W stronę zoe. O poszukiwaniu nieantropocentrycznych modeli narracji
Magdalena Skrolecka
Tytuł pracy pisemnej: W stronę zoe. O poszukiwaniu nieantropocentrycznych modeli narracji
Tytuł pracy artystycznej: Przemiany
Praca dyplomowa na Wydziale Grafiki, Pracownia Rysunku Narracyjnego III
Promotor: dr Jakub Woynarowski
Recenzent: dr Paweł Krzywdziak
Moje postrzeganie świata i sposoby funkcjonowania w nim warunkowane są przez dwa podstawowe pola doświadczeń: literaturę i sztuki plastyczne. Pierwsze reprezentuje dla mnie połączenie czucia i myślenia; drugie – czucia i działania.
Obszary te zazębiają się – zarówno w ramach moich prywatnych interpretacji rzeczywistości, jak i większości podejmowanych przeze mnie praktyk artystycznych. Utwory literackie często zapisują się w mojej pamięci nie tylko jako siatki znaczeń, ale i obrazów, nieraz zaskakująco mało figuratywnych. Rysując – a jest to w ostatnich latach najbliższa mi forma twórczości – prawie zawsze czerpię inspirację z książek, nie tyle na poziomie konkretnych motywów, ile modeli postrzegania świata i opowiadania o nim. W efekcie w moich pracach odbiorcy dostrzegają ukryte historie – bywa, że wbrew moim początkowym intencjom, a jednak w zgodzie z pewną szerszą prawdą o tym, jak myślę i tworzę.
Punktem wspólnym w moim podejściu do obu dziedzin jest zatem narracyjność. Przybiera ona jednak formy szczątkowe, niedopowiedziane, prawie nigdy nie składając się na treści znaczeniowo domknięte czy spełniające podstawowe normy kompozycyjne. Przyczyna takiego stanu rzeczy jest dla mnie jasna: zdecydowana większość znanych mi narracji – a przynajmniej narracji skutecznych, prawdziwie interesujących i wartościowych – mówi o niczym innym, jak o człowieku, a zatem o bardzo niewielkim i, w moim odczuciu, wcale nie najciekawszym wycinku dostępnej nam rzeczywistości.
Budzi to we mnie nie tylko sprzeciw, lecz przede wszystkim pewien niedosyt, wrażenie wieloletniego kulturowego brodzenia po płyciźnie, w którym sama, chcąc nie chcąc, biorę udział. W obu bliskich mi dziedzinach dostrzegam znaczącą lukę, a zarazem wewnętrzny konflikt pojawiający się przy każdej próbie jej zapełnienia. Wynika on rzecz jasna z samego faktu bycia człowiekiem, uczestniczenia w kulturze tworzonej przez (i dla) ludzi, sympatii dla nauk wymownie nazywanych humanistycznymi, a także, na głębszym poziomie, nieprzekraczalnego zamknięcia we własnych (ludzkich) możliwościach percepcyjnych.
***
(…) interesujący mnie temat okazuje się wyjątkowo aktualny w dobie (kryzysu) antropocenu, prawdziwie istotna dyskusja toczy się wokół niego na bieżąco. Brak nam odpowiedniego dystansu, pytania zdają się zawieszone w wiecznym teraz. (…) Jak pisze Éric Baratay w tekście wpisującym się w powyższe założenia, gdyż nawołującym do oddania zwierzętom należnego im miejsca w historii: „Nie chodzi o to, aby przyjąć zwykłą postawę otwierającą na przyjemne ćwiczenie intelektualne, które byłoby wymuszone, infantylne i czcze, ale o przekonanie będące fundamentem innego rozumowania” 1 .
Być może dopiero w sytuacji kulturowego ugruntowania się wspomnianego rozumowania – do którego cywilizacyjnie jest nam jeszcze daleko – możliwe będzie udzielanie satysfakcjonujących odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, z których podstawowe brzmi po prostu: jak mówić o tym, co wobec mnie zewnętrzne, żeby ostatecznie opowieść nie była o mnie samej?
Czy możliwe, że odpowiedź brzmi: w ogóle nie mówić?
***
Pisząc i myśląc o powyższych zagadnieniach, w nieunikniony sposób meandruję. Nie są to jednak dla mnie czynności jałowe; droga do celu wydaje mi się w tym przypadku z konieczności zataczać kręgi, a moje wyzwanie – polegać bardziej na ich poszerzaniu niż podejmowaniu radykalnych prób wykraczania poza nie. (…)
Twórczość oznacza dla mnie wybór działania, nie tyle w sensie aktywistycznych interwencji w rzeczywistość, ile ciągłego podejmowania prostej decyzji wykonania, mimo wszystko, pewnego nacechowanego znaczeniowo gestu wobec sytuacji, którą postrzegam jako impas. Staram się zatem z gąszczu własnych i cudzych myśli wyłuskiwać te najbardziej płodne, a więc możliwie dobrze znoszące próbę zetknięcia z materialnością formy, jaką jest rysunek.
***
Spośród przywołanych w pracy myśli najłatwiejsza do bezpośredniego zastosowania wydaje mi się teoria Worringera2 2 ukazująca artystyczny potencjał abstrakcji, podkreślająca jej pierwotny związek z postawą szacunku i podziwu wobec (nadrzędnej wobec ludzkiej jednostki) potęgi natury. Proponowane przez niego podejście uczy mnie, w sposób zgodny z pewną podstawową intuicją, nieuciekania w moich poszukiwaniach od form niefiguratywnych, niedookreślonych, miejsc niejasności. Mimo terminologicznych zbieżności, głębię ludzkiej empatii i wynikające z niej możliwości odsłania przede mną jednak nie Worringer, a Tokarczuk 3 . Jej tekst pomaga mi znaleźć balans między dosłownym a awangardowym podejściem do przedstawień wizualnych, w moim przypadku silnie inspirowanych światem przyrody i lokującym w jego pięknie pewną istotną wartość. Rozważania spod znaku narratologii utwierdzają mnie w przekonaniu, że strategia opowiadania (sobie) świata pozostaje najbliższą mi formą wyrazu i choćby z tego powodu nie mogę poddać się pokusie udawania, że perspektywa, jaką obieram, jest w jakikolwiek sposób poza-ludzka. Przed wynikającym z tego faktu poczuciem niemocy broni mnie jednak Uexküll 4 , demonstrując bogactwo percepcyjnych akrobacji, jakie człowiek wykonać może przy prostym założeniu chęci zagłębienia się w świat Innego. Do podjęcia tego rodzaju prób zachęca mnie również Baratay 5 , wskazując na ich etyczną wartość i pisząc o interesującym mnie myślowym przeskoku jako o czymś naukowo uzasadnionym, rozsądnym i dziejowo koniecznym.
Najbardziej bezpośredni użytek czynię z refleksji Coccii 6 – oferującego w swoich poetyckich opisach metamorfoz całe szeregi gotowych obrazów, dającego mi ponadto niezbędną do pogodzenia wszystkich powyższych elementów wskazówkę, jaką jest ich nieunikniona, nieustanna przemiana (a więc, w sensie technicznym, ruch). Wykraczając daleko poza obecną w większości przytaczanych teorii binarność (zoe – bios, abstrakcja – empatia, entropia – negentropia, dewolucja–ewolucja…) oraz odrzucając kuszącą wielu badaczy heideggerowską skalę kamień – zwierzę – człowiek, Coccia proponuje dokładnie taki rodzaj ożywczego spojrzenia na temat więzi (jedności) człowieka z otaczającym go światem, który okazuje się dla mnie realnie użyteczny, inspirujący i płodny.
Kluczową być może wskazówkę wyciągam z koncepcji Braidotti 7 , to ona bowiem w najbardziej dosłowny sposób przedstawia istotę omawianego zagadnienia: stawia mnie przed koniecznością myślowego usytuowania się pomiędzy sferami „natury” (zoe) i „intelektu” (bios). Chociaż odwoływanie się do drugiej z nich jest w tym wypadku nieuniknione, to właśnie odpowiedź na postulat zwrócenia się ku pierwszej wydaje mi się prawdziwie interesującym wyzwaniem. Zoe jest przecież we mnie, jak twierdzi autorka, i mogę z niego czerpać tak samo, jak z bios. Takie podejście okazuje się dla mnie niezwykle uwalniające. Nie boję się w tym wypadku nadmiernej swobody interpretacyjnej, ostatecznie nie chodzi wcale o teorię, a o znalezienie skutecznej strategii twórczej. Ta tymczasem jest dla mnie od wielu lat taka sama.
Rysując, korzystam z wyobraźni (jak powiedzieliby niektórzy: z podświadomości), nie planuję i nie szkicuję, pozwalam na swobodny przepływ myśli i ruchów. Taka postawa wydaje mi się naturalna i niewymuszona, wynika z instynktu wyprzedzającego jakąkolwiek artystyczną edukację. Moje rysunki są precyzyjne i szczegółowe, gdyż ekspresyjne malarskie gesty nigdy nie odpowiadały na moje potrzeby, a właśnie z nich – pewnych głębokich potrzeb – wziął się u mnie przed laty nawyk rysowania. Tworzenie drobiazgowych form, z konieczności niezwykle czasochłonne, ma dla mnie tymczasem wymiar medytacyjny. Rysując, oddaję się najczęściej mojemu ulubionemu zajęciu: odsłuchuję nagrania rozmaitych tekstów literackich, chłonę myśli i historie.
Dziesiątki ludzkich historii stają się zatem mną. Nie stają się przy tym – w żadnej dosłownej postaci – rysunkami. Te wydają się wypływać skądinąd, pozostając bliższe jakiemuś rodzajowi naturalności. Intuicyjnie tworzone przeze mnie formy są prawie zawsze organiczne, przypominają rośliny, niekiedy zwierzęta czy skały. Gęste i zawiłe, wydają się tworzyć jeden niemalże ożywiony splot. Są abstrakcyjne i realne, różnorodne i wciąż te same. Lubię myśleć, że pochodzą z wewnątrz.