Paweł Zięba,noclip
Autor: Paweł Zięba
Tytuł: noclip
Praca dyplomowa na Wydziale Grafiki w Pracowni Rysunku I
Promotor: Joanna Kaiser-Plaskowska
Recenzent: Wojciech Szybist
↑ Paweł Zięba, obiekt na ziemi: bez tytułu, 2021, techniki mieszane – odlew z gipsu pokryty farbą olejną, 100 × 150 × 50 cm, fot. Michał Maliński
„Wychodziłoby na to, że chcę być demiurgiem, który dla postaci na płótnie tworzy świat materialny oraz bohaterów, ale nie jest z nimi uwięziony, bo jego klatka jest po drugiej stronie. Robiąc to wszystko, czuję się dumny z siebie, niezależnie, czy czynię dobro, czy zło. Na pewno nie jest to zdrowe, ale przynajmniej nie podopalam Rzymu, żeby sprawdzić, czy będzie to wyglądać spoko”.
To fragment tekstu z pracy magisterskiej opisujący w przejrzysty sposób moje postanowienia. Cała twórczość opierała się na tworzeniu własnego miejsca, w którym nie muszę się przejmować czasem, śmiercią, degradacją czy konsekwencjami własnych czynów. Stawiałem się w roli istoty wszechmogącej z wielkim żalem, że tylko w mojej głowie. Starałem się podejmować decyzje wobec postaci i należących do nich miejsc, a następnie rozważać problemy etyczne dotyczące ich i mnie samego. Odbijałem sobie tym samym poczucie mijającego czasu, rozmyślania nad bezsensownością istnienia; było to spełnianiem dziecięcych marzeń kontroli nad wszystkim, czego się dotknie, nadawania rzeczom życia siłą wyobraźni. Jednocześnie odrobinę zaspokajając swoje ciemne dążenia i potrzebę brutalności, do sedna której próbowałem dojść, przedzierając się przez literaturę, co skutkowało nawarstwianiem się kolejnych pytań.
Wynikiem, jakim mogę się podzielić, jest jedynie seria obrazów oraz rysunków, która mniej lub bardziej pozwoliła mi się odegrać na tych myślach.
„Wiem na pewno, że człowiek w tym świecie jest raczej na przegranej pozycji, ponieważ jest skazany na funkcjonowanie w warunkach, które są niemożliwe, bo ja je tak układam. Musi oglądać te wszystkie figury i płotki, które nie mają sensu, tam gdzie są, a już na pewno dla niego. Jest w tym jakaś tajemnica, której on nie ma prawa rozwikłać, ponieważ ja, tworzący to, jej jeszcze nie rozpracowałem. I to chyba dobrze, bo właśnie ta niewiedza zawsze jest najmocniejsza i najsmaczniejsza. Nie wydaje mi się, żeby dopowiadanie komukolwiek wyszło na zdrowie. Słowa zabijają, a ja nie tworzę abstrakcji ani sztuki konceptualnej, która nie obejdzie się bez opisu. Chcę tylko kolekcjonować cały ten chory mentalny grajdoł choćby dla faktu, że mogę i chcę sobie zrobić przyjemność tym, w jaką formę go ubiorę”.
„Całość może trochę przypominać zabawę dziecka, które ma dwa samochody i kawałek dywanu. Słońce wpada do pokoju i cała reszta to wyobraźnia. Tak samo próbuję knuć, wprowadzić się w taki stan zawieszenia. Przypominam sobie sytuacje, kiedy ślęczałem nad jakimiś klockami czy figurkami; dziwność sytuacji wykraczała poza skalę. Były to zwykłe rzeczy, ale w mojej głowie te dobrze rozpoznawalne i opisane przedmioty potrafiły wszystko, bez tracenia tej głupiej zabawkowej formy. Pomimo tego, ich akcje miały taką samą moc w mojej głowie. Robiły rzeczy bez wyjaśnień, przez co nabierały właśnie tej nieprzewidzianej dwuznaczności, którą czuję w tym dopiero z biegiem czasu, kiedy wspominam przeszłość”.
„Trzeba wiedzieć, co się chce powiedzieć za pomocą sztuki. Ja chcę wzbudzić zainteresowanie niewiadomą i sobą, trochę obrazić, trochę pogłaskać, zaproponować coś tak po prostu, bo czuję, że jest taka potrzeba i że tak musi być”.
W kategorii obrazu i tego, jak pojmuję w nim moment, trafne wydaje się określenie „chwili tuż przed” ważnym wydarzeniem. Trafiłem na to zdanie, oglądając jakiś materiał o malarstwie Hoppera, w którym wspomniano, że na jego obrazach to, co ma się stać, dopiero się wydarzy, ale my już tego nie doświadczymy. Bohaterowie są zawieszeni, nawet kiedy są wprowadzeni w interakcje ze sobą. Można odnieść wrażenie, że dopiero za chwilę padnie ważne zdanie, które zmieni bieg ich życia albo może pojawi się ktoś z tyłu i strzeli komuś lepę. Napięcie narasta, ciekawość rośnie, a rozwiązań sytuacji może być wiele. Sam więc staram się używać tej techniki – może nie zawsze to widać – moi znajomi pewnie będą się śmiać, kiedy mówiąc o napięciu, będę kolejny raz malował kanapę prosto z Ikei, ale dla mnie może się tam wydarzyć bardzo wiele. Wszystkie te obrazy starają się więc być w tej chwili, a jednocześnie korzystać ze słynnego powiedzenia Lyncha, że będzie kręcił scenę „oka kaczki”. Ma na myśli takie sceny, które dodają jego produkcjom czegoś nieuchwytnego, bez czego co prawda fabuła mogłaby się toczyć dalej, ale nic nie miałoby takiego smaku. Dla przykładu w Blue Velvet jest to scena z piosenką In Dreams Roya Orbisona, a w Dzikości serca moment, w którym kobieta po wypadku szuka jakiejś spinki, pomimo tego, że ma dziurę w głowie i zaraz umrze.
Jest też pewna symbolika, która gdzieś może zahaczać o moje rozumienie uniwersum. Mianowice to, jak rozwiązane są arbuzy w filmie The Wayward Cloud. Mówimy o upalnym lecie na Tajwanie, brakuje wody, ale z jakiegoś powodu gospodarka kwitnie, ponieważ arbuzów jest aż za dużo. Są tańsze od H2O, której, przypominam, nie ma. Więc i zwykły prysznic staje się problemem, a każdy mimo to posiada w domu duże ilości butelek tego płynu. Widzimy arbuzy pływające w rzece, sok arbuzowy pity w dużej ilości, sceny seksu z udziałem arbuzów, kobietę która udaje, że rodzi na klatce schodowej, a tak naprawdę spod bluzki wypada jej arbuz. Zdecydowanie jest to dla mnie bardzo krótki opis tego, jak wszystko ostatnio – albo i zawsze – nie działa normalnie, jak ludzie się adaptują do każdej sytuacji, niezależnie od poziomu posrania. Niech puentą będzie ostatnia scena filmu. Zaznaczę tylko, że wszystko kręci się wokół miłości oraz branży porno, w klimatach 2006 roku. Jednak wszystkie te paskudne meble i wątpliwa architektura nigdy nie wyglądała bardziej świeżo. To trochę tak, jakby połączyć filmy Ulricha Zeidla, ale dodać do nich trochę więcej dziwactw niż tylko obserwacji oraz fabuły na tyle oddalonej od wszystkiego, że randomowy deepthroat jest oznaką miłości. Nie chcę tutaj spoilerować za bardzo, w sumie pewnie powinienem, ale nie chcę psuć zabawy, o ile można tak to nazwać.
Drugim przykładem będą zdecydowanie rysunki Namio Harukawy, które bardzo lubię, głównie ze względu na spójność wykreowanego świata. Mówimy tu o krainie przypominającej do złudzenia prawdziwie funkcjonującą metropolię, w której dużych rozmiarów kobiety rządzą światem, a ich metodą na rozrywkę jest upokarzanie (najczęściej na tle seksualnym) malutkich mężczyzn w celu sprawiania sobie frajdy. Choć nieraz odnoszę wrażenie, że chodzi też o każualową przyjemność, gdyż czasem można obserwować farmy malutkich facetów zapiętych w kajdany, którzy potem prawie w całości znikają w ich pupach, a kobiety odchodzą, paląc papierosa, podczas gdy bezwładne ciałka kolesi dyndają spomiędzy pośladków jak ogony dodawane do anal plugów. To taki Schulz, tylko podniesiony do kwadratu, jednocześnie z dużo lepszym i czystszym warsztatem oraz delikatnym sposobem przedstawienia. Nigdzie nie ma tak ładnie narysowanych chorych rzeczy. W każdej knajpie, w której kobiety oddają się uciechom, jest kilku małych panów liżących im stopy i jedzących ich fekalia, gotowych oddać zawsze swoje życie, najczęściej przez złamanie karku. Jest w tym coś z ikon: ważne postaci duże, nieważne postaci malutkie, gotowe na każde skinienie. Znowu przychodzą mi na myśl Tiger Lillies, którzy normalnie śpiewają np. o paleniu żywcem małych sierot, a jednocześnie operowo/kabaretowy głos daje nam bardzo wiele ukojenia. Czarny humor – zbyt czarny, ale znakomity, wart obudzenia w sobie psychopaty. To jest ta spójność, o której marzę: ludzie i obiekty przedstawione tak dobrze, że można czasem stwierdzić, o czym myślą. Dlatego chciałbym, żeby patrząc na moje wypociny dało się określić dość realnie, jak czuli się bohaterowie/miejsca/przedmioty, ale żeby nie wymykało się to konwencji.
„To wszystko tak słowem ogólnego wstępu, żeby zarysować mnie i sprawy, które mną kierują. Przy okazji tego dyplomu chciałbym, żeby obrazy nadawały atmosferę, były pocztówkami ze świata, o którym gadam, a rysunki – sytuacjami, które się w nim dzieją. Choć nie wykluczam, że może zdarzy się jakaś pomieszana lub zupełnie inna sytuacja. Tak czy siak, na pierwszym miejscu jest spójność klimatu i moje poczucie reżysera, demiurga i w ogóle prze-kozaka, ale też delikatnego kwiatuszka”.