Nr 6 lato 2022 recenzje Malina Barcikowska

Kolor w procesie. Sean Scully w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu

Miejsce: Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” w Toruniu
Czas: 13.05 – 11.09.2022
Kurator: Krzysztof Stanisławski

materiały prasowe CSW


Z tego, że piękno jest nastrojem, Sean Scully doskonale zdaje sobie sprawę. Można powiedzieć, że perspektywa antropologiczna, która rozumie sztukę przez pryzmat odczuć, jakie wzbudza w człowieku, określa powołanie jego twórczości i rolę, którą sobie wyznaczył. Jakim przewodnikiem po świecie sił emocjonalnych jest urodzony w Irlandii malarz, można przekonać się, odwiedzając retrospektywną wystawę jego prac w Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” w Toruniu, której kurator Krzysztof Stanisławski wyeksponował 50 wielkoformatowych dzieł artysty, 24 prace na papierze oraz jedną monumentalną rzeźbę. „W malarstwie podoba mi się – na co dzień straszny ze mnie gaduła – że jest niewerbalne, trafia prosto do serca. Kocham ludzi, kocham świat. Moja praca jest na wskroś człowiecza”  1  1   Sean Scully. Painting and sculpture. Malarstwo i rzeźba, 13.05 – 11.09.2022, Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu”, Toruń 2022, s. 10. ↩︎. – mówił Scully w wywiadzie udzielonym Dominice Tylcz, który organizatorzy udostępnili zwiedzającym w postaci broszury informacyjnej towarzyszącej wystawie. To krótkie wyznanie trudno uznać za wypowiedź akademika, którym jego autor bywa, wykładając na wielu uniwersytetach. Bliżej mu do afirmacji wyrażającej postawę wobec świata. – Pozytywnego przekonania, które z punktu widzenia dyskursu wokół malarstwa i związanych z nim zagadnień estetycznych może brzmieć naiwnie, ponieważ tak potocznymi zwrotami język sztuki zbyt często się nie posługuje. Pomimo inteligenckich oporów, tak przekaz, jak i przyjęta forma wypowiedzi, oddają istotę tej sztuki, której prostota jednych może pobudzać do uniesień, u innych zaś wzbudzać podejrzliwość, a nawet zakłopotanie.

Jeden rzut oka na zaprezentowane dzieła wystarczy, żeby przekonać się, iż tym, co najbardziej interesuje artystę, jest kolor. „[Kolor] jest dla mnie ważny”  2  2  Tamże, s. 8.  ↩︎– deklaruje Scully w cytowanym już wywiadzie. Malując olejami, akwarelami, pastelami czy farbami samochodowymi na lnie, metalu, papierze, twórca zestawia ze sobą plamy barwne, nadając im zgeometryzowane kształty. Przez swoją wrażliwość przepuszcza ludzi, miejsca, krajobrazy i przedmioty, przyporządkowując im ze swojej palety zestawy oddające „zabarwienie emocjonalne”, które nie tyle oddaje realny związek obiektów z kolorem czy związaną z nim symbolikę, ile raczej ich aurę i energię, którą wzbudziły w artyście. Sam Scully dużo mówi o wyjątkowości stworzonych w ten sposób prac: „Wszystkie barwy w moich pracach zostały stworzone, nie znalezione. Nie ma tu nic konceptualnego, to kwestia gruntownej, fizycznej bliskości. Dzięki niej powstają kolory, których nie znajdziemy u innych artystów. Nigdy nie czyszczę pędzli. W ten sposób wszystkie barwy są od początku zabrudzone lub w pewien sposób zużyte”  3  3  Tamże. ↩︎. Tak wykreowane przestrzenie mają być w sposób zamierzony inkluzywne, czyli mają włączać jak najwięcej odbiorców, którym dzięki kontaktowi z tą sztuką wiele się obiecuje – przede wszystkim przeżycia określane jako medytacyjne i spirytualne. Z przyjętej tu antropologicznej perspektywy oznacza to pożądany i bardzo potrzebny we współczesnym świecie powrót na drogę mistyki dnia powszedniego, która w trakcie oglądania wystawy ma – lub może – stać się i naszym udziałem. Czym jest mistyka? Doświadczeniem, w którym znikają podziały charakteryzujące naszą codzienność, sprawiając że czujemy się jednością z całością. Antropolodzy uczą, że doznanie takie odbiega od najczęstszego odbioru rzeczywistości, który opiera się na podziałach i różnicy, co buduje naszą tożsamość i bezpieczeństwo. Tu, w miejsce całości, w której mamy lub możemy się rozpłynąć, wolno nam podstawić różne pojęcia – Boga, byt, świat – każdą, poznawaną uczuciowo rzeczywistość. W Słowniku filozofii pod hasłem „mistyka” możemy znaleźć uwagę, że tylko uczucie może nam zagwarantować drogę w górę, ponieważ rozum zamyka nas w świecie słów – złudnym i sztucznym  4  4  D. Julia, Słownik filozofii, przeł. K. Jarosz, Warszawa 1992, s. 204. ↩︎. Przekładając te uwagi na język myśli o sztuce, można sądzić, że pod pojęciem całości wolno nam chyba bez większego nadużycia i zgodnie z intencją Seana Scully’ego widzieć każdy stworzony przez niego obraz i uniwersum barw, które ów reprezentuje. Przytaczane przeze mnie wypowiedzi artysty, podane w formie lapidarnych haseł, w powyżej zarysowanym kontekście nabierają mocy, a słowo cofa się przed siłą obrazu. Wydaje się jednak, że – mimo wszystko – łatwiej mówić i czytać o tych pracach niż otworzyć się na ich odziaływanie. Choćby dlatego, że pomimo tego, co mówi sam Scully, zastosowane przez niego zestawy kolorów bywają przewidywalne: Szczęśliwy dzień jest pełen intensywnych, głównie ciepłych barw, a krajobrazy Północy – zimnych. Trudno też uznać, że Scully jest pierwszym malarzem w historii, który stosuje złamaną paletę barw.

Relacyjność – kluczowa dla tego, co maluje Scully – kładzie nacisk na to, że o skończonym dziele można mówić dopiero wówczas, kiedy włączony w nią zostanie widz. To, jak stać się częścią prezentowanych prac, pozostaje jednak dla mnie po obejrzeniu tej wystawy tajemnicą. Być może przeszkodą pozostaje – z punktu widzenia myśli o sztuce „oldskulowa”, a obecnie zatracana – umiejętność bycia od-biorcą, wymagająca otwartości i przyzwolenia na przyjmowanie wartości estetycznych, w miejsce rozbudzonego i aktywnego uczestnika, który negocjuje znaczenia prac. Być może na drodze stoi aranżacja przestrzeni wystawy.

To, czym z pewnością ujęła mnie ta retrospektywna wystawa, to możliwości interpretacyjne, które ze sobą niesie. Wspominana już inkluzywność, nastawienie na budowanie relacji pomiędzy obrazem a człowiekiem, pozwala mówić także o transgresyjności powstałych w takiej intencji dzieł. Przywołując ten termin, nie mam na myśli szokującego przekroczenia norm lub granic wrażliwości, lecz wpisane w te prace wykraczanie poza siebie. Analizując obrazy pod kątem zastosowanych w nich kolorów, zwyczajowo patrzymy przede wszystkim na to, jak wzajemnie ze sobą korespondują; można nawet powiedzieć, że obraz skończony to taki, „który zajęty jest sam sobą”. Tymczasem, żeby mówić o gotowej abstrakcji emocjonalnej, nie wystarczy skupić się na analizie wewnętrznej organizacji barw. Relacyjność – kluczowa dla tego, co maluje Scully – kładzie nacisk na to, że o skończonym dziele można mówić dopiero wówczas, kiedy włączony w nią zostanie widz. To, jak stać się częścią prezentowanych prac, pozostaje jednak dla mnie po obejrzeniu tej wystawy tajemnicą. Być może przeszkodą pozostaje – z punktu widzenia myśli o sztuce „oldskulowa”, a obecnie zatracana – umiejętność bycia od-biorcą, wymagająca otwartości i przyzwolenia na przyjmowanie wartości estetycznych, w miejsce rozbudzonego i aktywnego uczestnika, który negocjuje znaczenia prac. Być może na drodze stoi aranżacja przestrzeni wystawy. Nagromadzenie tak wielu obrazów w jednym miejscu, w niedalekiej od siebie odległości, stwarza efekt „barwnego uderzenia” z wielu stron, podczas którego trudno poddać się odziaływaniu jednej wybranej pracy. Pobudzony umysł – zamiast oddać się kontemplacji – zajmuje się poszukiwaniem logiki narracji ekspozycji stworzonej z wchodzących z sobą w zaskakujące interakcje obiektów: czerwień, pomarańcz, turkus / czerwień, ciemna szarość, jasna szarość / szarość, pomarańcz, zieleń, szarość /… Czy ten ciąg wyeksponowanych obok siebie obrazów zaistniał dzięki powtarzalności szarości czy czerwieni? Czy zgodnie z zamierzeniem kuratorskim powinno się go odbierać jako harmonijny tryptyk? W sensie ontologicznym – pod kątem wielości, jedności, podobieństw i różnic – interpretacja może się poszerzyć, tak pożądana w kontakcie w tymi pracami intymność, wydaje się jednak nieosiągalna. Aby ją stworzyć, może wystarczyłoby wzbogacić sale o miejsca przeznaczone do siedzenia, które pozwoliłyby spędzić w skupieniu czas przed którąś z nich?

Odwiedzając tę wystawę, ma się przede wszystkim poczucie wkroczenia w przestrzeń celebracji barwy. Nawet jeśli deklaracje artysty i jego podkreślana przez organizatorów wydarzenia popularność (11. miejsce w zestawieniu „Kto jest dziś największym malarzem na świecie?” za „Contemporary Art Issue” z 2021 roku) skonfrontowana z prezentowaną propozycją artystyczną miejscami się rozchodzą, zamaszyście zamalowane płaszczyzny oferują chwilowe wyjście poza racjonalizm. Oglądając tę wystawę, mamy szansę powrócić do podstawowego dla wielu dalszych refleksji stwierdzenia: lubię kolor!

materiały prasowe CSW

Malina Barcikowska

Malina Barcikowska

Krytyczka sztuki, absolwentka filozofii na UMK w Toruniu oraz Szkoły Nauk Społecznych przy IFiS PAN. Przez kilka lat zawodowo związana z CSW „Znaki Czasu” w Toruniu. Jej zainteresowania naukowe skupiają się na współczesnej myśli o sztuce. Publikuje teksty i zajmuje się animacją kulturalną.