Korespondencje z Warszawy
Jeśli szukacie pomysłów na krótkie wyjazdy, to w lipcu i sierpniu nie możecie ominąć Warszawy. Wycieczka szlakiem muzeów to doskonały pomysł na weekend w mieście. Polecam wam trzy wystawy, które łączy obecność wielu prac świetnych artystek.
Spieszyć musicie się do Muzeum Narodowego na wystawę „Surrealizm. Inne mity”, która potrwa jeszcze tylko do 11 sierpnia. A jest co oglądać! Czy w Polsce mieliśmy „klasyczny” surrealizm? Właśnie to możecie sprawdzić na wystawie. A czeka was kilka zaskoczeń. Z pewnością za surrealistkę uchodziła Erna Rosenstein związana nieoficjalnie z II Grupą Krakowską. Jej twórczość jest bardzo mocno naznaczona pamięcią i utratą, częsty jest motyw nocy, kiedy z jednej strony dzieją się rzeczy najstraszniejsze, z drugiej – właśnie wtedy można się ukryć, zbiec. Wiele tych symboli nawiązuje do tragicznej nocy, kiedy zostali zamordowani rodzice malarki. Stąd na jej obrazach rozczłonkowane ciała, nóż. Jednak bardzo wiele prac artystki zmierza w kierunku abstrakcji. Na warszawskiej wystawie pokazano dość nieoczywiste obrazy Rosenstein, na których najmocniej wybijają się soczyste kolory i nieco magiczne motywy. Dodatkowo, w jednej z sal, która poświęcona jest przedmiotom wykorzystywanym przez surrealistów, większość prac – obok Hasiora – to właśnie artefakty tworzone przez Rosenstein. Mamy zatem torebki, które nie pełnią już swoich pierwotnych ról, sztuczne szczęki, tekturki, guziki, pudełeczka, szkatułki.
Wystawa porusza także tematy takie jak astrologia czy okultyzm. Akcentem przypominającym o tej fascynacji jest instalacja Goshki Macugi przedstawiająca Helenę Bławatską – okultystkę i założycielkę XIX-wiecznego Towarzystwa Teozoficznego. Bławatska miała uczestniczyć jako medium w seansach spirytystycznych, gdzie wykazywała ponoć zdolności paranormalne, w tym umiejętność lewitacji. I właśnie lewitującą przedstawiła ją artystka.
Na ekspozycji nie zabrakło też nazwisk, które kojarzą się z szeroko pojętą awangardą, ale niekoniecznie surrealizmem. Mamy więc prace choćby Marii Jaremy czy Janiny Kraupe-Świderskiej. Szkoda, że obraz Marii Anto jest tylko jeden, ale za to jaki! Wystawa porusza także tematy takie jak astrologia czy okultyzm. Akcentem przypominającym o tej fascynacji jest instalacja Goshki Macugi przedstawiająca Helenę Bławatską – okultystkę i założycielkę XIX-wiecznego Towarzystwa Teozoficznego. Bławatska miała uczestniczyć jako medium w seansach spirytystycznych, gdzie wykazywała ponoć zdolności paranormalne, w tym umiejętność lewitacji. I właśnie lewitującą przedstawiła ją artystka. Oprócz malarstwa, na wystawie zobaczymy także sporo fotografii, fotomontaży i kolaży. Na uwagę zasługują prace Fortunaty Obrąpalskiej, która znajdowała się pod wpływem surrealizmu. W warszawskim muzeum możemy oglądać cykl „fotografii kosmicznych”. Przedmioty z otaczającego nas świata – owady, owoce i warzywa – są przez nią fotografowane tak, aby przywodziły na myśl powierzchnię księżyca, orbitę czy kometę. Inną ważną dla polskiego surrealizmu artystką była urodzona we Lwowie Margit Sielska-Reich. Studiując w Paryżu poznała Romana Sielskiego, wraz z którym weszła w skład lwowskiej grupy „Artes”, która dała początek polskiemu nurtowi surrealizmu, tworząc przede wszystkim kolaże i fotomontaże. Na wystawie zobaczymy właśnie te formy jej autorstwa.
W tym roku mija sto lat od oficjalnej daty powstania surrealizmu francuskiego, który dał początek temu nurtowi także w innych krajach. Polska miała swój własny sposób realizacji tej idei artystycznej, czasem dość zaskakujący, dlatego tym bardziej warto wybrać się na tę wystawę. Muzeum Narodowemu i kuratorce – Hannie Doroszuk – udało się pokazać naprawdę bardzo ciekawe prace wielu znanych twórczyń i twórców.
Kolejna wystawa, której nie powinniśmy pominąć, to „Julia Keilowa. Projektantka” – do zobaczenia jeszcze do 1 września w Muzeum Warszawy. Artystka przeżywa właśnie ponowne odkrycie. Stworzyła bardzo charakterystyczną markę osobistą w latach 30. XX wieku i święciła wówczas triumfy w metaloplastyce. Przedmioty codziennego użytku – zastawy stołowe, cukiernice, tace, patery, papierośnice – jej autorstwa były pożądane nie tylko w Polsce. Współpracowała z największymi – warszawską firmą platerniczą Fraget, fabrykami Norblina i Braci Henneberg. Wybuch II wojny światowej zakończył nie tylko jej karierę, ale ze względu na pochodzenie żydowskie została zamordowana przez gestapo najprawdopodobniej w 1942 roku, choć dokładna data jej śmierci nie jest znana.
Na wystawie możemy zobaczyć kilkadziesiąt projektów autorstwa Keilowej, choć, aby ekspozycja była pełniejsza i lepiej zrozumiała dla zwiedzających, kuratorki – Agnieszka Dąbrowska i Monika Siwińska – postawiły na zbudowanie szerszego tła i kontekstu dla działań artystki. Możemy zatem zobaczyć twórczość innych kobiet żyjących w tym samym czasie i tworzących podobne rzeczy. Pojawiają się postaci: Soni Delaunay, Jutty Siki, Christy Ehrlich i Sylvii Stave. Okres międzywojenny to czas, kiedy kobiety coraz częściej studiują na publicznych akademiach sztuk pięknych (bo już mogą) i zaczynają tworzyć środowisko artystyczne, co również można zobaczyć na wystawie.
Twórczość Julii Keilowej częściowo zaginęła podczas wojny, okres PRL-u też nie był dla niej łaskawy – upaństwowiono duże zakłady przemysłowe, w tym platernicze. W Muzeum Warszawy możemy oglądać bodaj największą od wojny prezentację dorobku projektantki. Zainteresowaniu Keilową sprzyja również zwrot w stronę art déco, a także coraz większa potrzeba odkrywania zapomnianych herstorii.
Ostatnią wystawą, na której obejrzenie mamy najwięcej czasu, bo aż do 15 września, to „Łzy szczęścia” w Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki. W organizację tej ekspozycji zaangażowało się kilka kuratorek i kurator: Maria Brewińska, Michał Jachuła, Katarzyna Kołodziej-Podsiadło i Joanna Kordjak. Zespół postawił na to, aby sztuka współczesna stała się dla zwiedzających bardziej przystępna, dlatego wybrał kluczowe i rozpoznawalne dzieła związane z historią samej galerii, ale także wydarzeniami, które spora część osób może pamiętać. Pada też pytanie: jakie emocje budziły te dzieła wtedy, kiedy powstawały, a jakie budzą dziś? Na wystawie mamy zatem mnogość znanych nazwisk artystek i artystów, pojawiają się prace m.in.: Magdaleny Abakanowicz, Wojciecha Bąkowskiego, Oskara Dawickiego, Katarzyny Kozyry, Zbigniewa Libery, Jadwigi Sawickiej, Joanny Rajkowskiej, Aliny Szapocznikow, Izy Tarasewicz, Krzysztofa Wodiczki, Piotra Uklańskiego, Artura Żmijewskiego.
Sporo prac zaprezentowała Katarzyna Kozyra, która zresztą specjalnie na wystawę przygotowała performans „Jestem sobie”, czyli… zamieszkała w przestrzeni Sali Matejkowskiej, wśród prac z kolekcji Zachęty. Możemy sobie przypomnieć również jej starsze projekty: „Święto wiosny”, „Opowieść letnią”, „Piramidę zwierząt”. Do zobaczenia jest też świetna instalacja Marii Pinińskiej-Bereś „De-kon-strukcja Krzywej Wieży II”, złożona z trzech elementów nawiązujących do Krzywej Wieży w Pizie. „Popiersie bez głowy” Aliny Szapocznikow przypomina nam serię jej prac przełamujących zmysłowe piękno dramatem choroby i przemijania. „Archiwum gestów” Zofii Kulik to zaś blisko siedemdziesiąt fotografii ze zbioru kilkuset jej zdjęć z lat 1987-1991. Są też klasyczne już prace Libery, jak: „Lego. Obóz koncentracyjny” czy „The Doll You Love to Undress”.
Mamy też nieco starsze prace, na które warto zwrócić uwagę – obraz Erny Rosenstein „Źródło” z 1965 roku oraz kompozycje Jonasza Sterna, nawiązujące do nurtu malarstwa materii, którym artysta interesował się od początku lat sześćdziesiątych XX wieku, a które nawiązują do osobistych przeżyć Sterna w czasie wojny.
Zaprezentowany na wystawie przegląd prac nie jest wyłącznie retrospektywą i pokazaniem, na jaką drogę powraca Zachęta. To także namysł nad tym, jak dzisiaj zestarzały się te artystyczne gesty, czy wciąż mogą nam coś powiedzieć, czy przełamują jakieś tabu i nadal wzbudzają kontrowersje. Czy Zachęta wciąż może być miejscem, w którym znajdziemy opowieść o zmianach społecznych, politycznych, artystycznych? Czy jest tam nadal miejsce dla mniejszości i osób wykluczanych? I na jakie potrzeby ma dziś odpowiadać galeria sztuki czy muzeum? Bardzo ciekawym i wartym odnotowania jest program towarzyszący wystawie właściwie przez cały czas jej trwania. Możemy zobaczyć sporo performansów, a także wziąć udział w oprowadzaniu, jeśli czujemy, że tego potrzebujemy. Jednak nawet bez tego, samo zobaczenie wystawy pozostawia nas z głębokim namysłem nad tym, jaką rolę pełni w naszym osobistym życiu sztuka – co nam daje i dlaczego wciąż chcemy chodzić na wystawy. Wszystkie trzy ekspozycje łączy obecność licznych prac kobiet. To, że muszę to podkreślać, mówi nam o tym, że wciąż mamy w tym obszarze lekcję do odrobienia, ale warszawskie wystawy pokazują, że chyba jesteśmy wreszcie na dobrej drodze.
Sylwia Góra
Kulturoznawczyni, literaturoznawczyni, doktorka nauk humanistycznych, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, autorka książki Ewa Kierska. Malarka melancholii [Universitas 2020] oraz Kobiety, których nie ma. Bezdomność kobiet w Polsce [Marginesy 2022], animatorka kultury, miłośniczka literatury pisanej przez kobiety oraz biografii nieznanych i zapomnianych artystek, stała współpracowniczka „Kultury Liberalnej” oraz „Kosmosu dla Dziewczynek”.