W Krainie Jutra nie umiera nikt. W poszukiwaniu świata poza czasem. Fantasmagorie a doświadczenie rzeczywistości w praktyce artystycznej – recenzja dyplomu Fryderyka Kądzieli
Galeria Olympia w Krakowie,
fot. Radek Szlęzak
2020, obiekt w technice własnej, 29 × 24 × 37 cm,
Galeria Olympia w Krakowie,
fot. Radek Szlęzak
Galeria Olympia w Krakowie,
fot. Radek Szlęzak
Autor: Fryderyk Kądziela
Tytuł: W Krainie Jutra nie umiera nikt. W poszukiwaniu świata poza czasem. Fantasmagorie a doświadczenie rzeczywistości w praktyce artystycznej
Praca dyplomowa na Wydziale Malarstwa
III Pracownia Interdyscyplinarna (Katedra Interdyscyplinarna)
Promotor: dr hab. Bogusław Bachorczyk, prof. ASP
Recenzentka: dr Magdalena Kulesza-Fedkowicz
Zmiana czasoprzestrzeni porusza i dotyka najczulej. Myśli wprawione w ruch. Poszukiwanie, które nigdy nie będzie spełnione. Podróż dla czystej podróży, bez wymiernego celu, uzmysławia kondycję wędrowco-przechodniów.
Być w drodze, znajdować znaki, wybierać, poznawać, spotykać, iść w ciszy, usnąć, wstać, obrać kierunek. Patrzeć pod nogi, gdzie swoje ścieżki wydeptały owady i w niebo pełne migracyjnych szlaków i na zmieniający się krajobraz wokoło. Iść i zapomnieć…
Wybudzona bezruchem, leżałam w trójkątnej przestrzeni pełnej usłojenia. Zapisu czasu, niczym czarnych, gęstych rzek dźwięków wyżłobionych na aksamitnych kręgach. „Abies alba mill – rodzaj zimozielonych drzew z rodziny sosnowatych. Jodły rosną w lasach strefy klimatu umiarkowanego na półkuli północnej, w południowej części zasięgu związane są z obszarami górskimi”.
Przez nozdrza wlewała się rześka noc dająca ukojenie, wychwytywałam w niej zapach wypływający przez oczy betonowych domów, ciepłych, spokojnych, śniących ciał. To zupełnie inna czasoprzestrzeń, nienawykła do spojrzeń i obecności. Chodniki i drogi pogrążone w medytacji zaskoczone były przed świtem. Nie nadążały tworzyć odcisków stóp. Człowieka widma, którego nigdy nie było. Odurzył mnie zapach katastrofy. Kiedy się ocknęłam, nogi wiodły mnie stromym wzgórzem, mijałam sylwetki połamanych świerków na tle mruczącego groźną ultramaryną nieboskłonu. Na ścieżce wyłoniła się spokojna tafla kałuży. Unosiły się nad nią roziskrzone gwiazdy, mieniły się niczym bliźniacze siostry latających nad lustrem świętojańskich braci.
Krajobraz zaczął pulsować. Trudno było rozróżnić istoty z tu i teraz z obrazem gwiazd sprzed dziesiątek, setek czy milionów lat, od ich odbicia w tej szczelinie, w tajnym teleporcie. Zaczęły przepływać ryby o ludzkich twarzach, które nie mogą spać. Widziałam też czerwone rosnące w zawrotnym tempie drzewa, nogi wyrastające z ziemi, ważki odlatujące do lepszych miejsc, słowa z oczami, góry, w których nigdy nie świeci słonce, ale też nigdy nie pada, drogę prowadzącą do końca czasu, a na samym dnie świeciła Jutrzenka, która posłała w moim kierunku delikatny podmuch wiatru przełęczowego. I nagle na języku pojawił się smak. Chleb, masło, ogórek i sól, a za smakiem zjawił się obraz i idea stodoły.
Każda z nich miała inny charakter. Jedne niczym w skansenach ze starych, grubych bali, wypalonych przez słonce, wyżłobione mrozem, odciskającym endemiczne zmarszczki i linie papilarne. Unoszący i mieniący się kurz, światło wpadające przez szpary. Wnętrze nawet w grudniu pachniało dzikością, rozpaloną letnią łąką. Właśnie dlatego te stodoły płonęły najchętniej, zwłaszcza od uderzeń piorunów.
Wiedziona dalej obcymi wspomnieniami znalazłam gawrę wyścieloną zapachem Twojej nieobecności, wśród korzeni przypominających ludzkie serca i dłonie. Przestrzeń pomiędzy spojrzeniem w głąb, a wewnętrznym brakiem. Fala dźwięku płynąca z czuwającego ciała zwierzęcia, a oczekiwaniem zrywającym się do lotu nad butwiejącymi liśćmi o woni reinkarnacji. Czytanie ze śladów złamanych gałęzi, odcisków na mchu ugiętym ciężarem Twoich myśli, kroczenie po ścieżkach na granicy. Włos i naskórek z małżowiny usznej. Rozmijamy się, nic nie wiedząc, a czasem niespodziewaniem odnajdujemy fragment potrzebny do dopełnienia.
Jesteśmy tylko bólem zęba, który śni się olbrzymowi w Krainie Jutra.
Chodź. Odpocznij.
Nigdy więcej.
EPILOG
Powyższego tekstu nie uzupełniam analizą formalną prac. Wpisuje się to w moje doświadczenie spotkania z człowiekiem, z jego twórczością. Pozostaje w bezpośredniej relacji i wzajemnym oddziaływaniu. To trochę tak, jakby nagle ucho stało się czułe na szeroki zakres częstotliwości. Wyłapuje wtedy fale dźwięków, nawet z odległych pulsarów. Myślę, że wszelka dosłowność mogłaby oddalić szerszy kontekst i spłycić pogłębioną wizję świata twórczości Fryderyka Kądzieli. „Tłumaczenie obrazu na język konkretny, sprowadzanie go do jednej płaszczyzny interpretacji, to coś gorszego niż zniekształcenie to unicestwienie, odrzucenie jako narzędzia poznania” (Mircea Eliade, Obrazy i symbole). „Duch obrazu wyraża swój własny postulat, można go stworzyć, odczuć, przyjąć lub odrzucić, obraz jest metaforą, bytem samym w sobie, jednomianem. Ma sens nieokreślony, podobnie jak życie ma niezliczoną ilość znaczeń” (Andriej Tarkowski, Czas utrwalony).
Chciałabym jednak odnieść się do kilku aspektów, które – mam wrażenie – są istotne i pozwalają z jeszcze większą intensywnością odczuć twórczość Dyplomanta.
Fryderyk Kądziela jest wysoce wrażliwy na słowo i polisemiczność języka. Nic dziwnego, że literatura bywa często dla niego wyraźnym źródłem inspiracji. Myślę, że dla człowieka tak sprawnego lingwistycznie często jedno zdanie, nawet wyrwane z kontekstu, może być iskrą, która rozpala szereg ścieżek rozchodzących się w najmniej przewidywalnych kierunkach. Fryderyk Kądziela tworzy poetyckie opowieści obrazami i literaturę pełną obrazów prowokujących do życia poetyckie konotacje.
Koło przemian, pisanie-obrazowanie. Jego szkicowniki są potwierdzeniem karmienia się wzajemnego i przenikania obrazów i słów. Jednocześnie są gniazdem, z którego co jakiś czas wylatuje spełniony i pogłębiony obraz lub obiekt przestrzenny albo podlot relacji między nimi.
Przywołując refleksje Andrieja Tarkowskiego myślę, że poezja jest dla Fryderyka Kądzieli pewnego rodzaju filozofią życiową, środkiem badania rzeczywistości. Poezja jako doznawanie świata, chłonięcie zależności, relacji, zjawisk, przeniknięć, splotów. „Niektóre aspekty ludzkiego życia można wyjaśnić jedynie środkami poetyckimi” (Andriej Tarkowski, Kompleks Tołstoja). Poecie wystarczy pokazać dziurawą skarpetę, a on zobaczy tam wszechświat.
Co jakiś czas zjawiają się na świecie jednostki predestynowane do swoistego bycia na pograniczu. Balansujące na granicy jawy i snu, czasu i bezczasu. Transcendujące same siebie, nie mieszczące się w żadnych schematach. Pomiędzy dwiema przestrzeniami, niczym w bar-do opisanej w Tybetańskiej Księdze Umarłych. Wariaci przywołujący na świat wymarłe wróble i wieszczący ich ponowną zagładę, posiadający w swych szufladach skóry rozjechanych węży, martwych owadów, ususzonych roślin, znalezionych piór. Szaleńcy wymykający się rzeczywistości z czułymi sensorami na wszelką Tajemnicę. Wybijający wciąż świat z jego nieomylności i jedynych słusznych wizji, wywrotowcy wciąż podważający zastany porządek. Są wentylem bezpieczeństwa, płyną pod prąd. Pielęgnują w sobie swoją intymną relację ze światem i szlifują swój osobisty język.
Mam wrażenie, że w poszukiwaniach Fryderyka Kądzieli można odczuć tęsknotę za Misterium Całości. Patrzy na świat bardzo holistycznie, wielosensorycznie. Myślę, że doświadczenie synestezji jest mu bardzo bliskie. Pewne niezadowolenie z własnej kondycji ujawnia się niezaspokojoną tęsknotą za jednością, harmonią i poczuciem sensu. Wyczuwam w jego twórczości rozdarcie i oddzielenie od czegoś potężnego, pierwotnego, przed nastaniem Czasu i Historii. Owa Prajednia, twórcza Prasiła jest stanem początku, rajem utraconym, Arkadią, w której istnieją siły dualne o charakterze komplementarnym. Funkcjonują razem, aby dopełnić koło przemiany życia. Związek tych przeciwieństw to Jednia, Androginia. Daje się nam poznać jedynie jako Tajemnica.
Myślę, że z tego powodu zagadnienie pojęcia czasu jest dla Dyplomanta bardzo istotne. Mam wrażenie, że w swojej twórczości nie posługuje się pojęciem czasu linearnego. Zdecydowanie bliżej mu do odczuwania czasu jako procesu cyklicznego. Takie doświadczenie wpisane jest z pewnością w literaturę i szerzej kulturę iberoamerykańską, jak i w realizm magiczny. Ale również w czas wpisana jest nasza śmiertelność. Jak zauważa Dyplomant: „Granicą między rajem a piekłem jest wieczność. Pragniemy nieśmiertelności, ale nie potrafilibyśmy sobie z nią poradzić”. Podobnie ciekawie i z empatią do śmiertelności naszego gatunku odnosi się J.R.R. Tolkien w Silmarillionie. Opisuje zazdrość nieśmiertelnych elfów, które chciałyby doświadczyć Tajemnicy wpisanej w naturę istot ludzkich. Jednej z największych: skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy?
Fryderyk Kądziela jest głęboko zanurzony w doświadczenia egzystencjalne, wywołane koniecznością przekraczania przeciwieństw. Przeczucie innego rodzaju rzeczywistości wywołuje gorączkę tropienia sensu i odnajdywania śladów wymykającej się Tajemnicy. Takie objawienie wyzwala namiętnie pragnienie intuicyjnego poznania wszystkich prawidłowości świata. Dyplomant dostrzega, że każdy aspekt życia kryje w sobie te pierwiastki. Inteligentnie i zaskakująco kojarzy ze sobą odległe sprawy, przeprowadza nas między wieloma granicami, a kreślone przez niego mapy są gęste od niebanalnych szlaków. Roznieca tęsknotę i pragnienie za czymś nieokreślonym. Jest to siła napędowa jego twórczości i generalnie esencja życia. Dzięki takiej praktyce wierności samemu sobie – z tekstu, z obrazów, z rysunków i z obiektów emanuje przejmujący, a zarazem magnetyczny autentyzm.
Niniejszym oceniam pracę celująco.