Nr 17 wiosna 2025 recenzje Piotr Kosiewski

Podejrzana twórczość

Artystka: Anna Orbaczewska,
Tytuł: Głośna cisza,
Miejsce: Państwowa Galeria Sztuki, Sopot,
Czas: 4.04 – 25.05.2025,
Kuratorka: Mariola Balińska

Widok wystawy „Głośna cisza”, Państwowa Galeria Sztuki (fragment)

„Słowo «podejrzane» ma w języku polskim dwa znaczenia. Pierwsze znaczenie to podglądnięte, zaobserwowane, zarejestrowane, mające erotyczny podtekst. Podejrzane kojarzy się nieodparcie z podglądactwem. Drugie znaczenie słowa «podejrzane» to dziwne, niejasne, mające drugie dno” – napisała w 2007 roku Anna Orbaczewska. I dodała, że interesuje ją wielość znaczeń tego słowa oraz możliwości, jakie daje ono w interpretowaniu otaczającego nas świata. Może ono posłużyć także do charakterystyki prac samej artystki.

Na początku twórczości Orbaczewskiej powstały dwa cykle prac pod tytułem Podejrzane. To wielkoformatowe obrazy przedstawiające podpatrzone sceny: na plaży czy w jakimś pomieszczeniu – prywatne, intymne: jakiś akt, sceny z dziećmi i ze zwierzętami. Artystka przedstawiała codzienność zapisaną w migawce aparatu fotograficznego. Niczym ze zdjęć wykonanych przy pomocy Polaroidu, zrobionych na szybko. Niestarannie kadrowanych, czasami wykonanych pod światło.

W kolejnych latach w jej obrazach pojawiały się coraz to nowe motywy, na przykład pejzaże. Jednak długo pozostawała wierna wypracowanej już stylistyce. Aż znalazły się w jej twórczości rysunki. Chociaż należałoby powiedzieć: zaczęły w coraz większej mierze definiować jej twórczość. Wykonywała je bowiem wcześniej. Jednak, jak pisała o nich Agnieszka Rayzacher w katalogu wystawy artystki Pułapki i przynęty zorganizowanej w 2021 roku w gdańskim Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia, długo tylko „leżały w szufladach, walały się po kątach, zapełniały teczki, niektóre wciśnięto między książki. Kiedyś zobaczyła je przez przypadek koleżanka, też artystka. I już nie było odwrotu”.

Anna Orbaczewska nie traktowała rysunków jako samodzielnych prac. Były one dla niej rodzajem dziennika – do dziś zresztą pełnią taką funkcję. – Notatek, w których rejestrowała swoje stany, uczucia, wykonywanych na zwykłych kartkach, najczęściej błękitną kreską, przypominającą tą, używaną do zdobienia słynnych fajansów z Delft. Pojawiała się w nich też zieleń, czerwień, a nawet odcienie brązu.

Rysunki zaczęły być upubliczniane – po raz pierwszy na wystawie Nie oczekuj zbyt wiele w galerii Żak w Gdańsku w 2013 roku. Ale artystka sięgnęła po nowy materiał. Zaczęła rysunkami pokrywać ceramikę. Duże i mniejsze talerze i talerzyki. Gotowe już, białe. Wykonane z wysokiej jakości porcelany. I także w 2013 roku po raz pierwszy je zaprezentowała na wystawie zbiorowej Łaźnia damska w gdańskiej galerii Łaźnia.

Widok wystawy „Głośna cisza”, Państwowa Galeria Sztuki

Artystka sięgnęła po przedmioty użytkowe, a nie wykonane specjalnie, ręcznie, jak to często ma miejsce w przypadku tak zwanej ceramiki artystycznej. Jakby chciała podkreślić użytkowy charakter wykorzystywanego przez siebie podłoża. W 2021 roku powstał także duży majolikowy piec, którego kafle Anna Orbaczewska pokryła rysunkami przedstawiającymi rodzinne życie. Są tu chwile odpoczynku, seksu czy opieki nad dziećmi, ale też kłótnie czy spory. To opowieść o współczesnym związku. Używane przez artystkę kolory oraz materiały, na których wykonuje swoje rysunki, narzucają skojarzenia ze sztuką XVII wieku, przede wszystkim Holandii Złotego Wieku, czy szerzej – ze sztuką Północy Europy. Z fajansami, z których zasłynęły Delfty – potem naśladowanymi w całej Europie, także w Gdańsku, z którym artystka jest związana. Jednak to niejedyne możliwe odniesienie. Lekkość rysunków Orbaczewskiej, swobodna kreska, którą są wykonane, przywodzi na myśl prace z czasów późnego baroku i rokoka: François Bouchera, Giovanniego Battisty Tiepola czy jego syna Giandomenica, autora melancholijnych, pełnych smutku przedstawień zaczerpniętych z commedia dell’arte. Wszystkie te konotacje nie są nieistotne, bowiem to rysunek, jego forma, zaczęła znajdować odzwierciedlenie w tworzonym przez nią malarstwie, ale też coraz bardziej definiować twórczość artystki.

Publiczne prezentacje rysunków na papierze, przede wszystkim zaś prac na ceramice sprawiły, że Anna Orbaczewska zaczęła być postrzegana jako jedna z tych osób, które przełamują dotychczasowe hierarchie artystyczne w naszej sztuce – rehabilitujących praktyki i techniki uznawane za poślednie: nadających znaczenie tkaninie, jak robią to Monika Drożyńska czy Małgorzata Mirga-Tas, sięgających po intarsję, jak Liliana Zeic czy po ceramikę właśnie, jak Mikołaj Sobczak, który podobnie jak Orbaczewska odwołuje się do tradycji fajansów z Delft.

Tworzenie prac na ceramice i rysowanie nie oznaczało porzucenia malarstwa, lecz jego zmianę. Stworzyła prace, w których wprost odwołała się do sztuki rokoka – zaprezentowane w 2020 roku w BWA Zielona Góra, a w kolejnym roku na wspomnianej już wystawie w Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia.. One były punktem graniczonym. Po nich przyszły kolejne obrazy, w których nie było już nawiązań do fotografii, za to pojawiły się wątki obecne od dawna w jej pracach rysunkowych. Można było jednak odnieść wrażenie, że w obiegu publicznym obie sfery twórczości artystki – malarstwo i rysunek – funkcjonują trochę odrębnie. Może dopiero teraz, na wystawie Głośna cisza w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie, udało się ostatecznie scalić w jedno jej obrazy, prace na papierze i na ceramice. Pokazać, że stanowią całość.

W Państwowej Galerii Sztuki znalazły się prace artystki z ostatnich lat. Układają się w spójną, ale też niejednoznaczną opowieść, zbudowaną niejednokrotnie na przeciwstawieniach, kontrastach. Już sam tytuł wystawy to przecież oksymoron. Jednak jest on czymś więcej niż tylko efektownym chwytem, mającym przykuć uwagę. Cisza nie może być głośna – można powiedzieć. A jednak, co jest banalnym stwierdzeniem, czasami mówi więcej niż najbardziej przerażający krzyk.

Widok wystawy „Głośna cisza”, Państwowa Galeria Sztuki

To jedna z możliwych interpretacji tytułu Głośna cisza. Jest jednak i inne wytłumaczenie: tytuł mówi o milczeniu, jakie towarzyszy sporom, konfliktom, przemocy. O niezauważaniu traumatycznych wydarzeń, wypieraniu ich, ale też nieumiejętności bądź niemożności opowiedzenia o tych doświadczeniach. „Choć tytuł wystawy sugeruje wymowną ciszę, intuicyjnie wyczuwamy, że w spojrzeniach sportretowanych kobiet kryją się historie pełne emocji, które wciąż czekają na właściwy moment, aby mogły zostać opowiedziane” – można przeczytać w tekście towarzyszącym sopockiej ekspozycji.

Na ścianach galerii zawisło kilkanaście obrazów. Ich bohaterkami są kobiety – ich postacie, ciała, twarze. Czasami stają się hybrydami: kobietą-ptakiem czy rośliną o ludzkich twarzach (obie prace Bez tytułu, 2025). Na wielu obrazach powtarza się jeszcze jeden motyw: rąk. Na dużym płótnie Bez tytułu z 2025 roku wyciągają się w kierunku kobiety, która własnymi dłońmi zasłania piersi. Nie wiadomo, czy należą one do agresora, czy do osoby, która potrzebuje pomocy. Na innym obrazie, powstałym dwa lata wcześniej, także pozbawionym tytułu, dwie ręce wyrastają z głowy leżącej kobiety. Są zakończone zaciśniętymi pięściami. Te dodatkowe kończyny zastąpiły oczy. Są wzniesione w geście buntu, niezgody. Z kolei na płótnie Tak bardzo się staram i wciąż mi nie wychodzi (2022) klęcząca kobieta w geście rozpaczy podnosi wysoko rękę, długą, przeskalowaną. Może prosi o pomoc, a może przed czymś przestrzega. Jest wreszcie niewielki obraz Dłoń przyjemności z 2023 roku, w której końcówki palców stały się główkami penisa. Ręka staje się narzędziem seksualnym, źródłem przyjemności, ale też przemocy, dominacji.

Ciąg obrazów przerywają na wystawie dwie ściany: jedna wypełniona rysunkami, druga – pracami ceramicznymi. Na obu pojawiają się te same motyw: postacie kobiet i mężczyzn, czasami przybierające dziwne, tajemnicze kształty, np. z długimi, wijącymi się rękami czy członkami przekształcającymi się w węże. Są też w tych pracach postacie hybrydowe, w których mieszają się cechy płciowe.

Anna Orbaczewska swą lekką, delikatną kreską opowiada w tych pracach historie trudne, chwilami przerażające, ale też niepozbawione humoru. Rysunki, a zwłaszcza ceramika, w pierwszej chwili wydają się niewinne. Uwodzą swą dekoracyjnością, ale też użyte przez artystkę fragmenty serwisów stołowych sugerują, że widz ma do czynienia jedynie z kolejnymi przykładami dizajnu, który dziś stał się tak bardzo modny, zwłaszcza wśród polskiej klasy średniej. Tymczasem, jak pisała Aneta Szyłak w przywołanym już katalogu wystawy w gdańskiej Łaźni, talerze Anny Orbaczewskiej są „rodzajem pułapki zastawionej na widza, który zbliżając się do udekorowanych powierzchni naczyń, szybko orientuje się, że nie będzie tu ani łatwo, ani lekko, ani tym bardziej przyjemnie”.

W głównej części wystawy dominuje czerwień. To ona nieustannie pojawia się w najnowszych pracach artystki. Kolor miłości, ale też bólu czy krwi. Natomiast w dwóch niewielkich pomieszczeniach zawieszono obrazy z wcześniejszego cyklu, w którym odwoływała się do malarstwa doby rokoka: Tryptyk namalowany wg obrazu Spotkanie Jeana-Honoré Fragonarda z 2020 roku oraz powstałe rok później Bez tytułu wg Toalety Wenus Jeana-Honoré FragonardaDyptyk namalowany wg obrazu Huśtawka Jeana-Honoré Fragonarda”. Anna Orbaczewska odniosła się w nich do kilku najsłynniejszych dzieł XVIII wieku. I do malarza, który – jak pisali bracia de Goncourt w książce Sztuka XVIII wieku – malował miłość: „Miłość modną, zalotną, frywolną, porywającą. Miłość w swawolnej wytworności”. I tak opisywali jego Huśtawkę: „wśród rozkosznego ogrodu tak wysoko rozbujał na huśtawce małą markizę de Crébillon, że spada jej ze stopy pantofelek, a spódnica rozwiewa się szeroko przed uroczym ciekawskim, półleżącym przed nią w klombie kwiatów”.

Widok wystawy „Głośna cisza”, Państwowa Galeria Sztuki

Anna Orbaczewska stworzyła swoje wersje obrazów Fragonarda. Powtórzyła jego kompozycje, ale zmieniła kolorystykę. Owszem, zostały ślady różu, ale obrazy artystki są utrzymane są przede wszystkim w gamie błękitów i turkusu – kolorach znanych także z ceramiki, ale tym razem słynnej XVIII-wiecznej porcelany z manufaktury w Sèvres. A jednocześnie przypominają negatywy zdjęć. Jakby chciała prześwietlić, wydobyć na światło dzienne to, co zazwyczaj niedostrzegane; obnażyć stereotypy, kody kulturowe, wypracowane w tamtym czasie, ale często nadal funkcjonujące; pokazać, co kryło się za obrazami świata, w których dominuje przyjemność: de Goncourtowie piszą w swym tekście o „zwycięskim gwałcie”(!), który autor Huśtawki przedstawił także w jednym z obrazów. Jednak płótna Anny Orbaczewskiej są bardziej niejednoznaczne. Obrazy Fragonarda „były jednak kiedyś rewolucyjne, dopiero potem stały się kiczem” – mówiła artystka w rozmowie z Agnieszką Rayzacher. – „Wówczas były przepełnione erotyką, gorszące, teraz zaś stały się dla mnie synonimem stereotypu obyczajowego, konwenansu, modelu zachowania narzucanego kobietom i mężczyznom”.

Anna Orbaczewska w swych obrazach według płócien Fragonarda sprawdza, na ile dawne konwencje nadal są aktualne. Co więcej, ten cykl, podobnie jak prace ceramiczne, dobrze się wpisuje w jej praktykę testowania metod czy konwencji, które uchodzą za marginalne (tylko nieliczne osoby tworzące dziś próbują odwoływać się do rokoka).

W tryptyku według Spotkania Fragonarda widzimy młodego mężczyznę patrzącego na kobietę. Ona wydaje się rozbawiona, ale też zaskoczona tym, w jaki sposób ten mężczyzna się jej przygląda. Spojrzenie młodzieńca nie jest bowiem niewinne. Kryje pragnienia, żądze. Co więcej, z bujnych krzaków w wersji Orbaczewskiej wystają… męskie członki w pełnym wzwodzie. Powstał obraz o pożądaniu, podporządkowaniu, ale też artystka przełamuje w nim konwencje. To kobieta maluje to, co przez wieki było w sztuce ukrywane, a nawet zakazane.

„Przeszłość trzeba zabijać w teraźniejszości” – powtarzała Louise Bourgeois. Anna Orbaczewska proponuje rozmowę z tym, co minione. Dyskutuje zatem z tradycją, opowiada o niej na swoich prawach, przede wszystkim zaś testuje, czy za pomocą motywów i form zaczerpniętych z przeszłości można nie tylko ujawniać stereotypowe wyobrażenia o relacjach między kobietą a mężczyzną, o małżeństwie i rodzicielstwie, ale też opowiedzieć je na nowo.

Widok wystawy „Głośna cisza”, Państwowa Galeria Sztuki

Piotr Kosiewski

Piotr Kosiewski

Ur. 1967. Historyk i krytyk sztuki, publicysta. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego” i magazynu „Szum”.  Członek AICA Polska. Publikował m.in. na łamach „Kresów”, „Odry”, „Przeglądu Politycznego” i „Znaku”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy w 2013 roku.