W Krainie Jutra nie umiera nikt. W poszukiwaniu świata poza czasem. Fantasmagorie a doświadczenie rzeczywistości w praktyce artystycznej
Galeria Olympia w Krakowie,
fot. Radek Szlęzak
Galeria Olympia w Krakowie,
fot. Radek Szlęzak
2020, obiekt w technice własnej, 29 × 24 × 37 cm,
Galeria Olympia w Krakowie,
fot. Radek Szlęzak
Autor: Fryderyk Kądziela
Tytuł: W Krainie Jutra nie umiera nikt.
W poszukiwaniu świata poza czasem. Fantasmagorie a doświadczenie rzeczywistości w praktyce artystycznej
Praca dyplomowa na Wydziale Malarstwa
III Pracownia Interdyscyplinarna (Katedra Interdyscyplinarna)
Promotor: dr hab. Bogusław Bachorczyk, prof. ASP
Recenzentka: dr Magdalena Kulesza-Fedkowicz
1.1 W Krainie Jutra I
W Krainie Jutra nie umiera nikt
Rośliny rosną korzeniami do góry
i mają twarze głodnych dzieci
Samotne języki liżą murawę
wargi obejmują łapczywie zimny mech
W Krainie Jutra świecą cztery Słońca
i dwa Księżyce
A Saturn błyszczy na nieboskłonie zastępując Gwiazdę Polarną
Rzeki wodę mają gęstą i czarną jak atrament mątwy
A strumienie płyną do góry, zamiast w dół
W Krainie Jutra nie ma helikopterów
A Ludzie-Ważki z lampionami w dłoniach oświecają samotny trakt
Więc nie bój się iść, Wędrowcze
Na dnie Oceanu, głęboko w otchłani, leży Mędrzec, który ma trzy głowy
Niechętny do ruchu milczy od wieków
leniwie grzebie palcami w mule i odgania mątwy
Nie możesz tu zostać, musisz kroczyć dalej
Woła Człowiek Ptak rozkładając skrzydła o rzędach piór karminowych
Ale w Krainie Jutra nie ma Dalej i nie ma Bliżej
Nie ma Wcześniej i Później
To, co obejmiesz wzrokiem, istnieje, to, czego już nie widzisz, nigdy nie istniało
Chmary czarnych much co wieczór zakrywają niebo
Wygłodniali ludzie tłoczą się na łąkach, łapiąc je językami giętkimi jak guma…
1.2. Przebudzenie
Między palcami czuję wilgoć trawy. To nie rosa, to śluz pomrowów, które wypełzają ze szczelin między skałami, wyczuwając nadchodzące deszcze. Pora deszczowa będzie trudna w tym roku. Zaraz, zaraz… jaki mamy rok? Nie pamiętam. To bez znaczenia. Roje much unoszą się nad wzgórzem, za którym, jak mówią starcy, nie ma już niczego. I mnie nie powinno tu być, szepce cichy głosik nadświadomości. Ignoruję go.
Ze snu wybudza kłucie pod sercem – patrz, znowu się dobija, znowu każe myśleć. Kto? Życie. Tysiące gwiazd nie chcą zgasnąć pomimo wstającego dnia. Chmary upartych słońc, tych epicentrów innych wszechświatów, migocą ciągle w błękicie poranka, jak nieznośne, natarczywe muchy. Bardzo trudno jest patrzeć w niebo o tej porze roku. Język zasechł w ustach w ciągu nocy i leży teraz za zębami, jak strzęp skamieniałej od brudu skarpety. Upłynie kilka dobrych chwil, nim będę w stanie przełknąć rosnącą w gardle gulę. Nie miewam już dobrych snów. Każdy jest przeraźliwy, męczący lub w złowieszczy sposób proroczy. Przychodzą do mnie twarze, które wadliwy umysł wydziera prosto z lamusa wspomnień. Dlaczego śni się to, co nie powinno się przyśnić? Tłuste pijawki dyskomfortu, śliskie i czarne jak smoła, odpadają od ciała napite do syta, robiąc miejsce komarom sentymentu. Ukąszenia tych drugich swędzą najmocniej. Między palcami czuję wilgoć trawy. To nie rosa, to śluz pomrowów, które wypełzają ze szczelin między skałami, wyczuwając nadchodzące deszcze. Pora deszczowa będzie trudna w tym roku. Zaraz, zaraz… jaki mamy rok? Nie pamiętam. To bez znaczenia. Roje much unoszą się nad wzgórzem, za którym, jak mówią starcy, nie ma już niczego. I mnie nie powinno tu być, szepce cichy głosik nadświadomości. Ignoruję go. Język powoli namaka, poruszam nim wewnątrz jamy ustnej, teraz jest już samodzielny i bez mojej pomocy liczy zęby. […]
Na nieboskłonie bledną Jowisz i drobne punkciki wszystkich siedemdziesięciu dziewięciu księżyców.
Gorzki smak rozlewa się w ciele, promieniuje od serca na płuca, dalej na wątrobę, do żołądka. Cyjanek dziś smakuje jak miód. Pozwalam się nim poić, choć nie wszystko się tutaj zgadza. Było chyba inaczej. Czy to ma znaczenie? Teraz jest tak. Co noc jest inaczej, a po każdej nocy jakby gorszy dzień przychodzi. Gdy śnisz, nie ma takiej tajemnicy, której byś nie zgłębił poza tą jedną – że to tylko sen i zaraz się wybudzisz. Wszystko czmycha przed samouświadomieniem. Dopóki nie wiesz, że śnisz, to śnisz. Nigdy dalej. […]
Zza krzaka patrzą na mnie wielkie, żabie oczy. Twarz, z której wyrastają, pozostaje bez wyrazu.
– Kim jesteś? – pytam, nie spodziewając się odpowiedzi. To jeden z nich. Z tych, którzy skamienieli.
Dzyń, dzyń, dzyń. Olbrzymia gęba otwiera się, odsłaniając rzędy szpiczastych, ale dawno już stępionych kłów. Dzyń, dzyń, dzyń. Co to za dźwięk, u licha?
– Mnie nie ma.
Ciężka łza spływa po gładkim policzku, płynie prosto ku ziemi. W tej jednej kropli tysiąc słońc migocze jak brokat i gaśnie na zawsze, gdy łza wsiąka w glebę. Przemija wszechświat, który dopiero co się narodził. Granicą między rajem a piekłem jest wieczność. Pragniemy nieśmiertelności, ale nie potrafilibyśmy sobie z nią poradzić.
– Nie istnieję.
Pobudka. Dzyń, dzyń, dzyń. Otwieram oczy. Wokół ciemność. […]
1.4. Człowiek-Ptak
[…] Na dźwigu siedzi groteskowy człowiek o profilu ptaka. Ma bladą twarz i wzrok sowy skupionej na myszy. Mysz w leśnej ściółce nigdy nie wie, że zawisł nad nią omen, dopóki nie poczuje szponów odrywających ją od ziemi. Ja wiem. Coś wisi w powietrzu, nade mną, a może i we mnie, coś się zbliża. Postać na dźwigu jest nienaturalnie duża i nienaturalnie mała równocześnie, ciemna i jasna, splątana wokół żeliwnej konstrukcji […]
[…] Na dźwigu siedzi groteskowy człowiek o profilu ptaka. Ma bladą twarz i wzrok sowy skupionej na myszy. Mysz w leśnej ściółce nigdy nie wie, że zawisł nad nią omen, dopóki nie poczuje szponów odrywających ją od ziemi. Ja wiem. Coś wisi w powietrzu, nade mną, a może i we mnie, coś się zbliża. Postać na dźwigu jest nienaturalnie duża i nienaturalnie mała równocześnie, ciemna i jasna, splątana wokół żeliwnej konstrukcji […]
– Zapomniałeś Arkadii – mówi bezemocjonalnie Człowiek-Ptak, przekładając nienaturalnie długie nogi między żebrami konstrukcji dźwigu. – Zapomniałeś Arkadii – powtarza, a mnie zdaje się, że słyszę w jego głosie wyraźną nutę wyrzutu przemieszaną z przejmującym smutkiem. Wisi nade mną ten cień i rośnie w oczach, pokraczny, wielki jak starożytna harpia, groźny, bo przejmująco smutny. Nie odpowiadam, a on zagniewany brzydnie jeszcze bardziej, cień haczykowatego nosa orze twarz coraz brutalniej i głębiej. Zdaje mi się, że ma wilgotne oczy, jakby chciał nade mną zapłakać. Ale to utajniona groźba. Modlę się, by nie uronił ani jednej łzy, zupełnie jakby z tych skupionych oczu miała zacząć skapywać płynna siarka.
– Tam, skąd pochodzę, nie ma dźwigów. Wiatr hula w polach i pustoszy łąki, a czas odliczamy na opak, od skończenia świata po jego początek. Właśnie tak.
Nie chcę rozmawiać z Człowiekiem-Ptakiem, jego pajęcze kończyny plątające się wokół żeliwnej konstrukcji napawają mnie odrazą. Jest chyba kłamcą – nigdy nie było Arkadii i nigdy jej nie będzie. Było tylko Wczoraj i kiedyś, gdy przeminie Dzisiaj, nadejdzie jakieś Jutro… Im dłużej na niego patrzę, tym bardziej jest w nim coś obskurnego, coś odstręczającego. Nie należy do tego świata ani do żadnego innego. To nie demon, to nie anioł, nie wróg, nie przyjaciel. Nie człowiek i nie ptak. Istota.
Robi się jeszcze ciszej. […]
1.8. Tam i Tu
Najdziwniejsze są sny o Krainie Jutra. One nie buczą, w zamian za to dają ułudę ciszy. W nich nic nie dzieje się tak samo. Nie ma Tam i nie ma Tu, nie ma Wcześniej i Później, nie ma Drogi. Gdybyś odwrócił oczy, to, na co patrzyłeś wcześniej, zniknęłoby we mgle niewiedzy i nieistnienia. Ale patrzysz Tam, więc istnieje Tam, ale nie istnieje Tu. Lecz spójrz tylko Tu, a Tam przestanie istnieć… Niebo jest bezkresne i dziwne, równocześnie ciemne i pełne świetlistości. Dokąd iść? We śnie o Krainie Jutra nie ma to znaczenia – nawet jeśli stąpasz przed siebie, to nie posuwasz się naprzód… Czasami śnię nawet o tobie. Sen o tobie jest zawsze pastelowy, trochę jakby sepią na beżowej kartce nakreślony. To jest sen o przemijaniu i blednie w oczach jak Księżyc na oranżowym niebie w lutym, ale również i to nie ma wielkiego znaczenia. Przecież to i tak nie jest prawdziwe.
[W Krainie Jutra nie umiera nikt,
Ryby umierają w rzekach w milczeniu]
Fryderyk Kądziela
Ur. w 1994, malarz, twórca obiektów. Finalista Bielskiej Jesieni 2021; zajął 22. miejsce w rankingu Kompas Młodej Sztuki 2021. Ważne wystawy solo: Galeria Olympia w Krakowie (2021), BWA w Tarnowie (2021) oraz interwencje w Ogrodzie Rzeźb MuFo (od 2021). Mieszka i tworzy w Krakowie.