Nr 13 wiosna recenzje Jakub Wydra

Więzienie mistrzostwa

Wystawa końcoworoczna prac studentów ASP

Wystawa końcoworoczna krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych jest wydarzeniem specyficznym. Za tym mało konkretnym przymiotnikiem kryje się dość szczere przekonanie o trudności jednoznacznego opisania tego, czym coroczna prezentacja właściwie jest i jak się do niej krytycznie ustosunkować. Bo oczywiście łatwo zarzucać gloryfikację przestarzałego, hierarchicznego modelu pracy (stopnień konserwatywności „mistrza” łatwo rozpoznać po tematyce i technice prac), a za tym i samej wystawy zorganizowanej wokół przeglądu pracowni. W ten sposób powrócić musi – stawiane już na łamach Restartu – pytanie o sens powielania festiwalu Open Eyes, stanowiącego jesienne, transpokoleniowe święto Akademii. Które, nawiasem mówiąc, pełni tę funkcję w sposób umożliwiający swobodniejszą ekspresję wszystkim stronom procesu dydaktycznego. Wydaje się jednak dość czytelne (chociaż może nie dla organizatorów, bo w komunikacji promocyjnej specjalnie tego nie widać), że wystawa końcoworoczna jest nieco mniej napięta i pełni zwyczajnie inną funkcję. Jest zaproszeniem do wnętrz ASP publiczności spoza świata akademii, a raczej z jej dalszego kręgu; poniekąd jest też okazją do zwiedzania nieco w „poprzek”. Bywa ono co prawda dość pobieżne, ale umożliwia symboliczną konfrontację wydziałów, jednostek i pracowni. Dodatkowo, dla niektórych osób studiujących to pewnie pierwsza „poważna” wystawa i okazja na oswojenie się z modelem artystycznego obiegu.

Słowo „wystawa” przychodzi jednak z trudem, bo ekspozycyjnie nie ma czego tu szukać –widoczna jest raczej walka z możliwościami przestrzennymi. Wyraźny wyjątek stanowi siedziba Wydziału Grafiki oraz Wydziału Architektury Wnętrz przy ul. Syrokomli, gdzie widoczniejsze są kuratorskie próby łączenia pojedynczych obiektów w spójniejsze prezentacje pracowni. W bardziej generalizującym spojrzeniu widać jednak, że prac jest za dużo i na ich niekorzyść są dość często (w szczególności przy Placu Matejki) pozbawione jakiegokolwiek kontekstu.

Słowo „wystawa” przychodzi jednak z trudem, bo ekspozycyjnie nie ma czego tu szukać –widoczna jest raczej walka z możliwościami przestrzennymi. Wyraźny wyjątek stanowi siedziba Wydziału Grafiki oraz Wydziału Architektury Wnętrz przy ul. Syrokomli, gdzie widoczniejsze są kuratorskie próby łączenia pojedynczych obiektów w spójniejsze prezentacje pracowni. W bardziej generalizującym spojrzeniu widać jednak, że prac jest za dużo i na ich niekorzyść są dość często (w szczególności przy Placu Matejki) pozbawione jakiegokolwiek kontekstu. Bez lokalnego przewodnika do niektórych pracowni po prostu ciężko trafić – nie pomaga tu nawet śledzenie innych zwiedzających, bo wpadniemy w pułapkę powracającego (i celowo przemilczanego) pytania o popularność pewnych pracowni. Dlatego warto wrócić na moment do nieprzypadkowego określenia wydarzenia „konfrontacją” – zamknięcie wystawy w warsztatowych enklawach zabija potencjał do dialogicznego odczytywania poza ich ścianami. W ten sposób, na obu poziomach podbudowany zostaje prosty, szkolny system poszukiwania „zwycięzców”, „najlepszych”, „najzdolniejszych”. Kategorii co prawda wygodnych, ale uwsteczniających coraz istotniejsze tendencje środowiskowej solidarności, rozwijające się zarówno w polu sztuki, jak i (nie tylko artystycznej) edukacji.

„Popularność” jest przy tym wątkiem wartym podjęcia; przy współczesnej modzie i boomie na inwestowanie w sztukę (głównie obrazy), w dżungli prac łatwo wychwycić osoby kroczące pewnie po artystycznym rynku. Czasami to typowi wernisażowi znajomi, czasami abstrakcyjne internetowo–klikalne persony, a czasami osoby, których prace zajęły pewne pozycje w prywatnych kolekcjach i uznanych galeriach. Tak czy inaczej, w ramach poniższego tekstu (jak i samego zwiedzania) kuszące jest przebieranie w narybku i próba wychwytywania wschodzących gwiazd. Realnie rzecz biorąc, takie podejście łatwo byłoby sprowadzić do skalowalnego pytania o wyróżniające się pracownie, osoby profesorskie, budynki, wydziały, kierunki… A to wszystko w ramach sytuacji nierównej – w szczególności dla młodych – i nieszczerej wobec pozornie wspólnotowego ducha prezentacji. Z pewnością zadziałałby tu także efekt św. Mateusza: dostrzeżonym poza akademią byłoby dane kolejne wyróżnienie, tym razem w ramach uniwersyteckiego podsumowania. A przyjemny, krytyczny przyklask ucieszyłoby nie tylko artystów, ale i reprezentujące ich galerie.

W tej pozycji – w szczególności dla osoby z zewnątrz akademii – bezpieczniejsze i łatwiejsze byłoby więc scharakteryzowanie wystawy jako barometru młodej sztuki. Opisu tego, co jest modne i pociągające, co już jest lub za moment stanie się nowym trendem – wszak ludowo-akademicka mądrość lubuje się w przypisywaniu wrażliwym, artystycznym duszom niezwykłego wyczucia na nowe mody, również te intelektualne. I być może byłoby to zadanie porywające, gdyby nie fakt, że odpowiedź zdominowana zostanie raczej przez tematykę; kwestie techniczne zostają uporządkowane wpływem pracowni i jedynie najsilniejsze (tj. najbardziej doświadczone i przebijające się na rynek) jednostki są w stanie uwolnić się od przytłaczającego ducha „mistrzostwa”.

Warto przypominać sobie, że poza Malarstwem, Grafiką czy Intermediami – które bywają znacznie bardziej niejednorodne niż można się spodziewać – funkcjonują wydziały pozostające nieco poza galeryjnym obiegiem. I tak pozytywnie zaskakuje architektura wnętrz, która chociaż wystawienniczo może budzić niepokojące estetyczne skojarzenia z korporacyjnym biurem projektowym, to potrafi przekonać i pokazać, że krakowska Akademia nie tylko malarstwem stoi.

Dlatego ciekawym zadaniem byłoby analizowanie wystawy przez pryzmat czysto ilościowy – kogo i czego w pracach można doliczyć się najwięcej? Odpowiadając szybko: wśród portretowanych zwierząt dominują koty (honorowo wspomniane makaki, kury i gołębie), wśród przedstawień (auto)portrety w łóżkach i brudnych łazienkach, a w kwestii estetyk szeroko rozumiana (i niekoniecznie queerowa) dziwaczność. Jeśli uda się przy tym przebić przez warstwę wyborów „akademicko-obowiązkowych”, możliwa staje się nieco bardziej całościowa próba syntezy tych wątków – praktycznie wszędzie pojawia się wyraźna fascynacja nie-ludzkim życiem, objawiającym się poprzez powoływane do istnienia hybrydyczne zwierzęta lub dostrzeganie witalności w formach pozornie stabilnych. Z wystawy patrzą więc na nas ożywione elementy gospodarstwa domowego, zbyt-ludzkie-zwierzęta, nieintelektualizowanie „mięsne” ciała: doświadczamy pełnej eksploracji artystycznej doliny niesamowitości. Generalnie, na całej końcoworocznej wystawie silnie wybrzmiewają formy odwołujące się niepokoju czy niestabilności współczesnego życia. Echem odbija się także cały artystyczny arsenał prób odpowiedzi: oswajający z niepewnością, sprowadzający ją do absurdu czy próbujący połączyć nas z obszarami, które nieracjonalnie pozwalają nam tą dziwność przeżyć. W tym szerszym tematycznym kontekście nie sposób pominąć powracającego wątku wojny. Nie chodzi tu tylko o odniesienia do pełnoskalowego konfliktu w Ukrainie, ale przede wszystkim zaangażowane poparcie dla Palestyny, objawiające się w proteście zakłócającym wernisażowe przemówienia czy artystyczne gesty solidarności z ofiarami trwającego w Gazie ludobójstwa. Przez cały czas trwania wystawy zbierane były także podpisy pod listem wzywającym Rektora do potępienia agresji oraz zerwania przez ASP współpracy z izraelskimi instytucjami.

Wrażliwość i zaangażowanie studenckiej społeczności to nie jedyna mocna strona całej wystawy końcoworocznej. Imponująca – mimo miejscami wątpliwej jakości prezentacji – jest wszechstronność ASP i osób tworzących w jej ramach. Zakres ich artystycznych poszukiwań znacznie wykracza poza to, do czego być może przyzwyczajone są osoby zanurzone w dość hermetycznym świecie sztuk wizualnych; kontakt z alternatywnymi formami twórczości jest inspirujący i ożywczy. Warto przypominać sobie, że poza Malarstwem, Grafiką czy Intermediami – które bywają znacznie bardziej niejednorodne niż można się spodziewać – funkcjonują wydziały pozostające nieco poza galeryjnym obiegiem. I tak pozytywnie zaskakuje architektura wnętrz, która chociaż wystawienniczo może budzić niepokojące estetyczne skojarzenia z korporacyjnym biurem projektowym, to potrafi przekonać i pokazać, że krakowska Akademia nie tylko malarstwem stoi.

Otwarte pozostaje jednak pytanie, czy w obecnej formule wystawy końcoworocznej istnieje przestrzeń na pełne wybrzmienie tej różnorodności. Odpowiedź niestety jest przecząca, bo chociaż wydarzenie spełnia część wspomnianych wcześniej funkcji, to nie pozostawia szansy na wewnętrzny dialog, na pełną i angażującą prezentację twórczości wykraczającą poza ograniczające ramy edukacji artystycznej. Chociaż być może właśnie dzięki temu pokazuje nam ASP uwikłaną w mechanizmy rynkowe, mistrzowskie zapędy, podzieloną na wydziały i pracownie. Pełną żywej sztuki i osób, które tworzą i wbrew wszystkiemu tworzyć będą – Akademię sprzeczną i dokładnie taką, jaką jest w rzeczywistości.

Jakub Wydra

Jakub Wydra

Badacz, teoretyk, krytyk. Student MISH i absolwent zarządzania kulturą na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisze o posthumanizmie w sztuce i naukach społecznych, szukając pomysłów na świat pozbawiony antropocentrycznego skrzywienia. Autor futurologicznego programu Pieśń przyszłości w Radiu Kapitał.