Od mody trzymam się z daleka. Rozmowa z Krzysztofem Musiałem
A.J.M.: W jednym z wywiadów wspomniał Pan, że swoją przygodę z kolekcjonowaniem dzieł sztuki rozpoczął dość późno, tzn. na początku lat 80. ubiegłego wieku. Zdziwiła mnie ta wypowiedź, bo był Pan wtedy (jeśli ufać Wikipedii) młodym człowiekiem, stąd moje pytanie: kiedy jest ten dobry wiek na rozpoczęcie kolekcjonowania?
K.M.: Hmm, ciekawe pytanie. Dobrego wieku chyba nie ma, mnie chodziło raczej o to, że są osoby, które pasję kolekcjonowania wynoszą już z domu, rodzice mieli jakieś zbiory i ten bakcyl został im już zaszczepiony w dzieciństwie. Natomiast ja zaczynałem bardzo skromnie, były to pojedyncze zakupy, których dokonywałem nie z myślą o budowaniu kolekcji, ale po prostu, żeby otaczać się dziełami sztuki, mieć je w pobliżu.
A.J.M.: Podobno Pana pierwszym zakupem była akwarela Nikifora.
K.M.: Tak, to prawda. Mieszkałem wtedy w Niemczech, a kupiłem go od kolegi, który akurat przyjechał z Polski i chciał go spieniężyć (nie wiem, jakim cudem znalazł się on w jego rękach). Dlaczego Nikifor? No dlatego, że nie był on dla mnie anonimową postacią, bo mój ojciec, kiedy byłem dzieckiem, często jeździł do sanatorium w Krynicy i przywoził stamtąd albo jego prace, albo opowieści o nim. Opowiadał o nim jako o dziwaku, ale równocześnie wyczuwałem w tonie jego głosu nutkę podziwu, kiedy wspominał o tym artyście. Wiedziałem więc, co Nikifor tworzy, praca mi się od razu spodobała, dlatego ją kupiłem.
A.J.M.: W latach 70. i 80., kiedy mieszkał Pan zagranicą, rozpoczął Pan kolekcjonowanie sztuki polskiej, a nie prac, które miał w zasięgu ręki, czyli sztuki zachodnioeuropejskiej…
K.M.: Tak, zgadza się, ale to wynikało z pobudek sentymentalnych. Chciałem mieć coś, co przypomina mi rodzinne strony, kraj, nie znałem wtedy sztuki tzw. światowej, bo jestem inżynierem z wykształcenia, a nie historykiem sztuki, i nigdy się nią zawodowo nie zajmowałem.
A.J.M.: Domyślam się więc, że te pierwsze zakupy dzieł sztuki miały charakter emocjonalny. Czy nadal tak jest? A może względy inwestycyjne odgrywają także pewną rolę?
K.M.: Względy emocjonalne już dawno nie odgrywają takiej roli jak kiedyś; jeśli coś kupowałem przez ostatnie 25 lat, to w oparciu o racjonalne przesłanki. Zastanawiałem się, czy dana praca będzie „pasować” do kolekcji, którą już posiadam. Natomiast względy finansowe właściwie nie miały żadnego znaczenia, poza tym, czy mnie na daną rzecz stać, czy nie. No bo jeśli mnie nie stać, to w ogóle nie ma o czym mówić. Nigdy natomiast nie zastanawiałem się, kupując kolejne obrazy, czy jest to dobra inwestycja. W odniesieniu do kolekcjonowania nigdy nie używam tego słowa, w przeciwieństwie do nieruchomości czy akcji.
A.J.M.: Ale nie widzi Pan w tym nic złego, że niektórzy kolekcjonerzy patrzą na dzieła sztuki przede wszystkim jak na dobrą inwestycję?
K.M.: Oczywiście, że nie. Zawsze powtarzam, że takich ludzi powinno być jak najwięcej, bo taka postawa napędza rozwój rynku sztuki, upowszechnia kolekcjonerstwo no i, mam nadzieję, że z tych „suchych” inwestycji na początku, zrodzi się z czasem prawdziwa pasja i znajomość sztuki.
A.J.M.: Wspominał Pan, że kupując obrazy zastanawia się, czy pasują one do kolekcji. Mnie jednak interesuje, czy ma Pan swoją prywatną definicję „dobrego obrazu”? Co powoduje, że stojąc przed nim, odczuwa Pan chęć jego zakupu? Względy formalne czy treściowe? Kunszt artysty, doskonałość warsztatowa?
K.M.: Rozumiem Pani pytanie, ale odpowiedź na nie jest bardzo skomplikowana, jeśli w ogóle możliwa. Każdy obraz kupuje się z innych powodów, tak mi się przynajmniej wydaje. To może być i sposób malowania, i kadrowanie, nastrój, jakim emanuje dana praca, ukazana osoba czy scena. Jeśli interesuje mnie przedstawiona historia albo postać historyczna, powiedzmy, ale jest fatalnie namalowana, to to nie wystarczy, musi to być dobre pod względem warsztatowym malarstwo.
A.J.M.: Czy wśród prac znajdujących się w Pana kolekcji są takie, z którymi nigdy nie chciałby się Pan rozstać? Szczególnie ważne, ulubione?
K.M.: Na pewno jest ich więcej niż jedna czy nawet kilka, ale nie jestem w tej chwili przygotowany, aby je tu wszystkie wymienić. No, ale na przykład, przychodzi mi do głowy portret Dagny Juel-Przybyszewskiej, pastel autorstwa Stanisława Wyspiańskiego. Byłby to też na pewno Autoportret Wojciecha Kossaka, namalowany w Paryżu, kiedy miał 23 lata. Według mnie prawdopodobnie najlepszy obraz, jaki ten artysta w ogóle namalował. Ale to jest oczywiście moje subiektywne zdanie. No cóż jeszcze? Obraz Wojciecha Fangora M64 (Fala) z 1969 roku, który był wystawiany w Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku w 1970 roku na jego indywidualnej wystawie, czy Kraszuarka Tadeusza Brzozowskiego.
A.J.M.: Wiem, że ceni Pan także abstrakcję, zwłaszcza malarstwo Stefana Gierowskiego.
K.M.: Tak, choć nie jest to proste, żeby wytłumaczyć, co mnie pociąga w abstrakcji, która działa jakoś tak podświadomie na pewne części w mózgu. Na pewno gra kolorów, zestawienia barw, światło, które zwłaszcza u Gierowskiego odgrywa ogromną rolę. Mam kilka jego obrazów, każdy z innej epoki i wszystkie silnie działają na mnie, jakąś, nie wiem jak to najlepiej ująć – może głębią?
A.J.M.: Tym, co mnie uderzyło w Pana kolekcji obrazów, jest jej niezwykła różnorodność i zakres czasowy. Najstarsza praca Piotra Michałowskiego jest datowana na 1848 rok, najmłodsze – to dzieła sztuki aktualnej. Czy można, posługując się matematycznym terminem, znaleźć dla nich wspólny mianownik?
K.M.: Wspólnym mianownikiem jest mój gust i przekonanie, że są to dobre prace interesujących artystów. Tak jak chyba większość kolekcjonerów, zaczynałem od zbierania malarstwa XIX-wiecznego, a następnie, przez École de Paris, awangardę, aż po sztukę współczesną. Do abstrakcji doszedłem późno, ale to jest długi proces dojrzewania, otwierania się na nowe prądy, nowe sfery w sztuce. Zacząłem czytać biografie artystów, katalogi aukcyjne, przeglądać albumy i oczywiście – chodzić na wystawy, krótko mówiąc, poszerzać swoją wiedzę i świadomość.
Wróciłem więc tam, udałem się na stoisko tejże galerii i próbowałem skontaktować się z dyrektorem. Zostałem poddany przez kolejną panią żmudnemu „badaniu”, wywiadowi: skąd jestem, co mam w swojej kolekcji, dlaczego chcę nabyć Sasnala i wreszcie poproszono mnie o zostawienie swoich namiarów na samoprzylepnej karteczce (dyrektor był za bardzo zajęty, żeby się ze mną spotkać) i jak można się domyślać, nigdy do mnie nikt nie zadzwonił. Szkoda, że tak zakończyła się ta historia z kupnem Sasnala, ale była to dla mnie ważna lekcja na temat tego, jak galeria nie powinna traktować klientów.
A.J.M.: Chciałabym Pana zapytać o metody budowania kolekcji. Czy Pana zdaniem kolekcjoner powinien odwiedzać artystów w pracowniach, kupować dzieła bezpośrednio od nich, czy raczej polegać na pośrednictwie domów aukcyjnych?
K.M.: Tutaj nie ma jakiejś jednej ścieżki. Każda droga jest dobra. Ja osobiście lubię chodzić do pracowni twórców, chłonąć panującą tam atmosferę, poznać artystę osobiście, zobaczyć, jak on pracuje i ewentualnie coś od niego kupić. Natomiast na początku kariery kolekcjonera miałem taki naiwny pogląd, że kupując prace od artysty, uzyskam za nie korzystniejszą cenę. Okazało się, że tak to nie wygląda, bo u artysty jest często drożej niż na rynku, i to nie może być powodem do odwiedzania ich w pracowniach. Szczególnie, w moim przynajmniej przypadku, doprowadziły te wizyty do zaprzyjaźnienia się z kilkoma artystami, co już samo w sobie jest bardzo wartościowe. Dzięki nawiązaniu takich bliskich relacji mam w swojej kolekcji moje portrety, namalowane m.in. przez Stanisława Baja, Wojciecha Fangora, Jana Dobkowskiego czy Ryszarda Grzyba, i jest to bardzo miłe.
A.J.M.: A czy utrzymuje Pan kontakty z innymi kolekcjonerami w celu wymiany doświadczeń czy inspirowania się do działań na tym właśnie polu?
K.M.: Raczej nie; znam kilku kolekcjonerów, ale utrzymujemy bardziej kontakty o charakterze towarzyskim, a nie profesjonalnym. Wyjątkiem była znajomość z nieżyjącym już kolekcjonerem Tomem Podlem, którego poznałem na wczesnym etapie mojej przygody ze sztuką i u którego starałem się rzeczywiście „podpatrzeć” pewne schematy działania czy umiejętności poruszania się na rynku kolekcjonerskim. Z kolei z Wojtkiem Fibakiem wymienialiśmy się pracami, tzn. kilka razy zdarzyło nam się kupować od siebie różne obrazy.
A.J.M.: Dla mnie jest także istotne, że chętnie dzieli się Pan swoją kolekcją, pokazując ją na licznych wystawach.
K.M.: Tak to prawda, może nie nazwałbym tego misją, to za duże słowo, ale cieszy mnie jej prezentowanie. Wszystko rozpoczęło się ze względów praktycznych. Gdy miałem 20 czy 30 obrazów nie myślałem o „dzieleniu” się. Natomiast jak miałem ich już ponad 200, to potrzeba „dzielenia” się pojawiła się sama z siebie. Zacząłem się zastanawiać: no dobrze, skoro kupuję tyle obrazów i wydaję na nie tak duże kwoty, to czy ma sens, żeby one po prostu stały gdzieś na strychu czy za przysłowiową szafą… No nie, prawda? Wtedy poczułem, że chcę je pokazać nie tylko rodzinie i znajomym, lecz także osobom z zewnątrz.
A.J.M.: A czy angażuje się Pan bezpośrednio w organizację wystaw, wybór prac na nie, czy oddaje Pan pole kuratorom? Ostatnio, w sierpniu ubiegłego roku, część prac z Pana kolekcji była pokazywana na wystawie w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie, a jej kuratorem był Bogusław Deptuła.
K.M.: Uważam, że nie po to kurator pracuje nad wystawą, żebym mu mówił, co on ma na niej pokazywać. Dla mnie frapujące są wybory kuratorów i ich sposób patrzenia na moją kolekcję. Pozwala mi to bowiem za każdym razem odkrywać ją na nowo. Na przykładzie wystawy w Sopocie mogę się przyznać, że zasugerowałem Bogusławowi Deptule pokazanie zaledwie trzech lub czterech obrazów na ponad 100 tam prezentowanych, na co on się bez wahania zgodził.
A.J.M.: Od roku 2007 prowadzi Pan też w Warszawie galerię aTak, w której odbyło się blisko 60 wystaw. Kolekcjonowanie dzieł sztuki Panu nie wystarcza?
K.M.: Właściwie były dwa powody, które pchnęły mnie na tę ścieżkę. Po pierwsze, wydawało mi się, że jest wielu współczesnych artystów, których ja bardzo cenię, a którzy są za mało wystawiani. Po drugie, w tym czasie, a właściwie trochę wcześniej, zacząłem organizować plenery dla młodych artystów w Andaluzji, Toskanii czy w Prowansji. Nieodłączną częścią pleneru jest wystawa poplenerowa, której nie miałem gdzie urządzić. Na początku kilka razy zorganizowałem ją w krakowskim „Pryzmacie”, no ale to jednak co innego, gdy robi się wystawę u kogoś, a nie we własnym lokalu. Odkąd otworzyłem własną galerię, miałem wpływ na termin wystawy, czas jej trwania, no i możliwość wydawania katalogów, bo dla mnie jest to bardzo ważne, aby każdej z nich towarzyszyło wydawnictwo. Katalog pozostaje na długie lata, a ja zawsze po obejrzeniu jakiejś wystawy w muzeum udaję się do księgarni i kupuję katalog. No i „diabli mnie biorą”, gdy się dowiaduję, że np. nie było funduszy i katalogu nie ma!
A.J.M.: Kto jest Pana ostatnim odkryciem kolekcjonerskim?
K.M.: Są to przede wszystkim tacy artyści, jak Łukasz Stokłosa, Paweł Kałużyński, Grzegorz Kozera czy Rafał Wilk.
A.J.M.: Jakiej rady udzieliłby Pan początkującym kolekcjonerom?
K.M.: Myślę, że istotne jest, aby najpierw postarali się zdobyć wiedzę o sztuce i żeby – w zależności od stanu swoich finansów – zaczęli budować swoją kolekcję może od rzeczy drobniejszych, niekoniecznie od razu kupując dzieła Romana Opałki czy Wojciecha Fangora, ale np. prace na papierze, też cenionych twórców, które są o wiele tańsze, a przecież także piękne i niestety często niedoceniane.
A.J.M.: No i chyba, tak jak Pan, aby kierowali się własnym gustem.
K.M.: Tak, ja od mód stronię, na ile się da. Na zakończenie opowiem coś w rodzaju anegdoty, odnoszącej się właśnie do kwestii mody. Kilkanaście lat temu postanowiłem zakupić obraz Wilhelma Sasnala, bo wtedy wypadało mieć jego pracę w kolekcji. Udałem się na targi do Bazylei, gdzie dowiedziałem się, że w Zurychu została otwarta jego wystawa, pojechałem więc do tamtejszej galerii, obejrzałem ekspozycję i udałem się do okienka (takiego jak na dworcu), za którym siedziała pani, którą poprosiłem o cennik jego prac. Otrzymałem odpowiedź, że jeśli chcę się dowiedzieć o ceny, to zna je dyrektor, który jest obecnie na targach w Bazylei. Wróciłem więc tam, udałem się na stoisko tejże galerii i próbowałem skontaktować się z dyrektorem. Zostałem poddany przez kolejną panią żmudnemu „badaniu”, wywiadowi: skąd jestem, co mam w swojej kolekcji, dlaczego chcę nabyć Sasnala i wreszcie poproszono mnie o zostawienie swoich namiarów na samoprzylepnej karteczce (dyrektor był za bardzo zajęty, żeby się ze mną spotkać) i jak można się domyślać nigdy do mnie nikt nie zadzwonił. Szkoda, że tak zakończyła się ta historia z kupnem Sasnala, ale była to dla mnie ważna lekcja na temat tego, jak galeria nie powinna traktować klientów. No, chyba, że ma się w swojej „stajni” takie tuzy jak Sasnal!
A.J.M.: Dziękuję za rozmowę.
Agnieszka Jankowska-Marzec
Absolwentka historii sztuki na UJ. W 2007 roku uzyskała tytuł doktora w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Pracuje na Wydziale Grafiki ASP w Krakowie. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się na sztuce XX wieku i sztuce współczesnej. Niezależna kuratorka i organizatorka wystaw, członek SHS i sekcji polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki (AICA).
Krzysztof Musiał
Absolwent Politechniki Warszawskiej oraz szkoły biznesu INSEAD w Fontainebleau (1979 dyplom MBA). W latach 1990 – 2001 kierował założoną przez siebie firmą ABC Data w Warszawie. Od lat sponsoruje w kraju i za granicą różne przedsięwzięcia artystyczne. Jest właścicielem kolekcji polskiego malarstwa, rysunku i rzeźby. W 2002 roku został laureatem konkursu „Mecenas Kultury” 2001. Był członkiem Rady Muzeum przy MNK oraz Muzeum Sztuki w Łodzi. Od 2007 roku prowadzi w Warszawie Galerię aTAK.