Goździków nie było

BLASFEMinISTKI, wystawa w Galerii Domu Norymberskiego w Krakowie

Miejsce: Galeria Domu Norymberskiego w Krakowie
Czas: 8–31.03.2022
Kuratorki: Iwona Demko, Renata Kopyto

BLASFEMinISTKI, od lewej: Iwona Demko, Aleksandra Liput, Katarzyna Wyszkowska,
Julia Belova, Kle Mens, Julia Curyło, Beata Ewa Białecka, Renata Kopyto, fot. Ewa Pasternak

Marzec, a więc zgodnie z nową świecką tradycją do Galerii Domu Norymberskiego wkraczają kobiety. Były już Krzątaczki, Decydentki, GastronomkiCiałaczki. Teraz czas na BLASFEMinISTKI. Brzmi groźnie, ale czy jest się czego bać? Czy coś nas jeszcze oburza? To zależy przede wszystkim od tego, kogo mamy na myśli, mówiąc „my”. Moherowych beretów w wernisażowym tłumku nie dostrzegłam, szable też nie zostały wyciągnięte z pochew (za skojarzenia odpowiedzialność ponosi czytelnik). Obeszło się bez skandalu, choć niewątpliwie dobrze współgrałby z tytułem wystawy. Blasfemia to bluźnierstwo, wykroczenie, i chodzi mi nie tyle o prawny kontekst tego działania, ile o wykroczenie w sensie bardziej metaforycznym. Wyjście poza zakreśloną granicę, poruszanie się po obrzeżach, poza głównym tekstem. Przesunięcie ramki tympanu, o którym pisze najpopularniejszy z filozofów, skarbnica metafor wszelakich, Derrida, tak często cytowany, że powoływanie się na niego powoli staje się symbolem obciachu. Ale co mi tam, zgoda na obciach to też wyjście poza granicę.

Przemieszczanie tympanu, jak zauważa Derrida, oznacza zjadanie marginesów, ruch wbrew regule, przesunięcie w stronę krawędzi. I tak w uporządkowany obszar centrum wchodzi karnawałowy pochód, znoszący obowiązujące zasady, pełen hałasu, zamieszania, zmysłowości, śmiechu, krzyków, kostiumów, nieprawdziwych diamentów i fałszywego złota. Marcowy karnawał kobiet. Zamiast strażniczek domowego ogniska, posłusznych parafianek i „artystek”, które pragną tworzyć „jak artyści”, pojawiają się samozwańcze królowe, święte z własnego nadania, czcicielki wykreowanych przez siebie bogiń, uczestniczki rytuałów niemających nic wspólnego z oficjalnymi obrządkami. Karnawał jest w jakimś sensie także bluźnierstwem, czyli działaniem, w którym profanum pozwala sobie na pewną dezynwolturę wobec sacrum. Trochę też o tym jest ta wystawa.

 Czy artystki dopuściły się bluźnierstwa? Według niektórych tylko tym od lat się zajmują, więc wszystko pozostaje w normie. Prace pokazane na wystawie można odbierać jako rodzaj prowokacji, ale ich obrazoburczy charakter nie jest wymierzony w religię, lecz w patriarchalny i imperialny charakter Kościoła katolickiego, instytucji, w której władzę sprawują wyłącznie mężczyźni, a religia, obrządek, symbolika służą pozareligijnym interesom ideologicznym i ekonomicznym.

Blasfemię łączy się z pojęciem irreligii. Tę ostatnią socjolog Colin Campbell interpretuje jako „stosunek do religii, który raczej zadaje pytania o podstawy doktryny religijnej, będące jednocześnie kulturowymi więzami jednostki, niż kwestionuje istnienie obiektów wiary”. Czy artystki dopuściły się bluźnierstwa? Według niektórych tylko tym od lat się zajmują, więc wszystko pozostaje w normie. Prace pokazane na wystawie można odbierać jako rodzaj prowokacji, ale ich obrazoburczy charakter nie jest wymierzony w religię, lecz w patriarchalny i imperialny charakter Kościoła katolickiego, instytucji, w której władzę sprawują wyłącznie mężczyźni, a religia, obrządek, symbolika służą pozareligijnym interesom ideologicznym i ekonomicznym.

Autorki pokazanych prac zajmują się tworzeniem znaczeń alternatywnych, które podstawiają w miejsca częściowo już obumarłych sensów, utrwalonych przez wielowiekową tradycję patriarchalną. Odsłaniają ukryte konteksty religijnej symboliki. Tworzą własną irreligię z jej świętymi, apokryfami, obrządkami, ikonografią. Oczywiście, już to widzieliśmy, znamy, zaskoczcie nas, chcemy czegoś nowego! I takie okrzyki można będzie na pewno usłyszeć. Tak jak usłyszymy, że kobiety na własne życzenie zamykają się w getcie, z którego już dawno mogły wyjść. Że wyważają dawno otwarte drzwi. Że biją głową w mur, który już jakiś czas temu się rozpadł. Jeżeli tak, to czemu mają siniaki? Czemu oburzenie budzą Dziady, w których Konrad jest kobietą? Nie chodzi o tanie prowokacje, chodzi o doświadczanie, sprawdzanie, poszukiwanie, testowanie. Na wystawę złożyły się prace dziesięciu artystek, polskich i zagranicznych: Julli Belovej, Julii Curyło, Susanne Stiegeler, Anny Krenz, Beaty Ewy Białeckiej, Kle Mens, Katarzyny Wyszkowskiej, Agaty Serafin i Aleksandry Liput.

Julia Belova, Wet Jesus, 2020, porcelana glazurowana

Prace Julii Belovej, Pink religion i Wet Jesus, abstrakcyjne, bardzo dekoracyjne formy wykonane ze sztucznego tworzywa o wyglądzie porcelany, są krytycznym dialogiem z barokową estetyką religijną. Erotyka emanująca z prac artystki ma charakter jak najbardziej materialny, wręcz „bezwstydny”, co udaje się osiągnąć bez odwoływania się do realistycznych przedstawień ciała. Stworzone przez Belovą obiekty to zmysłowe, sycące oczy fetysze, których chciałoby się dotknąć, żeby poczuć fakturę ich porcelanowej tkanki. Również Julia Curyło, sprawnie poruszając się między surrealizmem a hiperrealizmem, mierzy się z barokową formą religijnych przedstawień w malarstwie. Wszystko jest niejednoznaczne, przewrotne, potraktowane z ironią i z dużym poczuciem humoru. Barokowe akcesoria w Danse macabre puchną do groteskowych rozmiarów, żarłoczne symbole są gotowe przeżuć i wypluć każdą ideę. Lalkowate amorki, unoszące się wokół planety z kosmiczną boginią, straszą czaszkami w stylu Damiena Hirsta i przywodzą na myśl raczej Laleczkę Chucky niż słodkie putta. Zamiast klasycznej adoracji, dostajemy eklektyczną fatamorganę uwodzącą kiczowatą cudownością. Zamiast sacrum – kuglarskie sztuczki. Czy świętość to tylko wizualne klisze utrwalone w masowej świadomości, pustka osłonięta zużytymi obrazami? U Curyło krytyka miesza się z fascynacją, powaga z zabawą, ale pod powierzchnią kryje się jednak poważne pytanie o duchowość naszych czasów – a raczej o jej brak.

Widok wystawy (na pierwszym planie praca Aleksandry Liput, na drugim praca Agaty Serafin),
BLASFEMinISTKI, Galeria Domu Norymberskiego w Krakowie, fot. Iwona Demko

Grę z tradycyjną chrześcijańską ikonografią świętych i męczenników podejmują natomiast Beata Ewa Białecka, Susanne Stiegeler i Anna Krenz, i każda robi to na swój indywidualny sposób. Programowo „płaskie” obrazy Beaty Ewy Białeckiej – Kapłanka i Mdłości – utrzymane w ciemnej kolorystyce, charakteryzują się zredukowaną, syntetyczną, przejęta z abstrakcji geometrycznej  formą, hieratyczną kompozycją i prawie rzeźbiarskim światłocieniem. Jednym z ich źródeł jest obraz sakralny, a konkretnie – ikona. Melancholijna i skłaniająca do medytacji ikona jako wizerunek poza czasem, w innym, metafizycznym wymiarze. Obrazy Białeckiej pozbawione są jakiejkolwiek egzaltacji i tworzą rodzaj osobistego, kobiecego ikonostasu. Mdłości ukazują ubraną tylko w bieliznę kobietę, na czworakach. W jej wygięte plecy wbite są strzały, a palce umieszczone w ustach sygnalizują, że prowokuje odruch wymiotny. Kobieta na siłę karmiona obrazami męskich męczenników, makabrycznymi scenami tortur i cierpieniem, które miały jej przypominać o własnej niedoskonałości, decyduje się na radykalne, choć bolesne oczyszczenie. Święta bulimiczka, która wykrztusza z siebie malutkiego baranka, jednoznacznego w swojej symbolice.

Susanne Stiegeler w Gabinecie osobliwości zawłaszcza wizualny entourage charakterystyczny dla sposobu prezentowania relikwii w kościele. W ozdobnych ramach, za szkłem, w odpustowej i jednocześnie finezyjnej dekoracji z tanich świecidełek, złotych aureoli, sztucznych kwiatów i błyszczących bordiur umieszcza wybrane przez siebie przedmioty. Warkocz babci, palec, kości, ucho, zdjęcie matki, plastikowe serce. Kicz, anarchia i trochę Fridy Kahlo. Prywatne relikwie, bez kościelnego certyfikatu. W jej pracach osobisty rytuał pamięci, emocji, jednostkowego doświadczenia, intymnej relacji wkracza w miejsce skostniałego, skodyfikowanego, obwarowanego regułami chrześcijańskiego przedstawienia. Kolekcja obiektów autorstwa Stiegeler już swoim tytułem przywołuje na myśl popularne kiedyś zbiory kuriozów prezentowane w Wunderkamerach, w tym królestwie ambiwalencji, gdzie miejsce znajdują rzeczy cenne i bezwartościowe, egzotyczne pamiątki i magiczne amulety, obiekty przywołujące chrześcijańską martyrologię i mityczna menażeria. Muzeum na opak. Święte obrazki, wizerunki wyspecjalizowanych w ochronie różnych dziedzin życia patronów, przedstawienia bólu i cierpienia, gładkie i lśniące odłamki kości, krople krwi, drzazgi z krzyża, strzępy szat. Wszystko na sprzedaż. Na przykład bardzo atrakcyjna, unikatowa seria zabawek Siedmiu wspaniałych Anny Krenz. Siedmioro chrześcijańskich męczenników i świętych w formie szmacianych maskotek, każdy ukazany w chwili śmierci. Agata, Łucja, Wojciech, Florian, Sebastian, Joanna d’Arc i Jezus Chrystus. Te święte przytulanki autorka umieszcza w przeźroczystych, „sklepowych” opakowaniach, dodatkowo zaopatrzonych w etykiety z historią postaci. Miękka, różowa, radośnie uśmiechnięta św. Agata ukazująca zakrwawione piersi. Męka na sprzedaż w świątyniach konsumpcji – i nie mam tu na myśli wyłącznie galerii handlowych. Makabryczne poczucie humoru? Zjadliwa ironia? Czyż symboliczne obrazy nie są od stuleci przedmiotem manipulacji? Czy sami nie jesteśmy zabawkami w rękach świeckiej i religijnej władzy? Czy konsumpcja nie jest nowym bogiem? Czy ktoś chciałby jeszcze kupić duszę?

Widok wystawy (wideo Kle Mens Sąd Ostateczny, obraz Julii Curyło Dance macabre),
BLASFEMinISTKI, fot. Iwona Demko

Kle Mens reinterpretuje w formie animacji wideo Sąd ostateczny, XV-wieczny tryptyk Hansa Memlinga. Lewą stronę animacji, ukazującą, zgodnie z oryginałem, wiodącą w górę drogę zbawienia, zaludniają mężczyźni, z biało-czerwonymi opaskami na ramionach, bohaterowie polskich mitów. W roli chórów anielskich występuje husaria. Po prawej do piekieł zstępują grzeszne kobiety, kryjąc się za czarnymi parasolami. Jezus zasiada na biało-czerwonym łuku. Przekaz jest bardzo wyrazisty, prawie banalny, ale niepozbawiony siły. Wprost mówi nam, że w Polsce patriarchat, nacjonalizm i religia pozostają nadal nierozłączne, a wybrana przez artystkę forma animacji przenosi wizję sądu ostatecznego ze sfery sacrum w przestrzeń profanum, przestrzeń politycznych manipulacji, resentymentów, religijnego konserwatyzmu.

Obraz Demon ekologizmu Katarzyny Wyszkowskiej, tajemnicza, ornamentalna kompozycja, został zainspirowany wypowiedzią jednego z polskich dostojników kościelnych, który z uporem w działaniach proekologicznych widzi świadectwo diabelskiej obecności. Śmiać się czy płakać? Co robić, kiedy przedstawiciele Kościoła, oficjalnie głoszącego pochwałę braterstwa, umiaru, skromności, powołują się na Biblię, żeby usprawiedliwić rabunkową eksploatację natury, agresywny kapitalizm i nienasyconą konsumpcję? Wyszkowska wybiera śmiech, a wszystkich, którzy chcieliby poczęstować się kawałkiem niezwykle dekoracyjnego, porcelanowego tortu w formie Ziemi, ostrzega: Take Your Hands Away From My Piece. Każdy chciałby wykroić dla sobie kawałek, trzeba jednak uważać, żeby nie utknął w przełyku. W pracach Wyszkowskiej przymiotnik „zjadliwy” nabiera dodatkowego znaczenia. Środek galerii zajęła instalacja Totemy DIY Aleksandry Liput. Artystka, żeby poradzić sobie z lękami i dziedzicznymi traumami, zarówno indywidualnymi, jak i zbiorowymi, sięga do przedchrześcijańskiej przeszłości, do szamańskich rytuałów, zapomnianych obrzędów magicznych, pogardzanych przez medycynę technik leczniczych, amuletów, zaklęć. Siły i energii szuka w świecie przyrody. Jej totemiczna instalacja to konstrukcja z materiałów wydawałoby się przypadkowych, znalezionych odpadów, wybrakowanych fragmentów niewiadomego pochodzenia. Archetypiczne formy niemające nic wspólnego tradycyjnie pojmowaną estetyką. Do it yourself, zachęca Liput.

Z głębi galerii pozdrawia złożona z podświetlanych liter instalacja autorstwa Agaty Serafin. Niepokoi i przyciąga podstępną grą słowną: HEAVEN-HAVE-AVE. Niebo można mieć, jak wszystko, wystarczy zasobny portfel. Współczesny Hamlet nie pyta: być albo nie być, lecz: mieć albo nie mieć. Niebo pozdrawia i jest na sprzedaż. Kiedy wychodzę, żegna mnie zapis performansu wykonanego w dniu wernisażu przez artystki i kuratorki wystawy. Ana-suromai, rytualne podniesienie spódnicy, echo pradawnej kobiecej tradycji. Wierni proszą, ulegli i pełni lęku, zwolennicy magii wymuszają poprzez spełnienie odpowiedniego obrzędu czy gestu, przez wypowiedzenie stosownej formuły. Ana-suromai przeciwko wojnie, przeciw obojętności możnych tego świata i przeciw pozbawionym, miłości bliźniego, wypowiedziom najważniejszego mieszkańca Torunia. Magią, która – w przeciwieństwie do religii – opiera się na sprawczości człowieka.

BLASFEMinISTKI to niewielka, ale bardzo spójna i przemyślana wystawa. Religia i przejawy jej obecności w świecie to temat bardzo wrażliwy, zwłaszcza w krajach, w których światopogląd często określany jest przez przynależność do Kościoła. Mówienie, że walka o panowanie nad ikonosferą to walką o władzę, jest już dzisiaj banałem, co nie zmienia faktu, że symbole nadal rządzą i dzielą. Uczestniczki wystawy, czujne i nieufne obserwatorki przejawów tradycyjnej religijności, sięgają po strategie oparte na subwersji, redefiniują symbolikę religijną w kontekście płci, historii, ekonomii. Demontują skostniały religijny kanon estetyczny niejako od środka. Czy nas bulwersują? Niekoniecznie. Niewątpliwie mamy do czynienia uważnymi, wrażliwymi obserwatorkami świata, indywidualnościami różniącymi się od siebie, konsekwentnymi w budowaniu własnej, alternatywnej estetyki i praktyki artystycznej.

Anna Bas

Anna Bas

Absolwentka teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.  Zawodowo związana z Teatrem im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Kuratorka wystaw, autorka tekstów do katalogów i scenariuszy teatralnych.  Felietonistka dwumiesięcznika „Psychiatria”. Interesują ją marginesy i peryferia. W życiu i w sztuce często przywołuje zdanie Róży Luksemburg: „Wolność jest zawsze wolnością dla myślących inaczej“.