Powaga pokonała odwagę
Surrealizm. Inne mity
Miejsce: Muzeum Narodowe w Warszawie
Czas: 10.05 – 11.08.2024
Kuratorka: Hanna Doroszuk
Surrealizm – tak jak pop-art – jest wiecznie młody i modny. Świetnie się sprawdza w różnych mediach i czasach. Ale takie oczywistości bywają trudne do pokazania, o czym przekonać się można w Muzeum Narodowym w Warszawie.
Wystawa Surrealizm. Inne mity w założeniu brzmi ciekawie. Już tytuł Zdradza, że pójdziemy ścieżkami mniej oczywistymi niż te, które lansują podręczniki historii sztuki. Ale nie mogło być inaczej. Przed II wojną surrealizm pojawiał się w wielu osłonach, czasem dalekich od muzeów i galerii – jak choćby w postaci fotomontaży prasowych, stawiających na pomysłowość i nieoczywistość, albo eksperymentów filmowych. Ale w sztuce nie zawiązała się „grupa trzymająca władzę nad podświadomością”, która chciałaby czerpać wprost z „Manifestu” André Bretona. W związku z tym kuratorce, Hannie Doroszuk, nie pozostało nic innego, jak tropić „inne mity” – symptomy, inspiracje, powinowactwa artystyczne. To ryzyko, które właściwie się opłaciło. Zgromadzone prace są zdecydowanie interesujące artystycznie. Nie zmienia to jednak faktu, że można się tu także potknąć – zarówno o nadinterpretacje, jak i poważne braki.
Pojawiam się i znikam
Ramą dla pokazu w Muzeum Narodowym w Warszawie jest pokaz dwóch grup. Pierwsza to Artes, tworząca w latach 30. we Lwowie, druga to Phases, działająca od połowy lat 50. Była to odpowiedź na „surrealizm po surrealizmie”: po słynnym weneckim biennale z 1954 roku nadeszła nowa fala zainteresowania tym nurtem w sztuce. Wystarczyło, że dawni buntownicy ogłoszeni zostali klasykami współczesności.
Z jednej zaczynamy więc surrealistycznymi tendencjami zdecydowanie widocznymi w pracach Marka Włodarskiego (Henryka Strenga), chyba najbardziej stawiającego na podszepty podświadomości, ale także kolażowymi zestawieniami Jerzego Janischa czy pracami Aleksandra Krzywobłockiego.
W wypadku drugiej grupy artystów mówimy o pracach takich tuzów jak Jerzy Tchórzewski, Zbigniew Makowski czy Władysław Hasior. Ten ostatni – będący akurat obecnie na czasie i święcący triumfy w rozmaitych kontekstach, odkrywany przez grono młodych artystów i kuratorów – bezwzględnie zasługuje na miano jednego z najciekawszych interpretatorów surrealizmu w rodzimej sztuce, ocierając się przy tym o kilka innych art-tendencji, jak choćby pop-art czy nurt arte povera, a przy tym składający z nich zupełnie nieoczywisty i bardzo indywidualny język wypowiedzi.
Ale romansowali z tytułowym dla wystawy -izmem także twórcy awangardy spod znaku I i II Grupy Krakowskiej oraz rozmaite indywidualności polskiego powojnia. Przy okazji nie brakuje zaskoczeń, czego przykładem może być – dość niepozorny – obraz Edwarda Krasińskiego.
Ciekawym przykładem jest tu też Zdzisław Beksiński, którego najpopularniejsze prace, próbujące rozbierać na części jego neurozy, są w jego dorobku przecież najmniej ciekawe. Za to zdecydowanie bardziej interesująca jest jego twórczość fotograficzna, bazująca na eksperymentach formalnych – za którą zresztą otrzymał stypendium Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku – podobnie jak jego prace reliefowe czy rzeźbiarskie. Dobrze, że ta część dorobku artysty zostaje tu po raz kolejny przypomniana szerokiej publiczności, bo wskazuje, jak niejednoznaczny jest to artysta i co w jego twórczości naprawdę zasługuje na docenienie.
Fortunata Obrąpalska i jej dyfuzje w cieczy, które swój surrealistyczny sznyt zyskiwały dzięki tytułom. Nagle – abstrakcyjne przecież – dzieła nabierały zupełnie nowego charakteru. To wprost znakomite prace jednej z najciekawszych powojennych artystek obszaru foto.
Nie wszystko jest tym, czym się wydaje
Warto jednak zaznaczyć, że nie jest surrealizmem każda kompozycja przypominająca plamy Rorschacha, które próbują wyciągać na zwierzenia ludzką podświadomość podczas testów osobowości i badań psychologicznych. I choć oczywiście wiem, dlaczego niektóre fotografie i dekalkomanie się tu znalazły – wszak należały do najciekawszych pól eksploracji dla artystów tego -izmu – to jednak czysto abstrakcyjne dzieła już trudno klasyfikować. Podobnie jak fragmenty wyjęte z rzeczywistości – plaże, sieci czy metalowe kraty. To jednak spore uproszczenie – nawet jeśli artyści, którzy je wykonali, do związków z surrealizmem się przyznawali. Bo nie każda praca takiego twórcy już się kwalifikuje do wpisania jej w sur-katalog – nawet jeśli to znakomite dzieła. Należy o tym pamiętać zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z artystami taplającymi się w różnych artnurtach. Łatwo o nadużycia.
Niestety, przy okazji warto też zwrócić uwagę na braki. Wiadomo, że murów muzeów mnożą się tylko przez podział (czyli dostawianie kolejnych ścian), ale i ten nie jest możliwy bez końca. Niemniej – skoro pokazuje się Kazimierza Mikulskiego – to aż trudno nie zapytać, gdzie się podziała Anna Güntner. Artystka równie ciekawa (a może nawet ciekawsza?) i święcąca w swoim czasie triumfy daleko poza granicami artystycznego świata. Takich pytań jest więcej – jak choćby Daniel Mróz?
Biorąc pod uwagę, jak dużo pojawiło się tu prac choćby Grupy Janowskiej, czyli artystów z kręgu „śląskich prymitywistów górniczych”, którzy uciekali oczywiście w fantastyczne światy, można było wykroić choćby na jakieś umowne zaznaczenie ich twórczości – jak to się stało choćby z Antonim Zydroniem.
Szkoda, że dużo większej ściany nie oddano pokoleniu młodych, odwróconych plecami do rzeczywistości. Liczne grono artystów u progu XXI wieku sięgało – i nadal sięga – po to, co już dawno wydawało się zaschnięte na obrazach mistrzów surrealizmu i przykryte kurzem w muzealnych gablotach. Tomasz Kowalski, Mateusz Szczypiński, Agata Kus, Sławomir Pawszak, wreszcie modna dziś Ewa Juszkiewicz – jest w czym wybierać.
Surrealizm świeżo malowany
Szkoda, że dużo większej ściany nie oddano pokoleniu młodych, odwróconych plecami do rzeczywistości. Liczne grono artystów u progu XXI wieku sięgało – i nadal sięga – po to, co już dawno wydawało się zaschnięte na obrazach mistrzów surrealizmu i przykryte kurzem w muzealnych gablotach. Tomasz Kowalski, Mateusz Szczypiński, Agata Kus, Sławomir Pawszak, wreszcie modna dziś Ewa Juszkiewicz – jest w czym wybierać.
Na szczęście pojawił się – jako głos tego pokolenia – obraz Jakuba Juliana Ziółkowskiego, wprowadzony niczym wirus – tuż obok dzieła Jonasza Sterna. I świetnie się z nim rymujący. To pomysł – bardzo przecież prosty – który mógł zdynamizować wystawę i pokazać, jak nowe pokolenie odkrywa surrealistyczne inspiracje.
Dobrze, że na wystawie znalazł się za to Nokturn Dominiki Olszowy, który swoim podskórnym niepokojem, ale i czarnym humorem też dobrze koresponduje z pracami tużpowojennymi. Świetnie wręcz wypada rzeźba Goshki Macugi Madame Blavatsky, mająca w sobie jakiś pierwiastek nieoczywistości.
Pojawiają się też m.in. Max Ernst, Hans Bellmer czy Roberto Matta – ich dzieła wklejone zostały jakby mimochodem w bieg wystawy. W natłoku właściwie można by je przegapić, co samo w sobie jest pewnym surrealistycznym doświadczeniem. Choć nie wiem, czy nie ciekawiej byłoby jakoś zaznaczyć je jako międzynarodowy punkt odniesienia.
Jak z reklamy
Natomiast najbardziej chyba jednak rozczarowuje ekspozycja. Mało tu surrealistycznych gier z przestrzenią. Niewiele zaskoczeń – choć te się na szczęście zdarzają. Ogród prac Marka Piaseckiego, półki z Hasiorem (notabene niepełne). Czyli dało się wyjść poza ramy narodowego muzeum. A jednak mam wrażenie, że zbyt statyczna jest to propozycja. Jakby powaga pokonała odwagę.
Zabrakło też odniesień do pop-banalizacji, którą – jak wiele znanych nurtów sztuki – przeszedł surrealizm. Dziś widzimy go w reklamach luksusowych marek i banków oraz w rozmaitych przejawach życia w wirtualu, a „lejące się” zegary Dalego to jeden z najpopularniejszych motywów designu klasy B – od kubków po tapety na ekranach monitorów komputera. To zjawisko bardziej widoczne w naszej współczesnej ikonosferze niż surrealistyczne tropy zapisane na ścianach polskich muzeów.
Łukasz Gazur
Absolwent UJ, krytyk sztuki i teatru, dramaturg, prezenter. Wieloletni szef działu kultury w „Dzienniku Polskim” i „Gazecie Krakowskiej”, redaktor prowadzący comiesięcznego dodatku kulturalnego „Magnes” i internetowego programu „Magnes. Kultura Gazura”. Współpracował m.in. z „Przekrojem”, Tygodnikiem Powszechnym”, „Wprost”, TVP Kultura. Wielbiciel spektakli Krzysztofa Warlikowskiego, Krystiana Lupy i Michała Borczucha oraz sztuki Aliny Szapocznikow, Katarzyny Kobro, Anisha Kapoora i Tino Sehgala. Czterokrotny zdobywca Nagrody Dziennikarzy Małopolski.