
Podróż bohaterek, podróż bohaterów
Ewa Ciepielewska, Nikita Krzyżanowska, Petrichor to ulubiony zapach węży
Miejsce: BWA Ostrowiec Świętokrzyski
Czas: 15.03 – 6.05.2025
Kuratorka: Justyna Łada
Kornel Leśniak, Ta sobota, kiedy wyruszyliśmy pod wodę
Miejsce: BWA Ostrowiec Świętokrzyski
Czas: 15.03 – 6.05.2025
Kurator: Kamil Kuitkowski
Jestem przekonana, że znacie to uczucie, kiedy szykujecie się na tak zwane „wyjście”. Podstawcie tutaj dowolną formę spędzania czasu, która wymaga właściwego dla was rytuału przygotowań, nabierając przy tym pewnej aury ceremonialności. Być może kojarzycie też stan, kiedy z takiego wyjścia wracacie do swojej intymnej przestrzeni i niejako ściągacie skórę, którą przychodzi nam przyodziewać na zewnątrz. I nie zrozumcie mnie źle – dobrze skrojona skóra to skarb. Trochę tak jak wężowa kurtka, którą nosi główny bohater Dzikości serca Davida Lyncha. „This is a snakeskin jacket! And for me it’s a symbol of my individuality, and my belief in personal freedom” – mówi Sailor Ripley, grany przez Nicolasa Cage’a. Mimo całej atrakcyjności zakładania skóry, uczucie jej zdejmowania po powrocie do domu i – na przykład – zawijania się w pachnącą pościel, ma w sobie ten szczególny urok błogości. I to właśnie tego typu odczucia towarzyszyły mi w trakcie oglądania dwóch wystaw w BWA w Ostrowcu Świętokrzyskim. A w zasadzie, również jakiś czas po tym, jak je zobaczyłam.




W trzech przestrzeniach górnej części galerii Justyna Łada kuratorowała wystawę zatytułowaną Petrichor to ulubiony zapach węży. Ekspozycja była międzypokoleniowym spotkaniem dwóch artystek – Ewy Ciepielewskiej, malarki, performerki, aktywistki, współzałożycielki kultowej grupy Luxus – oraz Nikity Krzyżanowskiej, malarki o trashowej wrażliwości i członkini formacji artystycznej, jaką jest Kościół Nihilistów. Tytułowy petrichor to specyficzny zapach deszczu na suchej ziemi, który – podobnie jak wąż – stał się na wystawie symbolem odrodzenia i transformacji. Przejście przez trzy kolejne sale pomyślane zostało jako metaforyczna ścieżka prowadząca ku przemianie. Towarzyszyły jej wszechobecne węże czy smoki w najróżniejszych odsłonach. Począwszy od tego, który przypomina postać z filmu Niekończąca się opowieść na jednym z tond Ciepielewskiej czy serię jej dziesięciu prac na papierze odwołujących się do chińskiego roku węża; przez fallicznego gada wpełzającego do szeroko otwartych ust albo uroborosa na płótnach Krzyżanowskiej, aż po właściwie abstrakcyjne, świetliste węże „połykające światło” (Wąż, który połknął światło i Wąż przed połknięciem światła). Te ostatnie namalowane przez Ciepielewską znajdowały się w trzeciej sali, stanowiącej kulminację swoistego, wręcz alchemicznego procesu przemiany. Na płótnach obu artystek, obok węży, można było odnaleźć szereg elementów, pochodzących z różnych kulturowych oraz ikonograficznych porządków – od chińskiego zodiaku, przez anielskie skrzydła, po waginalny symbol. Natomiast na podłodze ustawiono „alchemiczne stanowisko” z miedzianym alembikiem i uzyskanymi w procesie destylacji ekstraktami z roślin, zebranych na przykład w lesie łęgowym nad Wisłą. Destylaty wprawdzie pachniały przede wszystkim alkoholem, ale być może docelowa esencja jest kwestią czasu. W końcu proces alchemiczny wymaga cierpliwości.
Pomimo tego, że estetyka i malarska wrażliwość Ciepielewskiej oraz Krzyżanowskiej są całkowicie różne, to pokazanie ich prac w duecie okazało się strategią, która pozwoliła na wzajemne uzupełnienie. To znaczy – surowe prace Krzyżanowskiej nadawały ekspozycji nieco dzikości, natomiast obrazy Ciepielewskiej kierowały w stronę miękkiej psychodeliczności. Jednak najciekawsze wydaje się to, czego na wystawie nie można było zobaczyć – relacja, która w związku z tym malarskim spotkaniem wywiązała się pomiędzy artystkami.
Jeśli, idąc za myślą kuratorską wystawy Petrichor to ulubiony zapach węży, potraktujemy ją jako podróż nasyconą znaczeniami, to druga ekspozycja, która prezentowana była piętro niżej, stanowiła bezpieczny powrót do domu. Wystawę Kornela Leśniaka Ta sobota, kiedy wyruszyliśmy pod wodę kuratorowaną przez Kamila Kuitkowskiego odczytałam jako zaproszenie do eksplorowania dziewczyńskiej przestrzeni, wypełnionej satyną, draperiami, perłami, muszlami, gwiazdkami czy sentencjami na wzór tych zapisywanych w pamiętniku na kłódkę. Z tym, że kategoria dziewczyńskości nie wiąże się w tym przypadku z konkretną płcią: rozumiem ją raczej jako pewien zestaw estetyk o kampowym i nostalgicznym sznycie.




Na całej długości centralnej części przestrzeni, która przypomina nieco basen, zawieszone zostały udrapowane satynowe tkaniny w pastelowych kolorach. Na tych – pozwolę sobie tak je określić – pościelowych sztandarach, które kusiły, żeby ich dotknąć albo wręcz się nimi obwinąć, Leśniak „szkolnym” stylem pisma wypisał różnego rodzaju refleksje jak: „Zrób mi miejsce blisko ciebie” czy „Rano znowu będę obcy”. W zbliżonym stylu ikona dekonstruowania dziewczyńskości Maria Pinińska-Bereś podpisywała i opisywała swoje obiekty, w których również wykorzystywała, między innymi, tkaniny. Wypisane sentencje znajdowały się także na zestawie muszli umieszczonych na zardzewiałej, jakby wydobytej z wodnych głębin półeczce. Pojawiły się na fantazyjnie rdzawionych octem metalowych płytkach, których surowość, prócz sentencji („Tak mi dobrze, jak cię słucham, jakbyś był kołysanką w kształcie człowieka”), łagodziły również naklejki-gwiazdki. Antropomorficzne gwiazdki albo raczej rozgwiazdki, a także muszle, perły czy chmurki można było oglądać na obrazach artysty, który każdą z tych uroczych i jednocześnie niepokojących form obdarza rysami własnej twarzy. Głębinowa, senna błogość wystawy, wraz z towarzyszącymi jej dźwiękami spadających w podwodnej jaskini kropel, przypomina ten moment, kiedy centrum dowodzenia stanowi łóżko, podłoga to lawa, a jedyne co mamy do zrobienia, to wtopienie się w pastelową pościel.
Ostatecznie więc, obydwie wystawy są w jakiś sposób opowieścią o podróży. Czy to tej bardziej podniosłej, po której w kieszeniach odnajdujemy łuski węży, a w nozdrza uderza woń petrichoru; czy tej intymnej, zostawiającej po sobie pastelowy powidok jak obecny jeszcze chwilę po przebudzeniu sen. Bez względu na to, dokąd prowadzą owe podróże i jak bardzo obie wystawy się od siebie różnią, pokuszę się o podsumowanie zaczerpnięte z przywołanej na początku Dzikości serca. Otóż, pod koniec filmu w symbolicznej, niemal baśniowej scenie pojawia się wróżka, która wypowiada do bohatera kluczowe słowa, stanowiące moment przełomu w jego wewnętrznej drodze: „Don’t turn away from love, Sailor”. I jakby to pompatycznie (a może po prostu lynchowsko) nie brzmiało, taki właśnie przekaz można odczytać z tych podróży.

Katarzyna Oczkowska
Krytyczka, kuratorka, adiunktka w Instytucie Sztuki i Designu UKEN w Krakowie. Autorka tekstów naukowych oraz krytycznych, twórczyni intermedialnych projektów, autorka podkastu Wygląda na niezłą sztukę.