Od redakcji /7/
Nagrody zwykłe i pocieszenia
Konkursy i nagrody zazwyczaj wywołują poruszenie w środowisku. Każda z obserwatorek ma na ich temat własne zdanie, każdy z obserwatorów pragnie dodać własny komentarz. I nie są to najczęściej uwagi miłe ani sympatyczne. Gdy zbliża się rozstrzygnięcie konkursów bądź ogłoszenia laureatów nagród internet buzuje od dyskusji i – co tu dużo mówić – od internetowych dram. Przy tym nie dziwi wcale, że pominięci optują za likwidacją przedsięwzięć opartych na czymś tak nieegalitarnym jak selekcja, zaś ci, na których spłynęło szczęście nominowania, wyróżnienia, nagrody bądź bycia jurorem, oczywiście tych przedsięwzięć bronią.
Bo przecież nie tylko wybór laureatów nagród wywołuje burzę, ale sam fakt nominowania jednych, a pominięcia drugich. Podobne burze wywołują wystawy zbiorowe, takie, które mają za zadanie narysować jakąś panoramę, wypunktować zjawisko, być manifestem pokoleniowym. Dlaczego zaproszono tych, a nie innych? Dlaczego pokazano te, a nie inne prace? Oczywiście, z całą pewnością są to tematy do dyskusji, tak samo jak kształt wystawy czy sposób poprowadzenia jej narracji. Jednak nie można zapominać o innych, jakże istotnych okolicznościach: po co organizuje się takie wystawy i konkursy oraz czy osiągają one postawiony sobie cel. A co najważniejsze – czy rzeczywiście pomagają artystom, czy przypadkiem nie są jedyną racją istnienia organizujących je instytucji albo listkiem figowym biznesowych korporacji je finansujących.
Świat sztuki nie ma charakteru egalitarnego. Jego elitarność jest faktem. Nie wszystkim artystom jest dane po równo, a do sukcesu artystycznego przyczyniają się czynniki spoza samej sztuki: posiadany kapitał – symboliczny, społeczny i ekonomiczny. Wstrzelenie się w odpowiedni moment z odpowiednią stylistyką prac, znajomość z galeryjnymi kuratorami, wsparcie krytyka czy profesora z akademii. Wszystko to przykryte jest dodatkowo mocno już skompromitowaną opowieścią: bo przecież liczy się wolność wypowiedzi, krytyka opresyjnej rzeczywistości, wspieranie innych, obcych i wykluczonych. Otóż niekoniecznie. I młode pokolenie artystów pokazuje, że taka hipokryzja wcale mu nie w smak, co widać na wystawie Niepokój przychodzi o zmierzchu, o której pisze w bieżącym numerze Marta Kudelska.
Paradoksalna natura świata sztuki polega na tym, że tworzenie wymaga wrażliwości, czujności na to, co przynosi rzeczywistość i umiejętności intelektualnego przetwarzania tych obserwacji – jednym słowem: zaawansowanych mocy psychiczno-rozumowych. Tacy właśnie wrażliwcy-myśliciele zostają wrzuceni w świat bezwzględnej rywalizacji. Scena sztuki, jej instytucji i aktorów jest przeżarta konkursami i walką, która nie ma nic wspólnego z duchem fair play. Wyścig szczurów trwa: artyści rywalizują o przyciągnięcie uwagi kuratorów, galerzystów i kolekcjonerów. Powstają nowe hierarchie i rankingi, w tym globalny, tworzony od lat przez „Art Review”, i polski, noszący nazwę Kompas Sztuki. Inne wartości wyparł model biznesowy, a sztukę traktuje się jako inwestycję o wysokiej stopie zwrotu.
Jednak, gdyby nie rynek, oceny wywoływałyby jeszcze większe kontrowersje. Ten dostarcza przynajmniej jakichś kryteriów wartościowania, chociaż nie zawsze cena, za jaką zostało nabyte jakieś dzieło, przekłada się na jego wartość artystyczną. No dobrze, ale co lub kto tę wartość wyznacza i w oparciu o co? Tutaj zaczynają się schody, specjaliści się plączą, bo każdy osąd sprowadza się w końcu do indywidualnego wyboru. To jest dobre, bo mówię to ja – specjalistka – w oparciu o moje oko i intuicję, poparte wiedzą i wieloletnim doświadczeniem – mówiła kiedyś w wywiadzie Anda Rottenberg. I nie ma już dzisiaj innego uzasadnienia, nie ma oparcia w zewnętrznych autorytetach czy kryteriach. Taka sytuacja pozbawiła krytykę oręża, rzucając ją na pastwę indywidualnych wyborów czy autobiografizmu. Jednak indywidualny gust nie bierze się znikąd: jest kształtowany przez instytucje, przez to, co pokazuje się w światowych centrach, na wielkich targach sztuki i wystawach o globalnym zasięgu. Tam z kolei rządzą trendy, które są wypadkową rynku. Koło się zamyka.
Konkursów, nagród i podobnych przedsięwzięć skierowanych do artystów jest wiele. Te najbardziej znane i prestiżowe to: Konkurs Gepperta we Wrocławiu, Promocje w Legnicy, Artystyczna Podróż Hestii w Warszawie, Nagroda Fundacji Grey House w Krakowie, Biennale Młodych Rybie Oko w Słupsku, Nagroda Deutsche Banku Spojrzenia w Warszawie, jak również Paszporty „Polityki”. Wysoką rangę, choć odmienny charakter, ma konkurs na Pawilon Polski na Biennale w Wenecji.
Co daje otrzymanie nagrody i czy rzeczywiście są to wielkie zyski? Artyści wygrywający renomowane konkursy w instytucjach publicznych mogą liczyć na przejęcie przez galerie prywatne i zainteresowanie kolekcjonerów na aukcjach młodej sztuki. Nie ma tu zresztą prostego przełożenia, bowiem łowy na nowe twarze zaczynają się już od bacznej obserwacji studentów – w realu i w internecie. Pamiętajmy jednak, że rywalizacja nie musi dotyczyć jakichś materialnych, namacalnych profitów. Jest ona raczej walką o przeżycie. Sukcesem dla artystów, szczególnie młodych, jest zyskanie widzialności. Ta z kolei pozwala cokolwiek sprzedawać, zarabiać i żyć ze sztuki. Stąd też znaczenie ma bezpieczeństwo i unikanie ryzyka – a rynek wymusza kopiowanie stylu tych, którzy odnieśli sukces. Po erze Sasnala pewnie nadeszła era naśladowania Ewy Juszkiewicz.
O naczelnej zasadzie życia artystycznego wiedzą doskonale studenci. Prowadząc zajęcia, notorycznie dostaję pytania o to, co zrobić, żeby wejść w obieg, jak skutecznie kontaktować się z galeriami, jak docierać do kuratorów. Sami artyści często bywają zmęczeni nieustannym wykazywaniem, że są najlepsi, a wyraz frustracji dają nie tylko w rozmowach prywatnych. Hubert Czerepok na Triennale Młodych w Orońsku przytransportował już lata temu zamkniętą skrzynię na dzieła sztuki – gołe opakowanie. Rafał Jakubowicz na wystawie Spojrzenia w Zachęcie wykuł i zalepił dziurę w ścianie w kształcie logo Deutsche Banku –organizatora i sponsora imprezy. Maria Zuba w filmie wykonanym z okazji Konkursu Gepperta wyzwała innych jego uczestników na pojedynek pięściarski. Zuzanna Janin utworzyła własną nagrodę artystyczną, imienia Marii Anto.
Kiedyś obserwowałam rozstrzygnięcie konkursu na malowanie domów i podwórek w Zalipiu. Nagrody dostała znakomita większość uczestników (o ile nie wszyscy). Były to drobne sumy pieniężne, które – gdyby zmniejszyć liczbę wyróżnionych – znacznie by wzrosły. Podzieliwszy się tym spostrzeżeniem z osobą dobrze znającą tamto miejsce, dowiedziałam się, że taki system nagradzania wynika z przemyślanej decyzji organizatora. To mała społeczność i wyróżnienie pojedynczych twórców jedynie by ją skonfliktowało, nie przynosząc w rezultacie nic dobrego – ani dla jednostek, ani dla grupy.
Znajoma aktorka skomentowała niedawno przyznanie tegorocznej Nagrody Nike. W dziedzinie literatury rywalizacja także zbiera żniwo, a dyskusje przybierają formy nawet bardziej gwałtowne niż w zakresie sztuki. „Byłoby pięknie i niestereotypowo, gdyby Nagroda Nike została na koniec przyznana wszystkim siedmiorgu autorom – pisała. – W kraju opanowanym przez konkursy i tańce z gwiazdami zabrzmiałoby to rewolucyjnie”. Zgadzam się z tym zdaniem w zupełności. Uważam, że solidarność i wzajemne wsparcie przyniosą nam jeszcze lepszą sztukę niż ta dzisiejsza. Więcej stypendiów, więcej zamówień publicznych na sztukę, więcej uwagi wobec potrzeb twórczyń i twórców, a mniej spektakularnych nagród w tych trudnych czasach. Choć i te czasami się przydają.
Magdalena Ujma
Historyczka i krytyczka sztuki, kuratorka wystaw i projektów z zakresu sztuki współczesnej. Ukończyła studia z historii sztuki (KUL) i zarządzania kulturą (Ecole de Commerce, Dijon). Prowadziła Galerię NN w Lublinie, pracowała w redakcji kwartalnika literackiego „Kresy”, w Muzeum Sztuki w Łodzi i w Galerii Bunkier Sztuki w Krakowie. Obecnie sprawuje opiekę nad kolekcją w Ośrodku Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora „Cricoteka” w Krakowie. Jest wiceprezeską Sekcji Polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA.