All my brothers I’ve ever killed

All my brothers I’ve ever killed
Miejsce: Galeria Jak zapomnieć, Kraków
Czas: 13.09 – 25.10.2024
Osoba kuratorska: Kuba Brzegowy
Osoby artystyczne: Eliasz Hułas, Karolina Jarzębak, Sebastian Mikoś, Mikołaj Sobotka, Kuba Stępień

Mikołaj Sobotka, „erotic explorer”, 2024, glina, spray, klej, wosk, 84,5 x 145 cm, fot. Michał Maliński

Tego dnia padał uporczywy deszcz, a pogoda zdecydowanie nie zachęcała do wyjścia z mieszkania, nawet na długo wyczekiwany wernisaż. Ale była to zdecydowanie dobra decyzja. Szybkie przejście z mrocznego podwórza do jasno oświetlonego wnętrza galerii zdawało się przypominać jakiś psychodeliczny trans. Jarzeniówki uderzały tak mocno światłem, że aż miałem ochotę się ukryć. Świadomie rozpoczynam ten tekst w trybie eseistycznym, ponieważ właśnie te niby niepozorne czynniki odegrały niebagatelną rolę w moim odbiorze tej wystawy.

Wystawy zbiorowe mają to do siebie, że są narażone na zarzut braku spójności. Tego zagrożenia szczęśliwie udało się uniknąć wystawie All my brothers I’ve ever killed kuratorowanej przez Kubę Brzegowego w galerii ,Jak zapomnieć. Przestrzeń ta zdążyła się już odcisnąć wyrazistą sygnaturą na mapie krakowskich galerii niezależnych. Od kilku lat prezentuje najciekawsze głosy artystyczne, na poziomie, o jakim mogą obecnie tylko pomarzyć hojnie dotowane miejskie instytucje kultury. Okazuje się, że najbardziej frapująca sztuka współczesna nadal rodzi się w undergroundzie.

Pochwalić należy misternie budowane. Widać, że wystawa została skomponowana w przemyślany sposób. Już na wejściu uderza instalacja z wózkiem sklepowym, postawiona na usypanym asfalcie. Tym gestem widz zostaje zaproszony do krainy czarów. Nie wpada jednak do niej przez króliczą norę, ale jest prowadzony wprawną ręką kuratora. Wystawa zdaje się przypominać psychodeliczny labirynt, który nie pozwala odbiorcy uciec.

Potwierdza to układ ,,tryptyku” Mikołaja Sobotki. Po przyjrzeniu się instalacji z wózkiem spojrzenie od razu kieruje się na dzieło Sobotki, które figlarnie bawi się czerwienią. Ten kolor od razu przyciąga uwagę zwiedzającego. Dzieło wykonane z wosku i gliny budzi wrażenie lepkości. Jeśli instalacja z wózkiem mogła budzić szok, to ta praca wzbudza raczej podniecenie. Jego obraz kojarzy się z sensualnością podszytą psychodelią z Blue Velvet Lyncha. Równie dobrze mogłoby się nazywać Red Wax. Zostajemy zaproszeni do jakieś szalenie osobliwej gry erotycznej. A to wszystko wydarza się tylko w pierwszej sali.

Kolejny obraz Sobotki jest już bardziej stonowany. Artysta nadal eksploruje możliwości wosku. Nie porzuca nas wrażenie lepkości. Czujemy się oblepieni, jednak już nie wydzielinami seksualnymi, ale raczej rodzajem błota. Negatywną energię pogłębia zawarty w dziele ślimaczy kształt, który rodzi wrażenie klaustrofobiczności. Przejście od erotycznej dezynwoltury do emocjonalnej mizerii zapewnia odbiorcy prawdziwy rollercoaster afektualny. Ale o to chodzi w tej wystawie.

Ostatnie dzieło Sobotki w kolejnej sali zdaje się bliźniakiem à rebours pracy w czerwieni. Powraca wosk, tym razem w wydaniu czarnym. Już nie wydzieliny ani błoto, ale smoła cię oblewa – zdaje się krzyczeć dzieło. Dodatkową sensualność zapewnia wykorzystanie zapachowych patyczków. Nie oznacza to, że zanika wymiar erotyczny. Zostaje on wręcz rozszerzony o negatywne odczytania. Trafny obraz dynamiki każdej relacji erotycznej – chciałoby się podsumować.

Powróćmy jeszcze do pierwszej sali i poświęćmy kilka chwil wózkowi. Ustawiony w centrum pomieszczenia, jawi się jako swoista wyrwa czasowa, która zionie innym światem. Weirdowy vibe wzmaga usypana pod nim górka asfaltu, której wyrazista czerń nie pozwala oderwać od niej wzroku. Akademickie wykształcenie kazałoby mi pomyśleć o tej instalacji jako pewnej formule nie-miejsca w koncepcji Marca Augégo. Ale tym razem chyba go nie posłucham. Bardziej pasuje mi tutaj określenie Matrixu, bo trochę taka jest cała wystawa.

W pierwszej sali woła jeszcze do siebie obraz Sebastiana Mikosia, która pozostaje najbardziej klasycznym dziełem wystawy. Ale tylko w formie, ponieważ artysta sięga do malarstwa. W treści daleko mu do jakiegokolwiek tradycjonalizmu. W swoim stylu zdaje się przypominać dzieła Aleksandry Waliszewskiej, która penetruje mroki ludzkiej psychiki. Mikoś świetnie bawi się – wydawałoby się – mocno ogranym już światłocieniem. Ale okazuje się, że stare środki wyrazu nadal pozostają przekonujące i oddziałują na oglądającego.

Widok wystawy, „All my brothers I’ve ever killed”, Galeria Jak zapomnieć, fot. Michał Maliński

Dużo było o emocjach, pora oddać na chwilę głos rozumowi. Mimowolnie nasuwa się psychoanalityczna rama odczytania całej wystawy. Wydaje się jak najbardziej uprawomocniona, jeśli przyjąć, że tytułowi bracia to rodzaj wewnętrznych demonów. W tym kontekście aż chce się zinterpretować obraz Mikosia poprzez Lacanowską fazę lustra. Ale to chyba ślepa uliczka. Takie spojrzenie niebezpiecznie zbliża się do literalnego i łopatologicznego odczytania, a psychoanalityczny narzędziownik nie pozwala uciec od wyświechtanych banałów. Trzeba chyba poszperać głębiej.

Ciekawy trop interpretacyjny przynosi duże nagromadzenie wątków internetowo-cyfrowych. Wątek ten rozwija praca Eliasza Hułasa, która kojarzy się z późną twórczością Jadwigi Sawickiej. Ale jeśli już, to Sawickiej na kwasie i w dobie internetu. Hułas sięga do kultury memów, zapożyczając z niej postać NPC, czyli osoby zachowującej się jak postać z gry. Jednocześnie Hułas dokonuje swoistego recyklingu internetowego imaginarium. W jego pracy postać bierna staje się wojownikiem, a do aktywizmu życiowego zachęca fraza: „KILL UR INNER NPC”.

Podobne motywy rozwija rzeźba Karoliny Jarzębak, która już w swojej niedawnej wystawie IAMLIVI NGINYOURWA LLS IAM LIVING IN YOURWALL zaprezentowała od dawna eksplorowane inspirację i twórcze przetworzenie memów oraz innych obiektów kultury cyfrowej. W swojej rzeźbie powraca do tematu nowych formuł męskości, jakie wytworzył internet. Postać przegrywa, którą na polskim gruncie tak dobrze opisały Aleksandra Herzyk i Patrycja Wieczorkiewicz w książce Przegryw: mężczyźni w pułapce gniewu i samotności, powraca zapisana na żółtym lustrze. Performatywna rzeźba wprowadza również motyw doomer girl, która rozbraja siłę innej postaci z memowego uniwersum – doomera.

Kruchą męskość ukazuje również instalacja zawieszona nad wejściem do drugiej sali. Pozbawiona właściciela skórzana kurtka została oklejona taśmami: ,,Vrsicht glass”. To już nie kurtka Swobodnego jeźdźca z filmu Dennisa Hoopera. Teraz stanowi delikatny artefakt, który wytracił swój beatnikowski impuls. Temat męskiej samotności mocno wybrzmiewa w dziele Kuby Stępnia. W pierwszej chwili nawet go nie zauważyłem, a potem nieźle się wystraszyłem. Nie był to przyjemny widok. W kącie drugiej sali znajduje się manekin w pozycji kucającej. Teraz się zastanawiam, czemu tak się poczułem? Być może praca ukazuje, jak bardzo samotność pozostaje nieznormalizowana w naszym społeczeństwie i jak negatywne cechy jej przypisujemy. Nie możemy czuć się samotni, bo to niemęskie.

Wątek medialny powraca również w pracy Amplified melody – ni to ślad po strzałach, ni to czaszka, pod którymi gromadzi się tłum mikrofonów przypominają destrukcyjność współczesnych, tradycyjnych mediów masowych. Czyjaś śmierć może właśnie staje się łatwą pożywką dla środków masowej komunikacji, które pragną szybko ją skapitalizować. Jednocześnie to właśnie media stanowią współczesną formę zabójczej broni; pistolety nie są już nam potrzebne. Szeroko pojęta czwarta władza zostaje na obrazie jawnie powiązana z porządkiem śmierci. Już nie Eros i Tanatos, ale Tanatos i Media zdają się stanowić topos naszej, współczesnej kultury, by przypomnieć tak porażające filmy, jak: Sieć Sidneya Lumeta czy Benny’s Video Hanekego.

Co ciekawe, wystawa zdaje się mimowolnie prezentować zasadniczo męskie spojrzenie. Wszak wśród zaprezentowanych artystów odnajdujemy tylko jedną autorkę – Karolinę Jarzębiak. Już sam tytuł: All my brothers I’ve ever killed wskazuje, że siostry nie są tu raczej zaproszone, ale może to i dobrze, bo wyjdą z tego żywo. Ale sprawia to, że jeśli wystawa prezentuje kulturowo ugenderowione szaleństwo, to raczej jest to szaleństwo męskie niż kobiece. Czy stanowi to zarzut? Bynajmniej, ponieważ temat męskich problemów psychicznych o wiele rzadziej podejmowany jest w sztuce, a liczba samobójstw wśród mężczyzn rośnie. Jeśli wystawy mają mieć jakiś wymiar zaangażowany, to ta z pewnością go ma. Bardziej chciałbym myśleć o tej wystawie jako o psychodelicznej jeździe bez trzymanki, która ukazuje, że „weird” to nasza powszechna codzienność, a świat cyfrowy tylko jeszcze mocniej go podkręca. Może być destrukcyjny, ale też witalny. Oby jacyś bracia właśnie dzięki niemu przeżyli.

Mikołaj Sobotka, „Rick Owens”, 2024, szkic na papierze, 21 x 25 cm, fot. Michał Maliński

 

 

 

Mateusz Mazur

Mateusz Mazur

Student krytyki literackiej i absolwent polonistyki antropologiczno-kulturowej. Związany z Kołem Literatury Najnowszej UJ. Działa w kwartalniku literackim KONTENT. Głównie zajmuje się polską prozą najnowszą, kinem nowofalowym i sztuką współczesną. Pochodzi z Gorlic.