Nr 17 wiosna 2025 edytorial Magdalena Ujma

Od redakcji /17/

Czasy próby

W dorosłym życiu zgadzamy się na kompromisy. Tak się dzieje i nic na to nie poradzimy. W młodości kompromisy brałyśmy przecież za dowód słabości, zgnilizny moralnej i upadku. Nie można się godzić na coś takiego – myśleliśmy. Są jakieś granice upodlenia – komentowałyśmy decyzje innych. Życie było czarno-białe, trwaliśmy w samozadowoleniu, dopóki nie nadszedł czas próby. Zazwyczaj boleśnie przeżywane kolejne etapy wchodzenia w dorosłość, układające się w krótką historię formatowania do świata społecznego, pokazały, że kolorem spotykanym w życiu najczęściej, jest szarość. Oczywiście, w różnych gradacjach. Zaś utrzymywanie moralnej czystości i żelaznej konsekwencji w ocenach należy do zadań karkołomnych i w gruncie rzeczy niepotrzebnych. Jesteśmy skazani na kompromis.

Doroślejąc, przejmujemy odpowiedzialność nie tylko za życie swoje, lecz także innych. Mamy ambicje i rozumiemy, że nadszedł czas, by je realizować. Dorabiamy się, stabilizujemy. I wtedy się zaczyna. Nagle okazuje się, że poglądy można i trzeba zmieniać. Jeśli zmianie ulega sytuacja życiowa, coś już osiągnęliśmy, coś od nas zależy, głupotą staje się obstawanie przy dawnych ideałach. Z czasem zaczynamy rozumieć, że nie ma czegoś takiego, jak idealne życie czy idealna praca, że są po prostu role, prace, zadania wystarczająco dobre. (Język pop-psychologii oferuje wytrychy myślowe, lecz stosuję go celowo). Im głębiej w życie, tym bardziej twarda rzeczywistość opiłowuje nam rogi i pazury. Lecz pójście na ustępstwa niekoniecznie musi być czymś przykrym.

Są co najmniej dwa rodzaje postawy ugodowej. Do jednego, jak przed chwilą napisałam, zmuszają okoliczności życiowe, bo bieda w domu aż piszczy, rodzina (wszystko jedno czy biologiczna, czy z wyboru) głoduje, nie ma z czego opłacać mieszkania, auta i innych potrzeb, więc trzeba akceptować taką możliwość zarobku, jaka się nadarza. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, niektórzy przesuwają granice dalej i dalej, aż w końcu… „sprzedają się”. Komu? Korporacjom, mamonie, kapitalizmowi, karierze, pozycji, władzy – temu wszystkiemu, co większość z nas kręci. To przecież zwyczajny proces, nie każdy ma ochotę szarpać się z brakiem pieniędzy i niepewnością przez całe życie. No, dobrze. Są także inne rodzaje kompromisu. Na przykład, kiedy się nie ma odpowiedniej dozy przebojowości, a nie chce się być osobą niewidoczną w świecie promującym to, co wygadane i pewne siebie. W takiej sytuacji dochodzi się do wymarzonego celu (czyli np. stania się osobą artystyczną, zauważaną i cenioną) okrężną, kompromisową drogą. Kompromis wynika wtedy z postawy pragmatycznej i umiejętności dostosowania się do sytuacji, z pewnej mądrości życiowej, wreszcie – z chęci zaoszczędzenia sobie męki wystawiania się na próbę w okolicznościach, które nam nie odpowiadają. Dana osoba zna swoje możliwości i wie, że konfrontacja jej nie służy. Taki kompromis może ratować życie osobom nieśmiałym i wystraszonym, może okazać się pierwszym krokiem do osiągnięcia upragnionego celu.

Przejdźmy w końcu do sztuki. W jej obrębie często mówi się, że ktoś poszedł na kompromis z rynkiem. Oczywiście, zgniły. Że artysta trafił do „stajni” jakiejś galerii (w ogóle, co to za określenie!), dobrze sprzedaje, lecz cierpi na tym jego sztuka. Przykładem obrazy i kariera Ewy Juszkiewicz. Czy po spektakularnym sukcesie rynkowym nie stała się niewolnicą własnego stylu malowania (przejętego zresztą od jej profesora z gdańskiej ASP, Macieja Świeszewskiego), który odniósł spektakularny sukces? Sukces rynkowy, sukces bycia w centrum kapitalistycznego (na sterydach) świata sztuki, jaki tworzy Galeria Gagosiana. Jednak sztuka Juszkiewicz stała się przewidywalna. Artystka jest przewidywalna aż do bólu. Ciągle śpiewa piosenkę, którą znamy: parafrazuje dworskie i mieszczańskie portrety przede wszystkim z XVIII wieku, zasłania – jak wszyscy wiemy – oblicza eleganckich pań i panów, a to grzybem, a to włosami, a to liśćmi. Co jeszcze artystka nałoży im na twarze, żeby pasowało do salonów bogaczy?

A co powiedzieć o Marcinie Maciejowskim, który występował ostatnio na Wawelu ze scenkami z muzeum, w tym fragmentami odmalowanych arrasów? W jego wypadku jednak dzieje się tak, że on sam winduje Zamek Wawelski na pozycję instytucji interesującej dla wielbicieli sztuki współczesnej. Że może sobie pozwolić na gest współpracy z szacownym muzeum, malując rodzaj obrazów, które uznać można za łagodnie reklamowe. Zresztą sceny z wystaw to jeden ze stałych jego tematów. A poza tym wiele innych artystek radzi sobie dobrze, malując wspaniale obrazy i nie czyniąc ustępstw w stosunku do upodobań kolekcjonerów. Patrz: Agata Kus. Maluje to, co chce, a jednocześnie tak się składa, że jej słodko-gorzki, przesiąknięty poczuciem schyłku, skrzywiony realizm doskonale trafia w zapotrzebowanie kolekcjonerów. Co mają jednak począć te osoby, których sztuka nie trafia w popyt?

Zgniłymi kompromisami bywa nazywane także wchodzenie w obszar pop-kultury. Spójrzmy na krytykę. Czy nie utraciła swojego charakteru, wypłynąwszy na rozlewiska (oraz grzęzawiska) Internetu? Przecież zdecydowanie straciła na elitarności, każdy dzisiaj może być krytykiem. Dawna krytyka niewątpliwie uległa przemianie, idąc na kompromis z podejściem popularnym, edukacyjnym. Influencerki zajmujące się sztuką, rezygnują wszak z subtelności stylu i argumentacji. Nie mówiąc już o internetowych awanturach zastępujących krytykę, a opanowanych przez zaprawionych w bojach sieciowych krzykaczy i trolle.

Nie miejmy zresztą złudzeń: na kompromisy idą wszyscy w hierarchii świata sztuki – od góry do dołu i od dołu do góry. Artystki, bo nie mogą tworzyć w wystarczająco dużych pracowniach przy pomocy odpowiednio wypasionych narzędzi oraz materiałów. Galerzyści, bo pokazują to, co kolekcjonerzy kupią, a nie to, co by chcieli. Instytucje publiczne, bo stosują uwewnętrznioną cenzurę, nie tykając polskich tematów tabu (obyczajowość, katolicyzm, oficjalna wersja historii, prawa reprodukcyjne, mniejszości, uchodźcy)… Na kompromisy idzie także Ministerstwo Kultury, przyznając granty zbyt skąpe i zbyt nieliczne w stosunku do zapotrzebowania.

Popatrzmy jednak na nasz temat od strony innej niż dotychczasowa opowieść, w której kompromis wiąże się z jednostkowymi wyborami moralnymi. Ugoda wynika przecież z tego, jak świat jest zbudowany, wynika z rozdwojenia, z konfliktu jednostki z systemem. W gruncie rzeczy, konieczność pójścia na kompromis mówi nie tylko o procesie socjalizacji, o dojrzewaniu do życia wśród innych, co wiąże się z uświadamianiem sobie, że trzeba się posunąć i oddać kawałek naszej wolności w imię dobra wspólnego. Kompromis mówi także o tym, że dzisiejszy kapitalizm nie spełnia naszych potrzeb. Okoliczności życiowe, które zmuszają do kompromisów, są przedstawiane jako stałe i niezmienne. A do jednostek (bo przecież nie społeczeństw!) należy wymoszczenie sobie w złych warunkach w miarę wygodnego miejsca.

Kompromis wynika po trosze z narzuconej nam opowieści o niezmiennych okolicznościach, w jakich przychodzi nam żyć i pracować. A gdyby tak je zmienić? I tutaj wchodzimy w sferę utopii. Ta zaś dzisiaj bardzo by nam się przydała. Zróbmy zatem ćwiczenie. Spróbujmy te kompromisy opisać bardziej szczegółowo. A potem pomyślmy o świecie bez zgniłych kompromisów. Zapraszamy!

Magdalena Ujma

Magdalena Ujma

Historyczka i krytyczka sztuki, kuratorka wystaw i projektów z zakresu sztuki współczesnej. Ukończyła studia z historii sztuki (KUL) i zarządzania kulturą (Ecole de Commerce, Dijon). Prowadziła Galerię NN w Lublinie, pracowała w redakcji kwartalnika literackiego „Kresy”, w Muzeum Sztuki w Łodzi i w Galerii Bunkier Sztuki w Krakowie. Obecnie sprawuje opiekę nad kolekcją w Ośrodku Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora „Cricoteka” w Krakowie. Jest wiceprezeską Sekcji Polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA.