Nr 1 wiosna 2021 rozmowy temat numeru Agnieszka Jankowska-Marzec

Wymiana energii. Rozmowa z Robertem Sową

Agnieszka Jankowska-Marzec: Rozmawiamy w momencie, gdy pandemia spowodowana przez wirus Covid-19 wciąż trwa, a nasze życie toczy się pod jej dyktando. W wymiarze uczelnianym oznacza to nie tylko nauczanie w trybie on-line, zaniechanie większości inicjatyw wystawienniczych, ale także ograniczenia w wymianie międzynarodowej. Ja jednak chciałabym zapytać cię o prognozy na przyszłość: jak będzie wyglądała nasza „nowa normalność” w życiu społecznym i artystycznym? A może to zbyt futurologiczne pytanie?

Robert Sowa w auli ASP

Robert Sowa: Nie, to nie jest zbyt futurologiczne pytanie, ale zanim na nie odpowiem, chciałbym odnieść się do aktualnej sytuacji. Wydaje mi się, że istnieją dwa istotne problemy do rozważenia: to, co dzieje się z nami na poziomie codziennego, zawodowego i artystycznego funkcjonowania, oraz na poziomie emocjonalnym. Jestem przekonany, że znajdujemy się w czasie kolejnej rewolucji społecznej i kulturowej, tak więc powrót do normalności nastąpi, ale na zupełnie nowych warunkach. Jestem raczej optymistą, więc wierzę, że ten powrót nie będzie odległy, ale pewne rzeczy i rozwiązania, które teraz się utrwalają – zostaną. Myślę, że najistotniejszą zmianą są formy komunikacji międzyludzkiej, które na nowo definiują naszą codzienność. Przyzwyczailiśmy się, że można bez kontaktu z drugą osobą załatwić praktycznie wszystko. Sztuczna inteligencja jest wśród nas, nawet podświadomie formatując nasze życie. Najistotniejszym zaś czynnikiem, który spowoduje ugruntowanie tych przemian, jest nasze lenistwo. Chyba nawet niektórzy z nas polubili to, że bez większego wysiłku, nie wychodząc z domu, można po prostu żyć, studiować, funkcjonować, uprawiać np. sztukę…

No właśnie, to chyba dobry tytuł dla kolejnej wystawy w MOCAK-u – „Lenistwo w sztuce” – ale mówiąc poważnie, co sądzisz o ogromnym zainteresowaniu tematem pandemii, które objawiło się w naszym środowisku artystycznym (nie tylko uczelnianym)? 

Mnie trochę irytuje „nadreaktywność” w sztuce – powszechny trend „opowiadania” o traumie, izolacji, choć rozumiem, że wielu artystów ma taką potrzebę. Ja przeciwnie, jako filmowiec, nie czuję chęci, żeby ten temat zgłębiać; być może wpłynęły na moją postawę osobiste doświadczenia straty kilku bliskich mi osób, które zmarły na Covid, no i fakt, że sam zachorowałem. Paradoksalnie podczas pandemii zrealizowałem dwa duże projekty filmowe, co pomogło mi skupić myśli na aktywności artystycznej, bez aspektu doraźnej reakcji. Nazwałem to „wyrenderowaniem” w 3D, w mózgu – normalnego świata, w którym staram się przebywać.

Czy możesz zdradzić więcej szczegółów dotyczących Twoich nowych projektów filmowych?

Pierwszy z nich, film zatytułowany 1970, zrealizowany wspólnie z Tomaszem Wolskim, miał już swoją premierę telewizyjną w grudniu ubiegłego roku, która przyciągnęła przed telewizory prawie 2 miliony widzów. Film dotyczy wydarzeń tzw. grudnia ’70 – pacyfikacji protestów robotników na Pomorzu. Połączyliśmy zdjęcia archiwalne i unikatowe nagrania ówczesnych decydentów partyjnych z oryginalną animacją „stop motion”, realizowaną na makietach w skali 1:6. Drugi projekt to animacje dla spektaklu Lewiatan w reżyserii Bartka Konopki. Spektakl, oparty na powieści Borysa Akunina, jest połączeniem intrygi oraz sensacji. Jednocześnie formalnie to teatr, aktorzy oraz grafika, animacja. Bardzo ciekawa propozycja. Premiera już wkrótce. Jestem też zaangażowany jako producent Centrum Animacji i opiekun artystyczny m.in. w projekty naszych niedawnych studentów. Pracujemy nad filmem w reżyserii Michała Soi i Róży Dudy, absolwentów Wydziału Malarstwa; zaczynamy projekt z Pauliną Jaklik, też absolwentką tego wydziału, i przygotowujemy debiut Betiny Bożek, mojej dyplomantki i absolwentki Wydziału Grafiki. Dzieje się bardzo dużo.

Z racji pełnionej przez ciebie funkcji, chciałabym cię zapytać, jak oceniasz naszą zdolność do wdrożenia nowych, „pandemicznych” sposobów edukacji, i czy niektóre rozwiązania mogą okazać się przydatne w przyszłości?

Odpowiedzią na to, jak sobie poradziliśmy w tej trudnej dla całej społeczności akademickiej sytuacji, jest nasze sprawne funkcjonowanie, szybkość, z jaką zdołaliśmy przejść na tryb nauczania on-line, choć w naszym przypadku – uczelni elitarnej, w której proces dydaktyczny polega przede wszystkim na indywidualnych konsultacjach – nie było to łatwe. Duże uznanie dla wszystkich prowadzących, bo mimo trudności nie mieliśmy generalnie momentu przestoju czy kryzysu.

Moją opinię, że nic nie jest w stanie zastąpić osobistego kontaktu nauczyciela ze studentami, podziela większość wykładowców. Zrobiliśmy zresztą niedawno, po kilku miesiącach funkcjonowania w zmienionych warunkach, ankietę wśród pedagogów, potwierdzającą, że nie da się „uczyć” sztuki przez internet. Zmagamy się czasami z problemami technicznymi, np. szybkość transferu internetowego jest zbyt słaba, ale to nie jest największym nieszczęściem. Prawdziwym problemem jest brak interpersonalnej wymiany myśli, emocji, bo my przecież pracujemy głównie na emocjach.

Natomiast nie zmienia to mojej oceny, że nie jest to właściwa droga. Moją opinię, że nic nie jest w stanie zastąpić osobistego kontaktu nauczyciela ze studentami, podziela większość wykładowców. Zrobiliśmy zresztą niedawno, po kilku miesiącach funkcjonowania w zmienionych warunkach, ankietę wśród pedagogów, potwierdzającą, że nie da się „uczyć” sztuki przez internet. Zmagamy się czasami z problemami technicznymi, np. szybkość transferu internetowego jest zbyt słaba, ale to nie jest największym nieszczęściem. Prawdziwym problemem jest brak interpersonalnej wymiany myśli, emocji, bo my przecież pracujemy głównie na emocjach. Więzi nie tworzą się nie tylko między wykładowcami a studentami, ale przede wszystkim między studentami. Niezwykle istotna jest przecież praca w grupie. Przyjaźnie, antagonizmy, te ostatnie także są potrzebne, aby móc się twórczo kłócić, dyskutować, odcinać. Studenci nie mają też możliwości porównywania się, przyglądania się swoim pracom nawzajem, brakuje zdrowej rywalizacji. Można wprawdzie zrobić fotografię swojej pracy i wysłać ją przyjaciołom z pracowni, ale to nie jest równie fajne jak komentowanie na gorąco, na żywo. Generalnie rzecz ujmując, to, czego mi osobiście brakuje i co znajduje potwierdzenie w rozmowach ze studentami, to brak wymiany energii. Tej twórczej – wynikającej z osobistego kontaktu między nami.

Czyli przebywanie w murach uczelni wydaje się niezbędne?

Zdecydowanie tak. Wprawdzie na początku pandemii, na przełomie marca i kwietnia ubiegłego roku, niektórzy z prowadzących zajęcia zachłysnęli się nowymi metodami nauczania, ale wkrótce uświadomili sobie, że jeśli umiejętności, warsztat i wiedzę można zdobyć też przez internetowe tutoriale, to można postawić pytanie: jaki jest sens istnienia uczelni? Ten sens leży właśnie m.in. we wzajemnym kontakcie studenta z prowadzącymi zajęcia, artystami, mentorami. Rozmawiam ze studentami i ewidentnie tego najbardziej brakuje. Pandemia stworzyła oczywiście nowe możliwości rozwoju. Ostatnio uczestniczyłem w konferencji szkół wyższych, która dobitnie pokazała, że będziemy z nich korzystać w przyszłości, oczywiście w różnym zakresie. Od tego nie ma odwrotu. W tym wymiarze pandemia niebywale przyśpiesza proces cyfryzacji społecznej. Natomiast sytuacja na kierunkach artystycznych jest specyficzna. Jak uczyć konserwacji dzieł sztuki bez pracy na obiekcie, np. w muzeum? Jak wykonać rzeźbę bez dostępu do specjalistycznej pracowni, grafikę bez dostępu do prasy graficznej… Jak uczyć gry na fortepianie on line?…To jak udzielać porady lekarskiej przez telefon, czyli krótko mówiąc – fikcja.

Powrót do normalnego trybu nauczania w pracowniach i salach wykładowych jest więc przez wszystkich – pracowników i studentów – z niecierpliwością wyczekiwany.

Tak, to chyba jest oczywiste. Teraz obserwujemy proces jakby spowolnienia edukacji, studenci chowają się za „kafelkami” w komputerach, nie chcą się ujawniać, zamykają się w sobie, niektórzy nawet robią przerwę w studiach, decydując się na urlop dziekański. Wcześniej często obserwowałem w moich relacjach ze studentami, że im wystarczyło, że mogą przyjść do pracowni i liczyć na rozmowę, a nawet poczucie, że ktoś po prostu dla nich jest w każdej chwili, trochę jak w rodzinie. Nie musimy bez przerwy ze sobą rozmawiać, ale wiemy, że możemy na sobie polegać. Liczyć na kontakt. Tego brakuje. Staliśmy się trochę „zombie”.

Czy zatem w „nowej normalności”, która, mamy nadzieję, wkrótce nastąpi, możemy cokolwiek wykorzystać z naszych obecnych doświadczeń w zakresie edukacji?

Oczywiście. Jak wspomniałem, nie ma odwrotu od narzędzi, które tak skutecznie wykorzystujemy już niespełna rok. Może to zabrzmi nieco dziwnie, ale plusem jest w moim odczuciu aspekt ekologiczny. To, że możemy zrealizować pewne wydarzenia bez przelotów samolotami, np. po to, żeby wygłosić dwugodzinny wykład. Możemy zaprosić uznane osoby, artystów do spotkania on-line, które byłoby trudne lub niemożliwe do przeprowadzenia w normalnych warunkach. Względy ekonomiczne wydają mi się tutaj szczególnie przeważające na korzyść. Z drugiej jednak strony, właśnie podczas osobistych kontaktów, spotkań towarzyskich po wykładzie, tworzą się więzi, rodzą się spontaniczne pomysły współpracy, więc znów wracamy do leitmotivu naszej rozmowy: co decyduje o charakterze i wartości uczelni artystycznej? Tworzą ją ludzie: wykładowcy i studenci, którzy mają z niej wynieść nie tylko zbiór umiejętności technicznych i warsztatowych, ale przede wszystkim budować wspólnie więź i atmosferę sprzyjającą działaniom twórczym. Potrzebujemy do tego wzajemnej energii.

Dziękuję za rozmowę.

Robert Sowa

Robert Sowa

Absolwent ASP w Krakowie (Wydział Grafiki, specjalizacja film animowany). Reżyser i producent filmów animowanych. Zajmuje się autorskim filmem animowanym, malarstwem i fotografią. Jest również autorem projektów multimedialnych łączących m.in. animację z muzyką współczesną. Kieruje Pracownią Filmu Animowanego ASP w Krakowie. Prorektor ASP ds. studenckich i kształcenia.