Rajskie ptaki – Kamila Stovrag i Samuel Kłoda w BWA Ostrowiec Świętokrzyski
Pozaziemskie Ogrody Rozkoszy
Kamila Stovrag & Samuel Kłoda
Kuratorka: Justyna Łada
BWA Ostrowiec Świętokrzyski
28.06 – 8.09.2024
Pozaziemskie Ogrody Rozkoszy to wystawa, która stawia przed sobą trudne zadanie i wywiązuje się z niego po mistrzowsku. Połączenie dwójki artystów o pozornie podobnym stylu – duże płótna, intensywne kolory, organiczna kłączastość – może otrzeć się o kicz i interpretacyjne prostactwo. Tym bardziej, że w przypadku Kamili Stovrag i Samuela Kłody pojawiają się dodatkowe wątki: są młodzi i krakowscy, a pod nadmiarem koloru ukrywają dzielone przez ich pokolenie lęk i wszystko, czego oczekują od nich krytycy. Na wystawie dominuje malarstwo, więc ryzyko roztopienia się w nijakich formach, w których poza „płaszczykiem wizualnej energii barw i mamiącym widza doskonałym wyczuciem koloru” nie kryje się nic więcej, jest wysokie.
Podobną rolę – tym razem w kontekście całej wystawy – zdają się odgrywać obiekty, które chociaż są nieco słabszymi pracami Stovrag, zapowiadają naprawdę ciekawy kierunek. Tym razem z pomocą przychodzi im dialogiczność wystawy, dla której są koniecznym miejscem naprężenia i przestrzennej dynamizacji. Ich nieco zewnętrzna pozycja, sytuująca je raczej w roli dodatku, zdejmuje z nich ciężar, dzięki czemu fantastycznie wkomponowują się w white cube galerii.
W dwóch przestronnych salach zgromadzono kilkanaście sporych obrazów oraz dwa obiekty; sercem wystawy jest dialog między muralem Stovrag a tryptykiem Kłody Death of Primavera. O ile pierwszy zdaje się być centrum, z którego rozwijają się kolejne kłącza i wątki, to Śmierć Wiosny oddziałuje niemal jak ołtarz. Oś między pracami nie stanowi jednak o konflikcie, ale o wzajemnych, nieintencjonalnych odniesieniach – wystawa w BWA Ostrowiec została zbudowana na podobieństwach i różnicach, pozwalając na wzajemne uzupełnianie się obojga artystów. Rozgrywa się ono na wielu poziomach i płaszczyznach: Stovrag maluje mikroby, bez których rozkład u Kłody nie miałby miejsca, a jego pełne ekspresji i rozmachu obrazy nadają dynamiki stonowanym pracom artystki. Wszystkie dzieła wirują w nieco płynnym ruchu – w pracach Kłody jest on chaotyczny i nieco agresywny, u Stovrag spokojny, wręcz medytacyjny. Co ciekawe, oboje prezentują na wystawie swoje portrety – jeden bezpośredni i jasny, drugi schowany w wazonie z kwiatami. Wspólne wątki można mnożyć, swobodnie krążąc po zwyczajnie przyjemnej przestrzeni wystawy.
Przyjemność jest o tyle paradoksalna, że przynajmniej od czasu Niepokoju przychodzącego o zmierzchu wyraźnie nasuwa się wręcz psychoanalityczne odczytywanie prac „młodego pokolenia”. Również na Pozaziemskich Ogrodach Rozkoszy przeprowadzić można wiwisekcję lęków i traum, głęboko osadzonych w twórczości obojga artystów. Na wystawie wątki te jednak nie dominują; łagodzi je sprytne wywołanie dialogu, który wzajemnie je pacyfikuje, tłumi i rozbraja. Zrezygnowane, dosłowne przedstawienia klimatycznych emocji Stovrag bledną przy ekspresyjnych płótnach Kłody, zyskując przy tym specyficzną dojrzałość. Dla kontrastu, wszechobecne na obrazach Samuela gnicie i autodestrukcja napełniają się czytelniejszymi symbolami i znaczeniami. Dzięki tym pobudzająco-tonującym dialogom, na prace obojga można spojrzeć jako nie tyle naiwne i moralizatorskie, ile zwyczajnie osobiste, szczere i osadzone w silnych przeżyciach.
Być może tak właśnie wyraża się wielbiona artystyczna „młodość”. W tym przypadku zdecydowanie należy odbierać ją jako pozytyw, bo szczere próby młodych rządzą się swoimi prawami, które pozwalają im bezpiecznie balansować nad przepaścią kiczu – niezależnie, czy mówimy o stonowanych ciało-molekułach, czy ucieczce w dynamikę wyrazu. Ta energia i wieloznaczność, wyrażone gdzieś w podobnych, ale bardzo osobistych poszukiwaniach, otwierają szereg pytań i wątków. Seksualność, queerowość, cielesność – egzystencjalna biologiczność zderzona z wymiarami tożsamościowymi wybrzmiewa z siłą podobną do maskowanej niepewności i wrażliwości. Co niezwykle wartościowe dla oglądającego, Ogrody Rozkoszy są rozległe – przestrzeń galerii pozwala na chwilowe porzucenie ubezwłasnowolniającego dialogu i zamienienie go w szczery monolog. Łatwo można więc skupić się zarówno na walorach poszczególnych prac, jak i na indywidualnych, mocnych elementach wystawy jako całości.
W przypadku Kamili Stovrag i jej neuronalno-mikrobowo-bakteryjnych form warto sięgnąć do deleuzjańskiej molekularności i kłączy. Chociaż wątki te wybrzmiewają najwyraźniej w starszych pracach, to niewątpliwie procesy ciągłego stawania się obecne są w różnych wymiarach: człowieczeństwa, kobiecości, akwatyczności. W przypominających labirynty kształtach powtórzonego muralu dyplomowego odgrywane są nieco magiczne sceny rodzajowe, a sylwetki ludzkich i nie-ludzkich zwierząt, krajobrazów, mikrobów, roślin i organelli pozostają płynne i niedookreślone. Stonowane barwy zgrabnie maskują przy tym cielesność, a w nowszych obrazach – nawet mięsność form. Trzeba przyznać, że jest ona nieco zaskakująca, głównie przez kontekst ekspresyjnego sąsiedztwa. Spokój Stovrag jest jednak niezmącony – ptasi, lekki i zwiewny, a jej prace dają się oglądać niczym magiczne wyobrażenia kosmicznych planet z The Midnight Gospel, niosąc przy tym podobny ładunek nieuchwytnego uduchowienia. Momentami jej abstrakcyjne kształty są wręcz hybrydą nadrealistycznego i marynistycznego malarstwa – być może zamiast abstrakcyjnych skojarzeń deleuzjańskich, sięgnąć należy po wątki hydrofeministyczne: ciało ma swoje przypływy i odpływy, a Stovrag płynnie łączy klimatyczny lęk z falującymi waginalno-meduzowatymi kształtami.
Szczególną uwagę zwracają wybijające z medytacyjnego trybu „wrzutki” w postaci katastroficznych baniek-bąbelków czy niespodzianek w stylu ptaka Dodo. Przebija przez nie opisywana wcześniej szczerość, ale też i pewna doza ironicznej samoświadomości. To także pokaz wyczulenia na współczesną komunikację klimatyczną, stawiającej w centrum proste symbole. Na obrazach detale zmieniają jednak swoją zwyczajową funkcję, umożliwiając uważne, „skupione” zagubienie, bez prześlizgiwania po sennych, splątanych wzorach – wyrywają nas z galeryjnej bezmyślności i niezachwianego spokoju.
Podobną rolę – tym razem w kontekście całej wystawy – zdają się odgrywać obiekty, które chociaż są nieco słabszymi pracami Stovrag, zapowiadają naprawdę ciekawy kierunek. Tym razem z pomocą przychodzi im dialogiczność wystawy, dla której są koniecznym miejscem naprężenia i przestrzennej dynamizacji. Ich nieco zewnętrzna pozycja, sytuująca je raczej w roli dodatku, zdejmuje z nich ciężar, dzięki czemu fantastycznie wkomponowują się w white cube galerii. Analogicznie funkcjonują mniejsze prace Samuela Kłody, które w pierwszej chwili wydają się artystycznie słabsze i tym samym ekspozycyjnie zbędne. Pomimo tego, że wypadają blado przy większych pracach, pełnią kluczową funkcję uziemienia, uniemożliwiającego odpłynięcie w szaloną megalomanię i chaos ekspresji.
Analogicznie funkcjonują mniejsze prace Samuela Kłody, które w pierwszej chwili wydają się artystycznie słabsze i tym samym ekspozycyjnie zbędne. Pomimo tego, że wypadają blado przy większych pracach, pełnią kluczową funkcję uziemienia, uniemożliwiającego odpłynięcie w szaloną megalomanię i chaos ekspresji.
W przypadku większych formatów, zdecydowanie na korzyść działa wyjście z nadmiaru: Tryptyk Primavera wybrzmiewa przez swoje oszczędne zdecydowanie. Chociaż nie brakowało go we wcześniejszych pracach, to w stworzonych na potrzeby wystawy obrazach przejrzystość daje oddech, który pozwala im oddziaływać z pełną mocą. Śmiertelny rozkwit jest tu kluczowy, dominuje nie tylko nad umieszczonymi na skrzydłach sylwetkami, ale i gośćmi BWA. „Narodziny” wiosny są przez to tak naturalne, że wydają się nieuniknioną konsekwencją wcześniejszych prac, na których słońce zamienia się w krew, a rośliny w kości. W połączeniu z niemal rzeźbiarską fakturą obrazów, następnym krokiem na artystycznej ścieżce musiałaby być destrukcja płótna – wybór wiosny jako tematu jest w pewnym sensie logiczny. Przeglądając twórczość Kłody, widać jasno, że umierająca wiosna musiała narodzić się ze zgnilizny owoców, uschniętych kwiatów i rajskich krajobrazów.
W całej twórczości Samuela Kłody widać systematyczne przełamania – płynność jest zawieszona i chaotyczna, spokój nie jest medytacyjny, a przypomina raczej ciszę przed burzą. Napięcie jest stałym elementem obrazów, starannie maskowanym przez kolorowe, kwieciste kompozycje. Mistyfikacja jest jednak nietrwała, rwana, niestabilna, dająca upust niekontrolowanemu rozpadowi. Iluzja się rozwiewa, ujawniając zgniliznę – queerowy performans jest tylko performansem. Odmieńczość i dziwność prowadzi wprost do – a jakże – nieustannego stawania się, czy raczej, przepoczwarzania. W tym cyklu życia-śmierci, zmiany i owocowo-kwiatowej orgii kolorów jest coś hipnotyzującego. Szczególnie uwidacznia się to w pracy bez tytułu (2024), gdzie same kwiaty przechodzą psychodeliczną transformację. Bukiet, wisząc w próżni, bezlitośnie wskazuje na nas zamienionymi w ptasie szpony łodygami. Kwiaty, Hawaje, domek na kurzej łapce. Zgniła woda, szkielety, kwiat-serce, przesyty i nasycenia.
Pozaziemskie Ogrody Rozkoszy składają się jednak nie tylko z szaleńczego przyspieszenia Kłody, ale i z uspokajającej refleksyjności pływów Stovrag. Dzięki ich wzajemnemu dialogowi zyskują wszystkie strony – jedynie zwiedzającemu pozostaje żal, że musi opuścić ten dziwaczny raj.
Jakub Wydra
Badacz, teoretyk, krytyk. Student MISH i absolwent zarządzania kulturą na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisze o posthumanizmie w sztuce i naukach społecznych, szukając pomysłów na świat pozbawiony antropocentrycznego skrzywienia. Autor futurologicznego programu Pieśń przyszłości w Radiu Kapitał.