
Od redakcji /16/
Przestrzeń publiczna?
Po roku 2000 w Polsce ogromną popularność przeżywała sztuka w przestrzeni publicznej. Rokrocznie odbywało się co najmniej kilkanaście festiwali i innych imprez związanych z wystawianiem sztuki współczesnej poza murami galerii. Artystki i artyści spotykali się bezpośrednio z ludźmi na ulicach i placach miast, miasteczek i wsi, od Warszawy poprzez Gdańsk, Wrocław, Sopot, Lublin, Kurówko czy Sokołowsko. Środowisko sztuki zachłysnęło się możliwościami, jakie oferowała przestrzeń publiczna. Do galerii przecież nie przychodzi tyle osób, ile przechodzi ulicą. Tworząc dzieło w przestrzeni publicznej, zyskuje się większą trybunę i szersze grono odbiorców. Bezpośredni odbiór niesie ze sobą, co prawda, szereg niebezpieczeństw, jak zniszczenie dzieła czy ataki wobec twórczyni/twórcy. Jednak wiele osób uważa, że warto zapłacić taką cenę za wyjście poza ochronne barierki galerii sztuki współczesnej. Bo przecież spotkanie takie może również zakończyć się rozmową. Skądinąd, czy ktoś kiedyś dociekł, dlaczego niektóre z galerii sztuki mają w nazwach militarne i równocześnie obronne konotacje? Takie jak: bunkier, arsenał, fort, zbrojownia, twierdza, a nawet bastion. Warto więc przełamać tradycyjną niechęć na linii sztuka – społeczeństwo, podlaną inteligencką, niegdysiejszą tęsknotą za pouczaniem klasy ludowej, wyjść z galeryjnego kokonu i rozmawiać. Taką intencją kierował się np. Daniel Rycharski, gdy Pomnik Chłopa, wzorowany na rysunku Albrechta Dürera, upamiętniającym przegrane powstanie chłopskie, swój specyficzny antypomnik, umieścił na przyczepie od traktora i ciągnął przez miasta i miasteczka w roku 2015, jako część obchodów 150-lecia zniesienia pańszczyzny. W Sopocie rzeźba została uszkodzona, jednak naprawiono ją.
Rację miał Piotr Piotrowski, który wiązał demokratyzację państwa z odzyskaniem dla obywateli jego przestrzeni wspólnych. Książkę Agorafilia wydał w 2010 roku, jako rodzaj podsumowania pierwszych lat polskiej wolności. Przed 1989 rokiem nie było przecież mowy o przestrzeniach prawdziwie publicznych. W PRL-u wszystkie znajdowały się pod nadzorem, a każdy przechodzień mógł być obserwowany przez tajniaków. Popularność przestrzeni publicznej należy więc wiązać z odzyskaniem ustrojowej wolności. Nie było jednak tak różowo, bowiem w międzyczasie do Polski zaprosiliśmy kapitalizm w chyba najbardziej jego drapieżnym wydaniu. Przestrzeń publiczną odzyskaliśmy, by błyskawicznie ją wyprzedawać, z powodu niewiary w dobro wspólne (zohydzone przez PRL). Odpuszczaliśmy sobie więc podwórka, skwerki, parki, budynki użyteczności publicznej i domy – na rzecz własności prywatnej, czyli grodzenia, zawłaszczania, wydzielania. Artyści zresztą na to reagowali, i tak np. w 2008 roku szwajcarski artysta San Keller, wraz z grupą osób (w tym znanym kuratorem Kubą Szrederem), wył jak wilk pod ogrodzeniem jednego z osiedli na Mokotowie.
Bo to, co zaoferowano w zamian, wcale nie okazało się wystarczające. Galeria handlowa nie jest miejscem do demonstrowania własnych poglądów czy pogaduszek z sąsiadami na ławce, grodzone osiedla stają się raczej więzieniem niż oznaką statusu. Prace w przestrzeni publicznej – często odnoszące się właśnie do samej prywatyzowanej przestrzeni – były znakiem rosnącej świadomości, że jej jednak potrzebujemy – niezależnie, czy określimy ją jako publiczną agorę, czy agon. (Ten ostatni to – tak jak agora – termin wzięty z greki i oznacza konflikt, rywalizację, zawody). Powstawały więc kolejne prace – i powstają do dzisiaj, np. w ramach lubelskiego festiwalu Open City, który w roku 2024 miał swoją odsłonę… w Krakowie, w dzielnicy, którą opuściły kliniki uniwersyteckie, a miasto, które bardzo chciałoby sprzedać atrakcyjne XIX-wieczne budynki o pałacowej architekturze (opuszczone przez owe szpitale), nie może tego uczynić, bo wyczuwa zbyt duży opór społeczny. Tutaj widać także popularny pomysł na miejsca zmieniające właściciela: wpuścić tam artystów, by „coś” zrobili. Postępują tak deweloperzy; przykłady z podwórka krakowskiego: w fabryce Miraculum, zanim deweloper zburzył ten ważny obiekt lokalnego przemysłu, by działki zapełnić do granic możliwości blokami, jej przestrzeń udostępniano artystom.
Murale, które jeszcze kilka lat temu cieszyły się wielką popularnością, dzisiaj także jakby spowszedniały. Najprawdopodobniej zaszkodził im fakt, że wykorzystywane są do promocji miasta. W każdym razie najważniejsze obiekty w przestrzeni publicznej, takie, które zostaną w pamięci na trwałe i które mówią o nas i nam coś ważnego, to na pewno nieistniejące już Tęcza Julity Wójcik (2011–2012) oraz Dotleniacz Joanny Rajkowskiej (2007), a także znana wszystkim „Palma”, czyli Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich (2002) tej ostatniej. Wszystkie te realizacje dotykają charakteru i historii miejsc, w których je zlokalizowano, czynią to jednak w sposób absolutnie nieoczywisty, choć często wzbudzający zbiorowy resentyment.
Sztuka publiczna wciąż powstaje: instytucjami stały się już festiwale, takie jak wrocławski Survival czy gdańskie Narracje. Penetrują one coraz to nowe miejsca na mapie swoich miast, pokazując stopień wymazania historii, ich zaniedbania, rozpasanie deweloperów, lecz przede wszystkim kierują się coraz częściej ku samym mieszkańcom. Sztuka ta ma obecnie rosnącą konkurencję – może nie parków rzeźby (tych wciąż jest za mało) – lecz po prostu realizacji z kręgu projektowania krajobrazu oraz małej i dużej architektury.
Dzisiaj widać, że sztuka publiczna była jakby forpocztą zmiany i powrotem do zainteresowania jakością przestrzeni naszych miast. Dzisiaj powraca np. zagadnienie łączenia rzeźby i innych dyscyplin artystycznych z architekturą. Na tym gruncie rozkwita zainteresowanie dziełami stworzonymi w czasach PRL-u, które mogą służyć nam za wzór. Renesans zainteresowania przeżywa sztuka okładzin ceramicznych, na razie raczej tych dawnych. W Krakowie, dzięki protestom obywatelskim, ocalono monumentalną, abstrakcyjną mozaikę na biurowcu Biprostalu, autorstwa Celiny Styrylskiej. Chociaż i tutaj wciąż mnóstwo jest do zrobienia. Pamiętacie, jak nowy właściciel kawiarni Panorama z krakowskiego hotelu Forum rozbił bezcenną, szklaną kompozycję wykonaną przez zespół Krystyny Strachockiej-Zgud? O ile mi wiadomo, nie został ukarany, bo mozaika nie była wpisana do rejestru zabytków…

Magdalena Ujma
Historyczka i krytyczka sztuki, kuratorka wystaw i projektów z zakresu sztuki współczesnej. Ukończyła studia z historii sztuki (KUL) i zarządzania kulturą (Ecole de Commerce, Dijon). Prowadziła Galerię NN w Lublinie, pracowała w redakcji kwartalnika literackiego „Kresy”, w Muzeum Sztuki w Łodzi i w Galerii Bunkier Sztuki w Krakowie. Obecnie sprawuje opiekę nad kolekcją w Ośrodku Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora „Cricoteka” w Krakowie. Jest wiceprezeską Sekcji Polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA.