Nr 4 zima 2022 felietony Kamil Kuitkowski

po afterze

brednia.co (Martyna Borecka, Jakub Woliński), dzięki uprzejmości artystów

Wydaje się problematyczne pisać o karnawale, zabawie, imprezie, fecie, orgii (nie ważne, jak to nazwiemy), gdy tak blisko trwa wojna. Paradoksalnie, wybuchła w dniu, w którym w Polsce i tak teoretyczny karnawał żegna się pączkami, przygotowując się na zupełnie już retoryczny post. Myślę, że w sumie, zawsze gdzieś jest jakaś wojna lub – jak głoszą pierwsze słowa otwierające postapokaliptyczną grę Fallout – „Wojna. Wojna nigdy się nie zmienia”, bo nigdy też się nie kończy. Może rozgrywać się tylko bliżej lub dalej, mniej lub bardziej zauważalna i namacalna, bezpośrednio nas dotykająca lub pozostająca jednym z newsów w wieczornych wiadomościach, kolejnym clickbaitowym nagłówkiem, filmem na tik-toku. Ta daleka powszednieje, ma moc ledwie ilustracji. Tym razem jednak wojna dzieje się nieznośnie obok, czuć ją wręcz na skórze i można ją opisywać setkami słów. Jednak „Ludzie nie lubią słów, ludzie wolą narkotyki”, jak głosi napis zakończony uśmiechniętym słoneczkiem nabazgrany flamastrem w kiblu jednego z krakowskich piwnicznie obskurnych klubów. Takich, w których często ląduje się po wernisażach.

Zresztą można uznać, że czasem sztukę uprawia się i urządza wystawy właśnie po to, żeby tam się znaleźć, na imprezie. Dla towarzyskich spotkań przy winie, przeradzających się najpierw w libacje, a potem nawet w kilkudniowe aftery – dziwne zbieraniny odurzonych ludzi odciętych od świata i pełni świadomości, grających w gry i zabawy, uciekających przed dorosłością. Być może właśnie dlatego taki sposób obcowania ze sztuką jak przez wystawę, która w swojej świeżości i nowatorstwie porównana może być do telegrafu, trwa dalej w najlepsze. Sami wiemy, jak bardzo brakowało nam wernisaży gdy trwała lockdownowa część pandemii. A ich formuły on-line, nędzne erzace, służyły chyba tylko upijaniu się w samotności przed ekranem komputerów i chociażby wirtualnym, a tak niezbędnym w wytwarzaniu kultury, połechtaniu ego. Może być też tak, że w rzeczywistości, której oswojony przez nas kształt nieustannie rozpada się na naszych oczach, i właściwie co roku następuje „koniec świata, jaki znamy”, obiekty sztuki przestają być najsensowniejszymi odpowiedziami na kryzys rzeczywistości.

W komedii Diabeł ubiera się u Prady pada zaczepne zdanie: „Moda jest ważniejsza od sztuki, bo w niej żyjemy”. Może więc impreza jest ważniejsza od sztuki, bo podczas niej czujemy, że żyjemy. Gdy funkcjonuje się w świecie nieustannej anomii, ciągłego przewartościowywania i rekonstruowania porządków społecznych, politycznych i ekonomicznych wraz nienadążającymi za nimi normami, „wieczna zabawa” wydaje się jednym z najlepszych rozwiązań. Jak inaczej radzić sobie z obezwładniającą niepewnością i lękiem? Taki świat to coraz bardziej skomplikowana gra planszowa, odbywająca się w czterech wymiarach i o zasadach-kłączach, do której dołączona jest ledwie instrukcja do bierek. Planszy nie sposób opuścić. Chyba że dzięki samobójstwu anomicznemu. Émile Durkheim wyodrębnił ten rodzaj samobójstw i zauważył ich wzrost w intensywnie zmieniających się społeczeństwach pozbawionych jeszcze wypracowanych stosownych zasad-regulatorów. Jednak biologiczne przetrwanie jest przecież największym z ludzkich imperatywów, a sam Damien Hirst, nieodżegnujący się od stosowania środków odurzających, wspomina: „narkotyki to substancje blisko związane z cienką barierą dzielącą życie od śmierci, a zażywając je, można przeciwstawić się końcowi”. Słowa Hirsta nie padają w próżni.

brednia.co (Martyna Borecka, Jakub Woliński), dzięki uprzejmości artystów

„Po niemal pięciu dekadach wojny z narkotykami ugruntowane przekonanie o szkodliwości wszelkich substancji psychoaktywnych zaczyna rozpadać się pod naporem kolejnych dowodów naukowych. Badania pokazują, że psychodeliki mogą pomagać w leczeniu depresji, stresu pourazowego, uzależnień i lęku związanego z chorobami terminalnymi, ale również poprawiać jakość życia osób, które nie mają żadnych dolegliwości. Doświadczenia mistyczne wywołane za pomocą tych substancji sprawiają, że z większym zrozumieniem podchodzimy do własnej osoby, innych osób i kwestii ekologicznych. W odpowiednich warunkach prawie każdy może przeżyć tego rodzaju stany” – czytamy na odwrocie wydanej w 2019 roku przez Krytykę Polityczną książki Czy psychodeliki uratują świat? Macieja Lorenca, wypełnionej wywiadami z prekursorami i prekursorkami ponownych badań nad pozytywnymi aspektami działania substancji psychoaktywnych. I faktycznie, po latach bezwzględnej prohibicji, szkodliwej jak każde inne prohibicje, bo służącej jedynie rozwojowi zorganizowanej przestępczości i zamiataniu problemów pod społeczny dywan, w wielu krajach świata stosunek do narkotyków się zmienia. Zaczynamy się przyglądać temu wyobrażonemu i wyolbrzymionemu demonowi i próbujemy go oswajać. Wystarczy wspomnieć o coraz łatwiejszym dostępie nie tylko do medycznej marihuany, zatwierdzeniu przez Amerykańską Agencję Leków i Żywności używania ketaminy w leczeniu depresji lekoodpornej, intensywnych badaniach nad psylocybiną, LSD i przede wszystkim MDMA w podobnym celu. W Polsce, niestety ulegającej konserwatywnemu skostnieniu również na tym polu, podobną zmianę postawy wobec narkotyków próbuje wprowadzić do społecznej debaty inicjatywa powstała w ramach Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej, nazywana Polskim Towarzystwem Psychodelicznym.

Nieprzypadkowo ta pełzająca liberalizacja stosunku do środków odurzających zbiega się w czasie z czymś, co trochę na wyrost można nazwać „zwrotem ezoterycznym” w sztuce ostatnich lat. Oba są w jakiś sposób wyrazem wyczerpania zastanych narracji i kryzysów pozornie niezmiennych systemów społeczno-politycznych oraz poszukiwania nowych rozwiązań i innych dróg. Choćby takich, jak magia i szamanizm, przeżycie mistyczne, rozszerzenie percepcji czy pogłębienie świadomości. Oczywiste jest, że substancje psychoaktywne nigdy nie były obce uprawianiu sztuki. Przypomnienie w tym miejscu chociażby Witkacego czy Żmijewskiego wraz z Althamerem byłoby banałem. Dużo ciekawszym momentem niż ten, gdy ćpanie służy powstawaniu obiektów sztuki, jest ten, w którym samo zażywanie narkotyków staje się wystarczającym (nie)działaniem artystycznym. Niesie to za sobą, łatwo zresztą określany hedonizmem, potencjał emancypacyjny i przewrotnie rewolucyjny. To ćwiczenie z niebycia i niewytwarzania okazywać się może jedyną, choćby chwilową, drogą do opuszczenia i wywrócenia na drugą stronę zasad społeczeństwa spektaklu, zwłaszcza w jego wynaturzonej, późnokapitalistycznej formie. Guy Debord opisuje pojęcie społeczeństwa spektaklu, między innymi, następująco: „Oderwane od wszystkich przejawów życia obrazy łączą się we wspólnym nurcie, tam wszakże nie da się już przywrócić jedności tego życia. Cząstkowe ujęcia rzeczywistości scalają się w nową ogólną jedność, tworząc wyodrębniony pseudoświat, przedmiot czystej kontemplacji. Specjalizacja obrazów świata osiąga najwyższy stopień w świecie uniezależnionego obrazu, w którym kłamstwo samo się okłamuje. Spektakl jako konkretne odwrócenie życia stanowi samoistny ruch tego, co nieożywione”. W tym obezwładniającym kalejdoskopie być może już tylko narkotykowy poimprezowy after i chemsexowa orgia – współczesne tańce świętego Wita – mają moc zmiany. I jeżeli pominiemy bezrefleksyjne moralizatorstwo i alarmistyczny ton i pozwolimy sobie spojrzeć na nie od drugiej strony, to być może odczytamy je jako ostatecznie radykalny model uprawiania sztuki. Swoisty neo-sytuacjonistyczny happening. Taki, który swoją niewykoncypowaną performatywnością rozsadza i queeruje urynkowienie wszystkich aspektów życia: od czasu, przez ciało, po obiekty kultury. Choć te małe weekendowe karnawały wyrosły i funkcjonują dzięki obiegowi kapitału, poza ten obieg w swojej destrukcyjności i „dewiacyjności” wykraczają. Jednak każdą imprezę w końcu trzeba opuścić, najczęściej pozostają po niej ledwie zdjęcia, przypadkowe filmiki, towarzyskie anegdoty. Wszystkie ponownie wciągane są w społeczny spektakl. Bo choć karnawał ma w swoim genomie potencjał rewolucji, to kapitalizm w nieustającej konsumpcji przezornie zlikwidował post. A jedno bez drugiego nie ma racji bytu.

brednia.co (Martyna Borecka, Jakub Woliński), dzięki uprzejmości artystów

Philip K. Dick w Trzech stygmatach Palmera Eldritcha opisuje kolonistów na Marsie, którzy uciekają przed nieznośnymi warunkami życia na obcej planecie w zabawę zestawami zabawek Perky Pat. Po zażyciu narkotyku Can-D scalają się z plastikowymi lalkami i światem ich akcesoriów.

„— Uduchowienie — skrzywił się z niesmakiem wyciągając pakiet Can-D z dziury w podłodze. — Odrzucenie rzeczywistości dające… co? Nic.
— Nie mogę udowodnić — powiedziała Fran, podchodząc bliżej i patrząc, jak otwiera paczkę — że abstynencja daje jakieś korzyści. Jednak wiem jedno, to, czego ani ty, ani inni sensualiści spośród nas nie możecie zrozumieć: kiedy zażywamy Can-D i opuszczamy nasze ciała, umieramy. A umierając zrzucamy brzemię… — Zawahała się.
— No, powiedz, wyduś to z siebie — zachęcał ją Sam otwierając pakiet i odcinając nożem pasek twardej brązowej substancji o konsystencji włókien roślinnych.
— Grzechu — szepnęła Fran”.

Jednak w rzeczywistości wykreowanej przez Dicka, która staje się, podobnie jak nasza, z dnia na dzień coraz bardziej nieznośna, pojawia się nowy narkotyk. Chew-Z, którego zażywanie nie potrzebuje już wsparcia zminiaturyzowanych makiet kapitalistycznej ułudy do pełni przeżycia. Pozwala na pełną wolność. Nie ma już ani czasu, ani grzechu. After i orgia nigdy się nie kończą. Karnawał jest nieustanny, a taniec trwa wiecznie. Jednak w końcu może paść pytanie, jak z tytułu książki Horace’a McCoya i jej ekranizacji Sidneya Pollacka o maratonach tańca w czasach Wielkiego Kryzysu: Czyż nie dobija się koni?.

Kamil Kuitkowski

Kamil Kuitkowski

Kurator, koordynator wystaw i innych wydarzeń artystycznych. Absolwent malarstwa ASP w Krakowie, ostatecznie porzucił ścieżkę własnej twórczości plastycznej na rzecz pracy z innymi artystami i artystkami. Autor i kurator programu wystaw „Cloakroom” w Cricotece, rocznego kuratorskiego programu wystaw w Shefter Gallery w Krakowie oraz wieloletni kurator i koordynator wystaw i działań Fundacji Razem Pamoja w Polsce i w Kenii. Obecnie poza kuratorowaniem i koordynacją wystaw w Cricotece aktywny jako współpracownik mniejszych galerii prezentujących najświeższe dokonania młodych polskich twórców i twórczyń. Mieszka i pracuje w Krakowie.