
Witaj w moim domu. Czarny humor i wewnętrzna emigracja
Śmiejąc się jednym, płacząc drugim okiem. Sztuka Rumunii z kolekcji Ovidiu Șandora
Miejsce: Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie
Czas: 8.03 – 20.07.2025
Kuratorzy: Monika Rydiger, Łukasz Galusek, Ovidiu Şandor
Śmiejąc się jednym, płacząc drugim okiem to wystawa rumuńskiej sztuki ze zbiorów Ovidiu Șandora, przedsiębiorcy, dyrektora Art Encounters Foundation w Timisoarze, który na przestrzeni lat był inicjatorem wielu międzynarodowych projektów popularyzujących kulturę Rumunii. Șandor w katalogu wystawy swoją kolekcję porównuje do wewnętrznej mapy, która zmienia swój kształt i granice za każdym razem, kiedy wchodzi w kontakt ze światem zewnętrznym. I rzeczywiście – wystawa w krakowskim MCK-u działa trochę jak taki efemeryczny pejzaż, plastyczna mapa, która zakreśla zjawiska i procesy, opowiada o zbiorowym doświadczeniu i hybrydycznej tożsamości, a otwierając przed nami nowe pola, zachęca do własnych poszukiwań: odnajdywania powiązań między zgromadzonymi na wystawie pracami, ale też – już po powrocie do domu – googlowania nazwisk, czytania biografii i przeglądania obrazów. Nie tylko dlatego, że część rumuńskich artystek i artystów jest w Polsce mało znana, ale też dlatego, że znamy ich świetnie. Tyle, że – jak Tristan Tzara, Brassaï czy Constantin Brâncuși – w pierwszym momencie wcale nie kojarzą się nam z Rumunią. Pracownię tego ostatniego, zaaranżowaną jak chłopska chata, oglądałam zresztą ostatnio w Centre Pompidou, ale w zupełnie innym kontekście. Tu, w zestawieniu z pracami George’a Apostu, Andra Ursuța czy Chiril Cucu – mnicha z klasztoru w Neamt – ma się wrażenie, że w końcu wracają one tam, skąd przyszły. Tam, gdzie czują się najlepiej.
Narracja wystawy podzielona jest na kilka działów, które, z jednej strony, akcentują chronologię – obejmującą czas od początków XX wieku aż do współczesności – a z drugiej proponują też pewne ujęcia problemowe poświęcone m.in. rumuńskiej etniczności, narodzinom dadaizmu i wkładowi rumuńskiej sztuki w surrealizm, wewnętrznej emigracji, ale też próbom rozszczelnienia systemu i współczesnym dekonstrukcjom trudnej przeszłości.
Sam tytuł wystawy odnosi się do rumuńskiej mentalności – specyficznego poczucia humoru i estetyki groteski, która przewija się przez całą ekspozycję. Łączy się on z popularnym powiedzeniem râsu’-plânsu’, które znaczy tyle, co śmiech przez łzy, ale też ważną w kontekście społeczno-politycznych przemian strategią przetrwania. W tym sensie czarne poczucie humoru to coś, co poza historią, tradycją i językiem buduje narodową tożsamość – pozwala oswajać traumy i demaskować absurdy systemów autorytarnych. Narracja wystawy podzielona jest na kilka działów, które, z jednej strony, akcentują chronologię – obejmującą czas od początków XX wieku aż do współczesności – a z drugiej proponują też pewne ujęcia problemowe poświęcone m.in. rumuńskiej etniczności, narodzinom dadaizmu i wkładowi rumuńskiej sztuki w surrealizm, wewnętrznej emigracji, ale też próbom rozszczelnienia systemu i współczesnym dekonstrukcjom trudnej przeszłości. Uzupełniają je sylwetki wybranych twórców i twórczyń. Pojawia się tu m.in. André Cadere, artysta konceptualny, który w latach 70. krążył po Paryżu z drewnianym, kolorowym kijem, ingerując z jego pomocą w przestrzeń publiczną i wystawy innych artystów. Jest tu też Lena Constante Brauner, autorka abstrakcyjnych kolaży konstruowanych z ludowych strojów i tradycyjnych tkanin, która – niesłusznie oskarżona – spędziła w więzieniu prawie 12 lat, i Ion Barladeanu, romski artysta hobbystycznie tworzący ze znalezionych na śmietniku reklam prace w stylu socjalistycznego pop-artu. Taka struktura wystawy wydaje się strzałem w dziesiątkę: daje widzom niezbędny kontekst historyczny i buduje szeroką panoramę zjawisk kulturowych.






Co w tym pejzażu zwraca uwagę? Spojrzenie, pewnie nie tylko moje, przyciąga część zatytułowana Gwiazdozbiór. Oprócz wspomnianych już Brâncușiego, Brassaïa – z prac tego ostatniego zobaczyć tu można fotografie graffiti, rysunków rytych na murach paryskich kamienic– pojawia s ię tu też Victor Brauner, surrealista inspirujący się mitologią, spirytyzmem i prymitywizmem o egzotycznej proweniencji. Surrealizujące rysunki z motywem ptaków i kotów, czarownic i dziwnych postaci należą do ciekawszych prac na wystawie. Intrygują prostym rysunkiem, nasyconymi kolorami, ale też aurą oniryzmu. W tej samej sali oglądamy też hipnotyzujące „sorafixes” jego brata – Theodore’a Braunera – obrazy na papierze fotograficznym wywoływane przy pomocy światła księżyca i alchemicznych mieszanek oraz obrazy i rzeźby z hybrydycznymi stworami przetwarzającymi roślinne motywy Jacques’a Hérolda.
Ważnym wątkiem, któremu warto przyjrzeć się bliżej, jest też motyw emigracji. Zarówno tej rozumianej dosłownie, której najczęstszym kierunkiem, jak w przypadku Hérolda, był Paryż, ale też tej, skierowanej do wnętrza. W tym kontekście szczególnie intrygująca jest twórczość Any Lupaș. To artystka, która przez lata żyła w niewielkiej wiosce i uprawiała w ukryciu sztukę – bliską chłopskiego etosu, ale też będącą aktem cichego oporu. Na wystawie prezentowana jest jej konstrukcja z drewna i tkanin – Maszyna do latania w lesie i emblematyczne dla niej prace – Koszule tożsamości. Pozszywane kawałki tkanin ze ściegami przypominającymi blizny, noszące na sobie ślady potu, krwi i innych wydzielin, działają jak fantomowe wyobrażenia wykluczonych ciał. Na uboczu, poza wszystko widzącym okiem systemu, rozwijała się również twórczość innych artystów, m.in. Iona Grigorescu, dla którego materią sztuki stało się jego własne ciało, oraz sztuka Florina Mitroi, artysty przez lata funkcjonującego poza oficjalnym obiegiem, który w swojej pracowni zamknąć miał najsmutniejszych ludzi w całym Bukareszcie. Lubił malować ich w komiksowym stylu, czasem z trzymaną na kolanach lub wiszącą im nad głową siekierą – symbolem permanentnej niepewności.
Rumuńską sztukę ogląda się tu z przyjemnością, ale też nutką zazdrości. To nie tylko zbiór w większości świetnych prac – trochę gorzej niż inne dziedziny wypada malarstwo – często uznanych artystów i artystek, i takich, które zasługują na przypomnienie, jak chociażby André Cadere, ale też wystawa, a może raczej mindset, który pokazuje, że o narodowej historii można mówić bez zadęcia i patosu. Można przebić balon powagi i śmiać się, nawet jeśli, a może właśnie dlatego, że wolelibyśmy płakać.
Temat opresyjnego systemu, ale też głosu społeczności wyrzuconych poza nawias powraca często, również w pracach współczesnych artystów i artystek. Najmocniej chyba wybrzmiewa w Dog Luv Cipriana Mureşana z 2009 roku. W skrócie: lalki czarnych psów, próbując zrozumieć naturę człowieka, opowiadają sobie historię ludzkości przez pryzmat wojen, przemocy, tortur i terroryzmu.
Chociaż wystawa w MCK – do czego ta stosunkowo mała, jeśli chodzi o przestrzeń wystawienniczą, instytucja zdążyła nas już przyzwyczaić – jest gęsta, to jednocześnie właśnie różnorodność, tuż obok ciekawej selekcji prac, jest jej największym atutem. Informacje w tekstach nie przytłaczają odbiorcy, a narracja skonstruowana została tak, że przez całą wystawę przewijają się podobne motywy, związane z folklorem, żartem w stylu dada, emigracją, hybrydą i ready made. Rumuńską sztukę ogląda się tu z przyjemnością, ale też nutką zazdrości. To nie tylko zbiór w większości świetnych prac – trochę gorzej niż inne dziedziny wypada malarstwo – często uznanych artystów i artystek, i takich, które zasługują na przypomnienie, jak chociażby André Cadere, ale też wystawa, a może raczej mindset, który pokazuje, że o narodowej historii można mówić bez zadęcia i patosu. Można przebić balon powagi i śmiać się, nawet jeśli, a może właśnie dlatego, że wolelibyśmy płakać.
Ekspozycję zamyka praca grupy subREAL założonej w 1990 roku. Mowa o slapstickowym, niby wielkim torcie, nad którym góruje drewniane krzesło o wydłużonych nogach przypominających monstrualne wykałaczki. Tę pracę, złożoną z lewitującego tronu i papierosów Karpati palonych w komunistycznej Rumunii przez klasę robotniczą, można czytać nie tylko jak aluzję do budowy bukaresztańskiego parlamentu, idei fixe Nicolae Ceaușescu, która pochłonęła blisko cztery miliony euro i tysiące ludzkich istnień, stając się synonimem terroru, ale też metaforę wysysającego krew Drakuli. W słynnej książce Brama Stokera, postać wampira wzorowana na Wladzie Palowniku ginie u stóp swojego zamku. Wyciągnięty z trumny Drakula zamienia się w kupkę prochu. Zataczamy koło. Wcześniej, kiedy młody angielski prawnik przybywa do Transylwanii, Drakula mówi mu: „Witaj w moim domu. Wstąp z własnej woli i bez przymusu”. O wyjątkowości rumuńskiej sztuki decyduje nie tylko jej groteskowy charakter, ale też specyficzna mieszanka ironii, krytycznej refleksji i wywracającej porządek subwersji.

Ania Batko
Historyczka i krytyczka sztuki, kuratorka wystaw, m.in.: Dead Meat w Karlin Studios w Pradze, Miłośnik oraz Wróble ćwierkają po grecku w Fundacji Razem Pamoja, Druga Grupa. Co mieliśmy zrobić, tośmy zrobili i Jaremianka. Zostaje w tym teatrze. Podoba mi się tu w Cricotece, Kochanie zrobiliśmy Czarnobyl (albo schron w kształcie cygara) w ramach festiwalu Unsound.