Nr 16 zima 2025 rozmowy Jan Mioduszewski, Magdalena Sołtys

Oko to moja miłość

Rozmowa z Jackiem Dyrzyńskim

Jacek Dyrzyński
Miejsce: Galeria Opera w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, Warszawa
Czas: 4.02 – 23.03.2025
Kurator: Marcin Fedisz

Widok wystawy, „Jacek Dyrzyński”, Galeria Opera w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, fot. Marcin Łabuz

Fragmenty wywiadu z Jackiem Dyrzyńskim (1946–2025) opublikowanego w albumie Jacek Dyrzyński. Malarstwo, red. Artur Winiarski, Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie, 2017. Wywiad przeprowadzili: Magdalena Sołtys, teoretyczka sztuki z Międzywydziałowej Samodzielnej Katedry Kształcenia Teoretycznego warszawskiej Akademii oraz Jan Mioduszewski, malarz, przez lata asystent i współpracownik Jacka Dyrzyńskiego.

Magdalena Sołtys: Kolor, światło, co jeszcze ma szczególne znaczenie w Pana reliefach?

Jacek Dyrzyński: Przestrzeń – łamanie przestrzeni, sugestia przestrzeni. Zaburzenie prostego odczytu przestrzeni. Chciałbym, żeby te obrazy emocjonalnie działały, dawały przyjemność widzenia – relatywnie przy dość ubogich temu służących środkach. Zmuszały do analizy kompozycji – dlaczego tak, a nie inaczej.

Jan Mioduszewski: Relief kryje w sobie czas. Czy moglibyśmy pomówić o czasoprzestrzenności reliefu? (…)

J.D.: Żeby skonsumować relief, nie wystarczy jeden rzut oka – bo relief nie mieści się w nim. Konieczne jest spoglądanie z perspektywy różnych kątów. I realizuje się w czasie – w nim rozkłada. Spoglądaniu towarzyszy bardzo istotna kwestia – światła – przy płaskim obrazie oczywiście ma ono znaczenie, ale nie tak duże jak przy reliefie. Światło podkreśla architekturę reliefu i można nad nią dzięki niemu zapanować. Różne kąty powodują różne odczucia, różne emocje, ofiarowują jakieś nowe zdarzenia – przygodę wizualną, jakieś rebusy – wizualne niespodzianki! (…) Jest to w pewnym sensie zaprzeczeniem unizmu, zakładającego szybkie poznanie całości. (…)

J.M.: Ciekawe jest wprowadzanie do obrazu fałszywego cienia – takie rozgrywanie w oświetlonym reliefie tego, co jest cieniem namalowanym.

J.D.: Jest to swoista gra z widzem. Ta ambiwalencja doznań; o to mi chodziło. To powoduje w moim odczuciu jakąś ekspresję i dynamikę. Spójrzcie na te prace. Powinny się kręcić – krótko mówiąc – te kółeczka. Jak się patrzy z boku, to ma to coraz bardziej zróżnicowane kształty – jaja, elipsy i tak dalej. Przy centralnym widzeniu po prostu nie otrzymujemy tej informacji, stąd konieczność jakiegoś czasu do dyspozycji i aktywnego odbioru.

J.M.: A wibracje optyczne? Bo wiele prac jest pokrywanych drobnymi punktami, strukturami.

J.D.: Miałem taki okres, kiedy chodziło mi o odrealnienie płaszczyzny, vibrato, efekt, że wszystko pulsuje – taki swoisty pointylizm.

J.M.: Żeby zburzyć płaszczyznę?

J.D.: Żeby była żywa, bo vibrato intensywnie ściąga i absorbuje uwagę. A gładką płaszczyznę niestety szybko poznajemy.

M.S.: Abstrakcjonizm geometryczny jest samoograniczający (…). W kolejnych odsłonach może stać się nudny – powielać własne wzory. Być kreatywnym (…) w abstrakcji, to jest znacznie większe wyzwanie niż w wielu innych sposobach malowania. (…)

J.D.: Kiedyś przeczytałem o sobie, że znalazłem własną formułę w czymś, co wydawało się, że wszystkie swoje języki zjadło. Na szczęście! Abstrakcja niestety może wpaść w stan absolutnego bezpieczeństwa. W sztuce geometrycznej, klasycznie pojętej, przeszkadza mi to, że nie można popełnić błędu. Oczywiście nie chodzi mi o kicze. Ale przy okazji pojawia się pytanie, czy może być kicz w sztuce geometrycznej? W zasadzie w każdej sztuce może być. Może totalna nuda i powielanie bezpiecznych schematów jest kiczem geometrycznym.

M.S.: Abstrakcja ma tę wygodę, że nie ma zobowiązań względem realności, ale w tym bezmiarze wolności, czy może stanie uwolnienia, i właśnie bezpieczeństwa, może jednak utonąć.

J.D.: Jest pewna granica – Malewicz do niej doszedł – czarny kwadrat na białym polu. Trzeba mieć tego świadomość, że po prostu pewna granica została osiągnięta. Nikt dalej nie pójdzie, a ja, szanując Malewicza, wzbogacam czarny kwadrat i białe pole. Potem zaczynają się sublimacja lub cisza i krzyk, które też mają swoje granice. Pani sublimacja, moje sublimacje mogą być inne. Ale czy Pani sublimacja będzie dla mnie czytelna?

M.S.: Abstrakcja bywa fasadą (…), może być (…) interpretowana jako rodzaj eskapizmu. Czy Pan się czegoś boi w malarstwie? Przed czymś ucieka?

J.D.: Od siebie. Mam łatwość powoływania/przywoływania w sztuce weryzmu, bałem się ugrzęznąć w nim. Ta droga ucieczki była i jest po prostu moją drogą.

M.S.: A jaki kierunek w malarstwie, sztuce, styl, sposób wyrażania Pan ceni najbardziej? Czy właśnie malarstwo abstrakcyjne?

J.D.: Nie. Abstrakcja jest swego rodzaju obciążeniem w tradycji Pracowni Wiedzy o Działaniach i Strukturach Wizualnych  1  1  Pracownia, którą na Wydziale Malarstwa warszawskiej ASP prof. Jacek Dyrzyński kierował w latach 1985–2018. W tych latach jej program obejmował 3-letni kurs kompozycji na płaszczyźnie i w przestrzeni, w Pracowni można było także wykonać aneks do pracy dyplomowej w zakresie obiektu i instalacji, w różnych mediach. Pierwotny program Pracowni sformułował prof. Roman Owidzki, malarz i współzałożyciel warszawskiej Galerii Foksal, w 1956 roku, jako program nauczania języka budowy obrazu. ↩︎. A ponadto robię to, co robię – to jasne. Ale w zasadzie jako odbiorca mam różne inne ciągoty. Bardzo lubię gotyk. Fascynuje mnie konstrukcją i strzelistością. (…) Doceniam barok za efekty wizualne, ich bogactwo i różnorodność, za reliefy fasad – aczkolwiek zbyt wielkie bogactwo nie całkowicie mi odpowiada. Lubię secesję za radość życia i intencję sprawiania przyjemności. W pracowni w Akademii muszę wykazać się maksymalną tolerancją – to niedobre słowo – zrozumieniem dla potrzeb estetycznych każdego studenta. (…) Tak mi to weszło w psychikę, że staram się być uniwersalnym odbiorcą.

M.S.: Zauważamy w Pana sztuce myślenie architektoniczne i bryłą rzeźbiarską oraz pracę scenografa. Kiedy patrzę na Pana obrazy, na te kwadraty, cały czas się zastanawiam – używając opisu przydatnego dla sztuki przedstawiającej – czy ja widzę wnętrza czy zewnętrza?

J.D.: Ładnie to Pani określiła. Sam sobie nie zadałbym tego pytania i nie potrafiłbym odpowiedzieć, ale wobec Pani prowokacji odpowiadam jednoznacznie. Tworzę zewnętrza z nadzieją, że widz znajdzie ich wnętrza.

M.S.: Pana reliefy są po prostu kwadratowe. Odbiór i interpretacja Pana sztuki – co nie może dziwić – zawierają wiele komentarzy o formie kwadratu, jego funkcjonalności, o tym, jak pozwala on na wyczyszczenie sytuacji malarskiej ze skojarzeń pionowych, czyli metafizycznych, sakralizujących, i poziomych, czyli pejzażowych?

J.D.: (…) Julian Tuwim napisał cudowny wiersz Matematyka, w którym mowa o kwadracie („…Oto Kwadrat. I nic prócz prostego kwadratu…”). Kwadrat rozumiany jest jako znak racjonalnego myślenia i jako znak ziemi. Posiada olbrzymia symbolikę. Kwadrat, który w zasadzie nie występuje w naturze. Oczywiście krystalografowie mogą się spierać – kryształ sodu czy kryształ soli jest przecież sześcianem, ale w potocznej naturze kwadrat nie występuje. Jest to kształt zupełnie wyspekulowany. Te wszystkie konteksty, które są związane z kwadratem, mi odpowiadają. Natomiast dla mnie najprostszy przekaz kwadratu to wskazanie na tu i teraz. Jestem tu i teraz, i tyle.

M.S.: Lubi Pan w sztuce ryzyko, ale czy poczuł się Pan kiedyś buntownikiem?

J.D.: Tak – w pewnym sensie, miękkim, nieco też humorystycznym. Mianowicie wobec krytyczki i historyczki sztuki, Bożeny Kowalskiej, która mi wielokrotnie zarzucała, że moje obrazy cechuje dekonstruktywizm. Kilka razy wzięła mnie nawet na poważną rozmowę. Zarzucała mi, że za dużo tego jest w obrazie, że to za efektowne, i po co ta przestrzeń. Jednakowoż – co mnie wzruszało i ujmowało – kiedy miałem jakąś wystawę, to zawsze Kowalska starała się ją zobaczyć.

J.M.: Był Pan zatem enfant terrible sztuki geometrycznej!

M.S.: W tekście Dekonstruktywizm Dyrzyńskiego Bożena Kowalska z podziwem dzieli się też obserwacją, że jakoś żeni pan Profesor wodę z ogniem, to znaczy, łączy ekspresję rozmalowania powierzchni reliefów z ich konstrukcyjnością. Kowalska używa w swoim tekście słowa „miłość”. (…) A gdyby Dyrzyński sam miał powiedzieć, jakie są te miłości zawarte w jego sztuce?

J.D.: Oko. Tylko treść personalizowana własną percepcją. Po prostu. Oko to moja miłość! Wizualizm po prostu.

J.M.: A op-art?

J.D.: Też, oczywiście. Wszelkie aspekty wizualne. Fascynowały mnie wszelkie wizualne rebusy. Cenię i lubię twórczość Piranesiego, Eschera, Vasarely’ego, a także surrealistów. Intrygujące są zawsze dla mnie przedstawienia figur niemożliwych.

J.M.: Spytam o intensywny kolor w pracach pana Profesora?

J.D.: Są i czarno-białe, i szare!

M.S.: A czy posługuje się Pan stałymi kodami kolorystycznymi?

J.D.: Lubię po prostu kontrasty. Kontrast bieli i czerni, i kolory dopełniające czy prawie dopełniające się. Kolor w sztuce daje emocje. Daje mi emocje. Chciałbym zwrócić Państwa uwagę na to, że między farbą a materią jest różnica, dlatego staram się w części prac uzyskać kolorową materię, żeby ten kolor był głębszy niż z farby.

M.S.: Przed wielu laty Joanna Piechocka w rozmowie, jaką z Panem przeprowadziła, zapytała o opinię na temat tego, co teraz dzieje się w sztuce. (…) Przedatujmy je na dzisiaj. (…) Jak Pan rozumie sztukę jako taką?

Jeszcze jako młody człowiek wysłuchałem ostatniego wywiadu z Xawerym Dunikowskim, w którym padło właśnie pytanie – co to jest sztuka? Pamiętam to, ponieważ wypowiedź Dunikowskiego zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Powiedział on, oczywiście sepleniąc: „Sztuka to jest, jak się ciągnie. Jak się nie ciągnie, to jest gówno. I potem zdałem sobie sprawę z głębokiego sensu tego, sformułowanego bez ogródek, stwierdzenia – w sztuce jedno z drugiego musi wynikać! Albo na zasadzie buntu, albo na zasadzie kontynuacji. Przecież bunt też jest formą uznania. We wspomnianym zeszycie zbierałem różne definicje sztuki i potrzeby jej tworzenia. (…) Niestety zeszyt mi zaginął. „Sztukę jako sposób na zwiększenie atrakcyjności towarzyskiej, seksualnej, przekazanie wewnętrznych treści, niezgodę na własną śmiertelność…”

J.D.: Na studiach (…) miałem zeszyt, w którym notowałem, co to jest sztuka. Były to różne próby zdefiniowania zjawiska – trudne, intuicyjne, bo nie bardzo miałem o nim pojęcie. Jeszcze jako młody człowiek wysłuchałem ostatniego wywiadu z Xawerym Dunikowskim, w którym padło właśnie pytanie – co to jest sztuka? Pamiętam to, ponieważ wypowiedź Dunikowskiego zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Powiedział on, oczywiście sepleniąc: „Sztuka to jest, jak się ciągnie. Jak się nie ciągnie, to jest gówno. I potem zdałem sobie sprawę z głębokiego sensu tego, sformułowanego bez ogródek, stwierdzenia – w sztuce jedno z drugiego musi wynikać! Albo na zasadzie buntu, albo na zasadzie kontynuacji. Przecież bunt też jest formą uznania. We wspomnianym zeszycie zbierałem różne definicje sztuki i potrzeby jej tworzenia. (…) Niestety zeszyt mi zaginął. „Sztukę jako sposób na zwiększenie atrakcyjności towarzyskiej, seksualnej, przekazanie wewnętrznych treści, niezgodę na własną śmiertelność…” Wydaje mi się, że najpełniej definiuje sztukę to, że jest ona wartością umowną – i zresztą często się do tego odwołuję; też z zapytaniem, przekornie. Jak się umówimy, że obieranie ziemniaków w Zachęcie jest sztuką, to jest sztuką. To miejsce „sakralizuje” sztukę; nieprawdaż? Osobiście jestem jednak zwolennikiem tradycyjnego widzenia i rozumienia sztuki, co znaczy, że przysłowiowa Gioconda wszędzie będzie Giocondą. A obieranie ziemniaków nie wszędzie będzie sztuką. Kontekst tu zdecyduje. Jestem z tych, którzy nie przepadają za skandalem. Widzę sztukę – że tak powiem – bardziej klasycznie. Budowniczowie katedr – zupełnie genialni – byli anonimowi. I pewnie nie mieli ambicji tworzenia sztuki. A dzisiaj cerowanie pończoch jest artystyczne. (…) Artysta to już prawie pejoratywne określenie. Czasem mnie aż denerwuje, gdy ktoś na przykład w radiu występuje i określa się: „ja artysta”.

J.M.: Tym niemniej na przykład artystki i artyści z Kowalni wzięli na siebie ryzyko społeczne – często wprowadzali do sztuki drażliwe tematy, dlatego też byli atakowani. To wymagało odwagi. Uprawianie abstrakcji jest – w odniesieniu do takiej odwagi – bezpieczne.

J.D.: Odwagę rozumiem! Szanuję. Zastanawiają mnie jednak cele tych odważnych działań artystycznych. Lubię sztukę, w której podejmowane jest pewne ryzyko; i nie mówię tu już o sztuce społecznie zaangażowanej czy krytycznej. Sztuce uprawianej nawet dość tradycyjnie – w tym malarskiej abstrakcji – służy podjęcie ryzyka. Ona ma być przygodą. Często oglądam prace, którym właściwie nic nie można zarzucić. Tylko po prostu są nudne. Bez ryzyka, bez przygody! Te ryzyka w sztuce są oczywiście różnego rodzaju i ciężaru.

M.S.: Czy sztuka ma bronić się sama?

J.D.: Dokładnie tak. Każda potwora znajdzie swojego amatora, mam nadzieję; to o sztuce oczywiście. Chciałbym, żeby moje obrazki wszędzie same się broniły, niezależnie od kontekstu prezentacji. No i tyle.

Jacek Dyrzyński (1946–2025)

W 1965 roku ukończył Liceum Technik Teatralnych w Warszawie. W latach 1966–1972 studiował na Wydziale Malarstwa ASP w Warszawie w pracowniach T. Dominika i A. Kobzdeja, u którego uzyskał dyplom z wyróżnieniem. Po studiach został asystentem R. Owidzkiego w Pracowni Wiedzy o Działaniach i Strukturach Wizualnych. W 1984 roku przejął jej prowadzenie po emerytowanym profesorze, którego program dydaktyczny kontynuował i rozwijał do 2018 roku. W latach 1990–1996 był dziekanem Wydziału Malarstwa ASP w Warszawie. W 1995 roku uzyskał tytuł profesora sztuk plastycznych. W latach 1999–2005 był prorektorem ASP w Warszawie. Na początku kariery zajmował się plastyką teatralną. W swej twórczości malarskiej, rysunkowej i w reliefach był konsekwentnym abstrakcjonistą skupionym na problemach dynamiki, rytmu i oddziaływania form na płaszczyźnie. Od lat 80. w jego pracach dominował kwadrat, który artysta uznawał za figurę idealną, niepodatne na interpretacje semantyczne „czyste pole”. Uprawiał malarstwo, rysunek, malarstwo na jedwabiu i sztukę papieru. Autor wielu ekspozycji w kraju i za granicą.