Parno i porno. Jak to w saunie

Marcin Kulawik, Fun now
Miejsce: Sauna Spartakus, Kraków
Czas: 18.09 – 22.10.2023
Kurator: Kamil Kuitkowski

Widok wystawy, Marcin Kulawik, „Fun now”, Sauna Spartakus w Krakowie, fot. Kamil Kuitkowski

Wystawa Fun now od samego początku obiecuje dużo: od tekstu z aplikacji randkowej dla gejów, oznaczającego tyle, co „seks na już”, po zupełnie nieoczywiste dla większości miejsce. Gejowska sauna okazała się przestrzenią doskonale zrymowaną z malarstwem rodzajowym Marcina Kulawika. Wieczór w tym miejscu daje satysfakcję. Artystyczną oczywiście.

Wnętrze wygląda jak sen geja, który już prześnił swój sen o młodości. Co ja mówię, po prostu pedała, takiego, który „nie mówi językami z Wprosta i Polityki” – jak pisał w Lubiewie Michał Witkowski. Patrycja i Lukrecja, jego bohaterki, cioturzyce z PRL-u, pewnie mogłyby mieć taką wakacyjną daczę, gdyby je było na to stać. Ale skończyły w ciasnych M na starym blokowisku.

Zresztą odwołuję się do tego tekstu nie bez przyczyny. Artysta też go zna, nawet chyba całkiem nieźle, skoro występował w przeszłości w spektaklu Lubiewo w roli epizodycznej, acz znaczącej, będącej młodzieńczym domknięciem opowieści o „starych ciotach”. Język, którym Witkowski się posługuje, jest parny i lepki, wprost z… sauny. Ale jest jeszcze coś, co łączy obu artystów. Tak jak Witkowski miał ucho do socjolektu mniejszości, języka bezpruderyjnego, skracającego dystans, rozerotyzowanego (albo nawet „rozpornionego”) i potrafił go podać w wersji pop, tak Kulawik ma takie właśnie oko. Wyłapuje pojedyncze sceny, dyktowane przez potrzebę chwili, ale jednak będące prozaicznymi wydarzeniami w crusingowych (czyli służących seksualnemu podrywowi) barach. Bo właśnie tym jest to malarstwo. Zapisem chwili.

Ale zacznę nie od malarstwa. Bo wystawa to zawsze jest – wróć, powinno być, bo różnie z tym bywa – coś więcej niż tylko pokaz dzieł. Mamy tu do czynienia z próbą budowania inkluzywności społecznej, włączania w obręb zbiorowości kolejnych grup, czasem o sprzecznych interesach, ale w przekonaniu, że mogą obok siebie egzystować. I jest to inkluzywność na kilku poziomach. Bo jest to poszerzanie spektrum widzialności takich tematów, ale i otwieranie się na grupy, dla których takie przestrzenie były niedostępne. Podczas wernisażu pierwszy raz w historii tego miejsca (sic!) mogły tam wejść kobiety, co nie dziwi, biorąc pod uwagę zwyczaje panujące w takich lokalach. W życiu społecznym to w gruncie rzeczy nic dziwnego – dawniej kluby dżentelmenów, dziś modni barberzy miewają takie zasady, by „panowie czuli się swobodniej”. Wszystko przypomina sytuację w klasztorze kamedułów na Bielanach, gdzie kobiety mogą wejść raz do roku. Tu także zyskały to prawo. Raz na życie. I właściwie sytuacja wydaje się więcej niż zbieżna, bo w istocie to także zaproszenie do świata „zakazanego”, do „porno-zakonu”. – Miejsca, gdzie mężczyźni uprawiający seks z mężczyznami mogą oddawać się swoim rytuałom. To właśnie dlatego też – a nie tylko przez malarstwo i jego tematykę – wystawa ta zasługuje na uwagę i docenienie. Jest próbą – w mikro skali – zmiany odwiecznych układów społecznych.

Jednocześnie to przedsięwzięcie stroni od bycia kuriozum, gloryfikowania egzotyczności miejsca, zaznaczania topograficznej ciekawostki na mapie miasta. Wystawa wpisuje się w te wnętrza, jakby to było malarstwo in situ, stworzone na te ściany. Egzystuje obok plakatów od mężczyzn w ćwierć-, pół- czy całkowitym negliżu albo reprodukcjami malarstwa Tamary de Łempickiej. Ale nie od dziś wiadomo, że kicz może być polityczny – wystarczy, że stanie się orężem kampowych postaw. Nie na darmo pokochały je mniejszości. Przesada jako forma oporu przeciwko mieszczańskim zwyczajom. Sztuka Kulawika wydobywa i uwypukla specyfikę zachowań seksualnych mniejszości, egzystującej dotąd gdzieś na obrzeżach, poza wzrokiem reszty społeczeństwa, bez obnoszenia się.

To malarstwo rodzajowe. Dla niektórych zapewne to gest szokujący, dla innych dziwny, dla jeszcze innych – wpisany w ich codzienność. Te obrazy są jak przecinki, znaki przestankowe. Miejsce nabrania oddechu. I refleksji. Punktem, który zmienia znaczenie zdania, jakim jest przestrzeń. Bo te dzieła są w wielu miejscach znakomicie wyeksponowane. Zaglądamy w zakamarki, w miejsce ćwiczeń siłownianych, do sauny w podziemiach. I widzimy prace, które dzięki położeniu gdzieś na linii mroku i światła harmonijnie uzupełniają tę przestrzeń, współbrzmiąc z kafelkami, skórzanymi fotelami czy skajowymi leżankami. I z atmosferą.

Ta sztuka ma w sobie wszystkie plusy i minusy studenckich poczynań. Bywa poszukująca, a przez to niekonsekwentna. Choć i z tego duet artystyczno-kuratorski zrobił zaletę, a nie wadę. Idziemy od dosłowności do zupełnej abstrakcji. Od zachowań w domu po klub. Od realnych form po organiczne kształty, które uciekają od rzeczywistości tak dalece, jak to tylko możliwe. To zapisy poszukiwania swojej artystycznej tożsamości, testowania możliwości. W tym wypadku zostały one bardzo ciekawie wpisane w zastaną przestrzeń. Są jak warstwy, dzięki którym odczytać można kolejne naleciałości, inspiracje, natchnienia. Wszystko rozpisane na kolejne piętra. Zaczynamy od realnych kształtów, zatopionych w kuchennej przestrzeni dwóch cieni, których zajęcia nie budzą wątpliwości; wchodzimy głębiej, by zastać bardzo oczywiste „zajęcia w grupie”, które nieszczególnie zostawiają przestrzeń dla wyobraźni – wszystko jest tym, co widać. Mamy rzeczywistość uciekającą w stronę abstrakcji (jak jedzenie owocu), by wreszcie – na dachu – zetknąć się już z malarstwem zupełnie niemal rozpuszczonym w nieoczywistości zarysu. Tu nic nie jest już tym, czym być powinno. Parno i porno. Jak to w saunie. I jak to w saunie – za zasłoną pary kryje się obietnica, ale niekoniecznie ma realne wymiary i kształty.

To malarstwo nie jest wyestetyzowaną formą, nie jest gładkim zachęcaniem do homoerotycznego piękna. Nie ma też uromantyzowania czy manifestu „tego, co słuszne”. Duet Kuitkowski-Kulawik to pogrobowcy długiej linii artystycznej drugiej połowy XX wieku, snującej się od Roberta Mapplethorpe’a czy Toma of Finland, którzy jednak do związków z tą zbyt gustowną częścią rodziny niekoniecznie się przyznają. Ale świetnie odnajdowaliby się za to w gronie artystów, którzy w ostatnich latach na takie gesty – pracując w różnych mediach – się odważali. Rymować ich można choćby z takimi polskimi artystami, jak Konrad Pustoła, który swego czasu pokazywał darkroomy, czyli miejsca „zakazane”. Wątki te zaistniały już także na płótnach Łukasza Stokłosy czy Adama Adacha. Albo w sztuce Krzysztofa Junga. Ale chyba nigdy w tak dosłowny, rodzajowy sposób. Nie w kostiumach „kochanków”, cytatach z filmów – nawet jeśli były to filmy bezkostiumowe – albo tęsknych i melancholijnych, podglądanych scenach. Są tu nagie fakty. Są dosłownym zapisem życia mniejszości po zmroku.

Łukasz Gazur

Łukasz Gazur

Absolwent UJ, krytyk sztuki i teatru, dramaturg, prezenter. Wieloletni szef działu kultury w „Dzienniku Polskim” i „Gazecie Krakowskiej”, redaktor prowadzący comiesięcznego dodatku kulturalnego „Magnes” i internetowego programu „Magnes. Kultura Gazura”. Współpracował m.in. z „Przekrojem”, Tygodnikiem Powszechnym”, „Wprost”, TVP Kultura. Wielbiciel spektakli Krzysztofa Warlikowskiego, Krystiana Lupy i Michała Borczucha oraz sztuki Aliny Szapocznikow, Katarzyny Kobro, Anisha Kapoora i Tino Sehgala. Czterokrotny zdobywca Nagrody Dziennikarzy Małopolski.