Wszystko toczyło się wokół jedzenia
Karolina Jabłońska, Przetwory. Prace z lat 2023–24
Miejsce: Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie
Czas: 30.05 – 28.07.2024
Kurator: Wojciech Szymański
Magdalena Ujma: Jaki był początek waszej pracy? Jak to w ogóle się stało, że zaczęliście współpracować?
Karolina Jabłońska: Wojtek, jak wyglądał pierwszy raz?
Wojciech Szymański: Nie pamiętam dokładnie daty, kiedy się poznaliśmy, ale to było jakieś siedem–osiem lat temu, prawda?
M.U.: Ale najpierw poznaliście się z Tomkiem Kręcickim?
W.Sz.: Tak. Byłem kuratorem wystawy pokonkursowej w Szarej Kamienicy, i jej uczestnikiem był między innymi Kręcicki. Tak się zdarzyło, że wygrał konkurs, a – jak wiadomo – laureat ma później wystawę solową. Poprosił mnie, żebym ją kuratorował. I tak naprawdę wtedy Tomka poznałem. Najpierw zrobiliśmy razem tę jedną wystawę, a potem jeszcze dwie kolejne. No i w międzyczasie poznaliśmy się z Karoliną. Oczywiście, znałem wcześniej jej malarstwo i bardzo mi się podobało. Zrobiliśmy wtedy wywiad do „Szumu”.
K.J.: To było w 2020 roku 1 .
M.U.: To był pierwszy wywiad Karoliny w ogóle? Bo ja znam świetny wywiad z Karoliną Moniki Drożyńskiej, który został opublikowany w książce Wspominając Akademię z 2021 roku.
W.Sz.: W każdym razie właśnie przy okazji tego wywiadu do „Szumu” umówiliśmy się, że coś jeszcze razem zrobimy.
K.J.: Klucz towarzyski miał tutaj duże znaczenie, bo oprócz tego, że się znaliśmy na polu zawodowym, to spotykaliśmy się wokół kulinariów. Towarzysko, wokół gotowania, ale też w związku z naszym fachem. W polu sztuki życie ciągle przeplata się ze sztuką.
W.Sz.: My z Robertem podejmowaliśmy Karolinę i Tomka albo oni nas. Wszystko toczyło się wokół jedzenia – i to jest zabawne.
K.J.: Spotykaliśmy się wokół jedzenia, ale też wokół książek, bo zawsze przy tych spotkaniach rozmawialiśmy o tym, co aktualnie jest czytane.
M.U.: To prawda? Bo mam na myśli rodzaj pracy kuratora z artystą. Z grubsza rzecz ujmując, są tacy kuratorzy, którzy mają swoją wizję i dopasowują do niej artystę albo odwrotnie – zaczynają bez skonkretyzowanej wizji, za to od znajomości z artystą i wzajemnego zaufania. Widzę, że u was działa ta druga opcja: najpierw przyjaźń, potem praca?
W.Sz.: Tak, tak było w tym przypadku. Ale nie mogę powiedzieć, że nie mieliśmy wizji tej wystawy i książki. Ta współpraca była dla mnie bardzo auto-pedagogiczna: praca nad wystawą okazała się pracą nad sobą, także autoteoretyczną. Zresztą, każda praca kuratorska ma taki potencjał. Oczywiście nie miałem próśb do Karoliny, żeby namalowała obraz na jakiś temat, nic z tych rzeczy! Traktowaliśmy obrazy jakby były pewnym, ogromnym zbiorem. I z niego zrobiliśmy selekcję.
M.U.: Wybraliście najbardziej bezpretensjonalny klucz do wystawy. Prace Jabłońskiej z lat 2023–2024. Wasz pomysł jest w gruncie rzeczy ambitny, bo nazwaliście rzeczy po imieniu i nie szukaliście żadnych ozdobników.
W.Sz.: To zawsze jest pytanie: jak możemy pisać o obrazach, mówić o nich, w jakie zbiory je układać. Dodatkową trudnością było jeszcze to, że książka jest zupełnie inna niż wystawa. Nie jest katalogiem, bo zbiera o wiele więcej obrazów, zwłaszcza że w tym samym czasie, kiedy pracowaliśmy nad wystawą w Sopocie, Karolina jeszcze pracowała nad solówką do galerii Esther Schipper w Berlinie i nad zbiorową wystawą w Dallas Contemporary. Zbiór obrazów był ogromny, ale bardzo labilny. Bo przecież, wiadomo, część prac musiała się rozejść na różnego rodzaju wydarzenia. Pracowaliśmy więc równolegle nad wystawą i książką – artystyczną opowieścią Karoliny za lata 2023–2024 i, jednocześnie, opowieścią zaproszonych osób o malarstwie Karoliny. I nie, tak jak mówisz, nie miałem odgórnie wymyślonego problemu typu: „posthumanizm”, „aborcja”, „zwrot ludowy” czy co tam teraz jest w dyskursie.
K.J.: Ja mogę powiedzieć, jak to wyglądało z mojej perspektywy, bo może faktycznie byłoby łatwiej, gdybyśmy mieli tezę na początku, wtedy bym mogła się do niej dopasować. Ale ja po prostu nie wiem, jak produkować prace specjalnie na wystawę. Wydaje mi się, że kurator też nie zawsze może sobie pozwolić na pracę z wcześniej założoną tezą. No, każdy musi się trochę dopasować.
M.U.: A możecie zdradzić, co jedliście i o czym rozmawialiście w trakcie spotkań?
K.J.: Ciężko mi teraz przywołać dokładnie nasze rozmowy, ale zawsze po tych spotkaniach zostawałam z przemyśleniami. Bywało tak, że pojawiały się obrazy inspirowane nimi. Czasami dopiero po jakimś czasie wychodziła zależność naszych rozmów z obrazem. Zdarzały się też bardzo inspirujące sprzeczki. Ciągle czekam, żeby opowiedzieć o naszym sporze związanym z ogórkami.
W.Sz.: Tak, to jest bardzo dobra historia, trafna. Zaraz o niej powiemy. Najpierw jednak odpowiem, że to nie była tylko nasza z Karoliną rozmowa, bo pojawiała się jeszcze trójka interlokutorów. Bardzo często w naszych posiedzeniach uczestniczyła Agata Biskup, która jest odpowiedzialna za projekt książki. Byli Monika Świerkosz i Robert Kusek. Była więc graficzka i dwoje literaturoznawców, którzy potem stali się autorami tekstów katalogowych. Co też jest zresztą interesujące, bo osoby od literatury zajęły się malarstwem.
K.J.: Koniec pracy był bardzo intensywny i w sumie nieprzyjemny. Tytuł wystawy rodził się bardzo długo. Wszystko, wszystko już było spięte, były obrazy i książka, ale ciągle nie było tytułu. No i zanim go wymyśliliśmy, wcześniej pojawił się cały cykl obrazów. Powstał po naszej rozmowie, w której uczestniczył też Robert – na temat kiszonek. Był wtedy sezon na ogórki małosolne i doszło do sporu na temat tego, jaką wodą je zalewamy. Gorącą, bo tak robi Robert, czy zimną, bo tak robiłam ja – zawsze miałam wyobrażenie, że jeśli zaleje się gorącą, to zabije wszystkie dobre bakterie – i to w ogóle nie ma sensu.
W.Sz.: Zalane gorącą wodą są lepsze.
K.J.: Szybciej się robią.
W.Sz.: Kiedyś przyszliśmy do ciebie i dowiedzieliśmy się, że zgniły ci ogórki.
K.J.: No więc od tego zaczęła się jedna z naszych rozmów.
W.Sz.: I wziął się z tego obraz.
K.J.: Powstał cały cykl obrazów Przetwory. Najpierw namalowałam obraz z ogórkami kiszonymi i z ręką wsadzoną w te ogórki, bo uznałam, że to jest motyw wart udokumentowania. Następnie to się rozwinęło w cały cykl o przetworach, bo wychodząc od ogórków, poszłam dalej. W niektórych pojawia się moja głowa lub ręka. Z jednej strony chodziło o przechowywanie i konserwowanie, w tym wypadku siebie. Generalnie obrazy przecież do tego służą, żeby siebie zostawić na przyszłość. I do tego są też przetwory, żeby zostawić coś na przyszłość, żeby się nie zepsuło. No i było też o uwięzieniu. Więc wchodziło w różne feministyczne, bliskie mi wątki. Bardzo malarski temat z tymi przetworami.
M.U.: Ale pokłóciliście się?
K.J.: No właśnie o zalewę do ogórków. Rozwinęło się to w rozmowę o temperaturach w ogóle. W ogóle podczas kolacji często rozmawiałam z Robertem o Deborah Levy, która jest jego ulubioną pisarką.
W.Sz.: W jej ostatniej książce, August Blue, która wyszła w tamtym roku, znalazła się historia Elsy, światowej sławy pianistki, która przefarbowuje swoje włosy na niebiesko, by symbolicznie się schłodzić, gdyż czuje, że się poparzyła, że rzeczywistość ją poparzyła. Poparzenie – parą wodną, gorącą wodą, zupą, olejem, zalewą, ale też czymś tak zimnym, że niszczy skórę podobnie jak wysoka temperatura – to motyw, który się przewija przez malarstwo Karoliny, nie tylko w ostatnich latach. Głowa w bryle lodu, kobieta w lodówce, głowa w garnku wrzącej zupy, dłonie włożone do kipiącego oleju, naleśniki nałożone na twarz. Można te prace odczytywać – do pewnego stopnia robi to Monika Świerkosz w naszej książce – w kontekście kobiecej pracy i feministycznej interpretacji motywów kulinarnych. Można szerzej, metafora poparzenia czy – używając angielskiego słowa – scaldingu, wydaje się bardziej pojemna.
K.J.: Właśnie chodziło o słowo scalding. Pamiętam, że przez jakiś czas rozpatrywaliśmy je jako możliwy tytuł. Chodziło o to, że rzeczywistością można się oparzyć, czyli, jak ja to rozumiem, mieć jej dość, i przez to gwałtowne, nieprzyjemne zetknięcie z rzeczywistością, zdecydować się na diametralną zmianę. Robert właśnie o tym pisze. Oparzenie jest cielesne. To jest więc metafora, która zwraca się do ciała, budząc skojarzenia z bólem, z fizycznym cierpieniem.
M.U.: W tekście Roberta uderzyło mnie to, jak bardzo odchodzi on od oczywistych dla krytyków sztuki tropów, którymi są na przykład praca kobiet, za to porusza się po terenach, o których ja bym nie pomyślała.
K.J.: Czytam powieści, w ostatnim roku jakoś tak wyszło, że skupiłam się na książkach pisanych głównie przez kobiety. Mówię, że czytam je dla rozrywki, trochę tak jak ogląda się seriale. Ale potem okazuje się, że to nie tylko relaks, bo ja dużo z tych książek wyciągam i potem wkładam do swoich obrazów.
M.U.: Jak wpadliście na Deborah Levy?
W.Sz.: Jak powiedziała Karolina, to jedna z ulubionych pisarek Roberta. Niezwykła: urodziła się w Południowej Afryce w rodzinie o korzeniach angielskich i litwackich, mieszkała w Wielkiej Brytanii, a teraz w Paryżu. Być może ze względu na swoje litwackie pochodzenie Levy od zawsze była zafascynowana sztuką i literaturą Europy Środkowej. Levy była zafascynowana teatrem Kantora, w latach 80. przyjechała do Krakowa, żeby uczyć się aktorstwa od Zofii Kalińskiej, współpracowała z polskimi artystami wizualnymi, Andrzejem Borkowskim i Andrzejem Klimowskim. Jestem przekonany, że malarstwo Karoliny przypadłoby jej do gustu. Bardzo chciałem, żeby Levy napisała tekst do książki, ale to ostatnio bardzo zajęta pisarka. Może stanie się to w przyszłości. Praktyka pisarska Levy wydaje mi się doskonałym kluczem do praktyki malarskiej Karoliny. W tym sensie, że obie wybitnie problematyzują „ja”: Levy – kobiecą autobiografię, Jabłońska – kobiecy autoportret. Bo przecież jej malarstwo jest tylko pozornie autobiograficzne; albo inaczej: jest tyleż autobiograficzne, co autofikcjonalne. I zarówno autofikcja, jak i autoteoria interesowały nas podczas pracy nad książką i wystawą. Autofikcjonalne i autoteoretyczne praktyki umykają zresztą często krytykom czy historykom sztuki; pisanie krytyczne na ten temat znajduje się powijakach w porównaniu z bardzo ciekawym, złożonym aparatem krytycznym, jakim dysponuje literaturoznawstwo czy filmoznawstwo. Dlatego uważam, że zaproszenie literaturoznawców do naszej książki było bardzo dobrym pomysłem.
M.U.: Zanim doszłam do tekstu Moniki Świerkosz, myślałam, że w ogóle nie wykorzystujecie ścieżki feministycznej, wciąż przecież w trafny sposób interpretując twórczość Karoliny. Potem okazało się, że Świerkosz (jej tekst znajduje się na końcu publikacji) uzupełniła wasze teksty o wątki feministyczne – w efekcie powstała złożona i bogata propozycja odczytania.
K.J.: No właśnie, ja zawsze się wzbraniam przed łatwymi etykietkami. Przecież w tym momencie nie musimy już nawet deklarować, że jesteśmy feministkami. To jest oczywiste. Wpisywanie mnie w prostą narrację feministyczną nie byłoby już tak ciekawe, jak odczytania zawarte w książce.
M.U.: A skąd właściwie wzięła się autofikcja? Jak na nią wpadliście?
K.J.: Przypomniało mi się, skąd to się wzięło. Kiedy raz przyszedłeś do mnie, Wojtek, to w pracowni stał ten obraz, Szkicownik – i to była pierwsza praca do wystawy w Sopocie. Uznałam, że to będzie dobra baza. Pomysł polegał na tym, że zebrałam obrazy, które powstały, ale już ich nie mam. Stworzyłam sobie mini kolekcję, bo tak jakby chciałam je zachować wszystkie przy sobie. Jak już nie mam obrazów w pracowni, to jakby znikają z mojego pola widzenia i ciężko jest mi kontynuować wątek. I potem zaczęliśmy rozmawiać o autofikcji, i okazało się, że moje szkicowniki mogą działać nie tylko jako podpórka dla pamięci, ale może być też tak, że naszkicowane w nich obrazy wcale nie muszą być prawdziwe, że mogą być wymyślone. Z tą autofikcją jest tak, że ja wcale nie utożsamiam się z bohaterką moich obrazów. Nie ma łatwego przełożenia autofikcji na autoportret.
W.Sz.: O tym też rozmawialiśmy. Przypomnieliśmy sobie na przykład Sigrid Nunez, która opublikowała powieść Przyjaciel – jej bohaterka też jest pisarką i mieszka w Nowym Jorku. Wszyscy więc od razu pomyśleli, że to jest sama Nunez i spotykając ją na ulicy, pytali, co się stało z psem uwiecznionym w książce.
K.J.: Podobnie jest u mnie. Rzeczywiście, bohaterka obrazów ma moje cechy. Ale to nie jest autobiograficzne, a przynajmniej nie do końca.
M.U.: Autobiograficzność w sztuce uprawianej przez kobiety to bardzo częsty wątek, ale nie spotkałam się jednak z jego pogłębioną analizą.
K.J.: Autofikcja jest dobrym tropem. Sugeruje, że nawet jeśli się portretuję, to nie jest to do końca prawda. Zresztą moja poprzednia książka miała tytuł Zmyślona historia, w niej też znalazło się dużo autoportretów. A na koniec okazuje się, że wszystko jest zmyślone. Zresztą bardziej dosłowne odczytania jakoś mi nie przeszkadzają. No, ale wykorzystuję mój wizerunek głównie po to, żeby bohaterka była jakby bardziej globalna, żeby była… czekajcie… zgubiłam słowo…
W.Sz.: Everywoman?
K.J.: Tak. Typową dziewczyną z tej części świata. Opis typowej bohaterki, nie mnie osobiście.
M.U.: Mnie przychodzą do głowy takie tropy, jak kobieta do zjedzenia i kobiecy masochizm.
K.J.: No i to jest fajne, że ja mogę sobie trochę pożyczyć. Dzięki temu, że to nie jest autobiograficzne, mam całą przestrzeń kultury do dyspozycji, a ubieram to w moją maskę. Nie przez przypadek wybieram książki, które czytam i sztukę, którą oglądam. To nie są przypadkowe rzeczy, tylko takie, z którymi czuję związek. Nie wiem, w jaki sposób je dobieram, dzieje się to intuicyjnie.
Pierwsza moja książka, Zmyślona historia, zawiera w sobie opowieść o tym, jak narodziła się moja bohaterka, jak zaczyna się kształtować jej twarz, bo na początku bohaterka moich obrazów jej nie miała. Mowa tu o obrazie Kucharka z 2012 roku, na którym jest tylko kontur twarzy i pojawiają się brwi. Dzięki nim staje się jasne, że to moja twarz. W kolejnych obrazach pojawia się dodatkowo szeroki uśmiech, aż w końcu cała, pełna twarz.
Tak w ogóle, to moja bohaterka pojawiła się po raz pierwszy na studiach, kiedy namalowałam cykl obrazów Zawodowcy, w których występowałam w różnych zawodach, jakie potencjalnie mogłabym wykonywać. Byłam weterynarką, kucharką, gitarzystką, lekarką. Projektowałam możliwe role, które nigdy się nie wydarzyły. To wtedy zaczęłam „pisać” zmyśloną historię. Już wtedy bohaterka nie była mną, tylko w tamtym czasie nie było to jeszcze uświadomione.
M.U.: Według mnie w polskiej szkole pisania o sztuce występuje obawa przed nadinterpretacją: żeby nie pójść za daleko i za głęboko. Wszyscy ufamy „popowej” szkole pisania o sztuce, która zrobiła karierę w okolicach 2000 roku. Ma ona swoje ograniczenia: jest ślizganiem się po powierzchni, pisaniem opisowym i kontekstowym. Wy ten strach przełamujecie. Posługujecie się wątkami z literatury współczesnej, a ty, Wojtek, sięgasz do malarstwa dawnego.
To także puszczanie oka do wcześniejszych prac, które Karolina robiła razem z Potencją, gdzie często w galerii pojawiały się przeskalowane obiekty. Szafa jest podobna w charakterze do obu Szkicowników. Jest obrazem metamalarskim. Pokazuje wnętrze szafy, w której znajdują się przedmioty z innych obrazów. Są tam słoje znane z cyklu Przetwory, garnek z obrazów Rosół i Głowa w zupie, pudło z napisem „Książki różne” – w środku pewnie, między innymi, August Blue Levy, jest w końcu poprzednia książka Karoliny, Zmyślona historia oraz postać, która wygląda jak Karolina – bohaterka jej obrazów, a może manekin. Słowem, rekwizyty, które składają się na świat obrazów Karoliny.
W.Sz.: Pisanie o jej malarstwie inaczej było wyzwaniem. Nie interesuje mnie sprowadzanie malarstwa Karoliny do prostych ćwiczeń z feminizmu lub porównywanie jej z innymi malarkami polskimi czy środkowoeuropejskimi z jej generacji. To nie wydaje mi się na tym etapie produktywne. Te porównania już są, nie trzeba mnożyć kolejnych. Gdy zobaczyłem po raz pierwszy Szkicownik – prawda, że jest gestem metamalarskim? – zorientowałem się, że obrazy Karoliny, duża ich część, to często malarstwo o malarstwie i samym malowaniu. Tu właśnie otwierała się przestrzeń dla feministycznych autofikcji i autoteorii, tropów nieźle rozpoznanych, ale znów raczej w badaniach literackich. To było coś nowego, jak sądzę.
A cytaty z malarstwa dawnego dostrzegłem, bo Karolina je stosuje i to całkiem bezwstydnie. Bo jak można dzisiaj namalować cytat z Botticellego? A przecież jak popatrzymy na te włosy w słoikach, rękę za drzewem w Pejzażu z ręką – to przecież jest cytat z Primavery. I robi to oczywiście nie tylko bezwstydnie, ale i przemyślnie.
K.J.: Raziło mnie, że malarstwo jest dzisiaj tak bardzo widoczne i tak dużo się o nim mówi, ale tak mało osób pragnie poświęcić więcej czasu, żeby coś głębszego o nim napisać. W Polsce zazwyczaj pisze się bardzo naskórkowo. I tu nie chodzi tylko o moje malarstwo. Dlatego bardzo się cieszę, że w tym wypadku zostałam potraktowana poważnie.
M.U.: To jest świetne, że przełamaliście izolację naszej dyscypliny. Fajnie, że ten projekt wyszedł interdyscyplinarny. A jak ustawiliście samą wystawę?
K.J.: Czytelne jest wyjście od Szkicownika i oparcie się na autofikcji. Właściwie są dwa Szkicowniki, powieszone naprzeciw siebie jakby w centrum wystawy. A dookoła jednego z nich znajdują się obrazy jakby z niego bezpośrednio wyciągnięte. Ewidentnie jest nawiązanie do książki, bo na wystawie wiszą oba obrazy, które znalazły się na okładce.
Zresztą jeśli chodzi o okładkę, to wiąże się z nią ciekawa historia. Ten obraz z przodu, Tłum Karolin, istniał już wcześniej i pojawił się na mojej wystawie How to be Invisible w Berlinie. Od początku pracy nad książką było jasne, że właśnie ten obraz powinien pojawić się z przodu okładki, nie było jednak wiadomo, co umieścić z tyłu. W trakcie pracy nad książką jej projektantka, Agata Biskup, wymyśliła, że na tył okładki mógłby powstać nowy obraz – rewers obrazu, który miał być z przodu. Na obrazie znajdują się tyły głów, które na pierwszej stronie widoczne są od przodu. A więc wszystko, co jest w książce, dzieje się jakby w środku głowy artystki. Mamy twarze z przodu, mamy tyłu głów, a w środku całą zawartość. No i powstał taki obraz, powiesiliśmy go potem w Sopocie i on zamyka wystawę, tak jak zamyka książkę.
W.Sz.: Na wystawie jest też ogromny obraz, jakby dyptyk – Szafa. On nawet nie wisi, tylko stoi na konstrukcji, która udaje szafę. To taki żart, ale poważny. Obraz staje się obiektem, a obiekt częścią świata przedstawionego. To także puszczanie oka do wcześniejszych prac, które Karolina robiła razem z Potencją, gdzie często w galerii pojawiały się przeskalowane obiekty. Szafa jest podobna w charakterze do obu Szkicowników. Jest obrazem metamalarskim. Pokazuje wnętrze szafy, w której znajdują się przedmioty z innych obrazów. Są tam słoje znane z cyklu Przetwory, garnek z obrazów Rosół i Głowa w zupie, pudło z napisem „Książki różne” – w środku pewnie, między innymi, August Blue Levy, jest w końcu poprzednia książka Karoliny, Zmyślona historia oraz postać, która wygląda jak Karolina – bohaterka jej obrazów, a może manekin. Słowem, rekwizyty, które składają się na świat obrazów Karoliny. Interesujące, że domniemana Karolina ma na tym obrazie tak sam status jak garnki, słoiki i książki.
M.U.: Kto to zaprojektował?
W.Sz.: Karolina oczywiście.
M.U.: Dobrze by było pokazać tę wystawę w Krakowie. Jest na to szansa?
K.J.: Ja w Krakowie zrobiłam tylko jedną profesjonalną wystawę na III roku studiów w Galerii Solvay i byli to właśnie Zawodowcy. Myśmy wystawy sobie robili sami, kiedy mieliśmy Potencję i trochę też dlatego Potencja powstała. Chcieliśmy robić wystawy, ale nie mieliśmy gdzie. Nie ma też moich prac w żadnej publicznej kolekcji w Krakowie, tak samo zresztą jak większości naszych znajomych.
W.Sz.: O czym my mówimy? Czy Wilhelm Sasnal miał kiedyś wystawę w instytucji publicznej w Krakowie? Tyle jest wspaniałych krakowskich artystów i artystek, których wystawy musimy oglądać poza Krakowem…
Magdalena Ujma
Historyczka i krytyczka sztuki, kuratorka wystaw i projektów z zakresu sztuki współczesnej. Ukończyła studia z historii sztuki (KUL) i zarządzania kulturą (Ecole de Commerce, Dijon). Prowadziła Galerię NN w Lublinie, pracowała w redakcji kwartalnika literackiego „Kresy”, w Muzeum Sztuki w Łodzi i w Galerii Bunkier Sztuki w Krakowie. Obecnie sprawuje opiekę nad kolekcją w Ośrodku Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora „Cricoteka” w Krakowie. Jest wiceprezeską Sekcji Polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA.
Wojciech Szymański
Dr, adiunkt w Katedrze Historii Sztuki Nowoczesnej Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego. Krytyk sztuki i niezależny kurator, członek Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA i Stowarzyszenia Historyków Sztuki. Od 2019 roku redaktor naczelny rocznika „Ikonotheka”. Kurator (wraz z Joanną Warszą) wystawy Małgorzaty Mirgi-Tas Przeczarowując świat w Pawilonie Polskim na 59. Międzynarodowej Wystawie Sztuki – La Biennale di Venezia.
Karolina Jabłońska
Urodzona w 1991 roku w Niedomicach. Malarka. Mieszka i pracuje w Krakowie. Studiowała na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie (2010-2015) i Uniwersytecie Artystyczno-Przemysłowym w Pradze (2014-2015). Współzałożycielka kolektywu i galerii Potencja.