
(Para)normalny savoir-vivre – Marta Kudelska rozmawia z Mileną Soporowską

Z serii „Helena“, projektu inspirowanego postacią Helen Duncan, ostatnią medium skazaną na mocy brytyjskiego prawa tzw. Witchcraft Act 1775, 2013-2016
Marta Kudelska: Jesteś artystką, kuratorką, historyczką sztuki, ale także zajmujesz się szeroko rozumianą magią, ezoteryką, stawiasz tarota i dodatkowo prowadzisz własną niezależną przestrzeń wystawienniczą Windowlicker na Nowym Bazarze Różyckiego w Warszawie. Mogłabym wręcz powiedzieć, że jesteś wymarzoną partnerką do rozmowy o wątkach romantycznych i niesamowitych w sztuce współczesnej. Romantycy przecież kochali wszelkiego rodzaju wróżby, proroctwa i przepowiednie. Skupmy się więc może na początek na tym fragmencie twojej aktywności. Jak tarot pojawił się w twoim życiu?
Milena Soporowska: Moja fascynacja tarotem na źródło w dzieciństwie. Pamiętam, jak moja babcia „rozmawiała” z kartami. Nie była żadną profesjonalną wróżką, robiła to dla siebie. Używała zwyczajnej talii, jakiej używamy dziś do gry. Często mieszkałam u babci w wakacje. Babcia czasami zamykała się w swoim pokoju, siadała w ogromnym fotelu przy ławie i rozkładała karty. To był czas dla niej, taki intymny moment. Fascynowało mnie to. Na szczęście drzwi nie do końca się domykały i mogłam czasem obserwować ten niesamowity dla mnie wówczas rytuał. Do dzisiaj ten obraz staje mi jak żywy w głowie – babcia mieszcząca się w tej szczelinie drzwi, taka skupiona.
M.K.: To był twój pierwszy kontakt z kartami do wróżenia?
M.S.: Tak. Był to też początek mojej dziecięcej fascynacji kartami jako czymś zakazanym, tajemniczym. Te karty kojarzyły mi się także z introspekcją, czasem dla siebie, medytacją, światem wewnętrznym babci i kobiety w ogóle. Babcia była częścią mojej rodziny, znałam ją, ale miała swój własny świat, do którego nikt z nas nie miał wstępu. Po jej śmierci udało mi się zabrać z jej mieszkania jedną z jej talii. To nie były karty, których najczęściej używała, lecz wróżebna talia z okresu PRL-u, z lat 80. To nie były karty tarota. Pokrywały je symboliczne, ale też jednocześnie humorystyczne rysunki. Mam je do dziś. Nie było przy nich instrukcji. Próbując ustalić, skąd w ogóle pochodzą, odkryłam, że ich autorką jest Ewa Hadydoń – artystka i buddystka.
M.K.: A kiedy ty sięgnęłaś po tarota?
M.S.: Tarot bardziej na poważnie, jako część mojej praktyki artystyczno-badawczej, pojawił się w moim życiu wraz z zainteresowaniem psychoanalizą i rolą nieświadomości. Zaczęłam od Ernsta Jentscha, Freuda, Lacana, odkrywając polskiego pioniera psychoanalizy Juliana Ochorowicza, do którego koncepcji często się odwołuję. Początkowo traktowałam tarota jako obiekt badań – jestem historyczką sztuki i porównywanie powtarzających się symboli i alegorii jest dla mnie czymś naturalnym. Arkana traktowałam więc jako zbiór ciekawych obrazów, ale później również jako narzędzie do samorozwoju. Początkowo moim tarotowym mistrzem był Jodorowsky, potem trafiłam na Jana Witolda Suligę. Do tego ostatniego udało mi się pojechać na parę tarotowych kursów w jednej ze śląskich wsi.
M.K.: Na końcu świata…
M.S.: Tak, tam czułam się dosłownie jak na końcu świata. Za nami nie było nic, przed nami nie było nic. Pustka sprzyjała introspekcji. Byłam odcięta od świata, spędzając czas wśród bardzo ciekawych ludzi różnych wyznań. Niektórzy z nich związani byli z chrześcijaństwem. Myślałam, że tarot, wróżenie stoi w sprzeczności z naukami Kościoła, że są to narzędzia używane przez osoby, które albo od niego odeszły, albo odcinają się od samej jego struktury administracyjnej. A tam zobaczyłam tarota jako coś uniwersalnego, jako coś, co znajduje się poza jednorodnym religijnym doświadczeniem, a jednocześnie jako narzędzie łączące różne systemy duchowe: religie Wschodu, chrześcijaństwo czy kabałę.
M.K.: Podobnie o tarocie mówiła polska artystka Maria Anto, która również inspirowała się nim w swojej sztuce. Nie była zresztą jedyna. Znamy z historii sztuki całkiem sporo przykładów inspiracji tarotem. Ty sama również włączyłaś go do swojej praktyki artystycznej. Przez trzy lata we współpracy z Anią Kamecką prowadziłaś audycję „Tarotiada” w Radiu Kapitał.
M.S.: Tarota używałam już od dłuższego czasu jako drogowskazu podczas medytacji. To dla mnie narzędzie, które pozwala połączyć się z nieświadomością, pomaga uporządkować myśli. Poprzez intuicyjną formę wizualną przyspiesza pewne procesy. Samo przebywanie z kartami, tasowanie ich, rozkładanie, układanie w różne potencjalne historie jest dla mnie wprawką do innych działań z ich użyciem. One szalenie mnie uspokajają, pozwalają mi rozładować napięcie i frustracje. Chodzi o same gesty, zajęcie rąk, manualną pracę z symbolami, połączenie ich z ciałem. Nie jesteś w stanie „potasować” symboli w świątyni, gdy wszystko jest z kamienia i ma swoją ustaloną pozycję, ale z niewielkimi kartami, które mieszczą się w dłoni, możesz porozmawiać jak z równym. Audycja „Tarotiada” była przedłużeniem mojej fascynacji. Z Anią zaczęłyśmy nagrywać chwilę przed pandemią, a Głupiec wypadł już na samym jej początku, w marcu 2020 roku. To był bardzo intensywny okres wzmacniający duchowe poszukiwania.
M.K.: Od początku planowałyście audycję o wszystkich Wielkich Arkanach tarota?
M.S.: Jedna audycja przerodziła się w serię o Wielkich Arkanach. Zależało nam, żeby tarota uwspółcześnić. Gdy czytałam różne podręczniki, często brakowało mi odniesień do sztuki, popkultury czy muzyki. Na ogół opis karty składał się z suchych haseł, które trudno było poczuć. A dla mnie kluczowe jest podejście synestezyjne. Chciałam, żeby karty można było badać różnymi zmysłami, rozszerzyć spektrum doświadczenia wizualnego, zanurzyć się w ich świecie. Każdy dwugodzinny odcinek audycji stawał się osobną podróżą, w której przewodniczką była konkretna karta.
M.K.: I pojawiła się muzyka…
M.S.: Dźwięk, głos, radio – to elementy, które mają dla mnie bardzo intymny charakter. Podobnie jak sam akt wróżby, który jest spotkaniem dwójki osób. Kiedy słuchasz czyjegoś głosu, do tego dochodzi muzyka, dosłownie zatapiasz się w immersyjnym doświadczeniu. Chciałyśmy z Anią, by osoby, które nas słuchają, doświadczyły kart w sobie, a nie miały wrażenia obcowania z podręcznikiem do ich obsługi. „Tarotiada” stała się dla mnie wstępem do innych interdyscyplinarnych działań z tarotem. Od czasu do czasu uruchamiam mój „Tarofon”. Nawiązując do tak zwanych wróżek na telefon, zapraszam ludzi do zamawiania krótkich rozkładów kart. Każdy może zadzwonić na moją wróżbiarską infolinię. Obecnie pracuję także z Piotrkiem Sobieckim (aka Lotus Reaction) nad własnymi utworami muzycznymi inspirowanymi Wielkimi Arkanami w ramach projektu „Tarot Licker”, który prezentowaliśmy niedawno w Berlinie. Ciągle wynajduję inne preteksty do przechodzenia przez wszystkie karty jeszcze raz. Od początku do końca – i z powrotem. Czuję, że w przypadku tarota nauka nigdy się nie skończy i nigdy mi się nie znudzi.
M.K.: Czyli zawsze jesteś Głupczynią.
M.S.: Tak! Myślę, że to wynika z samej cykliczności, która jest wpisana w konstrukcję tarota.
M.K.: Tarot jest też obecny w twoim innym projekcie, czyli Windowlicker. Skąd pomysł, żeby otworzyć galerię na bazarze?
M.S.: Otworzyłam ją trochę przez przypadek. Szukałam miejsca na pracownię, w której mogłabym też wróżyć z tarota i czasem robić wystawy. Ceny najmu w Warszawie okazały się jednak zdecydowanie za wysokie. I tak trafiłam na Nowy Bazar Różyckiego, gdzie wynajęłam pawilon usługowy. Ponieważ pawilon jest praktycznie cały przeszklony, nazwałam moją przestrzeń Windowlicker (od idiomu windowlicking – dosłownie „lizanie szyb”, co oznacza przyglądanie się wystawom bez konieczności kupowania czegokolwiek). Jestem tam chyba jednym stoiskiem, które nie pełni funkcji stricte handlowej.
Pawilon jest związany z tarotem na wiele sposobów – organizuję tam tarotowe soboty (cykl Witchmaxxing), podczas których robię szybkie wróżby w duchu bardziej rozrywkowym. Oprócz tego sam akt wróżby przekłada się na moją praktykę kuratorską. Robię wystawy na zasadzie open calli, zadając pytanie – tak jak zadaje się pytanie kartom. Odpowiedź skomponowana jest z przesłanych dzieł, które tworzą symboliczne układy. Dzięki niewielkiej przestrzeni możemy znaleźć się dokładnie w samym centrum odpowiedzi. Moje radiowe oprowadzania w Radiu Kapitał są dla mnie jak czytanie kart – wszystko układa się w pewną sekwencję. Kontekst bazarku jest istotny również z uwagi na tradycję bazarowych wróżek, które działały na Różycu. Wskazuje na ludyczną i rozrywkową stronę tarota, jak i innych technik wróżbiarskich Bo mówi się, że Ten Wielki Mistyczny Tarot, którego używamy dziś m.in. do połączenia się z podświadomością, wyrósł z karcianej gry hazardowej.
M.K.: Tutaj trochę namieszali XVIII-wieczni okultyści, tacy jak hrabia de Mellet i de Gébelin.
M.S.: Trudno jest ustalić konkretne źródło tarota. Wielu łączy go z popularnymi grami karcianymi, które miały trafić do Europy z terenów Arabii czy Azji. Wspomniany przez ciebie de Gébelin widział w nim wpływy starożytnego Egiptu. Tarota używano również na dworach jako rozrywki dla zamożnych – karty stawały się przyczynkiem do wygłaszania poematów, miały pobudzać wyobraźnię. Mnie bardziej interesuje jednak ludyczna strona tarota. We Włoszech grano w taroka – grę hazardową, w której ten, który zostawał z Głupcem, czyli kartą 0, zostawał z niczym. Fascynuje mnie tarot dla mas – jako rozrywka i narzędzie wróżebne. Wkrótce tarot coraz mnie kojarzony był z grą. Pod koniec XVIII wieku Etteilla, uczeń de Gébelina, wydał pierwszy szeroko dostępny podręcznik do kartomancji. To był początek prawdziwego boomu na wróżenie z kart. Stawało się coraz bardziej popularne – wróżono również na targach. Ta tradycja trwa do dziś. Bywając na Bazarze Różyckiego, słyszałam od ludzi wiele opowieści o wróżkach, które były naturalną częścią krajobrazu miejskiego.
M.K.: W Krakowie mieliśmy Wróżkę Dzidziannę, która wróżyła w jednej z wnęk Sukiennic.
M.S.: Bardzo interesuje mnie przenikanie się ezoteryki z codziennością. W swojej praktyce artystycznej i badawczej wykorzystuję koncepcje ezoteryczne, ale też i określane jako pseudonaukowe, do przyjrzenia się temu, co codzienne, bliskie; co tu i teraz.
Nowy Bazar Różyckiego, jako wpisany w rytm miejskiego życia, jest idealną przestrzenną materializacją mojej praktyki. Myślę, że w pewnym sensie nie trafiłam tam przypadkiem. Tak powstała galeria Windowlicker, którą niektórzy określają „chatką czarownicy”. To ciekawe, bo jak na każdą „prawdziwą czarownicę” przystało, jestem trochę na uboczu, na samym końcu bazarku, z dala od całego tego zgiełku, a jednocześnie nadal będąc jego częścią.

Z serii „Swarliwa“, projekt wokół pomnika Katarzyny Włodyczkowej realizowany zapoczątkowany w ramach Jastrzębskiej Szkołuy Fotografii Dokumentalnej, 2022
M.K.: Tarot nie jest twoją jedyną magiczną fascynacją. W rozmowie z Agnieszką Kowalską w „Notesie na 6 Tygodni” nazwałaś się „czarownicą z bazaru”. Wiedźmy, czarownice, to kolejny obszar twoich fascynacji.
M.S.: W naszej kulturze stosunek do czarownic, podobnie jak do tarota, jest ambiwalentny, dwuznaczny. Dobrze obrazuje tę ambiwalencję tak zwany kołtun polski, czyli poplątane, zmierzwione włosy, które uważano za źródło choroby. Wierzono, że czarownice zadawały kołtuny ludziom, rzucając na nich klątwy. Pracując nad swoim mini projektem w ramach wystawy #GLOWDOW1, dowiedziałam się, że kołtunom przypisywano jednocześnie drugą, zupełnie inną rolę. Kołtun miał kumulować w sobie, a następnie wyciągać z człowieka, wszystkie dolegliwości. Rytualnie odcięty, stawał się często rodzajem amuletu, który zachowywano i pielęgnowano. Ludzie byli mu wdzięczni. Ten przykład dobrze pokazuje tę niejednoznaczność – czarownica rzuca czar, ale jednocześnie posiada też moc uzdrawiającą. Kołtun to taka figura czarownicy – jednocześnie odpycha i przyciąga.

Z serii „Swarliwa“, projekt wokół pomnika Katarzyny Włodyczkowej realizowany zapoczątkowany w ramach Jastrzębskiej Szkołuy Fotografii Dokumentalnej, 2022
M.K.: W pewnym momencie zainteresowałaś się formami reprezentacji czarownic w kulturze.
M.S.: Mojej fascynacji historiami czarownic zaczęły towarzyszyć poszukiwania form ich reprezentacji w sferze publicznej. Szukałam pomników, miejsc pamięci, turystycznych spotów i szlaków, które były z nimi związane. Tak natrafiłam na historię tzw. Czarownicy z Czeladzi i zaczęłam projekt2. Tak naprawdę była to zwykła kobieta, którą oskarżono o sprowadzenie powodzi na miasto. Był wiek XVIII, końcówka polowań na czarownice. Katarzyna Włodyczkowa została w wyniku tych oskarżeń skazana, ścięta i spalona. Za tym procederem nie stał, jak stereotypowo można by pomyśleć, Kościół, lecz władze miejskie. Ówczesny landwójt we współpracy z burmistrzem chcieli po prostu przejąć majątek wdowy. Kościół przyczynił się do jej rehabilitacji – w wyniku śledztwa wysłannika sądu biskupiego okazało się, że wyrok został wykonany nieprawomocnie. Katarzynę uniewinniono, majątek zwrócono rodzinie, oskarżycieli ukarano. Historia kobiety powróciła w 2008 roku, gdy ówczesny burmistrz wpadł na pomysł postawienia jej pomnika. Wiązało się to z próbą wytworzenia ruchu turystycznego w mieście. Pomnik przywołuje historię niesprawiedliwego skazania kobiety, ale jednocześnie ukazuje ją na miotle. To taki paradoks – jeden burmistrz wsadził Katarzynę na miotłę, oskarżając ją o czary, a drugi zrobił to samo, chcąc w jakiś sposób oddać jej hołd.
M.K.: Ważne miejsce w twojej praktyce artystycznej i kuratorskiej zajmuje także spirytyzm. Swoją pracę magisterską na historii sztuki poświęciłaś wpływowi fotografii spirytystycznej i mediumicznej na sztukę w kontekście Freudowskiego unheimlich. Trochę chyba o tym były twoje fotografie z cyklu Pokoje gościnne. Czy mogłabyś powiedzieć o tym coś więcej?
M.S.: Fascynacja spirytyzmem w mojej praktyce artystycznej pojawiła się wcześniej niż fascynacja samym tarotem. Właściwie to praca nad cyklem Pokoje gościnne (od 2011 roku) i analiza kategorii niesamowitości, wprowadzonej przez Jentscha, a rozwiniętej przez Freuda, zaprowadziła mnie na seanse spirytystyczne. Das Unheimliche, czyli niesamowitość, to w dyskursie psychoanalizy coś, co jest swojskie, znane, ale z jakiegoś powodu wzbudza w nas lęk. Źródłem tego lęku jest nic innego, jak nasza własna, znana rzeczywistość. Dlatego niesamowitości nie możemy zaliczyć np. do fantastyki. Freud kategorycznie rozróżnia to, co niesamowite, od tego, co fantastyczne – wymyślonych, nierzeczywistych potworów. To, co niesamowite, to np. nasz własny pokój w ciemności, który przez brak światła staje się przestrzenią tajemniczą i wzbudzającą poczucie zagrożenia. Jednym z najlepszych przykładów niesamowitości jest znana wszystkim z horrorów figura nawiedzonego domu. Dla Freuda niesamowite są też treści wyparte. Elementy te, będąc częścią naszej osobowości, są jednocześnie czymś wzbudzającym lęk. Miejsca, w których przywoływano w XIX wieku zmarłych, nie były żadnymi przerażającymi lochami czy laboratoriami szalonych naukowców. Seanse spirytystyczne na ogół odbywały się w przytulnych salonach w prywatnych domach. Dla mnie ten mieszczański salon staje się metaforą ludzkiej psychiki. Za sprawą działania medium powracają do niej wyparte niegdyś treści. Ektoplazma, lewitujące stoliki, ten cały performans, stanowią ich materializację. Tylko my nie zawsze potrafimy opisać to doświadczenie.
M.K.: Czymś takim nieopisanym jest ektoplazma, o której wspominasz, czyli wydzielina wydobywająca się z ciała medium. Przypomina ona odrobinę Lacanowską lamellę, która jest w nieustannym ruchu, nie ma określonego początku ani końca.
M.S.: Ektoplazma jest takim amorficznym wykwitem, nieobrobioną, chropowatą, wypartą treścią, której nie da się zignorować, ale też trudno ją opisać. No bo jak właściwie opisać ektoplazmę? Może być wszystkim. Jak wyjaśnić jej obecność i jej znaczenie? Po co do nas wraca? Na tym trochę polega psychoanaliza i objaśnianie marzeń sennych – próbujemy opisać to, co niemożliwe. Chcemy zintegrować część, którą przez lata – a w perspektywie historycznej, globalnej, przez stulecia, wieki – odsuwano. Wiadomo, że jej powrót będzie bolesny i wywoła dyskomfort.
M.K.: Tak pomyślałam, że w sumie o tym wszystkim jest sztuka, którą tworzysz. Mówisz cały czas o jakichś wypartych historiach: tarot, czarownice, spirytyzm. Próbujesz nadać materialną formę temu, co nieokreślone i starasz się to wszystko jakoś złapać.
M.S.: Może masz rację. Tarot, czarownice, mediumizm, mesmeryzm – to wszystko rzeczy na styku religii czy duchowości, nauki i rozrywki. Trudno jednoznacznie je zaklasyfikować. Interesuje mnie właśnie ten moment balansowania na granicy. Nie tyle chcę to wszystko wyjaśnić, nadać temu ostateczną formę, ile uchwycić ten subtelny moment próby złapania równowagi, unaocznić go. Tam, w tym przedsionku, jeszcze przed definicją, dzieją się najciekawsze dla mnie rzeczy. Podsumowując, głęboko wierzę, że jednym z najważniejszych zadań w mojej pracy jest skonfrontowanie się ze swoim jungowskim cieniem.
M.K.: I teraz zaczęło się robić śmiertelnie poważnie.
M.S.: Oczywiście! Wiesz, ja po prostu uważam, że musimy się tym zjawiskom przyglądać, aby je jakoś oswoić. Tylko to oswojenie nie ma polegać na skategoryzowaniu, określeniu, wymierzeniu, zrobieniu tabelek w Excelu i koniec.
M.K.: By iść dalej i zapomnieć.
M.S.: Dokładnie tak. Nie chodzi o to, by wszystko przykryć kolejnym naukowym (czy jakimkolwiek innym) kostiumem. Upewnić się, że wszystko dobrze się ułożyło, że pasuje i nie uwiera. Mówiąc bardziej metaforycznie, to powinno nas drapać, sprawiać dyskomfort, budzić czujność. Ważna jest świadomość istnienia wypartej części naszej osobowości czy historii (również w rozumieniu globalnym), bo tylko wtedy możemy się z nią skonfrontować. Jeśli tego nie zrobimy, nie zaakceptujemy istnienia tej dziwnej, amorficznej, śliskiej, pozornie nie pasującej i uwierającej nas części, niczego się od niej nie nauczymy. A ona i tak dalej będzie. I kiedyś da o sobie znać. Natomiast gdy się nią zaopiekujemy, jednocześnie nie odmawiając jej własnego statusu, wiele wewnętrznych sprzeczności i frustracji zniknie. Przynajmniej tak to widzę w mojej praktyce duchowej i artystycznej.
M.K.: Spotkałaś kiedyś ducha?
M.S.: Miałam w życiu kilka sytuacji, których nie umiem do końca wytłumaczyć, ale też nie mam jakiejś specjalnej potrzeby, by to robić. Czy zawsze wszystko trzeba racjonalizować? Ale po co? Takie odpuszczenie wiąże się dla mnie z akceptacją ograniczeń naszej sprawczości jako ludzi. Czasem te spotkania z Nieznanym mogą być bardzo zwyczajne i pozbawione widowiskowej otoczki. Kiedyś czytałam w domu książkę o obrządkach pogrzebowych. Nagle na jej strony zaczęła padać mżawka – zupełnie, jakby dokładnie nad książką zawieszona była niewielka chmura. Nie wzruszyłam się specjalnie tymi treściami ani nie miałam kataru, więc wiedziałam, że nie jestem źródłem tego deszczu. Deszczu wewnątrz zamkniętego mieszkania.

„Lamella“, projekt prezentowany w ramach Organ Vida Festival, Muzeum Sztuki Współczesnej w Zagrzebiu, 2024, fot. Ive Trojanović,
M.K.: I co zrobiłaś?
M.S.: Spojrzałam w górę i w pierwszej chwili pomyślałam, że może u sąsiada coś przecieka. Sprawdziłam sufit, ale był zupełnie suchy. Pomyślałam sobie: „Milena uspokój się”, chociaż nie czułam strachu – nie postrzegam bowiem tego duchowego świata jako miejsca, w którym czeka mnie krzywda. Ponieważ nie znalazłam żadnego innego źródła wilgoci, przemknęła mi przez głowę myśl, że może ktoś próbuje się ze mną skontaktować. Tylko, że w tamtym momencie byłam zaabsorbowana czytaniem i nie byłam w stanie skupić się na rozmowie. Uznałam, że w takim wypadku najlepiej będzie po prostu zachować dobre maniery i odpowiedzieć na to potencjalne zaproszenie w możliwie jak najgrzeczniejszy sposób. Powiedziałam więc na głos: Przepraszam, ale nie mogę teraz rozmawiać. Właśnie czytam. Kapanie ustało, a ja wróciłam do lektury.
M.K.: Zachowałaś się jak kulturalna mediumistka.
M.S.: Pomyślałam, że przecież w kontakcie z każdą istotą, o ile nie robi ci krzywdy, bardzo ważne jest bycie kulturalnym i nie ma specjalnie znaczenia to, jaką ma ona formę.
M.K.: Nie bałaś się?
M.S.: Przez chwilę może trochę się bałam, ale szybko się uspokoiłam. Co właściwie mogłoby się wydarzyć? Najważniejsze jest kulturalna komunikacja. To taki (para)normalny savoir-vivre.
Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Opublikowana rozmowa jest fragmentem książki Nowi romantycy – sztuka współczesna wobec niesamowitego, której wydanie planowane jest na rok 2026.

Marta Kudelska
Kuratorka, krytyczka sztuki. Ukończyła kulturoznawstwo (kulturę współczesną) i historię sztuki (UJ). Członkini Sekcji Polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Pracowała m.in. w Bunkrze Sztuki i Muzeum Fotografii. Interesuje się związkami pomiędzy sztuką współczesną a tradycją romantyczną (zainteresowaniem artystów wątkami magicznymi, grozy i ezoterycznymi). Pracuje w Katedrze Kultury Współczesnej w Instytucie Kultury (UJ).

Milena Soporowska
Artystka wizualna, badaczka, dziennikarka, kuratorka. Absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Studiowała fotografię w Związku Polskich Artystów Fotografików i na Akademii Fotografii. Publikowała swoje teksty m.in. w Poptown, Kwartalniku Fotograficznym MONO, Fresh From Poland, MAGENTA MAG, Małych Nakładach czy MELBA Magazine. Związana z Radiem Kapitał.