Opowiem wam o Sabacie
Miejsce: Galeria Podbrzezie, Kraków
Czas: 29.10 – 27.11.2021
Kuratorki: Lidka Krawczyk, Magdalena Lazar
Był zimny listopadowy dzień, ale – na szczęście – nie deszczowy. Zapadła już ciemność, a ja pamiętam, że przyglądałam się pustemu miastu i myślałam, że jednak w aurze listopada panuje jakaś dziwna groza. Kiedyś mówiono, że w tym miesiącu granica pomiędzy światami żywych i zmarłych jest najcieńsza. Cieniutka, jak najdelikatniejsza nić, którą można bardzo łatwo zerwać. Kiedy wyszłam z tramwaju, wsadziłam rękę do kieszeni płaszcza i natrafiłam na niewielką dziurkę, którą z dziwną przyjemnością zaczęłam rozrywać. W pruciu materiału, odrywaniu nitek jest coś, co powoduje, że trudno przestać. Rozrywając nitki, zastanawiałam się nad wystawą Sabat przygotowaną przez Magdę Lazar i Lidię Krawczyk. Myślałam, o czym ona tak naprawdę będzie. Czy nie pojawi się przesadna egzaltacja i uduchowiona maniera, która powoduje u mnie napady gorąca…? A może czeka mnie kolejna dobrze znana historia o figurze czarownicy jako matronki współczesnych protestów kobiet? Wtedy właśnie skręciłam w uliczkę Podbrzezie i chwilę później znalazłam się w ciepłym i jasno oświetlonym wnętrzu. Wówczas zdałam sobie sprawę, że rozprułam kieszeń, której cała zawartość wpadła w róg płaszcza… Widać, że o ile magii sympatycznej tkactwo zawsze sprzyjało, o tyle uporządkowaniu natrętnych myśli – wcale nie.
Sabat, który zobaczyłam w Galerii Podbrzezie, okazał się dziwną, oniryczną przestrzenią, wypełnioną baśniowymi przedmiotami. Przechadzałam się między zwojami ciemnej, lecz delikatnej rozpostartej sieci, spoglądałam na dno wielkiego oka, w którym odbijały się gwiazdy, przyglądałam się surrealistycznej zastawie: wielkiej filiżance wypełnionej resztkami kawy, która zdawała się czekać na nie kogo innego, tylko Szalonego Kapelusznika. Zamykając oczy, mogłam wsłuchać się w dźwięk przypominający syreni śpiew.
Zaczęłam się zastanawiać, czym miałaby się charakteryzować przynależność do tego „sabatu”. Doszłam do wniosku, że trochę jak w starych baśniach, objawiała się ona w miękkiej organicznej formie, automatycznych i transowych zapisach, które w jakiś sposób przypominały dziecięce bazgroły na ścianie. Wśród uczestniczek „sabatu” panowało przekonanie, że ich praca polegać ma na nieustannym zmaganiu się z nabytymi umiejętnościami, przekreślaniu tego, co dobrze znane, zapominaniu tego, co wyuczone i normatywne. Niezwykłość tych działań, stosowanych jako strategia zaczarowywania rzeczywistości, posłużyła tutejszym czarownicom do kreowania bardzo sensualnego i widmowego świata, którym próbowano otoczyć gościa bądź gościnię. Linia ich opowieści, składająca się z okruszków, fragmentów, była niedomknięta, zupełnie jak w czarach, gdzie ostatni akt powinien być oparty na niedopowiedzeniu.
Rysunki, obrazy, obiekty, kolorowe włóczki i porcelana, zebrane na Sabacie, stały się dla mnie opowieścią o zapomnianym języku. Powtarzającym się, zapętlającym, hipnotycznym, bo przecież, jak pisały kuratorki, „kobieca energia twórcza potrafi przybierać przeróżne formy. Wynika z odwiecznej potrzeby dania upustu popędowi kreacji, która staje się siłą napędową świata”. Wypełniające Sabat dziwne obiekty umieszczone były na jasnym tle, jak ilustracje w dawnej księdze czarów, gdzie towarzyszyły konkretnym zaklęciom. Wylęgające się z nich treści przypominały wariacje na temat „dzikiej kobiety” i innych mitycznych postaci. W tych pracach, których nie wymieniam celowo, gdyż w magii przede wszystkim liczy się słowo i wola, konfiguracje i zestawienia płynęły swobodnie, sennie, pozwalając każdemu dopowiedzieć sobie tę historię po swojemu.
Co chyba jednak najważniejsze, wystawa Sabat zmusiła mnie do ponownego zadania sobie pytań o naturę współczesnych czarownic. Dlaczego wróciły? Czary, czarownice, sabaty, ostatnio znaleźć można wszędzie. Filmy, seriale, komiksy i cały przemysł kultury masowej pełnymi garściami czerpie z tej estetyki. Wirtualne, ale i te najbardziej realne półki sklepowe są wypełnione notesikami, kadzidełkami, kryształami, szklanymi kulami i innymi akcesoriami (czego świetnym przykładem był krytykowany zestaw „Starter Witch Kit” wypuszczony przez Sephorę), których celem jest pomoc w „odkryciu w sobie czarownicy”. Czarownice piszą książki (m.in. Mona Chollet oraz wciąż u nas nieprzetłumaczone Silvia Federici, Anna Collin, Kristin J. Sollée, ale także nasza rodzima Agnieszka Szpila czy Anna Brzezińska), kręcą filmy (Jagoda Szelc), organizują kręgi kobiet (Samia Mandragora), protestują (wszyscy znamy transparenty „Jesteśmy wnuczkami czarownic, których nie udało wam się spalić” – swoją drogą jest to tekst z książki Tish Thawer), są obecne w Internecie (#witchcore), ale też robią wystawy… Wzmożone zainteresowanie często nie idzie w parze z autentyczną refleksją nad tym zjawiskiem. Klisza goni kliszę, błąd uzupełnia błąd, jak chociażby w używaniu na przemian słów „czarownica” i „wiedźma”, i traktowaniu ich jako synonimów. Jest to proces ciekawy, gdyż mówiący wiele o naszej obecnej sytuacji, ale też niebezpieczny. Kontrkultura zawsze w pewnym momencie zmienia się w modę, i pytaniem, które należy zadać jest: „dlaczego?”. Popkulturowemu zawłaszczeniu uległo też samo zjawisko sabatu.
W tym miejscu wypada zadać pytanie o naturę współczesnego sabatu. Czy jest dyskoteką organizowaną z okazji Dnia Kobiet? Spotkaniem, którego celem jest odzyskanie „równowagi wewnętrznej energii”? Seansem filmowym, wypełnionym dobrym jedzeniem i kryształami na parapecie okna? Protestem kobiet? (w ten sposób Młodzież Wszechpolska nazwała przecież Czarne Protesty). Sabat to jeden z charakterystycznych elementów budujących nasze wyobrażenie o czarownicach. Pod odsłoną nocy, podążając za srebrnym promieniem księżyca, kobiety miały spotykać się w gęstych kniejach lasu, by czynić czary. Jak pisał w Balladach i romansach Adam Mickiewicz: „Jedzą, piją, lulki palą. Tańce, hulanka, swawola”. Sabat stał się zatem przedziwnym wydarzeniem, zacierającym granicę pomiędzy jawą a snem, życiem a wyobrażeniem. Stał się także okazją, podczas której kobiety mogły na chwilę wyrwać się z przypisanej im kulturowej roli i stać się kimś innym. A może nie innym, lecz po prostu sobą?
Wielką rolę w budowaniu kulturowego wyobrażenia sabatu odegrała obok artystów (wszyscy znamy ryciny Hansa Baldunga, Jeana-Baptiste’a Pitois’a czy obrazy Francisco Goi) Margaret Murray ze swoją książką Wiedźmi kult w Europie. Murray była kobietą-legendą, jedną z pierwszych egiptolożek i słynnych antropolożek. W wyniku przeprowadzonych badań Murray stworzyła teorię, że kobiety oskarżane o czary były wyznawczyniami dawnego pogańskiego kultu przyrody i płodności, opartego oddwaniu czci rogatrogatemu bóstwu – Dianosowi lub Janusowi. Religia ta miała przetrwać aż do czasów średniowiecza, kiedy niefortunnie została zinterpretowana jako kult diabła. Ta teoria budziła wiele wątpliwości innych badaczek i badaczy zajmujących się tematyką czarostwa, którzy z biegiem czasu podważyli jej tezy… Zafascynowany wizją Murray, Brian Levack poświęcił wiele lat na poszukiwanie owych sabatów czarownic. Przeszukiwał archiwa, czytał protokoły z procesów o czary… Nikt nigdy sabatów nie widział, nikt nigdy czarownic na żadnym sabacie nie przyłapał. Pojawiały się one jedynie w zeznaniach torturowanych kobiet. A wiemy, że człowiek, by skrócić swoje cierpienie, jest w stanie przyznać się do wszystkiego. Komentując badania Murray, Doreen Valiente nazwała niektóre jej wypowiedzi wręcz archaicznymi bzdurami… Sabatów, o których pisała Murray, nigdy tak naprawdę nie było. Możliwe, że badaczka wszystko zmyśliła…
Nie chcę tu ani potępiać Murray, ani jej bronić. Jej historia ujawnia pewną cechę charakterystyczną dla współczesnego zainteresowania magią. Współczesny obraz sabatów jest wyobrażeniem – i nawet jeśli, kiedyś udałoby się potwierdzić tezy Murray, zawsze będzie funkcjonować jako kulturowy konstrukt (świetnie to pokazuje film Akelarre Pabla Agüera). Cecha ta łączy go w pewnym sensie z naszą współczesnością, która sama zdaje się zlepiona i zbudowana z wyobrażeń, iluzji. Jednak, analizując relację współczesny feminizm – czarownice, należy – moim zdaniem – zwrócić uwagę na bardzo istotny szczegół, o którym też wspomina wystawa Sabat.
W figurze czarownicy, owszem, skrywa się emancypacyjny potencjał. Już XIX-wieczna sufrażystka Matilda Joslyn Gage wspominała, że procesy czarownic nie były walką z demonami, lecz działaniem wymierzonym w niezależność kobiet. Należy też pamiętać, że o czary oskarżano również mężczyzn, i o ile w krajach zachodnich stanowili oni faktyczną mniejszość, o tyle na obrzeżach Europy proporcje się zmieniały. Na Islandii stanowili aż dziewięćdziesiąt procent oskarżonych. Wśród osób skazanych znacznie więcej jest osób z niższych warstw społecznych niż z uprzywilejowanych. Wyjątek może stanowić tu rodzima historia o Sydoni von Borck czy nawet Barbarze Radziwiłłównie, której szlacheckie pochodzenie nie przeszkodziło, by nazwano ją wiedźmą. Już nawet z powyższych, pobieżnych uwag widać, że historia czarownic i wiedźm jest bardziej niejednoznaczna niżby, to wynikało z przekazu, który serwuje nam kultura masowa.
I do tego właśnie odwołuje się krakowska wystawa. Do niejednoznaczności i pozornie łatwego definiowania zjawiska. Z jednej strony odnosi się do współczesnej ikony czarownicy, lecz z drugiej – nie pozbawia jej magii i niesamowitości. Myślę, że postaci czarownicy nie powinniśmy dzisiaj całkowicie odzierać z magii i sprowadzać do opowieści o społecznej mizogini, umniejszaniu pracy kobiet czy ludobójstwa (którym wszak były polowania na czarownice). Oczywiście, te aspekty historii czarownic należy co rusz przypominać. Jednak „odczarowanie” czarownic nam nie pomoże, zresztą nie jest ono chyba możliwe. Niezwykła siła takich figur polega właśnie na ich „irracjonalności”, a do walki ze złem potrzebna jest prawdziwa heroina. W naszym – wydawałoby się do bólu racjonalnym – świecie figura czarownicy powróciła jako ta, która ma wymierzyć sprawiedliwość, jako ta, która ma to, o czym wspominał podtytuł książki Chollet: niezwyciężoną siłę. Moc, która jest niedostępna dla zwykłych śmiertelników i nie poddaje się racjonalizacji. Właśnie teraz, gdy zawodzą racjonalne metody, gdy stary i jeszcze bardzo oświeceniowy porządek świata rozpada się na naszych oczach, sięgamy po to, co wydaje się nieracjonalne. Może to próba pokonania impasu, w którym tkwimy?
Krakowski Sabat jest trochę o tym wszystkim, jednak jego najważniejsze przesłanie zawiera się w czymś innym. W niejednoznaczności. W poruszaniu się pomiędzy baśnią a współczesną rzeczywistością. W lawirowaniu pomiędzy zaklęciami a wymianą doświadczeń. W spotkaniach z kubkiem gorącego ziołowego naparu w ręku a marszem w deszczu. Pomiędzy życiem a śmiercią. Pomiędzy wiedźmą a zagubioną dziewczyną, pomiędzy czarownicą a świętą. W Sabacie połączyła się historia naszej codzienności, wypełniona różnymi doświadczeniami, które pozwalają tkać się w herstorie. Kto jest jej bohaterką? Ja i Ty.
Marta Kudelska
Kuratorka, krytyczka sztuki. Ukończyła kulturoznawstwo (kulturę współczesną) i historię sztuki (UJ). Członkini Sekcji Polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Pracowała m.in. w Bunkrze Sztuki i Muzeum Fotografii. Interesuje się związkami pomiędzy sztuką współczesną a tradycją romantyczną (zainteresowaniem artystów wątkami magicznymi, grozy i ezoterycznymi). Pracuje w Katedrze Kultury Współczesnej w Instytucie Kultury (UJ).