Niemożliwe? Fantastycznie! Piotr Bujak w rozmowie z Magdaleną Ujmą

Rozmowa
Kraków – Tokio
styczeń 2021

Magda Ujma: Co sądzisz o mandze?

Piotr Bujak: O! Zaczynamy bez znieczulenia! No więc za mangą długi czas nie przepadałem. Wręcz podchodziłem do niej z pogardą, dokładnie według wzoru, jaki opisuje Said w Orientalizmie. Jeśli jednak zaczynasz filtrować te mangowe sceny i narracje poprzez Japonię, to znajdujesz tam strasznie dużo tropów antropologicznych i kulturowych. Często o tym rozmawiałem z moim przyjacielem z Osaki — Pawłem Pachciarkiem, Polakiem i wybitnym japonistą – i dopiero on mi uświadomił, jak dużo dla ruchu emancypacyjnego osób nieheteronormatywnych w Japonii zrobiła Czarodziejka z Księżyca. Bo Japonię można na pewnym poziomie porównać do Polski. Polska jest ekstremalnie konserwatywna i tradycyjna, a Japonia – analogicznie lub momentami jeszcze bardziej.

A dlaczego w ogóle znalazłeś się w Japonii? Jakie były początki twojego zainteresowania tym krajem?

W Japonii znalazłem się tak naprawdę w konsekwencji mojego wcześniejszego pobytu w Stanach Zjednoczonych. Kiedy wróciłem do Polski, rozpocząłem ścieżkę kariery artystycznej, ale miałem też poczucie mijającego czasu. Zacząłem się rozglądać, w jaki sposób mógłbym zdyskontować ten naddatek energetyczny, który cały czas czułem w sobie.
Do Stanów wyjechałem w 2010 roku, do San Francisco Art Institute. To jest kultowa uczelnia, która wypuściła Annie Leibovitz, zaś inne osoby związane z uczelnią to Mark Rothko, Clyfford Still, Kathryn Bigelow, Courtney Love. Ja się tam załapałem na takich wykładowców, jak George Kuchar, legenda niezależnej kinematografii, Stephanie Syjuco, Lynn Hershman – ikona sztuki feministycznej i pionierka nowych mediów –czy Renée Green, której zresztą byłem asystentem. Kiedy jednak patrzę na San Francisco z perspektywy czasu i tego, gdzie dzisiaj się znajduję, to jestem naprawdę wdzięczny losowi, że tak się to potoczyło. Moje pierwsze wybory uczelni były inne. Ale San Francisco zaproponowało mi najlepsze warunki, bo oprócz tego, że dostałem stypendium Fundacji Fullbrighta, to jeszcze szkoła dorzuciła przynajmniej drugie tyle, dlatego byłem w stanie w ogóle podjąć i skończyć te studia. Bardzo ważne jest, żeby tutaj wspomnieć, jak monstrualne koszty finansowe ponosi student zagraniczny. Wtedy to było 40 tysięcy dolarów za rok samego czesnego, teraz ta kwota oscyluje pewnie w okolicach 50 tysięcy dolarów.

↑ 1–4. Piotr Bujak, Emoticon I, Emoticon II, Emoticon III, Emoticon IV

A jeszcze dochodzą koszty życia.

Koszty życia to drugie tyle, o ile nie więcej. Mówimy o naprawdę absurdalnych z perspektywy wschodnioeuropejskiej wydatkach. Ja tego na szczęście nie musiałem pokrywać własnym sumptem. Co prawda musiałem na miejscu pracować, ale jakieś 85 procent obciążenia finansowego było ze mnie zdjęte.

Jaki wpływ na twoją sztukę miał pobyt w Ameryce?

Pobyt w San Francisco otworzył mi oczy. Wręcz organoleptycznie doświadczyłem wtedy, co to znaczy kapitalizm w najbardziej podłej formie. Wcześniej, zanim poleciałem do Stanów, to byłem takim niezdecydowanym centrystą. Świadomość tego, że są systemy państwowe, które pozwalają na to, by służba zdrowia była tylko i wyłącznie prywatna; że prawo pracy jest zdominowane przez lobby wielkich korporacji – to gdzieś majaczyło w wyobraźni, ale nie było odczuwalne. Dopiero tam, na miejscu, przeszedłem bardzo bolesną lekcję życia.

W Stanach zradykalizowałeś się?

Tak. Dopiero wtedy zacząłem być świadomy tematów, które będę chciał dalej podejmować. Kiedy zacząłem tam studiować, uczelnia była w ekstremalnym koszmarze finansowym. Były tam też dość potężne braki w wyposażeniu, więc nie mogłem się zajmować jakimiś niesamowicie kosztogennymi rzeczami, bo nie było mnie stać. I wtedy zacząłem pracować przede wszystkim nad wideo i przeszedłem na moją własną metodę DIY. Zacząłem zajmować się kreatywnym recyklingiem, rzeczami z odrzutu i niskonakładowymi finansowo strategiami Low Budget, które później rozwinąłem o elementy Quick and Dirty i Hit and Run.

To paradoks, że wyjechałeś do Stanów, żeby zajmować się rzeczami śmieciowymi.

San Francisco to, rzekłbym poetycko, jest jednak kontrkultura i punk, do tego posypane brokatem i kokainą. To było fajne, to był naprawdę głęboki off i często życiowa i artystyczna jazda bez trzymanki. Gdy w 2013 powróciłem do Polski, to cały czas szukałem możliwości dla siebie. Nawiązałem m.in. trwającą do tej pory współpracę z CSW Kronika, a także zacząłem robić doktorat na Uniwersytecie Pedagogicznym. Jednak ten powracający w pamięci pobyt w Stanach uświadomił mi, że tak naprawdę jestem w stanie wykręcić największy progres, gdy utrudniam sobie życie. A dodatkowo, od kiedy byłem świadomy, mierzyłem się z kompleksem mojej matki, która w 1976 czy 1978 roku pojechała do Japonii w nagrodę, jako trzecia najlepsza studentka w Polsce, czy coś takiego. Więc taki fantom japoński wisiał nade mną zawsze…

I rzucał cień na ciebie.

Dokładnie. W każdym razie wtedy znalazłem ofertę stypendialną w Japonii… Pomyślałem, że trudno sobie wyobrazić środowisko mniej wygodne dla osoby reprezentującej taki światopogląd, jak ja. Hierarchia, obowiązkowość, szacunek dla władzy, zaawansowany kapitalizm i w tym wszystkim ja usiłujący określać się jako anarcho-komunista z niewyparzonym językiem. Dlatego zacząłem się starać o ten grant. Udało mi się dopiero za trzecim podejściem, a główną motywacją było to, że wydawało mi się wtedy, iż z pobytu w tak niesprzyjającym mi środowisku musi coś dobrego wyjść. Myślałem sobie: „Niemożliwe? Hmm, fantastycznie!”.

Szukałeś możliwości dalszego kształcenia, jakby ci było mało studiów, które do tamtej pory ukończyłeś.

Zaczynałem swoją wizytę w Japonii jako pobyt badawczy, a na studia doktoranckie dostałem się dopiero w 2019 roku. Tak więc przez pierwsze dwa lata, od 2017 do 2019 roku, miałem status studenta-badacza. To jest taki trochę bardziej zaawansowany Erasmus.

W Polsce bywasz często.

Tak. Japonia jest bardzo interesująca, ale jest to bardzo opresyjne środowisko. Żeby nie zwariować, muszę sobie robić przerwy.

Powiedz dokładniej, co robisz w Japonii.

Zdjęcie z prywatnego archiwum artysty

Kończę teraz studia doktoranckie. Zajmuję się naturalnym rozwinięciem tego, co robiłem po powrocie ze Stanów w Polsce, czyli krytycyzmem społeczno-politycznym, ale przefiltrowanym przez pobyt w zupełnie innym obszarze kulturowym. To zupełnie zmienia optykę: coś takiego jak sztuka krytyczna w Japonii w zasadzie nie istnieje. Tutaj trwają bardzo silne echa tego, co w latach 90. nazywało się „super flat”, czyli super płaskie. Twórczość bardzo estetyczna, jaką uprawia Takashi Murakami. Co ciekawe, japońscy artyści potrafią robić realizacje, które z mojej perspektywy czytam jako totalnie polityczne, natomiast oni nie określiliby ich w ten sposób. Ja, niestety, nie potrafiłem się nauczyć języka japońskiego w stopniu choćby wystarczającym, lecz włączyłem tę nieumiejętność posługiwania się językiem do swojej pracy. Postanowiłem wykorzystać tę swoją ignorancję, a trochę arogancję.

Czy jest dużo zagranicznych studentów?

Ta uczelnia, na której studiuję, jest znana z tego, że przyjmuje zagranicznych studentów. Ale oni pochodzą głównie z podobnego kręgu kulturowego – z Azji Południowo-Wschodniej, z Filipin. Na dodatek nie ma wielu takich osób. W zasadzie to Korea, Chiny, Tajwan, Tajlandia, Malezja, rzadko Singapur.

Czyli nie miałeś swojej grupy wsparcia w postaci osób czujących się tak samo obco w Tokio, jak ty?

Raczej nie. Nas jest tylko pięć osób na roku: ja, koleżanka z Izraela, z którą dzielimy pracownię, koleżanka z Hongkongu, kolega z centralnych Chin i jeden kolega Japończyk.

Jak się czujesz wśród ludzi? Czy studiujesz z Japończykami, czy uczą cię Japończycy?

To jest bardzo zamknięte społeczeństwo. Środowiska uniwersyteckie i na uczelni artystycznej są relatywnie bardziej otwarte. Ale jednocześnie ten mój doktorat polega na indywidualnym badaniu. Spotykam się głównie z moim opiekunem naukowym, który w sumie jest już bardziej moim ziomkiem, równorzędnym partnerem i sobie gadamy. Zajmuję się głównie obserwacją tego, co się tutaj dzieje. Z mojej perspektywy taki rodzaj pracy – życie jako badanie – jest idealny. Czasami chodzę na seminaria dla studentów studiów magisterskich, które prowadzi mój promotor. Jest to o tyle ciekawe, że w porównaniu z tymi studentami, ja jestem nieokrzesanym białym arogantem i dzikusem, i jestem do tego od nich o tych ładnych kilkanaście lat starszy.

Skoro nie znasz języka, twoje badanie do doktoratu jest mocno ograniczone…

To wymusza wypracowanie zupełnie innych narzędzi. Zauważyłem, że jest mi łatwiej żyć tutaj i nie mówić po japońsku. Jeśli mówisz dobrze po japońsku, to Japończycy oczekują od ciebie większej asymilacji kulturowej. A we mnie nie ma jakiejś większej zgody wewnętrznej na jakąkolwiek asymilację.

Piotr Bujak (w środku), Makiko Yamamoto i grupa Hyslom (po lewej stronie Fuminori Hoshino, u góry Yuu Yoshida, po prawej stronie Itaru Katou), Kioto, luty 2020. Zdjęcie z prywatnego archiwum artysty.

Być obcym z założenia.

W Japonii zawsze będziesz. Nie ma innej możliwości. A ja przy tym nie mam obsesji na punkcie Japonii, tym potrafię działać w pragmatyczny sposób. Jestem obcy i będę to wykorzystywał. Jestem w stanie wygenerować z tego informację zwrotną, mogę to zdyskontować.

Masz znajomych wśród Japończyków?

Teraz już mam, ale trochę czasu mi to zajęło. Po okresie frustracji i życiu na bardzo małych przestrzeniach, bo najmniejsza jednostka, w której mieszkałem, miała chyba dwanaście metrów kwadratowych, musiały upłynąć prawie trzy lata, żeby takie znajomości się skrystalizowały. O kilku, kilkunastu osobach jestem w stanie na chwilę obecną powiedzieć, że jesteśmy zaprzyjaźnieni. Nie spędzamy teraz ze sobą dużo czasu, bo pandemia to dość ograniczyła, ale jak życie płynie normalnym rytmem, to się widujemy, rozmawiamy, chodzimy wspólnie na wystawy.

Co ci dała Japonia? Potrafisz to określić?

Jestem w stanie odczytywać dużo więcej sensów między wierszami. Trochę bardziej jestem w stanie tańczyć na linie w pracy twórczej. Bardzo lubię prace jakby siekierą ciosane, natomiast pobyt w Japonii, gdzie wszystko jest wyrażane nie wprost, począwszy od języka, nauczył mnie więcej pokory. Nie uległości, lecz pokory. Pracuję teraz w sposób bardziej precyzyjny. Czuję się bardziej stabilny w tym, co robię. Japonia mnie zbalansowała.

Piotr Bujak

Piotr Bujak

Artysta sztuk wizualnych, absolwent ASP w Krakowie i San Francisco Art Institute w USA, stypendysta fundacji Fulbrighta oraz rządu Japonii, pracuje nad doktoratem w Tama Art University w Tokio, prowadził prace artystyczno-naukowe w Tokio University of the Arts. Jego twórczość wywodzi się z nurtu sztuki krytycznej i zaangażowanej antropologii wizualnej.