Redakcyjne podsumowanie roku 2024
Oto redakcyjne podsumowanie roku 2024. Wybór jest subiektywny, a kolejność zdarzeń przypadkowa. Miniony rok obfitował w wydarzenia, chociaż mniej się w nim zaznaczyły same dzieła, a bardziej polityka kulturalna i system, w jakim ona funkcjonuje. Zderzaliśmy się z systemem, odnotowując zwycięstwa i porażki. W każdym razie, jako środowisko, byliśmy rozdyskutowani i zaangażowani w warunki wytwarzania i obieg sztuki współczesnej.
Polityka kulturalna, instytucje, kadry
W roku 2024 zaznaczyły się wyraźnie środowiskowe oczekiwania, że po zmianie władzy politycznej wszystko wskoczy na swoje miejsce: dyrektorzy stracą wady, pracownicy zaczną zarabiać więcej, znikną „prace bez sensu” i będzie się w kulturze układało pomyślnie oraz dostatnio. Tak się nie stało, chociaż cząstkowe zmiany oczywiście zachodzą.
W maju nastąpiła zmiana na stanowisku Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które obecnie zajmuje wieloletnia dyrektor Zachęty, Hanna Wróblewska. Co trzeba pochwalić, Ministra rzeczywiście konsultuje się ze środowiskiem, w tym z reprezentującym artystów Ogólnopolskim Forum Sztuki Współczesnej i z będącym przedstawicielstwem krytyków (a także kuratorów i akademików) AICA Polska. Trwają prace nad poprawkami do ustawy o prowadzeniu działalności kulturalnej oraz nad ustawą o artyście zawodowym. Ta ostatnia, jako projekt rządowy, trafiła już do Sejmu i została przekazana do dalszych konsultacji. Jednak konkretne zmiany na polu ustawodawstwa nie następują i nie ma mowy o sprawie szczególnie palącej, jaką jest wsparcie dla osób artystycznych, które już osiągnęły wiek emerytalny, a III RP nie dała im możliwości odkładania składki.
Postępują natomiast zmiany kadrowe. Zostały ogłoszone konkursy dla centralnych instytucji związanych ze sztuką współczesną. I dzieje się zmiana pokoleniowa. Konkurs na stanowisko dyrektora Zachęty już rozstrzygnięto: od 23 grudnia instytucją kieruje Agnieszka Pindera. Trwa konkursowy nabór na dyrektora CSW Zamek Ujazdowski. Wybrano także dyrektora Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Rozpisano konkursy na szefów Muzeów Narodowych: gdański i wrocławski już się zakończyły, w Krakowie i Warszawie trwają. Regionalnie także sporo się dzieje. Tutaj najważniejszy jest ogłoszony właśnie konkurs na dyrektora MOCAK-u, który ma duże znaczenie i będzie uważnie obserwowany, bo dotyczy instytucji co prawda miejskiej, ale z dużymi możliwościami działania, a przez lata zabetonowanej.
Sprawą rozgrzewającą środowisko do białości stało się zarządzanie instytucjami. Zaczęto wreszcie głośno i otwarcie mówić o panoszącej się w nich przemocy. Zaczęło się kilka lat wcześniej, w teatrach i w środowisku mediów, ale w końcu także i sztuki wizualne otworzyły się na rozmowę o jakości zarządzania. W sposób otwarty zaczęto roztrząsać kwestie takie, jak: długość kadencji dyrektorskich, sposoby oraz kryteria wyboru szefowych i szefów, ewaluacja ich pracy. Prawdą jest, że notorycznie mamy do czynienia z niską jakością zarządzania w galeriach czy muzeach, co dotyczy przede wszystkim kierowania ludźmi. To jest cecha zawarta w samej istocie preferowanego (bądź wymuszanego) w III RP sposobu prowadzenia instytucji kultury, z wszechobecną przemocowością na pierwszym miejscu.
Tu, oczywiście, trzeba wymienić najgłośniejszą aferę kadrową tego roku. W związku ze sprawą Maszy Potockiej, której udowodniono stosowanie mobbingu wobec jednej z podwładnych, Lidii Krawczyk, widać jak na dłoni, jak bezkarnie czuła się przez lata, stosując skandaliczne praktyki wobec pracowników, chroniona przez poprzedniego prezydenta Krakowa (jako dyrektorka MOCAK-u i Bunkra Sztuki). Widać więc bardzo wyraźnie upolitycznienie, protekcję, nieformalną sieć wsparcia dla mobberów na wysokich stanowiskach w publicznych instytucjach kultury. Sprawa Potockiej została doprowadzona do końca, bowiem dyrektorka MOCAK-u została zwolniona ze stanowiska jako szkodząca wizerunkowi miasta. Tym samym skończyła się wieloletnia batalia środowisk artystycznych Krakowa o transparentność miejskiej polityki kulturalnej, przeciwko faworyzowaniu Maszy, o przyszłość Bunkra i MOCAK-u.
Dekolonizacja
Na polskie podwórko zawitał temat dekolonizacji. Jest tutaj podejmowany od co najmniej dwudziestu lat, na początku w literaturoznawstwie i etnologii. Na terenie sztuk wizualnych był wykorzystywany choćby przez Patrycję Ryłko w organizowanych przez nią wystawach, w pracach Janka Simona czy w cyklu wystaw Transkultura w Bunkrze Sztuki. Dzisiaj jednak dekolonizacja zyskuje na sile, bowiem stała się narzędziem przydatnym do analizy naszej dzisiejszej sytuacji. Swoje dołożyła także co najmniej dziesięcioletnia już popularność ludowej historii Polski.
Dekolonizacja w nadwiślańskim ujęciu domaga się odpowiedzi na palące kwestie i nowego spojrzenia na historię. Jak pokazać się jako kolonizatorzy i kolonizowani jednocześnie? A przede wszystkim – jak dzisiaj, mając w pamięci ambiwalencję naszej sytuacji jako państwa, odnieść się do sąsiadujących z nami państw i narodów Europy Wschodniej? Kwestie te stają się palące, gdyż stajemy w obliczu agresji Rosji i rozpętanej przez nią hybrydowej wojny z Europą.
Z tego powodu Biennale weneckie było dla nas rozczarowaniem. Wystawa Adriana Pedrosy Foreigners everywhere była muzealna, dzieła pokazywała jako eksponaty, co więcej, sztukę lokalną, przede wszystkim z (dawnych) globalnych peryferii, pokazywała jako egzotyczną atrakcję i towar zarazem. Przy tym sztuka z naszej części świata nie znalazła tam szerszej reprezentacji. Tymczasem temat dekolonizacji mógł z powodzeniem pomieścić także kwestie Europy Wschodniej jako Obcego w cywilizowanym świecie Zachodu. Z tego punktu widzenia biennale było rozczarowujące, bowiem nie obejmowało perspektyw specyficznych rodzajów kolonizacji naszej części świata, takich jak kolonizacja wewnętrzna, dotykająca chłopów. W pawilonie polskim, pod kuratelą Marty Czyż, pojawiła się jedna z niewielu prac podejmujących problematykę Europy Wschodniej i – chociaż nie było to głównym celem artystów – niezmienne kolonialną, agresywną politykę Rosji. Open Group, złożona z artystów-uchodźców z Ukrainy, starała się skrócić dystans pomiędzy dziełem a doświadczeniem rzeczywistości. Powtarzanie po osobach, które doświadczyły na własnej skórze wojny, odgłosów strzałów broni, bombardowania i innych składników militarnej sonosfery, robiło wstrząsające wrażenie. Pojawiły się głosy kwestionujące wybór tej pracy, Repeat after me, zwłaszcza że zastąpiła ona projekt wybrany za władzy Zjednoczonej Prawicy, autorstwa duetu Czwartos-Bernatowicz.
W każdym razie Repeat after me pokazywało tę właśnie perspektywę, której tak zabrakło podczas weneckiego święta sztuki.
Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że kwestie kolonizacji w Europie Środkowo-Wschodniej pojawiły się także w pawilonie rumuńskim (Serban Savu) i pawilonie serbskim, gdzie pokazano mroczne pozostałości, ponury pejzaż po KDL-u. Wciąż był to jednak wątek poboczny.
BWA z nową energią
Pojawiają się stare, odnowione galerie, działające aktywnie w mniejszych ośrodkach. W ślady chwalonego od lat BWA w Tarnowie poszły BWA w Ostrowcu Świętokrzyskim i w Krośnie. Mając niezłe możliwości lokalowo-sprzętowe, wydeptują własne ścieżki, poszukując skutecznego modelu pracy w miejscu, które ma swoją specyfikę i wymagania, ale też niezwykle wdzięczną publiczność (jak pokazuje to wzorcowo pracujący z lokalnymi odbiorcami Tarnów). Miejsca takie muszą dbać o lokalność, pielęgnować miejscowe tradycje i je aktualizować, zestawiając je równocześnie z propozycjami zewnętrznymi. W takich galeriach – położonych w miejscach, gdzie propozycji kulturalnych jest mniej niż w większych ośrodkach – trzeba bardziej różnicować program. Klasa średnia jest tam mniej liczna, a młodzi, po ukończeniu szkół średnich, wyjeżdżają. Dlatego nie dziwi np., że w Mazowieckim Centrum Sztuki Współczesnej Elektrownia w Radomiu (jeszcze jednym świetnym miejscu poza centrum) prężnie działa kino.
W galeriach, oprócz programów wystawienniczych, odbywają się więc zajęcia jogi, rysunku i animacji. W myśl filozofii dostępności i demokratyzacji, w Krośnie wystawy są częścią szerszego programu, nie zaś najważniejszą jego propozycją. Galeria prowadzi Centrum Aktywności Młodzieży, ma także program rezydencyjny: pojawiły się np. znakomita wystawa Magdaleny Lazar, a także Agaty Kus. Podobne dzieje się w Ostrowcu w znakomitych warunkach lokalowych: stawia się tutaj mocno na stałe zajęcia edukacyjne na aktualne tematy dla zróżnicowanych grup wiekowych. Wystawy stanowią także zestawienie różnorodnych propozycji, od młodych malarzy, po wystawy (prawie już) historyczne Widać w tym troskę o edukowanie lokalnej publiczności. Ostatnio mieliśmy tutaj świetną wystawę Kingi Burek, wcześniej Sławomira Tomana.
Galerie te prezentują artystów z różnych obiegów sztuki, mogąc sobie pozwolić na wychodzenie poza układane w centrum listy twórców.
Nowe warunki lokalowe
W nowych bądź wyremontowanych przestrzeniach otworzyło się kilka instytucji, w tym Bunkier Sztuki i MSN. Początek roku – to feta związana z Bunkrem, pod nową dyrekcją Delfiny Jałowik. Bunkier otworzył się pokazem daru Teresy i Andrzeja Starmachów, a bardzo długa kolejka osób oczekujących na wejście (włącznie z VIP-ami) będzie wspominana jeszcze długo. Bunkier rozłożył na etapy wypracowanie nowej osobowości, a nowa dyrektor postanowiła zacząć spokojnie – jakby w kontrze do zmasowanej, miejscami wręcz sięgającej histerii, na dodatek pachnącej protekcjonalizmem krytyki, jaka spadła na nią po wygraniu konkursu na stanowisko kierującej tą galerią. Bunkier zatem porządkuje się i odbudowuje od wewnątrz, ale już pojawiło się tutaj kilka ciekawych wystaw, np. Olgi Pawłowskiej czy Konrada Pustoły.
Koniec roku zaznaczył się otwarciem nowej siedziby MSN. Tutaj z kolei mowy nie było o spokoju. Gwałtowne spory, podlane sosem emocjonalnego wzmożenia, jak to w dobie mediów społecznościowych, spolaryzowały publiczność na entuzjastów i przeciwników białej bryły na placu Defilad. Jednak także zarówno sam sposób działania dyrekcji MSN, jak i komunikowane na zewnątrz treści wywołały wiele krytycznych komentarzy, stojących w kontrze wobec zachwyconego chóru mediów (które, co trzeba przyznać, PR-owcy MSN mają na każde zawołanie). Budynek zatem, ale także sama polityka komunikacyjna tego – nie zapominajmy – muzeum, jak i styl zarządzania tą instytucją, wywołały w świecie sztuki wiele komentarzy, także oficjalnych. Wystarczy spojrzeć do tekstu stowarzyszenia Miasto Jest Nasze czy eseju Tomasza Kozaka. My zajmijmy się jednak budynkiem. Nasze zdanie jest takie, że w tym miejscu, w takim chaosie urbanistycznym, jaki panuje po dekadach dzikiego kapitalizmu w centrum Warszawy, nie dało się postawić czegoś innego. Choć niewątpliwie bryła jest dość nijaka. Jednak wobec zastanego otoczenia MSN prezentuje się tutaj dobrze, a otwarta, modularna przestrzeń w jego przyziemiu, nie odstrasza przechodniów, a raczej zaprasza. To całkiem dobra zapowiedź na przyszłość.
Dostępność
Dostępność pojawiała się u nas co najmniej od drugiej dekady XXI wieku, wymuszona przez politykę państwa, w ślad za polityką unijną. Bez uwzględnienia dostępności nie można było – i stan ten trwa do dzisiaj – aplikować o granty z funduszy publicznych. Instytucje w pocie czoła ją wypracowywały i można powiedzieć, że już się jej nauczyły.
Teraz pora na pogłębienie i poszerzenie zagadnień z nią związanych. Dlatego też dostępność bywa dzisiaj rozpatrywana na licznych warsztatach i szkoleniach w odniesieniu nie tylko do zróżnicowanych grup odbiorców, lecz także – wreszcie! – w stosunku do pracowników. Jest bowiem pojmowana jako czynnik demokratyzacji publicznych instytucji kultury, które mają do spełnienia wszak misję otwartości na wszystkich członków społeczeństwa, niekoniecznie tych z „naszego” rozdania, czy takich, których wygodnie jest mieć jako odbiorców. W związku z tym pojawiają się nowe inicjatywy czy uszczegóławiające koncepcje, jak np. proste pisanie (simple writing) czy język inkluzywny. Godna polecenia jest w tym kontekście seria materiałów pisanych przez praktyków dostępności, publikowana tego lata w „Dwutygodniku”. Nie mówiąc już o tym, że Hestia wystartowała z odnowionym programem dotacyjnym „Artystyczna Podróż Hestii” dla osób indywidualnych i instytucji, w którym jednym z głównych kryteriów jest właśnie szeroko rozumiana dostępność.
Sztuka kobiet weszła do pop-kultury
Mnogość książek i opracowań sprawia, że dochodzimy już nawet do przesytu. Od czasu strajków kobiet sztuka tworzona przez artystki weszła do pop-kultury i stała się modna, co powoduje, że wiele osób niemających wcześniej z nią wiele wspólnego przyznaje się do niej. W polu sztuki działa mnóstwo artystek, pojawiają się wciąż nowe opracowania popularne. Wspaniale działa w tej dziedzinie wydawnictwo Smak Słowa z Sopotu, które w 2024 roku wydało takie książki, jak: O ciele Lindy Nochlin czy Surrealistki Whitney Chadwick. Książki o sztuce kobiet publikują także wydawnictwa mainstreamowe, jak Znak, czy też nowe, a prężne, jak Marginesy. Z polskich autorek popularyzujących w 2024 roku tę problematykę koniecznie trzeba odnotować Sylwię Zientek, Małgorzatę Czyńską czy Sonię Kiszę.
W PGS w Sopocie otworzyła się monumentalna wystawa Chcemy całego życia. Feminizmy w sztuce polskiej, której kuratorką był podmiot zbiorowy, czyli kolektyw Seminarium Feministyczne. Wyszła też doskonale opracowana publikacja towarzysząca, będąca swego rodzaju feministycznym kompendium, pod redakcją Karoliny Majewskiej-Güde i Agnieszki Rayzacher. Tak wystawa, jak i książka, oferując aktualizujące spojrzenie na problematykę, stanowią ważny krok w popularyzacji sztuki kobiet i powodują, że możemy patrzeć nie za siebie, lecz w przyszłość. Chętnie zobaczyłybyśmy zatem wystawę pokazującą, co z tego rodzaju sztuki wyniknie w przyszłości.
A jeszcze przecież, last but not least, w grudniu otworzyło się także QueerMuseum w Warszawie.
Inicjatywy artystyczne obok WGW
Fringe nieco rozszczelniło WGW. Mimo natłoku różnych inicjatyw, których nie dało się obejrzeć w tak krótkim czasie, wydarzenie pokazało, że w Warszawie buzuje oddolna energia i wola działania. Warunki udziału inicjatyw artystycznych i galerii spoza Warszawy stają się coraz bardziej wymagające finansowo, co z pewnością w przyszłości uczyni WGW jeszcze bardziej ekskluzywną imprezą, zmierzającą w kierunku centralizacji. Liczymy, że powstanie taka inicjatywa, w której wszyscy mogliby wziąć udział na równych warunkach. Czy Cracow Art Fair ma szansę na stanie się takim wydarzeniem?
Magdalena Ujma
Historyczka i krytyczka sztuki, kuratorka wystaw i projektów z zakresu sztuki współczesnej. Ukończyła studia z historii sztuki (KUL) i zarządzania kulturą (Ecole de Commerce, Dijon). Prowadziła Galerię NN w Lublinie, pracowała w redakcji kwartalnika literackiego „Kresy”, w Muzeum Sztuki w Łodzi i w Galerii Bunkier Sztuki w Krakowie. Obecnie sprawuje opiekę nad kolekcją w Ośrodku Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora „Cricoteka” w Krakowie. Jest wiceprezeską Sekcji Polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA.
Agnieszka Jankowska-Marzec
Absolwentka historii sztuki na UJ. W 2007 roku uzyskała tytuł doktora w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Pracuje na Wydziale Grafiki ASP w Krakowie. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się na sztuce XX wieku i sztuce współczesnej. Niezależna kuratorka i organizatorka wystaw, członek SHS i sekcji polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki (AICA).
Kinga Nowak
Malarka, autorka obiektów przestrzennych, związana z Wydziałem Malarstwa, gdzie od 2023 roku prowadzi pracownię malarstwa. Studiowała w ENSBA w Paryżu, była wykładowczynią University of the Arts w Londynie. Od 2007 redaktorka „Wiadomości ASP”, a obecnie redaktorka magazynów „Restart” i „Elementy”. Współprowadzi przestrzeń działań artystycznych Widna. Jej prace znajdują się w kolekcjach Muzeum Narodowego w Krakowie, Muzeum Fotografii w Krakowie, Muzeum Narodowego w Gdańsku, Zamku Królewskiego na Wawelu, Bunkra Sztuki, a także w licznych kolekcjach prywatnych.