
Czy nowy kanon?
„Co babie do pędzla?!”. Artystki polskie 1850–1950
Miejsce: Muzeum Narodowe w Lublinie
Czas: 26.04 – 5.10.2025
Kuratorka: Bożena Kasperowicz
To wystawa, o której mówiło się od miesięcy, a przygotowania do niej trwały kilka lat. Ponad sto trzydzieści artystek i ponad pięćset dzieł. Do 5 października 2025 roku możemy w Muzeum Narodowym w Lublinie oglądać wystawę „Co babie do pędzla?!”, która poświęcona jest twórczości kobiet z lat 1850–1950.
Obrazy i rzeźby, które możemy zobaczyć na ekspozycji pochodzą od ponad siedemdziesięciu kolekcjonerów prywatnych, a także muzeów z Polski, Francji i Luksemburga. Nic więc dziwnego, że przygotowania trwały tak długo. Na siedmiuset metrach kwadratowych, w dwóch salach, pokazano prace artystek znanych szerszej publiczności, ale także takie, o których naprawdę nie było dotąd okazji usłyszeć na innej wystawie, konferencji czy spotkaniu. Mamy tu zatem prace: Olgi Boznańskiej, Zofii Stryjeńskiej, Meli Muter, Anny Bilińskiej, Marii Dulębianki, Katarzyny Kobro, Anieli Pająkówny, Wandy Chełmońskiej, Estery Karp, Janiny Konarskiej, Teresy Roszkowskiej, Alfonsy Kanigowskiej, Ewy Łunkiewicz-Rogoyskiej, Małgorzaty Łady-Maciągowej czy Alicji Halickiej – by wymienić tylko część.
To druga tak duża wystawa, która najprawdopodobniej pojawi się w podręcznikach i na kursach historii sztuki. Pierwszą była oczywiście zorganizowana w 1991 roku w Muzeum Narodowym w Warszawie przez Agnieszkę Morawińską ekspozycja zatytułowana Artystki polskie. Prezentowała artystki od średniowiecza do współczesności i obejmowała dwieście artefaktów. Co ciekawe, niektóre nazwiska się powtarzają, ale na wystawie z ubiegłego wieku są też takie, których nie uwzględniło Muzeum w Lublinie. Dyrektorkę i kuratorkę Muzeum Narodowego w Lublinie do zrealizowania tej wystawy mogła zachęcić spora luka w przedstawieniu sztuki kobiet w Warszawie, ale wydaje się, że do tej ekspozycji przyczyniła się także (a może przede wszystkim) wprost nieoczekiwana popularność wystawy Tamary Łempickiej z 2022 roku. Kolejki do Muzeum Narodowego w Lublinie stały ponoć przed muzeum w ostatnim dniu wystawy aż do północy.
Kuratorka wystawy „Co babie do pędzla!?” Bożena Kasperowicz wydzieliła dwie sale – w pierwszej pokazała twórczość artystek od 1850 do 1918 roku, druga poświęcona jest pracom artystek tworzących w latach 1918–1950. Pamiętajmy, że ta pierwsza cezura to w większości czas, kiedy kobiety nie mogły studiować na publicznych uczelniach artystycznych w Polsce (choć warszawska i krakowska Akademia Sztuk Pięknych „wpuściły” tam kobiety w 1904 i 1917 roku). Dlatego polskie artystki najczęściej wyjeżdżały do Paryża czy Monachium, aby studiować sztukę. Choć oczywiście były też takie inicjatywy jak wówczas bardzo popularne Wyższe Kursy dla Kobiet im. Adriana Baranieckiego w Krakowie, które były rodzajem placówki naukowej, założonej w Krakowie w 1868 roku przez Adriana Baranieckiego. Były utrzymywane ze środków własnych artysty i dobrowolnych datków, a liczba studentek w niektórych latach wynosiła nawet do dwustu słuchaczek. Oczywiście, były to zajęcia prywatne, dlatego nie dawały żadnych uprawnień państwowych czy zawodowych. Warto jednak pamiętać, że uczennicami tych zajęć były postaci takie, jak: Olga Boznańska, Aniela Pająkówna, Teofila Certowicz, Antonina Rożniatowska, Bronisława Rychter-Janowska czy Olga Niewska, czyli nazwiska dziś już dość dobrze rozpoznawalne.
I tu zaczyna się mój problem z tą wystawą. Bo, oczywiście, doceniam ogrom pracy, który wykonała kuratorka, aby pozyskać wszystkie te dzieła, zarówno z placówek publicznych, jak i z rąk prywatnych, ale nie zawsze dużo znaczy dobrze. A na tej wystawie, od razu po przekroczeniu progu pierwszej sali, mamy do czynienia z ogromnym natłokiem obrazów, które wiszą bardzo gęsto, co sprawia wrażenie pewnego chaosu. I to wrażenie potęgują bez wątpienia podpisy prac. Jako że spora część artystek prezentowanych na wystawie jest mi mniej lub bardziej znana, nie miałam może aż tak wielkiego problemu, aby odróżnić pracę Alfonsy Kanigowskiej od dzieł Marii Dulębianki, ale dla kogoś, kto nie zna twórczości tych artystek, zorientowanie się, który podpis dotyczy którego obrazu, mogło sprawiać kłopot. I sprawiało. Wiem to z relacji mojej koleżanki, którą zachęcałam (zanim jeszcze sama wybrałam się na wystawę), aby koniecznie pojechała do Lublina. Wróciła pod wrażeniem ilości i różnorodności prac, ale też z wielkim poczuciem niedosytu i zagubienia. Wiele wysiłku kosztowało ją bowiem rozeznanie się, która praca jest czyja i jaki klucz porządkował układ prac w dwóch salach zamkowych.






Faktycznie, jest to drugi element, który wydaje się bardzo problematyczny. Mamy, owszem, podział czasowy, dodatkowo kolejne części obu sal mają też oczywiście pewne hasła wywoławcze, za którymi mamy podążać, ale mnie one nie przekonują. Nie bardzo przemawia do mnie choćby rozbicie twórczości Meli Muter na dwie sale – o wiele lepiej sprawdziłoby się oglądanie tych prac w jednej, tak aby móc zobaczyć jak (albo czy) artystka rozwijała swoją twórczość w jakichś nowych kierunkach. Praca Katarzyny Kobro w zestawieniu ze wczesną rzeźbą Zofii Baltarowicz-Dzielińskiej również jest dla mnie zagadką. Dodam tylko, że nie jest nią klucz: sala poświęcona wyłącznie rzeźbiarkom. Takich przykładów jest oczywiście więcej.
Cieszy natomiast obecność prac Janiny Konarskiej-Słonimskiej, którą osobiście lubię, a która zrezygnowała z czynnej twórczości po ślubie z Antonim Słonimskim, czy Teresy Roszkowskiej, której twórczość jest prezentowana raczej rzadko. Kilka jej prac znajduje się w Muzeum w Kazimierzu Dolnym, w Kamienicy Celejowskiej. To postać niezwykle barwna, którą być może część osób pamięta w związku z jej tragiczną śmiercią, podobną do tej, którą poniósł Zdzisław Beksiński. Morderców Beksińskiego złapano, śledztwo w sprawie śmierci Roszkowskiej umorzono. Jest też i Wanda Chełmońska, o której głośno zrobiło się przy okazji dużej wystawy jej ojca Józefa Chełmońskiego – pokazywanej najpierw w Muzeum Narodowym w Warszawie, następnie w Muzeum Narodowym w Poznaniu, a od 8 sierpnia 2025 roku w Muzeum Narodowym w Krakowie. Szersza publiczność być może po raz pierwszy usłyszała, że córka autora słynnych „czwórek”, także była malarką. Postacią mniej znaną, która zwraca uwagę na tej wystawie, jest też Małgorzata Łada-Maciągowa, której twórczość trudno jakkolwiek zaklasyfikować. To artystka, która malowała w tak różnych technikach i nurtach, że momentami naprawdę zastanawiamy się, czy to możliwe, że te wszystkie prace namalowała ta sama osoba.
Wydaje się, że przy takiej liczbie artefaktów, które znalazły się na ekspozycji, nie sposób nie znaleźć artystki, której prace staną się dla nas objawieniem albo przynajmniej zaskoczeniem. Każda i każdy z nas, wybierając własny klucz do zwiedzania tej wystawy, pozna w Lublinie jakieś nowe kobiece nazwisko, którego być może nie miałby okazji zobaczyć czy usłyszeć w innym miejscu. I bez wątpienia to jest największy atut wystawy.
„To jest nie tylko wielkie wydarzenie dla naszego miasta, ale jest to po prostu wielkie wydarzenie w dziedzinie, jaką jest historia sztuki. Chodzi o to, żeby tę historię napisać na nowo, z uwzględnieniem artystek, które żyły, tworzyły i były” – mówiła Katarzyna Mieczkowska, dyrektor Muzeum Narodowego w Lublinie na konferencji prasowej tuż przed otwarciem wystawy.
To się z pewnością udało, bo nazwisk artystek, które „żyły, tworzyły i były” jest na wystawie „Co babie do pędzla?!” naprawdę wiele. Choć mam nadzieję, że doczekamy takiego czasu, że poza wystawami zbiorowymi, które będą „kusić” przede wszystkim ilością prac kobiet, będziemy miały i mieli możliwość pójścia na liczne ekspozycje artystek, które malowały w określonym środowisku, miejscu czy stworzyły własny, charakterystyczny styl. Bo takich twórczyń było naprawdę wiele, nie tylko znane nam dziś dobrze Olga Boznańska, Anna Bilińska czy Zofia Stryjeńska, które takich monograficznych ekspozycji już się doczekały. Niech wystawa „Co babie do pędzla?!”, która cieszy się bardzo dużą popularnością, będzie zachętą i dobrym punktem wyjścia dla kolejnych kuratorek i kuratorów do ich własnych poszukiwań i dzielenia się nimi z polską publicznością.

Sylwia Góra
Kulturoznawczyni, literaturoznawczyni, doktorka nauk humanistycznych, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, autorka książki Ewa Kierska. Malarka melancholii [Universitas 2020] oraz Kobiety, których nie ma. Bezdomność kobiet w Polsce [Marginesy 2022], animatorka kultury, miłośniczka literatury pisanej przez kobiety oraz biografii nieznanych i zapomnianych artystek, stała współpracowniczka „Kultury Liberalnej” oraz „Kosmosu dla Dziewczynek”.