do wystawy – we wspomnieniach i dokumentacji – towarzyszyła mi jedna paralela, przez którą widziane obrazy przekształcały się w żywe, pulsujące formy. W jednym z wywiadów artysta stwierdził: „Mam wrażenie, że moje obrazy od dawna rozpychają granice płótna, chcąc wydostać się z ograniczającej je ramy” 4
Idąc tym tropem, pozwalam sobie przekroczyć bezpieczną granicę i jako możliwy klucz do wystawy proponuję mikroświat – „wnętrze” rzeczywistości, niedostrzegalne gołym okiem. „Stół montażowy” artysty przeistacza się w laboratorium mikroskopowe, a prace o niesamowitym świecie przypominają swoim charakterem ilustracje do dziecięcych encyklopedii – soczystych i bogatych w detale 5 . W tym świetle wystawa otwiera się jako fantastyczne wprowadzenie do mikroświata twórczego.
Inspiracja światem niewidocznym, istniejącym w zupełnie innych formach i kształtach, działa pociągająco jako przestrzeń realnie obecna, choć niedostępna z antropocentrycznej perspektywy. Obserwacja pod mikroskopem staje się fantazją o nie-ludzkiej percepcji, odkrywającą to, co poza naszym codziennym doświadczeniem. Mówienie o sztuce abstrakcyjnej przez paralelę z procesami biologicznymi okazuje się inspirujące w kontekście współczesnego posthumanizmu i koncepcji natury-kultury. Samoodtwarzające się struktury, zdumiewające mechanizmy adaptacyjne, mutacje – oto pierwszy świat, w którym rodzi się abstrakcja. Sens życia objawia się tu jako transcendentalna płaszczyzna, wykraczająca poza granice racjonalnego poznania i prowadząca ku głębszemu doświadczeniu bytu.
Mikroświat, z jego cudownością i tajemniczością, przywodzi na myśl mistykę życia i transcendencję procesów wewnętrznych. To, o czym pisze Półtorak – marzenie o nieśmiertelności dla rzeczy bliskich sercu poprzez sztukę – rezonuje z witalnością niewidocznego świata. Może to, co dostępne naszym oczom i zmysłom, nie jest wieczne; może pozostaniemy z tym krócej, niż byśmy tego chcieli. Jednak to, co niewidoczne – mniejsze, bardziej kruche – przeżywa inne cykle i rytmy, w których każda zmiana służy podtrzymywaniu życia i budzeniu nowego istnienia.



Chociaż wystawa ma charakter indywidualny, otwiera się na świat, z którego jest zrodzona – świat sztuki, będący swego rodzaju ponadczasowym wybiegiem, globalną pracownią kultury, do której każdy uczestnik wnosi coś od siebie, zgodnie ze swoimi interesami i celami. W aranżacji wystawy ten dialog został wyraźnie zaznaczony – każda sala zawiera prace, które nie wyszły spod ręki Siembidy. Znajdują się tu między innymi talerze z fabryki Emalia Olkusz (lata 60.–80. XX wieku), którym artysta poświęcił swoją pracę doktorską, obrazy z lat 1990–2000 znakomitej krakowskiej artystki Janiny Kraupe-Świderskiej, a także powojenny obraz malarza realisty Jerzego Kossaka, syna Wojciecha Kossaka, jednego z czołowych malarzy polskich przełomu XIX i XX wieku. Pojawia się także historyjka obrazkowa z gumy do żucia „Kaczor Donald”, zestawiona z Wyjazdem na polowanie Kossaka – doświadczenia kultury są jakby „zlepione” w przeżywaniu – na pierwszy rzut oka różnych – światów masowej kultury i muzeum, które w rzeczywistości doskonale współistnieją w sercach ludzi.
Włączone do wystawy obrazy innych twórców zostały otoczone linią – ujęte w okrąg, od którego biegną linie do prac Siembidy. Symboliczne „kapsułowanie” przywodzi na myśl naturalny i podstawowy proces zachodzący w komórkach, w którym ta ostatnia pochłania i trawi duże cząsteczki z zewnątrz. To niezwykle wszechstronny mechanizm biologiczny, który może być zarówno narzędziem obrony przed zagrożeniami, jak i procesem wspierającym utrzymanie równowagi w organizmie czy adaptację do zmieniających się warunków 6 . Wystawa wydaje się nie tylko prezentować płótna, otwierające się na nieskończoność, ale też działa metaobrazowo: za pomocą dodatkowych obrazów-łączników wskazuje na to, co jest źródłem energii, tłem i środowiskiem sztuki. Pokazane dzieła, wchłonięte przez inspirację, dialog z obrazami Siembidy, to część procesu twórczego porównywalnego do naturalnych, życiodajnych mechanizmów pozyskiwania energii.
Ze sporą dawką humoru zostaje ukazana sytuacja odwrotna, gdy to praca artysty zostaje „wciągnięta” i otoczona. Tym razem jednak nie w narysowany czy naklejony okrąg. Dzieło Szagal w Muzeum jako jedyne oprawione jest w ciężką, kosztowną ramę, która od razu przenosi widza do świata patetycznych wyobrażeń o wzniosłej, poważnej sztuce „muzealnej”. Co jednak dzieje się z dziełem pod presją ramy? Czy zyskuje ono elegancję, czy raczej traci oddech, „dusi się”? W tej sytuacji wejście do ramy – traktowane jako ukoronowanie i uznanie twórczości – jednocześnie zagraża pracom odebraniem ich pierwotnej energii, swobody; wyraźnie przebija napięcie między żywotnością sztuki a jej zinstytucjonalizowaniem.
Mieszanie, przenikanie, przepływanie – prace artysty są niezwykle dynamiczne, jakby stanowiły stop-klatki, w których wszyscy uczestnicy znajdują się w ciągłym ruchu, każdy podążając w swoim kierunku i tempie. Te dzieła zdają się niemal wydawać dźwięki – brzęczą, wibrują, szumią, żyją własnym rytmem.
Mikroświat na płótnach Siembidy rozciąga się od sterylnych, niemal pustynnych wizji po gęste, pełne i ciasne przestrzenie, które przytłaczają swoją złożonością. Pierwsza sala zawiera najbardziej „ciche” prace, w których życie dopiero zaczyna się ujawniać. Niebieska linia zdaje się wskazywać kierunek i próbować wymierzyć przestrzeń. Druga i trzecia sala nabierają intensywności, wypełniając się kolorem i przekraczając granice ram. To właśnie tutaj zobaczymy dzieło Inkantacje I – w którym siła brzmienia i magiczna melodyjność stopniowo narastają, aż do momentu, gdy prace zdają się wyśpiewywać zaklęcia.
Opuszczając galerię, widzimy świat jakby na nowo. „Vivere memento!” („pamiętaj, że żyjesz”) – ta przekształcona przez ukraińskiego poetę Iwana Frankę łacińska maksyma „memento mori” („pamiętaj o śmierci”) – wydaje się celnie oddawać klimat wystawy Grzegorza Siembidy.
Inkantacje to zaklinanie życiem. To szept najmniejszych form, komórek życia, które niosą w sobie nieśmiertelny kod, pamiętając o samoistnej wartości istnienia.