Aktualności recenzja dyplomu Magdalena Kulesza-Fedkowicz

Lubię skakać między światami

Autorka: Anna Michalik
Tytuł: Lubię skakać między światami
Praca dyplomowa na Wydziale Malarstwa
Promotor: prof. dr hab. Mirosław Sikorski

Z ciepłego wnętrza nawet zimowy pejzaż sprawia wrażenie przyjemnego. W takie dni to sama radość spoglądać na chłód za oknem bez konieczności wychodzenia. Patrząc na zachmurzone jednolicie szarobłękitne niebo, które spowija zaśnieżone drzewa i pola, oderwani od poczucia czasu, nie jesteśmy w stanie stwierdzić, jaka to część dnia. Odbijająca się w oknie lampa niczego nie rozjaśnia. Zwierciadło szyby nie ujawnia więcej szczegółów i nie podpowiada narracji. Widać w nim tylko najjaśniejsze elementy, źródła światła. Nie wiemy, czy to poranek, a w środku odbywa się pośpieszny rytuał parzenia kawy i spożywania śniadania – albo odwrotnie – jest on powolny i medytacyjny. A może to puste wnętrze, jedynie z okruchami na stole jako śladami czyjejś obecności i zapalona lampa jako świadectwo nagłego wyjścia. Może to też być środek krótkiego dnia zimowego, kiedy przez wiele dni nie przebija się żaden promień słoneczny, a sztuczne światło w każdej godzinie rozświetla wnętrza wszystkich domów półkuli północnej. Przedziwne są momenty pomieszania światła dziennego i światła sztucznego. Jest w tym rodzaj jakiegoś pogranicza, zawieszenia, momentu wyskoku do drugiego świata, świata nocy. Może to jednak wczesny wieczór, everyman siedzi przy pustym stole, zatopiony w cieple bijącym od nagrzanych kaloryferów i spogląda melancholijnie na pejzaż za oknem. Dom jest cichy i spokojny, jego mieszkańcy rozpierzchli się i oddają się swoim pasjom, ale z pewnością spotkają się niebawem w tym miejscu, w sercu domu. Las za oknem przypomina futro wielkiego zwierza, zasypanego śniegiem, ale w każdej chwili może się otrząsnąć z niego. Na samą myśl możemy odczuć na twarzy drobiny chłodu momentalnie zamieniające się pod wpływem ciepła w spływające krople.

Tak działa na mnie obraz Statek – lampa jako emanacja ciepła domowego promieniującego na wiele aspektów z nim powiązanych. Rozmowa z Dyplomantką tylko mnie w tym utwierdziła. To sytuacja realna, zobaczona w jej rodzinnym domu. Doświadczona przez pryzmat swoich relacji z domownikami. Statek – lampa jest jednocześnie pejzażem wewnętrznym Anny Michalik stworzonym przez ciepło rodzinne, którego doświadczyła i doświadcza. Przez naskórek tego obrazu przebija się mocna konstrukcja, na której się opiera kondycja psychiczna Dyplomantki. Wyczuwam tam czas wspólnie spędzany z bliskimi na czytaniu Lewisa i Tolkiena, słuchaniu audiobooków i wspólnym oglądaniu filmów i rosnącej miłości do fantasy i science-fiction.

Mając takie doświadczenia, nie może w sposób przekonujący opisywać dramatu. Gdyż, jak sama Dyplomantka o tym pisze, nie doświadczyła go. Przez jej obrazy i rysunki przemawia zachwyt nad światem, nad zjawiskami, jakimi są światło i kolor. Jest w tym jakiś rodzaj łaknienia rzeczywistości. Pragnienie doświadczania bezpośrednio, bez zasłony. Patrzenie na świat to moja pasja. Obserwuję rzeczywistość z większą intensywnością niż obrazy w muzeum (Anna Michalik, Lubię skakać między światami).

Idąc tropem skojarzeń, o których pisze i stosuje w autokomentarzu Anna Michalik, przywołam postać malarki naiwnej posiadającej to samo nazwisko co przytoczony w tekście Dyplomantki brytyjski pisarz i filozof. Znajduję u Anny Michalik rodzaj podobieństwa w podejściu do świata i filtrowania go w swojej twórczości, który dostrzegam również u Maud Lewis. Mam wrażenie, że Anna Michalik w podobny sposób jak kanadyjska malarka chłonie rzeczywistość. Wie, że twórczość może być niewyczerpanym źródłem żywotności i witalności na wielu płaszczyznach. Maud Lewis, nawet w oderwaniu od świata sztuki, miała ogromną motywację i chęć do tworzenia. Malowanie sprawiało, że czuła się szczęśliwa i wolna, pomimo ograniczeń narzucanych przez chorobę. Lewis z twórczości czerpała poczucie mocy i sprawczości, nawet kiedy ciało stawiało opór.

Kolejnym swobodnym skojarzeniem mówiącym o tym, jaki wpływ może mieć proces twórczy na naszą kondycję psychofizyczną, jest zasłyszane ostatnio w radiowej Dwójce wspomnienie o Stanisławie Skrowaczewskim. Przyjaciółka dyrygenta opowiadała o nim, że kiedy był już ponad 90-letnim człowiekiem, miał poważne problemy z chodzeniem. Ale w momencie, kiedy wchodził na scenę i zaczynał dyrygować, doświadczał zaskakującej metamorfozy: jego ruchy stawały się pełne młodzieńczego wigoru.

Autokomentarz Dyplomantki to szczere i cenne wyznanie o swoim światopoglądzie, rozterkach, o swoim miejscu jako młodej malarki. O dojrzałości Dyplomantki świadczy fakt, że zatapia się z twórczym nastawieniem w codzienność. Wie, że dominującą jego częścią są momenty zwyczajne, bez fajerwerków, i znajduje w tym ogromną inspirację. Jolanta Brach-Czaina w Szczelinach istnienia pisze, że to właśnie ta codzienna krzątanina wypełnia prawie całe nasze życie i świadome zatapianie się w te momenty może być źródłem doświadczeń pogłębiających naszą egzystencję.

Ujęło mnie także wyznanie: Od jakiegoś czasu zastanawiam się nad wrażliwością i tym, do jakiego stopnia mogę się odsłonić z delikatnością, którą czuję. Z ciszą, której nie zakłócam, jeśli wiem, że nie mam nic dobrego do powiedzenia (Anna Michalik, Lubię skakać między światami). To niezwykle cenna postawa, dzięki której świat mógłby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby wszyscy, zanim otworzą usta, przesiewali to, co chcą powiedzieć, przez sita Sokratesa.

Dyplomantka pisze także o sacrum jako tabu w środowisku akademickim. Oblicza sacrum są różne. Myślę, że sporo w naszym środowisku znalazłoby się apologetów, a także mnóstwo uduchowionych i czułych na metafizyczne symptomy ateistów czy agnostyków. Jak to napisał C.S. Lewis w Listach starego diabła do młodego:

Istnieją dwa równe i przeciwne sobie błędy, które mogą być popełnione przez ludzkość odnośnie demonów. Pierwszy, to niewiara w ich istnienie. Drugi, to wierzyć i być aż zanadto i niezdrowo nimi zainteresowanym.

Dla mnie większym tabu w naszym środowisku jest inna kwestia, którą porusza Dyplomantka. A mianowicie niechęć do wernisaży. Gdzieś w kuluarach to wybrzmiewa, dzielimy się tylko z bliskimi, że wernisaże bywają trudnym doświadczeniem. Zwłaszcza dla introwertyków, a w szczególności wernisaże ich własnych wystaw. Bywa, że poza pozytywnym feedbackiem odchorowujemy potem w zaciszu własnych pracowni nadmiar emocji i przebodźcowanie dziesiątkami small-talków. A wiadomo, że wystawę i tak idzie się obejrzeć już po wernisażu, w samotności.

Anna Michalik z jednej strony zachwyca się codziennością, tym, co widzi. W szlachetnej technice tempery żółtkowej, którą stosuje realistycznie, choć z dużą dozą syntezy, maluje swoje wzrokowe oczarowania. Pomarańczowe drzewo w złotej godzinie płonie na tle szarego nieba. Wracający z treningu wieczorową porą mężczyzna swoim płaszczem przeciwdeszczowym rozjaśnia miejski pejzaż. Rozświetlona ugrowo sztucznym światłem zaspa śnieżna przysłania dom, nad którym góruje kobaltowe niebo.

Z drugiej strony Dyplomantka czerpie ogromną radość z rzeczywistości wyobrażonych. Praca z wyobraźni, stwarzanie własnych światów, daje jej poczucie wolności. Maluje pejzaże przedstawiające góry, jeziora i wodospady, czasami wpisuje w te pejzaże sylwetkę ludzką. Dla mnie poetyka tych obrazów i rodzaj oniryczności nasunęły skojarzenie z Solaris Stanisława Lema. Mam wrażenie, że te obrazy są odważną próbą odchodzenia od przedstawień naturalistycznych. W moim odczuciu obrazy Wodospad czy Góra w nocy należą do najciekawszych przedstawień, najbardziej napiętych kompozycyjnie i wyklarowanych kolorystycznie.

Aneks rysunkowy to abstrakcyjne widoki światła i materii. Mam wrażenie, że taka forma pracy pomaga bardzo znaleźć wizualny ekwiwalentu swoich odczuć wobec świata. Przypuszczam, że tak zagęszczone kredkami rysunki dają ciekawe doświadczenia medytacyjne ich autorce. Dzięki doświadczeniom pracy na papierze Anna Michalik dużo śmielej pracuje na dużych płótnach. To, co fascynuje i zajmuje najbardziej twórczość Anny Michalik, czyli zjawisko świecenia, emanacji, blasku, jest jej wielkim tematem. Najwięcej warte może być jednak to, co najmniej rozumiemy (C.S. Lewis, Smutek).

Bardzo istotną kwestią dla Anny Michalik jest współodczuwanie. Jej twórczość karmi się realnymi doświadczeniami i przeżyciami związanymi z obecnością ludzi wkoło niej. Jest obecna i czujna wobec tych relacji. Świadczy o tym chociażby fakt cytowania w autokomentarzu rozmów z przyjaciółmi.

Dom jako metafora jest bardzo ważny dla Dyplomantki. Jak pisze: Obraz prowadzi do czegoś znajomego. Swoją twórczością oswaja rzeczywistość i dzięki temu jest zadomowiona w świecie. Bo tak już jest, że to, co się widzi i słyszy, zależy w dużej mierze od tego, gdzie się stoi i kim się jest (C.S. Lewis, Siostrzeniec czarodzieja).

Niniejszym oceniam prace celująco.