Nr 8 zima 2023 recenzja dyplomu Magdalena Kulesza-Fedkowicz

Recenzja pracy magisterskiej Karoliny Fydy pt. Patrząc

Autor: Karolina Fyda
Tytuł: Patrząc
Praca dyplomowa na Wydziale Malarstwa
Promotor: prof. Grzegorz Bednarski
Aneks pod kierunkiem: dra hab. Piotra Korzeniowskiego
Recenzent: dr Magdalena Kulesza-Fedkowicz

Na pierwszym roku malarstwa, zgodnie z tradycją, przez ponad tydzień przebywaliśmy w domu plenerowym Harenda w Zakopanem. Wyrwani z głośnej przestrzeni miejskiej, z obowiązków, malowaliśmy codziennie, pełni zapału, dzicy. W plenerze szukaliśmy motywów i bliskich nam wątków. Chcieliśmy znaleźć ekwiwalent naszych odczuć, przemyśleń, przeżyć egzystencjalnych. To, co pojawiało się na naszych obrazach, miało być nośnikiem treści, które nie dawały spokoju i kłębiły się w naszych młodych głowach. Malowaliśmy z oka, przed motywem: truchła zwierząt, drogi, trakcje kolejowe, rozwalające się domostwa, wieloaspektowy rozkład flory, bystry nurt rzeki czy też przestrzeń z uwodzącą perspektywą powietrzną. Ceniliśmy sobie wysoko tę bezpośredniość – na wyciągnięcie ręki i w zasięgu wzroku.

Tydzień później dom plenerowy Harenda gościł studentów z Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Mój przyjaciel z liceum studiował tam na drugim roku malarstwa. Zaprosił mnie do Zakopanego, żebym przy okazji wyjazdu poznała jego znajomych z pracowni. Pamiętam swoje duże zaskoczenie, kiedy zetknęłam się z ich pracami plenerowymi.

Po pierwsze, prawie wszyscy malowali wewnątrz budynku. Raczej nikt nie stawał oko w oko z malowanym motywem. Czasem wspomagali się zdjęciami, ale zazwyczaj posługiwali się bardzo oszczędnymi szkicami linearnymi ze swoich maleńkich notatników. Dzielili ołówkiem kartkę papieru na minimalistyczną kompozycję. Były to obrazy na pograniczu abstrakcji i figuracji, w których rzeczywistość, będąca punktem wyjścia, stanowiła tylko pretekst do stworzenia rozwiązań formalnych. Kolorystyka była silnie przefiltrowana przez wyobraźnię malarzy. Kompletnie nie miała dla nich znaczenia ta, którą zobaczyli w naturze. Nie bardzo potrafiłam rozszyfrować sens i znaczenie tych obrazów. Nie mieściło się to w moim ówczesnym rozumieniu twórczości. Był to dla mnie swoisty dysonans poznawczy. Pamiętałam oczywiście Teorię widzenia Strzemińskiego, który pisał o tym zagadnieniu, jak na przestrzeni wieków ludzie różnie postrzegali rzeczywistość i jakie to miało konsekwencje dla malowanych przez nich obrazów. Ale żeby tak w ciągu tygodnia? W tym samym miejscu – gdzie nawet wygnieciona przez nas trawa nie zdążyła się podnieść, mogły powstać tak diametralnie różne obrazy?

Może to duch patrona łódzkiej Akademii zstępował ze swoimi teoriami na adeptów sztuki, a w Krakowie Jan Matejko udzielał z zaświatów łask i spływało na młodych malarzy przeświadczenie o tym, że najistotniejszy jest temat i warsztat. Genius loci?

Moje spotkanie z Karoliną Fydą wyzwoliło to wspomnienie sprzed lat. Teraz jestem świadoma, że nie mamy bezpośredniego dostępu do perspektywy odbierania i odczuwania świata przez innych, do ich narracji i logiki. Nasz wewnętrzny odbiornik wyłapuje tylko pewien zakres istniejących fal. Obcowanie z twórczością innych bardzo wzbogaca to doświadczenie i znacznie poszerza zakres naszej optyki. Za co jestem niezmiernie wdzięczna i śmiało powtarzam za Dyplomantką: „(…) wszystko wchłaniam w siebie, mój apetyt na malarstwo, na poznawanie różnych sposobów patrzenia na świat artystów jest nieskończony”.

Imperatyw wewnętrzny nie dał Karolinie Fydzie wyboru. Nie wyrwała się z jego uścisku, ku przerażeniu nauczycieli przedmiotów ścisłych w jej liceum. Niełatwo było im pogodzić się z obraną przez nią ścieżką. Świat sztuki natomiast zyskał. Myślę, że predyspozycje Dyplomantki do nauk ścisłych tworzą ciekawą kompilację i mam wrażenie, że znacząco wpływają na jej twórczość. Podobnie jak jej kolejna pasja, jaką jest historia sztuki, równie mocno odciska się na perspektywie patrzenia na świat i jej twórczych wyborach.

Z pewnością jest to dogłębne patrzenie z wielu stron „(…) różne zdolności umysłu podlegają tym samym prawom, ponieważ umysł zawsze działa jako całość. Każde postrzeganie jest również myśleniem, każde rozumowanie – intuicją, każda obserwacja – odkryciem” (Rudolf Arnheim, Sztuka i percepcja wzrokowa).

Jak pisze Dyplomantka: „Najważniejsze jest to, że widzę, że dostrzegam. Obraz jest jedynie skutkiem patrzenia. (…) jest to dyplom o malarstwie, o patrzeniu”.

Dla mnie na pierwszy plan wybija się szczególna postawa Karoliny Fydy wobec rzeczywistości. Podobnie jak wielu cytowanych przez nią malarzy, zachwyca się światem, a podczas pracy twórczej doświadcza zjednoczenia z nim. Jest w pełni obecna, co daje poczucie spełnienia i głębokiej satysfakcji.

Obrazy Karoliny Fydy pełne są równowagi. Emanują harmonią i spokojem. Sprawiają wrażenie, jakby były malowane bez cienia wątpliwości, bez żadnych rozterek. Jakby przeświecała przez nie metoda uchwycenia świata, zamknięcia go w zasadzie, którą można opisać. Jakby świat był układem, kompozycją, czymś niezmiennym i pewnym.

Miejskie pejzaże Dyplomantki odbieram jako zaskakującą jedność. Jej wzrok nawykły jest do pastelozy bloków, ale też do roślinności, do dzikości skrojonej na miarę miasta. W tej mikroskali widać tym bardziej siłę natury, kiedy w odrobinie kurzu, pyłu naniesionego przez wiatr, gdzieś w załomie między betonowymi płytami zakorzenia się na moment życie. Obrazuje to dobitnie zmienność, nietrwałość, a zarazem żywotność przyrody.

Na płótnach Dyplomantki bryły bloków są w pełnej symbiozie z organicznymi plamami witalnych, szumiących drzew. Myślę, że w ten sposób potrafi tylko osoba, której oczy i pamięć nawykły do takich zestawień. Takie obrazy może stworzyć świadomość, dla której te dwa światy stanowią nierozerwalną całość. Płaszczyzny bloków stają się świetlistymi ekranami, kontrastującym tłem dla rozgrywających się tam spektakli form roślinnych. Przenikają się nawzajem sylwety drzew jako cienie na ścianie bloku albo odbicia gałęzi w oknach minimalistycznych budynków. Kolory dźwięczą bardzo harmonijnie, pomimo silnych kontrastów. W obrazie Przed burzą Dyplomantka bardzo sugestywnie połączyła geometrię zalanej słońcem żółtej ściany bloku i kontrastującym z nią pochmurnym i groźnym niebem. Obraz dopina i spaja ciepłe w tonacji drzewo na pierwszym planie, które wręcz wychodzi z kadru. Zrównoważone jest z nielicznymi gałęziami rozbłyskującymi ciepłymi odcieniami oranżu i żółcieni neapolitańskiej, wyłaniającymi się w głębi, z ciemnego skupiska zarośli.

Ostatnie obrazy z cyklu miejskiego przesuwają się coraz bardziej w kierunku abstrakcji. Przedstawiają już tylko nasycone w kolorze bloki na tle pastelowego nieba. Te obrazy właśnie przywołały we mnie wspomnienie sposobu postrzegania rzeczywistości przez studentów malarstwa z łódzkiej ASP.

Podczas naszej rozmowy bardzo zaskoczyły mnie wcześniejsze rozważania Karoliny Fydy, sugerujące, że pejzaż jako motyw jest zbyt prosty i oklepany, a malarstwo pejzażowe może być odbierane jako płytkie. Zdziwiło mnie to zwłaszcza w kontekście prac malarskich i rysunkowych Dyplomantki, jak również jej wnikliwych i pełnych pasji refleksji nad pejzażami ulubionych malarzy. Także przytoczone przez nią cytaty oscylują wokół zachwytu nad tym tematem. Poczułam duży rozdźwięk między tym, co przeczytałam i zobaczyłam a deprecjonującymi pejzaż refleksją i wątpliwościami, które ją nękały.

Dyplomantka mówiła, że to był proces, przez który musiała przejść. Podczas urlopu dziekańskiego, kiedy nie malowała i skupiona była na drugim kierunku studiów, dojrzała do tego, żeby powrócić do pejzażu, odrzucając swoje wcześniejsze nieuzasadnione do końca przeświadczenia. Proces ten zaowocował niezwykłymi obrazami, przedstawiającymi krajobrazy, w których tylko niekiedy pojawia się motyw architektury. Mam wrażenie, że te pejzaże są tęsknotą za zanurzeniem się głębiej w naturze. Ważna jest w nich kompozycja jako szkielet utrzymujący tę witalność w ryzach. Dyplomantka niezwykle operuje zieleniami, często w zawężonej gamie. Przy tej oszczędności, ciekawym zabiegiem świadczącym o dużej inteligencji plastycznej jest różnicowanie malowanych materii. Dyplomantka inaczej maluje rozdygotane na wietrze liście drzew; w zupełnie inny sposób, bardziej drapieżny, przedstawiona jest trawa, a woda z kolei namalowana jest w sposób imitujący jej stan skupienia. Sposób malowania na zasadzie kontrastujących ze sobą materii działa niezwykle sugestywnie.

Aneks rysunkowy Karoliny Fydy, w formie siedmiu ręcznie robionych kolorowych zeszytów, jest bardzo ciekawą realizacją, opartą na ścisłych założeniach. Podporządkowany jest zasadom. Przedstawia pejzaże bardzo drobiazgowo rysowane piórkiem, inspirowane rysunkami van Gogha i japońskimi drzeworytami. W każdym zeszycie jest określona ilość kartek, konkretne kolory tuszów przyporządkowane są kolorom okładek. Nie ma miejsca na błąd. Mam wrażenie, że – podobnie jak w jej obrazach – przebija się tutaj wyraźnie sposób patrzenia Dyplomantki na świat przez pryzmat geometrii, uporządkowania. Osobiście odbieram to jako próbę okiełznania i poradzenia sobie z tym, co się nam wymyka. – Jakby narzędzie, którym się posługujemy, stawało się axis mundi i napływający zewsząd chaos zamieniało w kosmos. Z pewnością zbiór ten będzie doskonałym punktem wyjścia do kolejnych płócien Dyplomantki.

Z obrazów i rysunków Karoliny Fydy emanuje przede wszystkim zachwyt nad światem. Dla mnie jest to opowieść o potrzebie oswajania świata i próbie zrozumienia jego przejawów, splotów, mnogości i różnorodności. Pomimo tego, że Dyplomantka pisze dużo o znaczeniu formalnym swoich obrazów, mam wrażenie, że w intuicyjny sposób, autentycznym przedstawieniem swojego intymnego świata, wyzwoliła ekwiwalent treści i wartości bardzo uniwersalnych.