Nr 17 wiosna 2025 rozmowy Agnieszka Jankowska-Marzec, Arkadiusz Półtorak, Bogusław Bachorczyk

Gramatyka drewna

Z Bogusławem Bachorczykiem i Arkadiuszem Półtorakiem o wystawie „Vlach” rozmawia Agnieszka Jankowska-Marzec

Spacer performatywny z Anną Nacher i kolektywem vvłuczęga, wydarzenie towarzyszące wystawie Vlach Bogusława Bachorczyka (w ramach Warsztatu praktyk kuratorskich przy Katedrze Performatyki UJ), Kraków, 16 maja (fragment)


A.J.M.: Obecnie zawrotną karierę robi w sztuce polskiej „zwrot ludowy”, który wiąże się z odkrywaniem przez artystów ich wiejskiego rodowodu i próbą wykorzystania go w swojej praktyce twórczej. W twoich działaniach artystycznych „ludowość” jest chyba ważnym odniesieniem, choćby ze względów biograficznych. Pochodzisz ze Stryszawy, wsi leżącej w Beskidzie Żywieckim.

B.B.: Nie lubię określenia „zwrot ludowy” i nie chciałbym, aby moja sztuka była interpretowana tylko w jego kontekście. Prace, które są obecnie prezentowane na wystawie w Shefter Gallery, wykonywałem wprawdzie w mojej rodzinnej wsi (od czerwca 2024 do marca 2025), ale traktuję tę ekspozycję jako powrót do moich wystaw „biograficznych”, a nie jako wydumaną deklarację „ludowości”. W przeszłości podejmowałem tematykę autobiograficzną m.in. w wystawach Dolina tożsamości (Muzeum Historii Krakowa, 2000) i później Pocałuj mnie w pierścionek (Bunkier Sztuki, 2011). Obecna wystawa jest ich kontynuacją. – Powrotem do ludzi, rzeczy i krajobrazów, które są dla mnie bliskie i ważne – do rodzinnego domu, sąsiadów, ale również do rzeźby.

A.J.M.: Arku, a czy dla Ciebie, gdy pracowałeś z Bogusławem nad wystawą, „zwrot ludowy” nie był kuszącym narzędziem interpretacyjnym jego poczynań?

A.P.: W materiale, z którym przyszedł do mnie Boguś, dostrzegłem dogodne narzędzie do hakowania dyskursu, który rozwija się dzisiaj w ramach omawianego zwrotu. Polityczne postulaty, które pojawiają się na jego gruncie, są mi w dużej mierze bliskie. Wiążą się z dowartościowaniem ludowego pochodzenia, do którego sam mogę się przyznać, podobnie jak większość osób mieszkających w Polsce. Zakładają przy tym przemeblowanie relacji pomiędzy miejskimi centrami a prowincją, zarówno w sferze polityczno-gospodarczej, jak i tej kulturalnej (a może nawet przede wszystkim w tej drugiej). Takie przemeblowanie wydaje mi się bardzo potrzebne i ożywcze. Tym niemniej mam też ze zwrotem ludowym jeden poważny problem – taki, nazwijmy to, teoriopoznawczy. Otóż ludowość stanowi uniwersalizującą kategorię, która przez swoją pojemność niekiedy przestaje być operacyjna. Zauważcie, że trudno porównywać ze sobą doświadczenia społeczności wiejskich, które w XIX wieku mieszkały na ziemiach polskich pod różnymi zaborami, a różnice pomiędzy nimi pozostają widoczne w skali długiego trwania.

A.J.M.: Z kolei po II wojnie światowej, w wyniku zmian geopolitycznych, historia wsi jeszcze bardziej się komplikuje…

A.P.: Tak, i nierzadko prowadzi do silnego zróżnicowania infrastruktury oraz sposobów życia w obrębie jednego regionu, a czasem nawet gminy. Przebywasz trasę długą na kilkanaście lub kilkadziesiąt kilometrów, a mijasz po drodze bardzo różne wsie… Dlatego w projekcie Bogusława spodobało mi się to, że punktem wyjścia uczynił on konkretną wieś, Stryszawę w Beskidzie Żywieckim, ukształtowaną przez specyficzny splot okoliczności demograficznych, polityczno-gospodarczych i kulturowych. Zainteresowało mnie zwłaszcza pragnienie Bogusława, żeby przerzucić pomost pomiędzy piętnastowieczną przeszłością Stryszawy, kolonizowanej wówczas przez wołoskich pasterzy, a jej teraźniejszością, której oblicze niezmiennie kształtują migracje, chociaż dzisiaj o innym charakterze. Wyraźnie widać tam efekty odpływu mieszkańców do miasta. Jednocześnie obserwuje się jednak napływ „miastowych”, którzy stawiają w okolicy domy letniskowe. Jak na ironię, to właśnie ci drudzy bywają żywiej zainteresowani lokalnym dziedzictwem niż starsi mieszkańcy. Przejmują i odnawiają na przykład stolarkę i rzemiosło, z którymi miejscowi rozstają się bez zbędnych sentymentów… Notabene, wiele rzeźb pokazywanych na wystawie Bogusława powstało – by tak rzec – w ramach „upcyklingu” starych mebli ze Stryszawy.

Boguś powiedział, że jego projekt ma charakter biograficzny. Sądzę, że trafniejszym sformułowaniem byłaby jednak autoetnograficzność. Ta wystawa nie jest przecież do końca o nim – a w każdym razie, nie tylko o nim… Za pośrednictwem osobistych doświadczeń Bogusław przypatrywał się beskidzkiej wsi, zamieszkującym ją osobom oraz ich relacjom z innymi ludźmi, architekturą, pastwiskami czy lasem. Ponieważ sam ze Stryszawy wyjechał, zna motywacje wielu innych osób, które podobnie jak on opuszczały te okolice w ciągu ostatnich trzydziestu-czterdziestu lat. W jaskrawy sposób widzi też, jak wieś zmieniła się pod jego nieobecność. Najpewniej w równym stopniu co on sam!

A.J.M.: Na tytuł wystawy wybraliście słowo „Vlach”. We współczesnej słowiańszczyźnie wyraz ten oznacza przybysza, należacego do ludów pasterskich, które niegdyś zamieszkiwały wyłącznie Karpaty południowe, a w XIV wieku zaczęły kolonizować także północną część łańcucha. Niegdyś rzeczone słowo oznaczało jednak równocześnie obcego, przybysza. Czy więc w tej roli widzisz się sam, Bogusławie? Opuściłeś Stryszawę jako piętnastolatek i teraz wracasz trochę jako już obcy przybysz na wieś?

B.B.: Czuję się tam tak, jak moje rzeźby w lesie. Z jednej strony mamy wspólne korzenie, jesteśmy „z tego samego drewna”, ale nie rośniemy już w tym samym. Jeżeli więc obcość ma być kluczem do odczytania wystawy, to tylko do pewnego stopnia – i nie jedynym. Podczas pracy prowadziło nas też wiele innych figur interpretacyjnych, podobnie uniwersalnych: dom, ojciec, drzewo-rzeźba, powrót. Jeśli zaś chodzi o sam mój powrót do Stryszawy… Ja właściwie przyjechałem tam odpocząć i wycinać drewniane owale – czyli miało być przyjemnie. Pierwszy raz od 30 lat zdecydowałem się tam pracować. Na początku nie miałem żadnych planów. Wcześniej przez kilka lat zbierałem lektury dotyczące Karpat, które pomogły mi w zrozumieniu tej krainy i w budowaniu koncepcji wystawy, zainspirowały moje prace. Najważniejsze z nich dla mnie to Kolumna niebios Romulusa Vulcănescu, traktująca o mitologii, etnologii i semiotyce Karpat; Zamek w Karpatach Juliusza Verne’a oraz Zmory Emila Zegadłowicza.

A.J.M.: Przyjechałeś jednak przede wszystkim robić owale… Owale, czyli te elementy, które stały się częścią prezentowanych na wystawie obiektów.

B.B.: Tak, przyjechałem wycinać owale. Dwa rodzaje – średnie i duże. Wycinałem je i chodziłem na wycieczki do lasu. To był czerwiec, więc bardzo pięknie wszystko kwitło. Wycinałem wspomniane kształty z desek, które znajdowałem wokół domu, a także resztek starych mebli. Te różne materiały zacząłem zestawiać i układać według różnych porządków i kryteriów formalnych. Wykorzystywałem różne gatunki drewna: lipowe, dębowe, bukowe, jodłowe. Najstarsze kawałki miały 150 lat, a najnowsze były jeszcze świeże. I nagle zobaczyłem w nich rzeźby. Byłem wtedy świeżo po obejrzeniu wystawy Brâncușiego w Paryżu, przywiozłem szkicownik z rysunkami z tej wystawy i pomyślałem, że chciałbym – tak jak Brâncuși– po prostu zrobić rzeźby z drewna. To praca z wyjątkowym materiałem.

A.J.M.: Jeśli dobrze pamiętam, to pierwszym kierunkiem, który wybrałeś, myśląc o studiach, była rzeźba. Uczyłeś się też w zakopiańskim Liceum im. Kenara, gdzie tradycyjnie nauczanie rzeźby stało na wysokim poziomie.

B.B.: Tak, to prawda. Ważny był dla mnie ten powrót do rzeźby, ale także do ludzi, których znałem w Stryszawie, czyli do sąsiadów, sąsiadek, do domu, do rodziców.

A.J.M.: Rozmawiałeś z sąsiadami o swojej pracy?

Bogusław Bachorczyk, „Vlach”, kur. Arkadiusz Półtorak, Shefter Gallery, Kraków 2025, detale, fot. Jakub Szachnowski

Ojciec zwykle niewiele mówi i wydaje mi się, że przez wspólną pracę chciał mi powiedzieć, że docenia wartość moich działań artystycznych, bez zbędnych słów. A ja wiem, że nie zrealizowałbym tego w Krakowie. Nie tylko dlatego, że nie mam tam lasu, warsztatu czy sprzętu. Czuję też, że to, co prezentuję na tej wystawie, jest pewnym rodzajem osobistych „relikwii”. I mam przy tym świadomość, że liczni awangardowi artyści z Europy Środkowej chętnie rzeźbili w drewnie, bo ten materiał był im szczególnie bliski z podobnych względów, co mnie.

B.B.: Rozmów było niewiele, ale wzajemnie się obserwowaliśmy. Oni widzieli, jak pracuję i, przechodząc obok mnie, czasem komentowali. Jeden z mieszkańców Stryszawy – Andrzej Hutniczak, absolwent łódzkiej filmówki – bardzo zainteresował się moimi działaniami. Zrobił fantastyczną rejestrację fotograficzną i nakręcił na ich temat krótki film Kamień Woda Schluss. Doskonale udokumentował moje pobyty w Stryszawie, których chyba było w sumie dziesięć.

 

A.J.M.: Czyli przez kilka miesięcy przyjeżdżałeś regularnie do Stryszawy, by tam pracować…

B.B.: Tak, i chyba najważniejsze było dla mnie w tym doświadczeniu odkrycie „języka drewna”, jego „gramatyki”. Drewno można po prostu czytać. Trzeba mieć tylko pewną wiedzę z zakresu dendrologii – to jest rodzaj wtajemniczenia. Odkrywa się gatunki drewna, słoje… Z tych drugich można wyczytać na przykład, czy dany rok był słoneczny, czy często padało. Drewno ma swoje znaczące kolory, lecz te w niektórych pracach poddawałem zmianie…. Niektóre kawałki drewna bejcowałem i malowałem ultramaryną. Co było dla mnie istotne, wykorzystane części starych mebli również miały również specyficzne kolory i faktury. Drewno opowiedziało mi historię mojego domu, historię ludzi, którzy tu mieszkali. Opowiedziało coś więcej niż się spodziewałem. I tak ludzie zamienili się w rzeźby z drewna.

A.J.M.: Jakie znaczenie miało dla Ciebie to, że pracowałeś z własnym ojcem?

B.B.: Bardzo duże. Ojciec zwykle niewiele mówi i wydaje mi się, że przez wspólną pracę chciał mi powiedzieć, że docenia wartość moich działań artystycznych, bez zbędnych słów. A ja wiem, że nie zrealizowałbym tego w Krakowie. Nie tylko dlatego, że nie mam tam lasu, warsztatu czy sprzętu. Czuję też, że to, co prezentuję na tej wystawie, jest pewnym rodzajem osobistych „relikwii”. I mam przy tym świadomość, że liczni awangardowi artyści z Europy Środkowej chętnie rzeźbili w drewnie, bo ten materiał był im szczególnie bliski z podobnych względów, co mnie.

A.P.: Obok ojca i Andrzeja Hutniczaka inną ważną postacią ze Stryszawy, z którą Bogusław wszedł w dialog podczas pracy nad wystawą, był nieżyjący już stolarz – Jan Pochopień – po którym Bogusław „odziedziczył” wykroje przydatne do robienia mebli i innych typów stolarki. Na przykład do wycinania owali, o których była już mowa.

A.J.M.: Czyli Bogusław miał dostęp do warsztatu lokalnego stolarza?

A.P.: Można tak powiedzieć. Co ciekawe, „lokalność” tego stolarza jest rzeczą łatwą do zakwestionowania. Jak niesie wieś gminna, stolarz pojawił się w Beskidach po latach spędzonych w Kanadzie.

B.B.: Podobno wykroje przepłynęły przez Atlantyk razem z nim. Może w tych wykrojach są jakieś wzory anglosaskie? Kto wie?

A.P.: Historia stolarza otworzyła nam oczy na to, jak chwiejne są całościujące hipotezy i konstrukcje tożsamościowe, które pojawiają się dzisiaj na fali zwrotu ludowego. Szczególnie we wsiach jak Stryszawa – takich, które przez cały czas prowadzą swoisty dialog z miastem, i których demografię kształtowały w przeszłości rozmaite trendy migracyjne – próby uchwycenia tego, co jednoznacznie i niezaprzeczalnie „lokalne”, spalają bardzo często na panewce. Mogą prowadzić wręcz do konstruowania wynalezionych tradycji-fetyszów.

A.J.M.: Lokalność bywa mitologizowana, ale mnie w tym kontekście interesuje to, o czym już wspominaliśmy, czyli ta opozycja obcy – swój. Jak traktuje się „lokalsów”, którzy wyfrunęli z gniazda? Gdy rozmawialiśmy o tym 15 lat temu, to była w Tobie zadra, poczucie wyobcowania ze względu na Twoje różne życiowe wybory. Czy obecnie – zabrzmi to nostalgicznie – masz poczucie, może ze względu na wiek, dojrzałego pogodzenia się trochę z tym, czym to miejsce jest i czym było dla Ciebie?

B.B.: Przepracowałem relację z tym miejscem na wiele sposobów i na przestrzeni lat ona się zmienia. Myślę, że stół, który jest jednym z obiektów, jaki pokazuję na wystawie, jest jej sednem, podobnie jak to kiedyś bywało. Ten stół znalazłem w moim domu na strychu – już nieużywany, ale jeszcze niewyrzucony. Ten stół wyraża naszą tożsamość: moją, ojca i rodziny. Na nogi wykonanego z jodłowego drewna stołu nałożyłem gumofilc i białe skarpetki z tęczowymi paskami. A jeśli w swoim pytaniu pijesz do tego, jak układała się moja relacja z ojcem w trakcie niedawnej współpracy… Cóż, wszystko układało się dobrze do czasu, kiedy ojciec włączał telewizję. Mam wrażenie, że większość kłopotów, niezrozumienie międzyludzkie przychodzi z zewnątrz. A to oznacza dla mnie, że klisze, którymi się operuje, mają często na celu konkretne zyski, oczywiście dla rządzących. Ojciec pracujący ze mną jest bardzo łagodny, natomiast w momencie, kiedy włączy telewizor, zaczyna się denerwować, narzekać, ulatnia się gdzieś harmonia i spokój. Ucieczką od tej smętnej, politycznej rzeczywistości jest dla mnie poznawanie historii tych ziem, o których tu rozmawiamy, zadawanie pytań o przodków, o historię rodziny…

A.J.M.: O krainę przybyszów, ich cyklicznej asymilacji i – umownie rzecz nazywając – owych „tradycji karpackich”, które inspirowały także Brâncușiego.

A.P.: Myślę, że każdemu, kto zna historię sztuki dwudziestowiecznej, pokrewne Brâncușiemu formy rzucają się w oczy już przy wejściu na wystawę, w sekcji, którą w trakcie montażu umownie i trochę żartobliwie nazywaliśmy Lasem. Część podłużnych rzeźb – nawiązujących do Niekończących się kolumn Brâncușiego i symbolizujących tutaj leśne drzewa – stoi w przedsionku na baczność, ale kilka z nich leży na ziemi, niczym gotowe do wywózki pnie, jakich pełno w polskich Lasach Państwowych… Powołanie się na Brâncușiego jest, z jednej strony, odwołaniem do tradycji awangardowej w sztuce XX wieku, ale przecież w twórczości rumuńskiego twórcy awangarda w świadomy sposób wchodziła w dialog z kulturą karpacką! Wiele jest takich momentów na wystawie, gdzie sytuujemy się w przestrzeni produktywnego napięcia pomiędzy awangardowym podejściem do sztuki i takim, które ociera się o ludowość, rzemiosło czy inżynierię wernakularną… To ostatnie wyrażenie podsunęła mi Anna Nacher, której jestem za to bardzo wdzięczny. Ono pasuje wspaniale na przykład do prac Bogusława, które powstały na bazie wielofunkcyjnych obiektów-narzędzi wytwarzanych przez ojca…

A.J.M.: Nie daje mi jednak spokoju pytanie – czy próbowaliście na wystawie odnieść się do sztuki ludowej?

A.P.: Mało jest na wystawie cytatów z takiej sztuki, zwłaszcza jeżeli przez termin „sztuka ludowa” chcemy rozumieć normatywny wzorzec kultury, kształtowany w XX, czy jeszcze XIX wieku – jak pisała w swoich świetnych publikacjach Ewa Klekot – przez zapotrzebowanie komercyjne. Chyba lepiej mówić w kontekście Vlacha o rzemiośle lub właśnie inżynierii wernakularnej. Również dlatego, że taki sposób opisu bardziej zwraca uwagę na mētis, a więc technikę, ów tak zwany „fach w ręku”… Myślę, że i ojciec, i wspomniany już lokalny-nie-lokalny stolarz pomogli Bogusławowi własny fach ćwiczyć!

A.J.M.: A co dla ciebie, jako kuratora wystawy, było najciekawszym doświadczeniem w pracy nad nią?

A.P.: Dla mnie jako kuratora chyba najciekawszym aspektem tej pracy była łatwość kreowania czegoś, co za kuratorką Clémentine Deliss nazwałbym „formalnym tarciem”. To znaczy: sytuacji, w których obrazy z różnych źródeł, z różnych porządków, są zestawiane ze sobą na podstawie pewnych formalnych pokrewieństw lub napięć, a to z kolei staje się pretekstem do ich produktywnej rekontekstualizacji. Z takim tarciem mamy właśnie do czynienia na przykład w pokoju z asamblażem, w którym główną rolę odgrywa przywieziony ze Stryszawy stół. Sam stół jest elementem milieu wiejskiego, stryszawskiego. Na stole tym leży książeczka modlitewna, służąca tutaj właściwie za wykrój, gdyż wypełniają ją nie drukowane strony, ale kawałek drewna docięty w taki sposób, żeby pasował do okładki. Są też wspomniane przez Bogusia skarpety z tęczowym motywem i pożyczony od ojca gumofilc.

A.J.M.: Na stole są też owale. Jak wspominał Boguś, ten owal jest jakby lejtmotywem całej wystawy…

A.P.: Tak. Określiłbym na tej wystawie owal – by przywołać wyrażenie Mallarmégo – jako ptyx… Taki element, który nie ma znaczenia w sensie symbolicznym, lecz ma znaczenie kompozycyjne czy konstrukcyjne. To on rytmizuje wystawę, dzieli i łączy inne elementy.

A.J.M.: Czekałam na to słowo, że on rytmizuje… Rzeczywiście prowadzi nas trochę przez tę wystawę.

A.P.: Powtarza się zarówno w rzeźbach i asamblażach, jak i na płótnach, które wiszą dookoła… Abstrakcyjnych, właściwie neoawangardowych, być może drażniących w kontekście tego drewnianego stołu.

A.J.M.: Nie, one nie drażnią, ponieważ ten motyw owalu i „rytmiczny” sposób jego użycia przywołuje skojarzenia ze sztuką ludową. Rytmiczność, wzór, powtarzalność.

A.P.: Ale balansujące na granicy abstrakcji obrazy w tym kontekście jednak wchodzą w pewne „tarcie” ze stołem, po którym widać wyraźnie ślady użytkowania – i który, by tak rzec, nie stara się być w przestrzeni ekspozycyjnej niczym innym niż jest… Ich zestawienie było celowym zabiegiem. Myślę, że dzięki sąsiedztwu stołu obrazy zyskały zupełnie nowe możliwości interpretacji. Obok nich wisi też inna wspaniała praca. Właściwie nie wiem, jak ją określić… Jest to twarz, która niejako samorzutnie ukazała się w przysmolonym drewnie. Bogusław dokonał tutaj minimalnej interwencji, to znaczy: wyciął w owalnym obrysie tę twarz, którą określiłbym jako frasobliwą. Powstała w ten sposób praca pełna wyrazu i, co ciekawe, ten jej wyraz jest jak gdyby niezależny od intencji twórcy… Ona również generuje produktywne tarcie w spotkaniu ze swoim otoczeniem, a to między innymi dlatego, że nie daje się łatwo wpisać ani w porządek sztuki neoawangardowej, ani rzemiosła. Jest takim znakiem zapytania…

B.B.: To rodzaj przypadku, bo jest to fragment deski, który akurat się spotkał z tym kształtem owalu.

A.J.M.: Na wystawie – obok mebli i obrazów – pojawiają się także elementy natury w postaci bukietów kwiatów… Jakie mają dla was znaczenie?

Bogusław Bachorczyk, „Vlach”, kur. Arkadiusz Półtorak, Shefter Gallery, Kraków 2025, detale, fot. Jakub Szachnowski

Nie lubię takich interwencji scenograficznych na wystawach, jeżeli są czysto dekoracyjne. Lubię natomiast, gdy pomagają odbiorcom dostrzec istotne relacje pomiędzy tym, co mieści się wewnątrz galerii i tym, co na zewnątrz. Kiedy pozwalają rozbroić fikcyjną granicę pomiędzy nimi. Materialność prac Bogusława już łączy nas wprawdzie z zewnętrzem, ale poprzez drobne gesty scenograficzne i wprowadzenie bukietów chcieliśmy zaznaczyć te powiązania jeszcze silniej.

A.P.: To znów może być kwestia przypadku. W trakcie pracy nad wystawą poprosiłem Bogusława, który opowiedział mi wcześniej o tym, jak będzie wyglądał asamblaż ze stołem, o zrobienie makiety. Jak to zwykle z Bogusławem bywa, on wysłał niedokładnie to, o co prosiłem, czyli zdjęcie innego obiektu, który jednakże pozwolił mi wyobrazić sobie lepiej, jak stół mógłby wyglądać. I tym obiektem było właśnie krzesło z nogami obutymi w gumofilce, na którym postawiony był bukiet. Ostatecznie postanowiliśmy włączyć go w przestrzeń wystawy obok wspomnianego stołu. A sam bukiet stał się dla nas pretekstem do tego, by wystawę aktywować performatywnie. Wraz z kolektywem vvłuczęga, który uformował się w trakcie moich warsztatów kuratorskich na Wydziale Polonistyki UJ, a także z Anną Nacher, wychodzimy na łąki na przedmieściach Krakowa – w Skotnikach – po to, by zbierać świeże kwiaty. Wprowadzając je następnie w przestrzeń wystawy – jako element natury, ale nie „czystej”, „pierwotnej”, lecz odmienionej przez człowieka, i to zaledwie kilka kilometrów dalej – nawiązujemy do nieco arbitralnego charakteru podziałów między wsią a miastem. Skotniki są prawdziwie wiejskim miejscem w obrębie stolicy Małopolski – powstałym w miejscu niegdysiejszej wsi i zachowującym do dzisiaj rustykalny charakter, pomimo rosnących wokół biurowców.

B.B.: Na te bukiety zdecydowałem się nieprzypadkowo. Kiedyś była tradycja robienia prostych, pięknych bukietów z sezonowych roślin. Na wiosnę zaczynało się od brzozy, modrzewia i polnych kwiatów. Bukiet wręczało się na imieniny, czyli był komuś przeznaczony, dedykowany, miał osobisty charakter.

A.J.M.: No właśnie, elementy natury odgrywają ważną rolę na wystawie, podobnie jak niektóre detale czy fragmenty aranżacji wystawy, która podobno odnosi się do transformacji, jaką przechodziła wieś polska – w tym wypadku Stryszawa – w latach 90. i dwutysięcznych?

A.P.: Nie lubię takich interwencji scenograficznych na wystawach, jeżeli są czysto dekoracyjne. Lubię natomiast, gdy pomagają odbiorcom dostrzec istotne relacje pomiędzy tym, co mieści się wewnątrz galerii i tym, co na zewnątrz. Kiedy pozwalają rozbroić fikcyjną granicę pomiędzy nimi. Materialność prac Bogusława już łączy nas wprawdzie z zewnętrzem, ale poprzez drobne gesty scenograficzne i wprowadzenie bukietów chcieliśmy zaznaczyć te powiązania jeszcze silniej. W roli postumentów widzimy więc między innymi płyty betonowe, które w latach 90. pokrywały niemal wszystkie chodniki w Polsce, w niemal każdym mieście i na każdym przedmieściu. Później, gdy Polska weszła do Unii Europejskiej, zaczęto zastępować je kostką Bauma i wtedy „wylądowały” w wielu ogródkach miejskich, podmiejskich i wiejskich, gdzie oddzielają od siebie rabatki, niepomne pierwotnego zastosowania. Jako podstawy dla rzeźb wykorzystaliśmy także mleczne szyby, naśladujące kształtem te szyby, które dość często wprawiało się w drzwi w latach 80. czy 90. Stosując takie „podpórki”, ironizujemy… Kpimy odrobinę z postumentów, na których spoczywa tradycyjna akademicka rzeźba.

A.J.M.: W roli postumentu pojawia się także ława, która wygląda jak „eksponat” przeniesiony z dawnej wiejskiej chaty.

B.B.: Ta ława nie ma znaczenia symbolicznego, ale ma nietypowe, oryginalne proporcje. Całkiem „naturalnie” stała się dla mnie podestem, na którym ustawiam małe, kameralne rzeźby. Traktuję je trochę jak prototypy, projekty dużych realizacji. Właściwie to są modele większych rzeźb.

A.J.M.: A jaką rolę odgrywa kolor w twoich rzeźbach?

B.B.: Na zebranych i użytych przeze mnie deskach zostawiałem najczęściej naturalne kolory. Zdarza się, że pokrywa je farba albo jakiś rodzaj bejcy czy gruntu, który stosuje się do drewna. Z rozmysłem użyłem jedynie ultramaryny, którą w domach maluje się fugi między belami drewna. I to był jedyny „nadmiarowy” pigment, który zastosowałem. Natomiast pewnym zaskoczeniem – swoistym „prezentem” – jest praca, którą w drewnie wykonały korniki. One nadal z uporem pracują w jednym miejscu, co śledzimy z dużym zainteresowaniem, ale też niepokojem.

A.J.M.: Podejrzewałam, że te wzory są twoim dziełem…

B.B.: Nie są. Ale mnie zachwyciły i użyłem tego kawałka drewna jako postumentu.

A.J.M.: Zawiesiłeś też na ścianie obiekt, który wygląda jak podkowa na szczęście.

B.B.: Znalazłem to w warsztacie ojca i włączyłem w wystawę. Prawdopodobnie była to swego rodzaju metalowa opaska-podkładka do rynny.

A.J.M.: Podobno wszystkie prace na wystawie mają swoje tytuły, choć tego od razu nie zdradzacie odwiedzającym…

B.B.: Są poświęcone konkretnym osobom. To takie portrety, które przechowują pamięć o moich sąsiadach. Jeden ma na imię Franciszek – ten wysoki, drewniany obiekt. Gdy byłem dzieckiem, pan Franciszek pracował w fabryce papieru w Żywcu i przynosił mi kartki pocztowe. To był mój pierwszy kontakt ze światem drukarskim, poligrafią. Jest jeszcze rzeźbiarz Stanisław i mój dziadek Szczepan.

A.J.M.: A czy gdzieś jest rzeźba nazwana imieniem twojej matki?

B.B.: Nie ma rzeźby, ale są polaroidy przedstawiające obiekty, którymi matka dekoruje dom i ogród.

A.P.: Matka „spogląda” symbolicznie na wystawę z jednego z polaroidów. Obok niego wisi fotografia, na której ojciec Bogusława jest pokazany przy pracy.

B.B.: Prezentuję także stojące na granicy abstrakcji zdjęcia, które dokumentują moje wędrówki z rzeźbami widocznymi na wystawie. Po tym, jak one w Stryszawie powstawały, „wyprowadzałem” je na spacery, żeby zobaczyły las, czasem inny kawałek wsi. Ale chciałbym podkreślić, że to nie jest cukierkowo-nostalgiczna wystawa. Odsłaniam w niej wiele wspomnień i emocji, nie zawsze łatwych.

A.P.: Dokumentacja fotograficzna stryszawskich spacerów Bogusława z jego pracami jest czymś, czego niestety nie udało nam się pomieścić na wystawie, ale to ona zainspirowała ideę spacerów, na których zbieramy bukiety. Sądzę, że wiele jest takich skrawków, negatywów, czy – jak się to mówi ładnie w dyskursie literaturoznawczym – paralipomenów, które mogą dostarczyć odpowiedniego materiału jeszcze do kilku wystaw…

A.J.M.: Może to już zapowiedź kolejnej wystawy?

B.B.: Może. Jest ciągle wiele do powiedzenia. Pracując nad tą wystawą, patrzyłem na siebie, drewno i las. Zrobiłem rzeźby i, wyprowadzając je na spacery wśród drzew, pomyślałem, że jestem w tej przestrzeni trochę taki jak one… Trochę swój, trochę nie-swój; trochę jak drewno wniesione do lasu, a trochę z innego porządku.

A.P.: Nie ulega wątpliwości, że od wyjazdu ze Stryszawy Bogusław przeszedł jakąś przemianę. Wieś jednak też się zmieniła i las w tej wsi także się zmienił. Zależało nam na tym, żeby to w tej wystawie wybrzmiało. Ona nie jest o wielkim wspaniałym homecoming. Zmienił się ten, kto powraca do domu, lecz dom też się zmienił.

A.J.M.: Dziękuję za rozmowę.

Bogusław Bachorczyk, „Vlach”, kur. Arkadiusz Półtorak, Shefter Gallery, Kraków 2025, detale, fot. Michał Sosna

Agnieszka Jankowska-Marzec

Agnieszka Jankowska-Marzec

Absolwentka historii sztuki na UJ. W 2007 roku uzyskała tytuł doktora w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Pracuje na Wydziale Grafiki ASP w Krakowie. Jej zainteresowania naukowe koncentrują się na sztuce XX wieku i sztuce współczesnej. Niezależna kuratorka i organizatorka wystaw, członek SHS i sekcji polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki (AICA).

Arkadiusz Półtorak

Arkadiusz Półtorak

Kulturoznawca, kurator i krytyk sztuki. Adiunkt w Katedrze Performatyki na Wydziale Polonistyki UJ. Prezes Sekcji Polskiej AICA. Współzałożyciel niezależnej przestrzeni dla sztuki i muzyki współczesnej Elementarz dla Mieszkańców Miast w Krakowie. Członek Rady Muzeum Sztuki w Łodzi oraz Kapituły Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy. Teksty krytyczne publikował m.in. na łamach „Texte zur Kunst”, „Magazynu SZUM”, „Dwutygodnika” i „Czasu Kultury”.

Bogusław Bachorczyk

Bogusław Bachorczyk

Malarz, rzeźbiarz, rysownik, twórca multimedialny, kurator wystaw. Prowadzi III Pracownię Interdyscyplinarną na Wydziale Malarstwa ASP w Krakowie. Działa na szerokim interdyscyplinarnym polu (rzeźba, obiekty, instalacje, site-specific, kolaż, działania fotograficzno-filmowe, tkanina artystyczna, malarstwo, rysunek). Stypendysta Miasta Norymbergii, laureat Stypendium Józefa Czapskiego. Otrzymał Nagrodę Rektora III Stopnia (2012 r.) i II Stopnia (2017 r.) za osiągnięcia w pracy artystycznej i dydaktycznej, dwukrotnie Stypendium Twórcze Miasta Krakowa (2019 i 2023 r.) oraz Brązowy Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis (2019 r.).Od 2003 roku istotnym elementem jego działalności artystycznej jest pracownia znajdująca się w Krakowie przy ulicy Czystej 17.