Eko-konfekcja jesienna. Co się nosi, a co już odchodzi do lamusa?
Czas przynosi zmiany w każdej dziedzinie życia. Funkcjonariusze Administracji Lasów Państwowych nie muszą już nosić sztandarów narodowych i kościelnych w każdą niedzielę. Nastał czas dyskretniejszego prania mózgów pod hasłem „sto rezerwatów na sto lat organizacji lasy państwowe” i akcji wizerunkowej „lasy społeczne”. W niesławną pamięć, chociaż nie bez walki, odchodzi uznany za tożsamościowy, a przy tym imponujący rozmachem i precyzją wykonania, plan obsadzania posesji rzędami żywotników odmiany „szmaragd”. Ta nowa tradycja, powszechnie rozpoznawana jako „tujoza”, okazała się jednak dziełem obcych sił. Aktywiści odkryli, że tuja została „nasłana, aby niszczyć nasz naród” i teraz niektórym jest głupio. Z innych ważkich społecznie zmian i tendencji odnotowanych tej jesieni warto wymienić także i tę, że podobno w Krakowie dzieciom nie daje się już na imię Masza.
Co się więc nosi tej jesieni?
Nosi się zdecydowanie brunatne kolory. Widoczne są w mediach, na uczelniach i w zdobieniach karuzeli dyrektorskiej. Wystarczy jakiś niewielki brunatny akcent w garniturze i już trafia się z zieleni miejskiej do zieleni leśnej albo nic się nie dzieje, czyli cichutko siedzi się na stołku, nagrzewanym własnym ciałem przez osiem minionych lat. Nowe technologie odzieżowe przyniosły tkaniny nie tylko odporne na kule (promowane, można by rzec bezpardonowo, przez niejakiego Johna Vicka), ale w pewnych okolicznościach pokrywane jakby zielonobrunatnym blaskiem. Złudzenie koloru pojawia się z inicjatywy noszącego takie ubranie, wystarczy, że wzbudzi w sobie stosowne myśli i nieco się natęży, a zielonobrunatna mgiełka zaczyna dla obserwatorów przysłaniać kolor bazowy. Istnieją przesłanki, aby upatrywać technicznych źródeł rozwiązań u kameleona, ale polski biotech nie afiszuje się ze źródłami sukcesu. Dawne, domowe sposoby na delikatne barwienie na zielono tradycyjnych futer z nutrii lub piżmaków, a potem zwyczajowe utrwalanie ich wodą święconą, są już passé!
W zgodzie z brunatnym duchem jesieni, już nie tylko nosi się IGO w postaci przypinek lub tagów. Zwolennicy IGO łączą się w sieci wsparcia, które śmiało wzywają do czynu, a czyn, polega, póki co, na wyrywaniu nawłoci. IGO, definiowane jako Inwazyjne Gatunki Obce, to ideologiczna wojna wypowiedziana roślinom w imię tożsamości narodowej przez administrację centralną, w tym Generalną Dyrekcję Ochrony Środowiska. Resztę mają załatwić aktywistyczne grupy terenowe. Tylko patrzeć, a powstanie brunatna milicja lokalna do walki z IGO! Szlaki przeciera Greenpeace Polska, tym razem ręka w rękę z rządowymi i samorządowymi agendami ochrony środowiska, opętanymi brunatną misją nauczycielami akademickimi i pospolitym ruszeniem. Manewry polegają na wspólnym wyrywanie nawłoci, co dobrze integruje środowisko. Dotąd stosowane w nauce określenie, typu „kenofit – gatunek rośliny obcego pochodzenia zadomowiony w ostatnich latach” (a te liczone są od 1492 roku, czyli od wyprawy Krzysztofa Kolumba do Ameryki!), najwyraźniej nie pasuje żołnierzom IGO. Być może dlatego, że „kenofity”podzielono na trzy kategorie roślin zajmujących różne obszary. „Epekofity” to rośliny zadomowione na obszarach zrujnowanych całkowicie przez człowieka. „Hemiagrofity” to rośliny zadomowione na siedliskach półnaturalnych, a „holoagriofity” to rośliny przybyłe w ciągu ostatnich 532 lat, które pojawiły się na nielicznych siedliskach naturalnych. Ponieważ tzw. siedliska półnaturalne to obszary lasów gospodarczych, zniekształcone wydmy, łąki i pastwiska intensywnie koszone i przekształcane gatunkowo, trudno jest odróżnić dwie pierwsze kategorie siedlisk. Gdyby więc, czysto teoretycznie, zaakceptować dyskusyjny podział na nasze i obce, w którym bierze udział Krzysztof Kolumb, to aktywistów powinny zajmować jedynie „holoagriofity” i skuteczna ochrona (przed ludźmi) siedlisk uznanych za naturalne.
Tymczasem, mamy witalną przyrodę powstającą lokalnie w wyniku wędrowania roślin, zmiany zasięgów geograficznych gatunków idących wraz z człowiekiem (gatunki synantropijne) albo samodzielnie postępującymi za zmianami klimatu i atrakcyjności pokarmowej gleby. Duże znaczenie dla tej wędrówki ma zwiększenie ilości azotu dostarczanego hojnie przez przemysłowe rolnictwo. Rodzimość flory jest więc umowna, a umowa ta jest oparta o zadziwiająco niepewne i losowo wybrane przesłanki. Zatem próby tworzenia społecznego ruchu obrony przed obcymi (roślinami) o cechach zbiorowej histerii, muszą mieć inne źródła. Szukając tych źródeł, możemy natrafić na brunatne (a więc modne tej jesieni) tendencje, które wybijają czasem cuchnącymi fontannami. Należy do nich propagowanie sadzenia przy zadziwiającym wsparciu finansowym, organizacyjnym i politycznym tzw. mini lasów, według metody przypisywanej japońskiemu botanikowi Akirze Miyawakiemu.
Rodzimość flory jest więc umowna, a umowa ta jest oparta o zadziwiająco niepewne i losowo wybrane przesłanki. Zatem próby tworzenia społecznego ruchu obrony przed obcymi (roślinami) o cechach zbiorowej histerii, muszą mieć inne źródła.Szukając tych źródeł, możemy natrafić na brunatne (a więc modne tej jesieni) tendencje, które wybijają czasem cuchnącymi fontannami. Należy do nich propagowanie sadzenia przy zadziwiającym wsparciu finansowym, organizacyjnym i politycznym tzw. mini lasów, według metody przypisywanej japońskiemu botanikowi Akirze Miyawakiemu.
Działania te, triumfalnie opisywane przez ich propagatorów, opatrywane są w internecie tagami typu „IGO” albo „tylko rodzime”. Nie przeszkadza, a może nawet pomaga to, że Akira Miyawaki (1928–2021) nauczył się metody ratowania czystych rasowo lasów od czołowego botanika Trzeciej Rzeszy – Reinholda Hermanna Hansa Tüxena (1899–1980). Tüxen, który swą brunatną botanikę rozpoczął około 1934 roku mapowaniem roślinności Niemiec i zgodnie z wolą Hermanna Göringa opracowywał model odmładzania lasów Niemiec gatunkami germańskimi, był też pomocny Hitlerowi w mniejszych projektach. Dziwnie znajomo wygląda jego pomysł i metoda sadzenia mini lasków, złożonych z rodzimych (dla Niemiec) gatunków, jako sposobu maskowania bunkrów i innych budowli militarnych.
W czasie wojny Tüxen wykorzystał swoje wcześniejsze doświadczenia do kartowania roślinności Auschwitz. Robił to na potrzeby projektu SS stworzenia wzorcowego niemieckiego miasta i oddzielenia go od terenów obozu zagłady pasem rodzimej dla Niemiec (!) roślinności.
W latach 1956–1958 (a może dłużej) Akira Miyawaki, znany i nagradzany później piewca narodowych gatunków, gościł u Hermana Tüxena, który po II wojnie światowej wypłynął spokojnie na szerokie wody niemieckiej socjologii roślin. Po powrocie z Niemiec Miyawaki rozpoczął swój projekt sadzenia lasów złożonych tylko z rodzimych (w tym wypadku dla Japonii) gatunków roślin. Miyawaki zyskał rozgłos swymi (i Tüxena) ideami, mimo że są one, po pozbawieniu ich otoczki ideologicznej, w dużej części niedorzeczne.
Niewinnie wyglądające sadzenie „mini lasków Miyawakiego”, obudowane specyficznym językiem sączącym w nieostrożne umysły konieczność niszczenia „obcych”, znalazło swoich orędowników w wielu krajach świata, także w Polsce. Tylko czekać, aż mini lasek Tüxena w modyfikacji Miyawakiego powstanie w Oświęcimiu, bo w Krakowie już jest – i to nie jeden!
Pod względem fachowości, sztuczne i losowe „zakładanie” na siedliskach zniekształconych przez człowieka lasów złożonych z drzew i innych roślin, które zajmują i tworzą naturalnie właściwe sobie siedliska, jest bzdurą. Na poziomie biologicznym wojna o czystość rasową (także w leśnictwie) jest zawsze przegrana. Przegrają ją także grupy ekofilistrów w modnych tej jesieni, brunatnych ciżemkach, a za kilka lat w miejscu lasków Miyawakiego zastaniemy bujne kępy złożone z wielu gatunków roślin przybyłych do Europy Środkowej po 1492 roku.
Dobrze wiedzieć, że mieszaniu gatunków i ich zasięgów, winny jest Radamenthys, brat Minosa, syn Zeusa i Europy, który zapoczątkował zmiany przez symboliczne przeniesienie z Krety na inne tereny Grecji drzewa matki bogów Hery – Styrax officinalis. Także obywatelka Grecji, niejaka Atena, przyniosła, nie wiadomo skąd, pierwsze poważne IGO na naszym kontynencie, nazywane dla ukrycia źródeł oliwką europejską, i podarowała je mieszkańcom Aten. Drzewa oliwne porastają miejsca, gdzie niegdyś szumiały rodzime lasy sosnowe i dębowe. Oliwka rośnie na miejscu bujnych lasów, bo Grecy wycięli je nieomal całkowicie, uzyskując opisany przez Platona obraz: „[…] jeśli porównać z tym, co dawne, to co dziś, jakby same kości z ciała, które choroba zjadła; spłynęła naokoło ziemia, która była tłusta i miękka, a został tylko chudy szkielet ziemi […]”1.
A oliwki jednak rosną na tym szkielecie ziemi i przynoszą utrzymanie Grecji, i to one ratują strome stoki przed ostateczną katastrofą, jaką zafundowali sobie sami ludzie. Oliwki wraz z cytrusami, granatem, szarańczynem, winoroślą, nieśplikiem, pigwami, hurmią, awokado, opuncjami, jukami i wieloma innymi gatunkami, które do Grecji zostały sprowadzone lub same tam zawędrowały, tworzą, tak oczywisty obecnie, nowy wzorzec bioróżnorodności dla strefy śródziemnomorskiej. Powiedzcie Grekom, że oliwki są obce albo Sycylijczykom, że padli ofiarą inwazji opuncji!
W nauce od dawna funkcjonuje pojęcie Nowy Wzorzec Bioróżnorodności (NWB), a dużo starsza jest geografia roślin, która mówi o zasięgach gatunków i pokazuje, jak się one zmieniają w zależności od zmian klimatu i oferty środowiskowej. Do tego trzeba dodać, że właściwie nie istnieje ani jeden gatunek, którego występowanie ograniczone byłoby jedynie do Polski. Nawet wszy i brud, które tworzyły kołtuny na polskich głowach, zwane od powszechności występowania plica polonica, także okazały się nie całkiem rodzimą przypadłością.
W kontekście tylu niekorzystnych wysiłków i słabych etycznie inspiracji aktywistów IGO rodzi się niepokój – co z jesienią? Czy jesień będzie jeszcze i w przyszłym roku? Co będzie w modzie? Czy tylko HI-TECH, który ma szansę całkowicie zrujnować naszą Planetę przy zbiorowym aplauzie naiwnych mas? A może, żegnając się z jesienią, wyjdziemy z Neue Rechte i wejdziemy w nową erę odkrywając SYMBIOCENE jako cel godny ludzi myślących?
1 Platon, Dialogi, t. II, tłum. W. Witwicki, Kęty 2005, s. 756.
Marek Styczyński
Ur. 1956, mgr inż. leśnictwa, ekspert w dziedzinie ekologii terenów górskich, zajmuje się gatunkową ochroną roślin i zwierząt, rezerwatami przyrody i europejską siecią obszarów Natura 2000. Emerytowany główny specjalista Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i wykładowca studiów podyplomowych Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. Specjalizuje się w etnobotanice i permakulturze. Mieszka w Krakowie i w Lechnicy (Słowacja).